Dean

218 12 3
                                    

Dean był zmęczony, a noga bolała go na tyle mocno, że nieźle utykał i marzył o lasce. To był długi dzień. Na międzystanowej w zamieci doszło do poważnego wypadku i do pomocy w usuwaniu uszkodzonych samochodów wezwano wszystkie holowniki i lawety z okolicy. Zimno nie pomagało nodze za jasną cholerę. Bolała jak diabli. Dzień był prawdziwie do dupy.
Nienawidził faktu, że musiał przejść na „łowiecką emeryturę", ale miał więcej śrubek w nodze niż mu się ich poluzowało w głowie. Tak w każdym razie powiedziałby Bobby... gdyby przeżył ostatnie polowanie. A tak, jako że nie miał żadnej rodziny, zostawił mu wszystko w spadku. Wraz z odejściem Bobby'ego, ktoś musiał przejąć jego poszukiwania i odbierać telefonów od łowców, którzy udawali agentów FBI. Dean wciąż ruszał z pomocą łowcom, jeśli jej potrzebowali. Był w stanie służyć wsparciem, po prostu nie był zbyt dobry w walce na pierwszej linii, zwłaszcza gdy trzeba było biec albo przez cokolwiek przeskakiwać. Teraz nawet wykopywanie grobu było dla niego wysiłkiem. I to też było do dupy.
Pierwszy rok po tamtym polowaniu był czystym piekłem. Dean przeszedł więcej operacji na nogę niż kawałków, na które została połamana po zasypaniu w jaskini. Wraz z Bobbym ścigali wendigo i dopadli go, ale sukinsyn zastawił kilka śmiertelnych pułapek. Wychodzili z jaskini, gdy Dean zawadził kostką o drut. Żaden z nich go nie zauważył. Żaden z nich się go nie spodziewał. Zaczęli uciekać, kiedy poczuł na plecach dłoń, która wypchnęła go do przodu. Powiedzieli, że zawalające się sklepienie zabiło Bobby'ego na miejscu. Dean był na pół zagrzebany pod zawaliskiem. Miał połamane kości, wstrząśnienie mózgu, a prawą nogę połamaną w tylu miejscach, że na dobrą sprawę można ją było uznać za zmiażdżoną. Kiedy wraz z Bobbym nie wrócili do pokoju motelowego, wysłano po nich ekipy ratownicze, a rangersi odnaleźli ich jeepa. Dean był uwięziony pod gruzami ponad dzień, chociaż przez większość czasu tracił i odzyskiwał świadomość. Nie pamiętał wiele więcej ponad ból i to, jak wołał Bobby'ego. Miał cholerne szczęście, że w ogóle go znaleźli, chociaż później wielokrotnie marzył, by tego nie zrobili, a on zginął u boku Singera. To była jego wina. Uruchomił pułapkę i może gdyby Bobby nie stracił ułamka sekund, by go wypchnąć, także by przeżył. Tak, prawdopodobnie połamany jak jasna cholera, ale żywy.
Ostatni rok był lepszy. O tyle o ile. Przejął po Bobbym jego robotę i ponownie wprawił ją w ruch. Ubezpieczenie Bobby'ego w większości poszło na rachunki za szpital, pielęgniarki i rehabilitację. W końcu musiał przerwać fizjoterapię, bo dłużej nie potrafił jej znieść i nie widział w tym większego sensu. Przeważnie mógł poruszać się bez utykania, albo przynajmniej bez mocniejszego utykania, chyba że zbytnio forsował nogę lub zbyt długo przebywał na zimnie. Dzisiaj trafiło mu się jedno i drugie.
To, co zostało z pieniędzy, włożył w prowadzenie warsztatu samochodowego, by móc się z czegoś utrzymać. Ponieważ nie mógł już polować, a jazda samochodem dłużej niż sześć czy siedem godzin z rzędu sprawiała, że jego noga bolała jak sukinkot, zrezygnował, by przejąć pracę Bobby'ego. Prowadził złomowisko i naprawiał starsze modele samochodów, te sprzed cholernej ery komputerów pokładowych. Odbudowywał silniki i miał garstkę lojalnych klientów z okolicy. Dzięki temu, złomowisku i holowaniu zarabiał wystarczająco, by przeżyć. Nawet udało mu się trochę zaoszczędzić, co było dla niego zupełnie nową koncepcją. Nigdy wcześniej nie myślał o tym, że stanie się za stary, by zajmować się tym, czym się zajmował. Zakładał, że zginie na długo przedtem, zanim zacznie się o to martwić. Jednakże wszystko się zmieniło i wyglądało na to, że jakiś czas pożyje na emeryturze, więc potrzebował pieniędzy, aby przeżyć. Ponadto musiał zdobyć pieniądze na niezwykle rzadkie przedmioty potrzebne innym łowcom do rytuałów i stare, kryjące cenne informacje białe kruki.
Utykając, Dean wszedł do 24-godzinnej knajpki, pocierając ręce, by je rozgrzać. Śnieg przestał padać, ale na zewnątrz wciąż było bardzo zimno. Pomachał do kelnerki, Bess, starszej, niezwykle miłej kobiety o włosach poprzetykanych siwizną i lekkim brzuszku. Kiedy Dean wprowadził się do domu Bobby'ego, zachodziła do niego i sprawdzała co słychać. Wszyscy w miasteczku wiedzieli, że Dean był kimś w rodzaju adoptowanego siostrzeńca Bobby'ego, ponieważ Bobby przyjaźnił się z ojcem Deana. Może i Bobby był lokalnym świrem, ale nie znaczyło to, że ludzie go nie lubili. W pewien sposób tak samo przygarnęli Deana, czuwając nad nim, póki nie stanął pewniej na nogach. Dosłownie. Było to dla niego czymś zupełnie nowym i dziwnym. Nadal miał skłonność do skrytości i nieufności wobec ludzi z miasteczka, ale pogodził się faktem, że od teraz tak właśnie wygląda jego życie.
Usiadł przy kontuarze i Bess przyniosła mu kawy.
- Słyszałam o karambolu na międzystanowej - postawiła na ladzie buteleczkę z aspiryną. - Czym mogę ci dzisiaj służyć, przystojniaku? A to na koszt firmy.
- Tak, niezły karambol - Dean otworzył buteleczkę i wziął cztery aspiryny. Coś mocniejszego zażyje, kiedy wróci do domu. - Nikomu nic poważniejszego się nie stało, w większości skończyło się na pogiętych błotnikach i samochodach zepchniętych na pobocze, a było ich chyba z dwadzieścia czy trzydzieści. Kiedy wyciągnęliśmy je z powrotem na drogę, większość była w stanie pojechać dalej. Ach, daj mi dobrze wysmażony stek. A jakie macie dziś ciasto?
Był daleki od sprzeczania się z Bess, kiedy ta mówiła, że coś jest na koszt firmy.
- Z jabłkami, czarną porzeczką – od tego trzymałabym się z daleka – z wiśniami, kremem kokosowym i kremem czekoladowym.
- Z jabłkami – skinął głową Dean.
- Przekażę zamówienie. Jak rozumiem, rezygnujemy z sałatki?
Dean powtórnie skinął głową.
- Taa, nie jestem dziś w nastroju na strawę dla królika. I dołóż trochę chili na wynos. Coś czuję, że jutro nie wyjdę z domu, chyba, że będę musiał.
- Mamy smażonego kurczaka. Tim go przyrządził. Zapakować ci porcję?
Dean pomyślał przez minutę. Jeśli jutro noga będzie go bolała tak mocno, jak mu się teraz wydawało, nie ustoi zbyt długo, więc nie ugotuje sobie niczego wymyślnego. Nie, żeby zazwyczaj to robił. A Tim przyrządzał cholernie dobrego kurczaka.
- Taa. I jeszcze jeden kawałek ciasta. Z wiśniami.
Rozglądając się po restauracyjce, skinął głową Chuckowi, który pracował na stacji benzynowej na drugiej zmianie. Maureen i JJ siedzieli na swoim ulubionym miejscu, grając w warcaby, szachy czy coś w tym rodzaju. Debbie i Nathan tulili się do siebie, rozmawiając. Założyłby się o to, że Nathan poprosi Debbie o rękę jeszcze przed Gwiazdką. Wyglądało na to, że pogoda odstraszyła pozostałych stałych bywalców.
Jedynymi nieznanymi ludźmi w lokalu byli młody mężczyzna i jego córka. To do nich musiał należeć ten wspaniały czarny chevrolet impala z 1967 roku, stojący na parkingu przed restauracją. Dean dałby wszystko, żeby móc zajrzeć mu pod maskę. Tak bardzo przypominał samochód ojca, że przez chwilę zastanawiał się, czy gość nie dałby się namówić na jego sprzedaż.
Nieznajomy pił kawę, mała dziewczynka gorącą czekoladę i razem przeglądali kartę dań. Ze swojego miejsca nie mógł dostrzec twarzy małej, ale widział twarz mężczyzny. Przystojny, ciemnobrązowe włosy, dobrze zbudowany, ale wyglądał jakby w ciągu kilku ostatnich dni przeżył niezłe bicie. Dean widział blednące ślady po podbitym oku i siniaki na szczęce. Sposób, w jaki tamten siedział sugerował, że mógł też nieźle oberwać w brzuch. Oboje zdawali się nieodpowiednio ubrani jak na zimny wieczór w Południowej Dakocie, ale może z miejsca, gdzie siedział, Dean nie widział ich płaszczy. Dochodziła 11:30 i zastanawiał się, dlaczego nie zatrzymali się w jakimś motelu. Dyskretnie im się przyglądał, gdy dziewczynka wskazała na obrazek w karcie dań, a młody mężczyzna potrząsnął głową. -
To za drogo, Em - powiedział.
Dopiero za trzecim wyborem w końcu skinął głową. Mała podskoczyła w miejscu, wyraźnie uszczęśliwiona. Bess podeszła, by przyjąć zamówienie i Dean usłyszał, że facet zamówił tylko jedno danie. Bess dolała mu kawy i wróciła do lady, by zająć się zamówieniem Deana.
Dean pił swoją kawę, pozwalając, by ciepło obiadu rozgrzało mu kości. Pod wpływem ciepła i dzięki aspirynie noga zdecydowanie mniej bolała. Kiedy wróci do domu, weźmie gorącą kąpiel i trochę ją wymoczy. Przysłuchiwał się rozmowie ojca z córką - ćwiczyli czytanie, czytając nazwy z karty dań i bawili się drobniakami w proste liczenie i gry matematyczne. Przyniesione zamówienie nie powstrzymało małej przed szczebiotaniem. Kiedy zjadła i poszła do łazienki, Dean spostrzegł, że mężczyzna pospiesznie dokończył to, co zostało na talerzu i odniósł talerz dziecka, jak gdyby nie chciał, by wiedziało, że zjadł resztki. Wracając do swojego stołu, w przelocie uśmiechnął się do Deana. Ma nawet dołeczki, pomyślał ten z pewnym zdumieniem. Nie tylko seksowny, ale dołeczki dodawały mu uroku.
Krótko potem ojciec z córką wyszli. Mężczyzna podniósł dziewczynkę i przytulił ją do siebie. Żadne z nich nie miało płaszcza. Dean zastanawiał się, czy mają wystarczająco pieniędzy na motel. Cóż, w sumie to nie jego problem.
Niespiesznie dokończył stek i deser i zapłacił Bess za chili i kurczaka. Krzywiąc się na myśl o ponownym zmierzeniu się z zimnem, pchnął drzwi wejściowe. Przynajmniej nie czekała go długa jazda do domu, a kabina holownika szybko się rozgrzewała. Przejechał może z cztery mile, kiedy zobaczył światła samochodu stojącego na poboczu z uniesioną maską.
- Świetnie - wymamrotał.
Podjeżdżając bliżej, dostrzegł, że to chevrolet impala z 1967 roku.
- Uważaj na to, czego sobie życzysz - mruknął z westchnieniem, przypominając sobie, jak bardzo chciał zajrzeć mu pod maskę.
Zatrzymał się przed samochodem i cofnął odrobinę, parkując na poboczu. Zaciągnął hamulec ręczny, ale zostawił ciężarówkę na chodzie. Z przyzwyczajenia sprawdził, czy pistolet kaliber 9-milimetrów siedzi bezpiecznie w kaburze ukrytej w kieszeni płaszcza, a później wysunął się z kabiny holownika i utykając, podszedł do nieznajomego z rękoma w kieszeniach. Wsunął prawą dłoń w ukrytą kieszeń i chwycił za broń. Mógł być „emerytowany", ale nie głupi. Siedzący w nim łowca uznał, że ta dwójka nie jest niebezpieczna, ale nie zaszkodziło być czujnym.
- Przydałaby się pomoc? - spytał mężczyznę, który stał z kocem zarzuconym na ramiona i przyglądał się silnikowi, jakby jakimś cudem problem sam mógł mu się objawić. Zobaczył dziewczynkę zawiniętą w kilka koców na przednim siedzeniu impali.
Serce Sama wciąż biło jak szalone. Wystarczył widok samochodowych reflektorów, zwalniających na ich widok, by cały się spiął, nim dostrzegł, że to tylko ciężarówka holująca. Ciaśniej owijając się kocem, głęboko odetchnął z ulgą, a jego oddech zmienił się w obłoczek parujący w zimnym powietrzu. Pomoc. Jak często jej potrzebował i prosił o nią w ciągu ostatnich sześciu miesięcy? Ostatnimi czasy ludzie wydawali się niezbyt chętni do pomocy i czasami prosząc o nią, ściągał sobie na głowę jeszcze więcej kłopotów.
- Jasne, że tak - odpowiedział, nieco zaniepokojony. Facet prowadził holownik, więc miało sens, że zatrzymał się, kiedy zobaczył, że ktoś ma problemy z samochodem. Może - tylko może - wystarczy szybka naprawa i wraz z Emily będą mogli ruszyć w dalszą drogę.
Odstąpił krok, ustępując mu miejsca. Kiedy mężczyzna podszedł bliżej, Sam uśmiechnął się słabo.
- Widziałem cię w restauracji.
Tak, zauważył go, przede wszystkim z uwagi na utykanie, ale kiedy tylko zobaczył jego twarz i usłyszał niski, chrypiący głos, wszystko o czym był w stanie pomyśleć to to, że tamten był typem „złego chłopca"... takim, który przysparza problemów. Oblizał usta i odwrócił wzrok, spoglądając na silnik, o którym nie miał bladego pojęcia.
- Wszystko było w porządku, znaczy z samochodem, kiedy nagle silnik zgasł. Jeśli udałoby ci się go uruchomić, byłbym bardzo wdzięczny. Chcielibyśmy dojechać gdzieś przed Gwiazdką - powiedział, wskazując przez maskę na Emily.
- Po prostu zgasł? - zmarszczył brwi Dean.
Nowe samochody z oprogramowaniem komputerowym i elektronicznym wtryskiwaczem paliwa potrafiły nagle się wyłączyć. Starsze modele zwykle nie gasły podczas jazdy. Chociaż blask księżyca odbijał się od świeżo spadłego śniegu i upodabniał noc do zmierzchu, pod maską samochodu nadal zalegały cienie. Wyciągnął latarkę i skrzywił się. Przewody i kable były stare, uszczelka głowicy cylindra lekko przeciekała, świece zapłonowe pamiętały lepsze dni... samochód potrzebował przeglądu generalnego. Sprawdził poziom oleju. Przydałaby mu się wymiana, ale poziom był w porządku. To samo z olejem w automatycznej skrzyni biegów. Lekko pociągnął za przewody od świateł. Miały ciut luzu, ale reflektory nadal świeciły jasno. Przekrzywił głowę i ogarnęło go niedobre przeczucie, mdląc w żołądku. Odkręcił głowicę rozdzielczą zapłonu, by móc spojrzeć na palec rozdzielcza.
- Spróbuj odpalić. Tylko jeden obrót.
Mężczyzna zrobił, o co go poproszono, a Dean potrząsnął głową. Wkręcił z powrotem głowicę zapłonu i zamknął maskę.
- Dziś już nie przejedziesz nim ani jednej mili. Masz pęknięty łańcuszek rozrządu. To trafia się rzadko podczas jazdy, ale się zdarza.
Dostrzegł nic nie rozumiejące spojrzenie mężczyzny.
- Pomyśl o tym, jak o łańcuchu od roweru. Możesz pedałować ile chcesz, ale jeśli łańcuch pęknie, nigdzie się nie pojedziesz.
Dean podrapał się po szczęce, zostawiając na niej ślady smaru i powiedział do mężczyzny, nadal siedzącego w samochodzie.
- Pozwól mi wziąć samochód na hol, przewiozę go do swojego warsztatu. Jutro mogę spróbować go naprawić, albo przewieźć do innego warsztatu, jeśli zechcesz. Na razie podrzucę cię z małą do motelu niedaleko mojego domu. Nie jest jakiś wymyślny, ale czysty i tani. Wsiadajcie z córką do ciężarówki, ogrzejecie się. Wezmę samochód na hol i zadbam o niego.
- Tatusiu, zz... zimno mi - powiedziała Emily cichutko.
Sam okrył ją swoim pledem, chociaż była już przykryta kilkoma kocami i odpowiedział.
- Wiem, kochanie.
Zostali bez ogrzewania ledwo przez piętnaście minut, a w samochodzie już było chłodno.
- Zaraz wrócę - dodał, zamykając boczne okienko i wysiadając z impali.
Wilgotne zimno natychmiast przedarło się przez cienkie ubranie, więc skrzyżował ręce na piersi.
- Wolałbym usłyszeć lepsze wieści - przyznał. - Słuchaj, jest może w miasteczku jakieś schronisko? A może całodobowy dworzec autobusowy?
Był aż nadto świadomy, że wiele schronisk nie wpuszcza nikogo po określonej godzinie, a w wielu miasteczkach nie ma żadnego.
- A może szpital?
Szpitalne hole były miłe, ciepłe i najczęściej nikt pytał, co ktoś robi na nich o tak dziwnej porze. Kiedyś nie potrafiłby się zmusić do zadawania podobnych pytań, ale miał ze sobą Emily i niewielkie zakłopotanie było niczym w obliczu faktu, że musiał znaleźć dla niej bezpieczne miejsce.
- Nie, nie i jedynie bardzo mały.
Dean westchnął, wiedząc, że prawdopodobnie tego pożałuje, ale był zmęczony, chciał wymoczyć nogę w gorącej wodzie albo owinąć ją w koc elektryczny, a nie mógł po prostu zostawić tej dwójki na mrozie.
- Możecie zatrzymać się na noc u mnie. Mam zapasową sypialnię, z której możecie skorzystać i łazienkę z wanną tuż obok.
Tej nocy zamierzał spać na dole, by nie musieć wspinać się po schodach, ale nie za bardzo chciał ulokować ich w głównej sypialni.
- Możesz - machnął ręką. - Możesz w zamian umyć mi naczynia albo coś w tym stylu.
Ziewnął.
- Umowa stoi? - spytał zmęczonym głosem.
Z każdym kolejnym „nie" serce Sama bolało coraz mocniej. Myśli goniły jedna za drugą, gdy próbował wymyślić alternatywę, dokąd mógłby zabrać Emily, gdy mężczyzna zaproponował mu ofertę, której nie mógł odrzucić.
- Jasne. Dziękuję, naprawdę ja... dziękuję. Zaniosę córkę do ciężarówki i wrócę, by ci pomóc. Mam na imię Sam, a to jest Emily - w kącikach warg pojawił się blady uśmiech.
- Wystarczy, że usiądziesz z córką w kabinie. To zabierze tylko minutkę i prawdopodobnie pójdzie mi szybciej bez twojej pomocy, bez urazy – powiedział Dean i dodał - W torbie na wynos jest pojemnik z chili. Poczęstuj się. Za siedzeniem leży także kilka butelek z mineralną. Mam nadzieję, że nie zamarzły.
Wiedział, że facet musi być głodny i do diabła, równie dobrze mógł jutro na obiad zjeść samą zupę.
- Jestem Dean. A teraz idź, nim odmrozisz sobie jaja.
Propozycja jedzenia sprawiła, że Sam zaczął się zastanawiać, jak bardzo spostrzegawczy był ten gość, Dean. Prawdopodobnie za bardzo. Jednakże był to pierwszy szczęśliwy traf, jaki mu się trafił od dłuższego czasu, więc nie miał zamiaru siedzieć i się zamartwiać. Zamiast tego odkaszlnął.
- Myślę, że na to już za późno.
Obszedł samochód i otworzył drzwi od strony pasażera, z łatwością biorąc Emily w ramiona.
- Em, to jest pan Dean, a my zatrzymamy się u niego na noc - powiedział.
Spojrzała na Deana, ale tylko ziewnęła i mocniej przytuliła się do Sama. Pospiesznie zaniósł ją do kabiny ciężarówki i usadowił oboje w środku. Silnik był włączony, ogrzewanie także, ale objął Em ramionami, by dać jej jeszcze odrobinę ciepła, o ile jego ciało było w stanie go z siebie wypromieniować – teraz, kiedy kolokwialnie mówiąc, odmroził sobie jaja.
- Śpij dalej - powiedział, spoglądając we wsteczne lusterko. Widział sztywne ruchy Deana, podczepiającego impalę na hol. Łatwo było zauważyć, że mężczyzna cierpiał i mógł się założyć, że ani pogoda ani fakt, że przez nich musiał przebywać na zimnie w niczym nie pomagało. Może będzie mógł mu pomóc przy czymś więcej niż myciu naczyń, co - był pewien – tamten rzucił tylko po to, by Sam poczuł się lepiej, przyjmując jego gościnność. Zastanowił się, czy Dean miał żonę, a później odwrócił wzrok. A jeśli tak? Może nawet lepiej, gdyby tak było.
Mruczał dla Em kołysankę (nigdy się nie przejmowała, że odrobinę fałszował), ale przestał, gdy tylko Dean otworzył drzwi od strony kierowcy i wsiadł do środka.
- Naprawdę to doceniam - powiedział Sam, wyglądając przez przednią szybą.
- Sam też bywałem w tarapatach - odpowiedział Dean szorstko. – Bywa do kitu.
Ruszył, powoli wracając na drogę i zmienił biegi, ale nadal jechał powoli. Biorąc pod uwagę samochód na holu i oblodzoną powierzchnię, nie potrzebował dodatkowych kłopotów.
- Słuchaj... Sam, tak? Mam sporo broni rozłożonej po całym domu. Upewnij się, że twoja mała niczego nie dotknie. Dotknie broni i wasze tyłki wylądują na zimnie, zrozumiano? Mam także dużego psa. Nie wariujcie. Prawdopodobnie będzie szczekał jak cholera, póki mu nie powiem, że wszystko jest w porządku i zrozumie, że nie jesteście włóczęgami czy kimś w tym rodzaju - Dean uśmiechnął się krzywo. - Będzie straszliwym pieszczochem, kiedy już zdecyduje, że wolno wam przebywać w domu i nie stanowicie dla mnie zagrożenia.
Sam raz jeszcze docenił, że Dean próbuje ułatwić mu przyjęcie pomocy, twierdząc, że samemu bywał w trudnym położeniu. To, że w ogóle zaprzątał sobie tym głowę, zapraszając nieznajomych do domu, wiele o nim mówiło. Ale wzmianka o broni zaniepokoiła go, cofając wspomnieniami do domu, w jakim przebywał jeszcze pół roku temu. Broń w każdej szufladzie, pudełka z nabojami i magazynki w szafkach. I noże nazbyt pod ręką, kiedy złość brała górę.
- Nie dotknie niczego – przyrzekł, mocniej przytulając Em.
- Co mechanik robi z taką ilością broni, bez urazy? - dodał, odwracając się w stronę Deana. Boże, jeśli znowu wylądował z kolejnym zakapiorem...
- Nie gniewam się. Po pierwsze, przywykłem profesjonalnie polować. Po drugie, prowadzę złomowisko, a część przechodzących obok nieznajomych widzi faceta z uszkodzoną nogą, który wygląda im na łatwy cel. Większość broni jaką zobaczysz jest nabita solą. Piecze jak diab... - Dean spojrzał na dziewczynkę - ...boleśnie. Ale nie robi włóczęgom większej krzywdy, poza tym, że pomyślą dwa razy, zanim zakradną się na moją posesję. Niestety, już nie bardzo mogę polować. Czasami wyjeżdżam na krótkie polowania, jeśli znajomy myśliwy mnie o to poprosi i potrzebuje pomocy.
Dean spojrzał prosto na Sama.
- Bobby, mój jakby adopcyjny wujek, kolekcjonował nietypowe książki o istotach nadprzyrodzonych. Studiował księgi o demonach, duchach, wilkołakach, religijne manuskrypty i tym podobne. Też się nimi interesuję, więc nie świruj, kiedy zobaczysz wszystkie moje książki i rękopisy. Nie jestem jakimś zwariowanym czcicielem diabła.
Słyszał to oskarżenie tyle razy, że stwierdził, że równie dobrze może wyłożyć kawę na ławę – przynajmniej kiedy wejdą do domu, nie zobaczy tego spojrzenia w oczach mężczyzny.
- Jeżeli u mnie nie będzie wam pasowało, rano możemy porozmawiać z miejscowym pastorem. Może znajdzie wam inne lokum na czas, kiedy samochód będzie w naprawie. Jeśli palisz, nie ma palenia w domu. Jeśli pijesz, nie dbam o to, czy wypijesz jedno czy dwa piwa lub szklaneczkę whisky, ale nie ma upijania się. Zbyt wiele broni, zbyt wiele nie dających się zastąpić rękopisów. Rozumiemy się?
Zerknął na młodego mężczyznę, by upewnić się, że zrozumiał jego zasady. Był zmęczony, obolały i nie miał zamiaru użerać się z żadnymi bzdurami, nawet jeśli gość wydawał się miły. Zbyt dobrze wiedział, jak zwodniczy potrafił być sam wygląd.
- Rozumiemy się - Sam skinął głową na znak zgody.
Może gdyby byli równi sobie, rzuciłby „OK, tato" i zakpił, że tamten zachowuje się starzej, niż wskazywałyby na to jego lata. Oceniał, że są w podobnym wieku, ale facet czasami sprawiał wrażenie, jakby nosił na barkach brzemię całego świata, chociaż może Sam przesadzał. Jednak sposób, w jaki wyłożył swoje reguły dowodziło, że jest bardzo zasadniczy. Może już żałował swojego zaproszenia. Sam nie mógł na to nic poradzić, oprócz tego, że upewni Deana, że ani on ani Em w żaden sposób nie zakłócą mu spokoju, choćby nawet przez jedną noc, jaką mieli u niego spędzić. Naprawdę miał nadzieję, że ten łańcuszek rozrządu da się naprawić w ciągu jednego dnia, ale jeśli miałoby to zabrać kilka kolejnych, nie powinni się narzucać. Musiał także pomyśleć o tym, jak zdobyć trochę pieniędzy, bo dwadzieścia cztery dolary, które mu zostały w kieszeni, raczej nie pokryją kosztów naprawy, nie wspominając o robociźnie. Nie odezwał się więcej, rozmyślając, jak może wyglądać dom tego faceta. Broń i dziwaczne książki, powiedział. Nie, to połączenie nie przywodziło mu na myśl niczego, chyba, że gość mieszkał w jakimś muzeum, na co, hm, nie wyglądał.
Ukradkiem przyjrzał się profilowi Deana. Facet był cholernie przystojny, bez dwóch zdań. Nie mógł tego ukryć, nawet z tym posępnym wyrazem twarzy. Obnosił się z nastawieniem „albo się z tym pogodzisz, albo spadaj" i Samowi to pasowało, bo lepiej znać granice, których nie powinno się przekroczyć, niż zgadywać, gdzie one leżą. Żył w czymś takim przez pół życia, dziękuję bardzo. Z drugiej strony, nie chciałby wejść temu facetowi w drogę. Instynktownie wyczuwał, że narazić się na jego gniew nie byłoby przyjemne. Jednakże, co dziwne, nie bał się go. Coś w głębi ducha podpowiadało mu, że jest przy nim bezpieczny. Nagle przyszło mu do głowy pytanie, jakiego koloru oczy ma Dean – w blasku księżyca wydawały się jasne.
Z lekkim westchnieniem spojrzał na Em i przekonał się, że zasnęła. Chyba także czuje się bezpiecznie, pomyślał z wdzięcznością. Dean musiał przyznać, że młody mężczyzna wydawał się przyjmować wszystko, co powiedział bez większego wydziwiania. Gdyby to on był w drodze z córką i jakiś kierowca ciężarówki podwoziłby go, mówiąc rzeczy, jakie przed chwilą sam powiedział, byłby bardziej nerwowy. Z drugiej strony, gość nie miał większego wyboru. Reszta jazdy upłynęła w milczeniu, nie, żeby mieli daleko. Zabrał ich jakieś dwie mile od domu.
Zaparkował tuż przed gankiem, bo nie chciało mu się chodzić ani kroku dalej, niż to było konieczne. Podjeżdżająca ciężarówka uruchomiła światła na zewnątrz. Dean wysiadł, zostawiając silnik na chodzie. Opuścił impalę na ziemię, gotową do jazdy, ale zostawił na holu - na wypadek, gdyby chcieli przewieźć samochód do innego warsztatu. Dokonawszy tego, otworzył drzwi i wyłączył silnik. Chwycił za torby z jedzeniem na wynos.
- Najpierw umośćmy gniazdko twojej małej, a potem możesz wrócić po resztę bagażu - powiedział i utykając, wszedł na prowadzące do domu schodki, dobrze posypane solą, chociaż przy panujących temperaturach sól za cholerę nie radziła sobie z lodem.
Otworzywszy siatkowe drzwi, otworzył zamek antywłamaniowy i zwykły. Otwierając drugie drzwi, sięgnął ręką i zapalił światło w salonie. Rumsfeld już był przy drzwiach - cichy, ze zjeżoną sierścią. Dean dał mu znak ręką i najeżona sierść opadła. Pies szczeknął głośno na powitanie, machając ogonem.
- Mamy towarzystwo, Rummy - wszedł do środka, wpuszczając Sama za sobą.
- Jeśli możesz, przyklęknij i wyciągnij rękę - pozwól mu się obwąchać, a potem twoją córkę. I bądź gotów na mokre powitanie.
Dean rzucił klucze na stolik przy drzwiach, po czym zdjął i odwiesił płaszcz. Boże, jak dobrze być z powrotem w domu. Sam stał tuż za nim, z Emily śpiącą na ramieniu. -
Rummy jak w grze w karty „Gin Rummy"? - spytał. - Hej, chłopie.
- Zwierzęta zwykle mnie lubią - dodał. - Ale przywitanie z Emily będzie musiało poczekać do rana. Odpłynęła.
Jasnym było, że facet nie miał za wiele do czynienia z dziećmi, jeśli myślał, że mała przebudzi się, kiedy dotrą na miejsce. Z tego co widział, w domu panował lekki bałagan, ale było czysto. Tak jak mówił Dean, wszędzie było pełno książek, na stole leżały całe ich stosy. Dzięki Bogu nie widział żadnej broni.
- Gdzie mam ją położyć?
- Ma na imię Rumsfeld. To chyba jakiś polityk czy ktoś taki. Nigdy nie spytałem – powiedział Dean. - Miałem na myśli, żebyś pozwolił mu powąchać jej rękę, nie musisz jej budzić. Po prostu musi wiedzieć, że w domu jest dzieciak. Jest psem stróżującym i nie przepada za niespodziankami. Zwykle przebywa na zewnątrz, ale ostatnio nocami jest zdecydowanie cholernie za zimno. Zanieś ją holem na wprost. Drzwi na końcu to sypialnia. Z szafą, a drugie drzwi prowadzą prosto do łazienki. Światło po prawej.
Utykając, Dean poszedł do kuchni i schował jedzenie na wynos do lodówki. Przejrzał półki. Taak, sprzątanie lodówki nie należało do jego priorytetów, ale miał wystarczającą ilość jajek, soku, mleka i bekonu, by rankiem nakarmić tą dwójkę. O cholera.
Pospieszył z powrotem do sypialni dla gości i zobaczył jak Sam kładzie... Emily na dużym łóżku. Szpitalne łóżko stało zepchnięte pod ścianę wraz ze złożonym wózkiem inwalidzkim (na wypadek gdyby go potrzebował). Na ścianach wisiały plakaty z rozebranymi azjatyckimi pięknościami, ale nie nimi się przejmował.
- Poczekaj chwilę, stary - powiedział i sięgnął pod poduszkę, wyciągając spod niej broń, podniósł strzelbę opartą o ścianę przy łóżku i otworzył nocny stolik, by wyciągnąć z niego srebrne noże do rzucania i nóż myśliwski.
- Dobra, pokój należy do was. Zdejmij panienki ze ściany i je wyrzuć. Ona... - wskazał podbródkiem na śpiące dziecko. - Nie powinna ich zobaczyć, kiedy się przebudzi. I tak ich już długo nie wymieniałem.
Zaniósł broń do jadalni i schował ją, oprócz strzelby, którą po prostu oparł o ścianę. Wracając do kuchni, spojrzał na rząd telefonów zawieszonych na ścianie, każdy z oznaczeniem innej agencji. Cholera, powinien je poprzykrywać. Powoli przeszedł do jadalni i wziął ręcznik. Były na nim tłuste plamy, ale się tym nie przejął. Ukrył telefony pod ręcznikiem przymocowanym do ściany taśmą izolacyjną.
Kiedy zawrócił do salonu, zobaczył Sama, który zmierzał do drzwi.
- Ubierz dżinsową kurtkę - powiedział, opadając na kanapę. - Choć trochę uchroni przed zimnem.
Słysząc krzątaninę Deana, przesuwającego rzeczy w drugim pokoju, Sam poświęcił czas na ułożenie Emily w łóżku. Nie zamierzał jej budzić, by przebrała się w piżamę. Miała na sobie dostatecznie luźne ubranie, by nie przeszkadzało jej podczas snu. Schował plakaty z panienkami do szuflady. Stwierdził, że oznaczało to, że Dean nie jest żonaty i, o ile nie umawiał się z modelką, nie ma dziewczyny. Oczywiście mógł mieć dziewczynę, której nie przeszkadzały „cukiereczki" na ścianie, bądź mógł jej oświadczyć, że „albo się z tym pogodzi, albo niech spada". Bóg jeden wie, że Sam był zmuszony do przełknięcia wielu podobnych bzdur Dexa. Nie chciał, by ten mężczyzna okazał się taki sam jak Dex. Chciał, by był człowiekiem, który dba o swoją dziewczynę i traktuje ją z szacunkiem, nie, żeby to miało coś wspólnego z Samem. Po prostu lubił myśleć, że są jeszcze tacy ludzie na świecie.
Spojrzał na płaszcze zawieszone na wieszaku przy drzwiach i sięgnął po wskazany przez Deana. Wciągając go na grzbiet, ucieszył się, że ma tylko nieco za krótkie rękawy. Otwierając drzwi, wyszedł na zewnątrz i z całą mocą przypomniał sobie o panującym chłodzie. Zabrał z holownika worek marynarski i niewielki plecak, a później sięgnął na tylne siedzenie impali po wypchanego misia Emily. Zanim wrócił z powrotem na schody wiodące na ganek, zaczął padać śnieg. Wchodząc do środka, zamknął za sobą drzwi i na moment skrzyżował wzrok z Deanem, a potem przeszedł holem do sypialni dla gości.
Kiedy złożył torby na podłodze i sprawdził co u Emily, trochę się rozejrzał. Dało się zauważyć, że pokój był używany i to nie tylko jako zapasowa sypialnia. Gdy miał stałą pracę, wielu rehabilitowanych pacjentów, z którymi pracował, miało dwupoziomowe domy z podobnie rozmieszczonymi pokojami. Niektórzy dostosowywali dla siebie pokój wypoczynkowy, inni - część salonu. Pokój na dole oznaczał, że nie musieli wdrapywać się na piętro. Sam zaczął się zastanawiać, w jaki sposób Dean zamierzał wspiąć się na schody.
Wrócił do salonu i stanął w przejściu, pocierając kark dłonią.
- Nie chcielibyśmy wyrzucać cię z twojego pokoju. Na górze albo nawet na kanapie będzie nam dobrze. Uwierz mi, widywaliśmy o wiele gorsze miejsca niż ta kanapa - powiedział, nie skarżąc się, a jedynie stwierdzając fakt.
- Nie wyrzucacie mnie - odpowiedział Dean ze wzruszeniem ramion. - Wierz mi, wspinałem się po tych schodach w k... wsko gorszym stanie niż dziś. A za młodu wiele razy spałem na kanapie, jak i w gorszych miejscach.
- Czy mogę cię prosić o przysługę, Sam? - dodał z krzywym uśmiechem. - Mógłbyś mi pomóc zdjąć buty i skarpetki i podać koc elektryczny?
Wskazał podbródkiem na niebieski koc przewieszony przez fotel. W tym momencie jeszcze nie był gotów, by się pochylić i miał nadzieję, że tamten nie będzie miał nic przeciwko.
- A później chciałbym, żebyś zajrzał do lodówki czy spiżarni. Twoje dziecko śpi i nie dowie się, że byłeś głodny, bo zjadłeś jedynie resztki jej obiadu. Zostaw mi tylko smażonego kurczaka i ciasto. W zamrażarce jest też mnóstwo mrożonek i pizzy. Poczęstuj się wszystkim, co ci wpadnie w oczy.
W byciu głodnym nie było niczego wstydliwego, a jednak Sam poczuł jak zdradliwy rumieniec wypływa mu na twarz. Miał rację, ten mężczyzna był zbyt spostrzegawczy. Zaczął się zastanawiać, jak dokładnie obserwował ich przy obiedzie i dlaczego. Oczywiście, i tak nie mieli dokąd pójść tak późno w nocy.
- Jasne - powiedział, stając przed Deanem i pochylając się, by rozwiązać sznurówki butów.
„Jasne, Dex" Sam schylił się, by odsznurować buty Dexa. „Jak... jak poszło..." Złośliwy kopniak w pierś, tuż przy ramieniu popchnął Sama do tyłu. Pomruk zaskoczenia i bólu przepadł w gremialnym wybuchu śmiechu. Trzymając się za ramię, podniósł się i nim wyszedł z pokoju, napotkał spojrzenie Dexa i jego ludzi. Upijali się i szykował się ciężka noc.
Sam zamrugał. Pojął, że zdjął but Deana i trzyma w rękach jego stopę. Oblizał usta i zdjął grubą skarpetkę, a potem pospiesznie - drugi but i drugą skarpetkę. Dopóki się nie wyprostował, napięcie i lęk nie minęły. Przetarł twarz ręką, rozejrzał się i dostrzegł na fotelu koc elektryczny. Chwytając go, okrył nim Deana, schylając się raz jeszcze, by owinąć obie stopy. Koc był już podłączony do prądu, więc tylko go włączył i odstąpił krok do tyłu.
- Chciałbyś czegoś? Kawy, herbaty, coś do przegryzienia? - spytał dziwnym tonem.
Dean spostrzegł coś, jakby złe wspomnienie, które przemknęło po twarzy mężczyzny. W oczach na chwilę pojawił się lęk. Przyglądał mu się, kiedy tamten zastygł, pochwycony przez przebłysk z przeszłości. Zastanawiał się, czy miało to coś wspólnego z osobą, która go pobiła i nasuwało mu się jedno wielkie pieprzone „tak". Spojrzał na dłonie mężczyzny. Brak obrączki. Może... może mama była toksyczną suką. A może mieszkał w domu z ojcem pijakiem. Kto wie. Ciekawe, dokąd wybierał się na Gwiazdkę. Może do matki, dziadków czy coś w tym rodzaju.
Kiedy zrzucił te cholerne buty, nie musząc się przy tym pochylać, poczuł się tak wspaniale, że niemal jęknął z rozkoszy. Chwilę potem Sam praktycznie zawinął go w koc i zaproponował, że przyniesie to i owo.
- Kawa byłaby świetna. Lubię mocną i czarną. Ale dla jasności, niczego nie jesteś mi winny za to, że was przenocuję. Wystarczy samo dziękuję. Cóż, może jeszcze zmycie naczyń ze zlewu. Nienawidzę zmywać naczyń - uśmiechnął się do mężczyzny. - I dziękuję za pomoc przy zdejmowaniu butów. Naprawdę to doceniam.
Elektryczny koc zaczynał się rozgrzewać, noga odpoczywała. Równie dobrze mógłby zasnąć na kanapie, bo naprawdę nie był pewien, czy chce mu się z niej ruszać. Sięgając nad stolikiem do kawy, chwycił swoją buteleczkę ze środkami przeciwbólowymi. Zawsze ją tam zostawiał, bo nigdy nie wiedział, dokąd dotrze, gdy go bolało. Sprawdził godzinę i połknął na sucho jedną tabletkę.
- Przyniosę ci wody, połykanie na sucho jest niedobre dla żołądka i nerek - powiedział Sam. Dean prychnął. Nie ma mowy, żeby samemu wstał i poszedł po mineralną. Przez cały czas łykał pigułki na sucho albo popychał je piwem.
Wchodząc do kuchni i widząc zlew pełen brudnych naczyń i garnków, Sam wydał z siebie głośne „Ha, nie żartowałeś, że nie lubisz zmywać naczyń." Zerknięcie do szafek pozwoliło mu wyłowić dwie szklanki i kubek, które postawił na blacie, wstawiając kawę. Wziął do salonu dwie szklanki z wodą mineralną i postawił jedną na stoliku dla Deana, a drugą przy fotelu - dla siebie. Później wrócił do kuchni i podgrzał porcję chili. Kiedy wrócił, trzymał w rękach miseczkę z jedzeniem i kawę dla Deana. Kawę postawił na stoliku obok szklanki z wodą.
- Chciałbyś mleka albo cukru? - spytał. Kiedy Dean potrząsnął głową, Sam usiadł. Pomieszał w parującej zawartości miseczki, krzywiąc się, kiedy zaburczało mu w brzuchu na sam zapach jedzenia. To nie tak, że niczego nie jadł, na litość boską. A jednak pierwsza łyżka smakowała jak najlepsze z cholernych chili, jakie jadł w życiu. Przełknął kolejną łyżkę i zwolnił.
- Obserwowałem cię wcześniej - powiedział w końcu. - Myślę, że mogłeś nadwerężyć i skręcić miednicę, zbytnio oszczędzając nogę. Jest kilka ćwiczeń, które pomogłyby rozciągnąć właściwe mięśnie i wzmocnić nogę.
Chociaż wiedział, o czym mówi, skulił się, gotów usłyszeć „zamknij się" lub „gówno wiesz" albo „to nie twoja sprawa". Dean wypił duszkiem jedną trzecią wody ze szklanki, bo chciało mu się pić i nawet o tym nie wiedział, póki nie zobaczył przed sobą mineralnej. Kiedy Sam wrócił z kawą i chili, posmakował kawy. Cholernie bliska doskonałości. Uniósł brew na wzmiankę Sama o „skręconej miednicy".
- Nie ma nic złego w skręconej miednicy, jeśli skręca się ją właściwie i we właściwym czasie - powiedział, uśmiechając się i popijając kawę. Po czym nieco spoważniał. - Tak, facet od rehabilitacji mówił, że to się może zdarzyć. Te cholerne pigułki tak czy inaczej kosztują fortunę. Więc znasz się trochę na rehabilitacji i fizjoterapii?
Sam zaśmiał się miękko z żartu Deana i także spoważniał.
- Powinien był ci je pokazać, nawet jeżeli nie miał zamiaru przy nich pomagać - powiedział i przytaknął. - Mam licencję fizjoterapeuty, ale nie uznawaną w tym stanie. Ostatnio rzadko z niej korzystałem, raczej proponowałem masaże przy salonach fryzjerskich i w różnych dziwnych miejscach.
Uśmiechnął się, pokazując dołeczki w policzkach.
- Nie masz pojęcia, ile można zarobić w miejscach postoju dla kierowców ciężarówek. Mam jeden z tych foteli z wycięciem na twarz. Wiesz, takich, które spotyka się w centrach handlowych?
Jasne, że do tego też powinno się mieć licencję, ale nie zdarzyło się, by chcieli go zamknąć za masaż w miejsce fizjoterapii. Zjadł jeszcze trochę chili i odłożył miseczkę.
- Jutro pokażę ci ćwiczenia. A jeżeli chcesz, już dziś mogę ulżyć ci w bólu kilkoma odpowiednimi nastawieniami i masażem. Jeśli by ci to pasowało - dodał.
Dean odkaszlnął.
- Wyobrażam sobie któregoś z tych wielkich kierowców ciężarówek, leżących na fotelu do masażu. To musiał być bezcenny widok.
Oczy dosłownie rozbłysły mu na samą myśl, nim z powrotem spojrzał na Sama.
- Hm, nie planowałem tego... - wzruszył ramionami. Rozważył propozycję mężczyzny. Do diabła, czy to będzie bolało? Cóż, rehabilitacja była bolesna jak jasna cholera, więc odpowiedź prawdopodobnie brzmiała „tak", ale w tej chwili bolało go tak mocno, że myśl o zyskaniu odrobiny ulgi, jakiejkolwiek ulgi była warta ryzyka, że facet namiesza jeszcze bardziej.
- Jasne, o ile wciąż zgadzasz się na zmywanie naczyń - powiedział z krzywym uśmiechem. - Ale najpierw skończ jeść chili. Wciąż się rozgrzewam.
- Naczynia wliczone w cenę – obiecał Sam, z powrotem sięgając po miseczkę i zjadając chili do ostatniego kęsa. Zabrał miseczkę i szklankę Deana i dołożył je do sterty w zlewie, postanawiając, że umyje naczynia, gdy tylko Dean pójdzie do łóżka. Poszedł sprawdzić, co u Emily, a później wrócił do salonu, trzymając w ręką niewielką torbę masażysty.
- Może pomogę ci przenieść się na górę? Na łóżku będzie więcej miejsca, położysz się wygodnie i na płaskim. Poza tym zyskasz dodatkowy plus – po wszystkim nie będziesz musiał się znowu ruszać - dodał.
- Taa, a już zaczynałem myśleć, że jest mi tutaj całkiem wygodnie. Nie wiesz nawet, ile razy nie doszedłem dalej, niż do tej kanapy.
Wzdychając, Dean sięgnął i wyłączył koc. W cholerę z gorącą kąpielą. Marzył o wyciągnięciu się na łóżku, a myśl o masażu? Nie zaszkodziło, że facet był seksowny jak diabli. Co prawda, prawie na pewno nie miał skłonności do innych mężczyzn, nie z dzieckiem i w ogóle, ale nie musiał wiedzieć, że Dean czasami działa na dwa fronty.
- Dobra. Zatem na górę.
Dean powoli wstał, noga niemal się pod nim ugięła. Zaklął cicho, ale silne ręce Sama pomogły mu utrzymać się na nogach. Był czas, kiedy Dean odepchnąłby każdego, kto chciałby mu pomóc, ale ten czas dawno minął. Kiedy noga bolała tak jak dziś, był kaleką, koniec i kropka. Nienawidził tego, ale nauczył się także nie okazywać ani pielęgniarkom ani nikomu wokół. To nie ich wina, że jego noga została strzaskana w diabły. Więc zamiast powiedzieć tamtemu, że sam sobie da radę, wymamrotał podziękowanie i zaczął iść w stronę schodów. Gdyby nie obietnica masażu, powiedziałby „w cholerę z tym" i został na kanapie.
Sam dokładnie wiedział, jak przejąć na siebie większość ciężaru ciała Deana, by łatwiej było mu poruszać się i wspinać na schody. Miał także w zanadrzu kilka sztuczek. Po drodze opowiadał historyjki o reakcjach kierowców ciężarówek na posadowienie w fotelu do masażu, nieco koloryzując, żeby zająć czymś Deana i odwrócić jego uwagę od bólu, jaki odczuwał i faktu, że pomagał mu nieznajomy. Im mniej Dean się spinał, tym lepiej, co oznaczało, że należało odwrócić jego uwagę, by nie powstrzymywał się przed opieraniem o Sama.
Doszli na górę. Na końcu holu czekały otwarte drzwi, główna sypialnia pana domu. Sam pomógł mu wejść do środka i odsunął kapę, by Dean nie położył się na pościeli. Pomagając mu usiąść na skraju łóżka, zobaczył pistolet na stoliku nocnym i kolbę karabinu wystającą spoza wezgłowia. Ten myśliwy zdawał się spodziewać wojny, a jednak Sam nie dostrzegł w nim oznak choroby umysłowej.
- Pomóc ci zdjąć rzeczy? Przebrać się w coś lekkiego na noc?
- Nie ćwiczyłeś ze mną wcześniej. Obaj wiemy, że będzie lepiej, jeśli zobaczysz, jakie mam blizny. Tylu lekarzy i pielęgniarek widziało mnie w bokserkach, że dawno straciłem nieśmiałość. Chyba, że ci to przeszkadza, ale wolałbym, żebyś zobaczył bałagan, z jakim przyjdzie ci się zmierzyć, jeśli chodzi o moją nogę. Możesz mnie później przykryć kocem elektrycznym. Nie masz nic przeciwko? Jeśli masz, podaj mi coś na przebranie.
Dean zaczął zdejmować z siebie warstwy koszul. Z tymi wszystkimi bliznami na plecach i klatce piersiowej facet pomyśli, że był na wojnie albo coś w tym stylu. Postrzały, dźgnięcia, ślady zębów i pazurów. Taaa. Przynajmniej większość blizn zbladła, ale masażysta zobaczy i wyczuje wszystkie, co do jednej.
- Zakładam, że możesz być zbyt zmęczony na pełen zabieg, a zimno na pewno nie pomaga. Oczywiście, że nie mam nic przeciwko samej bieliźnie, jeśli i ty nie masz – powiedział Sam, przejmując pierwszą, a potem drugą koszulę, która ściągnął Deana. Pomógł przy ściąganiu t-shirtu i jego oczom ukazały się pierwsze blizny na ramionach i klatce piersiowej. Niektóre wyglądały jak pozostałości po kulach, a takowych Sam widział mnóstwo.
- Twoi kumple od polowań byli kiepskimi strzelcami – wymamrotał, czekając, aż tamten odepnie dżinsy, nim pomógł mu się ich pozbyć.
- Pierwszego wilka zabiłem w wieku 16 lat. Te, na które polowaliśmy, atakowały ludzi, stada, zwierzęta domowe. Kiedy wilk kłapie ci zębami nad karkiem, nie jęczysz, jeśli kula, która go zdjęła, zdąży przestrzelić i ciebie, wiesz? Możesz kląć ile wlezie, ale lepiej zostać postrzelonym niż rozerwanym na kawałki.
Na widok blizn pokrywających nogę Deana Sam zamarł. Były równie okropne jak blizny weteranów wojennych, z którymi pracował.
- Połóż się na brzuchu – poprosił beznamiętnie, napotykając spojrzenie Deana i starając się nie okazać ani litości ani zgrozy.
- Piękne, nie? – spytał Dean, powoli kładąc się na plecach, a potem obracając na brzuch. Był zadowolony, że Sam zdawał się podchodzić do wszystkiego niezwykle profesjonalnie. Wyglądało na to, że wiedział, co robi, co zdecydowanie uspokajało. Może przed wyjazdem namówi go do jeszcze jednego masażu, jeśli się okaże, że rzeczywiście jest niezły. Do diabła, chętnie wymieniłby prace domowe na fizjoterapię za darmo.
- Robią wrażenie – odpowiedział Sam, ogarniając spojrzeniem uszkodzoną nogę Deana. Może i miał blizny, ale tak czy inaczej wyglądał cholernie dobrze z tymi szerokimi ramionami i wąską talią. Oczywiście były też zgrabnie zaokrąglone pośladki, których Sam nie mógł nie zauważyć, a i nogi miał dobrze umięśnione. Wyglądało na to, że Dean ćwiczył i utrzymywał się w dobrej kondycji pomimo bólu.
Przyjrzawszy się podeszwom stóp mężczyzny i stwierdzając, że jedna z nóg wydaje się krótsza, Sam przyciągnął Deana bliżej krawędzi łóżka i zaczął badać przestrzenie między kręgami, zaczynając nisko, nad kością ogonową i przesuwając palce coraz wyżej. Kiedy dotarł do okolicy bioder, zatrzymał się.
- Tak, twoje biodra uległy skręceniu i to zdecydowanie nie w „dobry" sposób – uśmiechnął się na sam obraz Deana skręcającego biodra „w dobry sposób" i natychmiast przywołał się do porządku. Nie dosyć, że facet był hetero, to jeszcze Sam nie powinien nikogo wciągać w środek swoich problemów, co z pewnością miałoby miejsce, gdyby Dex go odnalazł i przyszłoby mu do głowy najlżejsze podejrzenie, że cokolwiek zdarzyło się pomiędzy nim a kimś innym.
- Jednak nie jest tak źle, jak myślałem – dodał Sam, przesuwając dłonie wyżej po kręgosłupie. – Kilka zabiegów sobie z tym poradzi. Ale noga potrzebuje fizjoterapii, żeby to się nie powtórzyło albo chociaż by mieć to pod kontrolą.
Stojąc tuż przy łóżku, Sam podłożył rękę pod kolano Deana i nieco uniósł mu nogę, utrzymując kolano pod kątem 45 stopni. Opuścił i podniósł raz jeszcze, przyglądając się jej uważnie, a później, wciąż trzymając obiema rękoma kolano i nogę w powietrzu, obrócił się tak, że jego łokieć znalazł się na prawym pośladku Deana, stosując równomierny nacisk na całej długości i znienacka naciskając mocniej. Usłyszał ciche trzaśnięcie.
- W porządku?
- Lepsze niż nastawienie wywichniętego barku – powiedział Dean, krzywiąc się.
- Można spojrzeć na to i w ten sposób. Tak czy owak, powinno zmniejszyć napięcie mięśni, ale obróć się na drugi bok, muszę znaleźć kolejny punkt, a potem przejdziemy do przyjemności – powiedział, pomagając mu się odwrócić, tak, że teraz był zwrócony do niego twarzą.
- Przyjemności. Jestem za przyjemnościami – poparł Dean. Facet miał rację, ból nieco się zmniejszył, chociaż ruch i obracanie się raczej nie pomagały.
- Po to zastawia się przyjemności na koniec, by tym bardziej je docenić. Dobrze.
Namówił mężczyznę do zgięcia obu kolan, nadal w pozycji na boku, po czym pomógł mu je skrzyżować, to na górze wysuwając do przodu, a to pod spodem cofając w tył.
- Skrzyżuj ramiona. Dobrze.
Sam pochylił się i nacisnął kolanem na udo Deana, unieruchamiając je w miejscu, gdy jednocześnie chwycił go ręką za biodro, odnajdując właściwy kąt. Kładąc drugą dłoń na ręce Deana obejmującej jego własny łokieć, spytał, czy w Południowej Dakocie zawsze jest tak zimno. Gdy tylko tamten zaczął odpowiadać, Sam nacisnął całym ciałem, nastawiając biodro Deana we właściwe miejsce z cichym trzaskiem.
- To nie bolało, prawda? – uśmiechnął się, wiedząc, że tamten ma prawo być wściekły.
- Sukin...! – zaklął Dean.
- Nie – zacisnął zęby. – Nie bardziej niż przejechanie przez pociąg. Nie, czekaj, pociąg mógłby być lepszy.
Wziął kilka głębokich oddechów i uświadomił sobie, że agonalny ból, jaki odczuwał przez większość wieczoru zaczynał blednąć. Zdecydowanie.
- Ok, to teraz połowicznie przyjemności – powiedział Sam, po chwili, którą zostawił Deanowi na dojście do siebie, obracając go płasko na plecy.
- Czy nie możemy przejść od razu do przyjemności? – spytał z nadzieją Dean.
- Dobrze, że nie jesteśmy na randce, bo gdzieś wyczytałem, że dokładnie to wyrażenie jest na czele listy rzeczy, które mężczyźni mówią, nim zostaną spoliczkowani. W tym przypadku, wszystko zależy od kontekstu.
Uśmiechnął się, całkiem pewien, że Dean był typem faceta, który nie tylko czuje się swobodnie, przemawiając do kobiety w ten sposób, ale jednocześnie ma w sobie dosyć uroku, by mu się za to nie oberwało.
- Zamierzam wymasować mięśnie lędźwiowe, tylko po tej jednej stronie i bardzo lekko.
Odszukał kość biodrową Deana, powoli zagłębiając palce w ciele.
- Unieś nogę, leciutko, żebym mógł wyczuć mięsień – powiedział, przesuwając palce, nim go znalazł. – Dobrze, teraz się rozluźnij.
Delikatne, okrężne ruchy.
- Mięśnie lędźwiowe biegną od splotu słonecznego po biodro i chowają się pod innymi. Zamierzam je trochę rozluźnić. Wrażliwe miejsce, prawda? Daj mi znać, jeśli uczucie stanie się nie do zniesienia – poprosił.
Delikatnie przesunął dłoń cal w kierunku pępka, nacisnął kilka razy i cal po calu przesuwał rozpostarte palce w okolicach żołądka. Za każdym przesunięciem Dean spinał się, mięśnie mu drżały, a później się rozluźniały. Syczał za każdym razem, gdy palce Sama naciskały na tkliwe miejsce, ale sam czuł, że definitywnie coś się w nim rozluźnia.
Odkąd odkrył jak atrakcyjny jest Dean, Samowi zaskakująco trudno było skoncentrować się i zmusić do profesjonalizm,. Minęło sporo czasu, od kiedy spoglądał na drugiego mężczyznę, jakiegokolwiek mężczyznę, z prawdziwym zainteresowaniem czy pragnieniem przekonania się, co kryje się pod bokserkami. Z Dexem związał się siedem lat wcześniej, kiedy miał zaledwie 17 lat i z początku nie widział powodu, dla którego miałby się oglądać za kimkolwiek innym. Później, kiedy sprawy przybrały zły obrót, nie ośmieliłby się nawet wtedy, gdyby miał taką sposobność. Do diabła, i tak obrywało mu się nawet za podejrzenia i tylko sobie wyobrażał, co by się stało, gdyby naprawdę zaliczył skok w bok.
Powoli przesunął dłoń na ciepły brzuch mężczyzny, bez żadnych uzasadnionych medycznie powodów, kojąco i upewniająco.
- Dobrze, nie chcę, by twoje mięśnie doznały szoku, więc czas na przyjemności – powiedział, krzyżując wzrok z Deanem. – Obrócisz się po raz ostatni?
Dean odwzajemnił spojrzenie orzechowych oczu i zerknął na dłoń masującą go po brzuchu, a potem spojrzał z powrotem w górę.
- Drażnisz się ze mną. Nie miałem nic przeciwko, dopóki nie kazałeś mi się obrócić. Uśmiechnął się kącikiem ust. A zatem facet był hetero, a jednak z nim flirtował. Nic na to nie potrafił poradzić. Biorąc pod uwagę, gdzie była dłoń Sama i słysząc, że teraz czas na przyjemności, po prostu nie mógł nie pomyśleć o tym, jakby to było, gdyby Sam zaczął pieścić go nieco niżej.
- Odwracam się – stwierdził z westchnieniem. Od zbyt dawna z nikim się nie przespał.
Drażnisz się. Sam był pewien, że ta rozmowa nie potoczyłaby się w taką stronę, gdyby Dean wiedział, że jest gejem. Już nie byłby „bezpieczny" i Dean mógłby zadziałać gwałtownie jak typowy hetero, a przynajmniej takie doświadczenia miał za sobą Sam. Nie znaczyło to, że nie mógł się cieszyć odrobiną przekomarzania i na pół flirtu. Lekki uśmiechał błąkał mu się po ustach, kiedy poszedł po swoją torbę masażysty, wyciągając z niej tubkę kremu i olejek.
- To znakomity krem przeciwzapalny, dostępny bez recepty – powiedział, lekko wyciskając tubkę. – Powinien zmniejszyć zapalenie, a co za tym idzie - ból, a później użyjemy olejku do masażu.
Zaczął wmasowywać krem w miejsca najbardziej bolesne i napięte, dół pleców i biodra, a później lekko ściągnął bokserki Deana, by móc wymasować kość ogonową, nim zszedł niżej, na obolałą nogę. Pod pokrytą bliznami skórą wyczuł mięśnie i punkty, w których połączono kości na śruby. Te miejsca wymasował delikatnie kremem przeciwzapalnym.
- Zostawię ci ją – dodał, odkładając tubkę na nocny stolik. – A teraz... naprawdę coś przyjemnego. Jeśli zaśniesz, nie przejmuj się.
Naprawdę miał nadzieję, że rozluźni Deana aż do tego stopnia. Mężczyzna zdecydowanie zrobił dla nich więcej niż powinien, zatrzymując się i zabierając do domu, mając na głowie własne problemy. Równie dobrze mógłby ich minąć i wezwać na pomoc kogoś innego.
- Musisz popracować nad grą wstępną – wymamrotał Dean. – Chociaż nieźle budujesz napięcie. Cholera, zazdroszczę twoim stałym klientom.
- Dopiero zaczynam – uśmiechnął się frywolnie Sam, nie mogąc się oprzeć, by nie włączyć do gry. W tym mężczyźnie było coś, co kazało mu opuścić gardę i naprawdę musiał na siebie uważać, by nie powiedzieć słowa za dużo i nie skończyć z Em na śniegu. Większość ludzi woli trzymać się z daleka od rodzinnych konfliktów, nie żeby Sam ich za to obwiniał. Czuł się winny, że nie mówi wszystkiego, ale nie miał wyboru. Wszystko co mógł, to odwdzięczyć się Deanowi, pomagając mu tyle, na ile mógł, dziś i jak przypuszczał – jutro.
Nalewając na dłonie olejku, Sam potarł je, a później stulone położył nisko na plecach Deana. Powoli rozpostarł palce i przesuwał ręce coraz wyżej, rozsmarowując olejek aż po ramiona i na boki. Powtórzył, za każdym zamaszystym ruchem sięgając dalej, z rozpostartymi palcami przez całe plecy, a zaciśniętymi na ramionach. Obserwował, jak ciało mężczyzny porusza się pod jego dłońmi, jak reagują jego mięśnie i dzięki temu odnalazł tkliwe punkty napięcia. Dobrał olejku, tym razem przez chwile trzymając dłoń płasko na plecach Deana. Mocno wierzył, że kontakt fizyczny i otucha są równie ważne, co sam masaż.
Dean pomrukiwał z przyjemności. Cholera, od tak długiego czasu brakowało mu masażu i nie chodziło mu tylko o seksowną dziewczynę przesuwającą ręce po jego ciele. Kilkakrotnie przeklinał Bobby'ego za wybór tak kur... zimnego miejsca do zamieszkania. Noga potwornie bolała w zimie. Gdyby mógł wybierać i się przeprowadzić, wybrałby cieplejsze miejsce do życia, ale pragmatyzm zwyciężył. Zborne myśli opuszczały go, gdy silne dłonie Sama masowały mu plecy. Dobra, seksowny facet robiący masaż jest chyba nawet lepszy.
Sam zaczął masować mocniej, naciskając kciukami na określone punkty, rozluźniając je i po reakcjach Deana upewniając się, że znajduje je właściwie. Nie ustawał, zatrzymując się jedynie przy „węzłach" i przesuwając dłonie po całych plecach. Poświęcił wiele uwagi ramionom i szyi, po czym wrócił niżej. Dotknął palcem starej ranie po kuli. Pospiesznie przesunął rękę gdzie indziej, żeby nie wrócić wspomnieniami do bicia za karę, które trafiło mu się, gdy wyjął z Dexa kule i ośmielił się zapytać, co się stało. Przełknął i wypchnął wspomnienia z pamięci, zaczynając masować pośladki Deana. Miał rację, były jędrne, doskonałe i naprawdę nie będzie sobie wyobrażał, że ściąga bokserki i je całuje. Być może pozwoli sobie pomarzyć o tym później, kiedy pójdzie zmywać naczynia. Teraz nie byłoby to właściwe. Tyle, że nie wydawało się, żeby miał jakąkolwiek kontrolę nad własnymi rozpustnymi myślami.
„Jezu, ale dobrze" – to wszystko, co był w stanie pomyśleć Dean i nawet nie był w nastroju do frywolności. Mięśnie pośladków miał napięte ze względu na nogę i biodra i cóż, cholera jasna... Raz jeszcze zamruczał z przyjemności.
- Wynajmuję cię – wymamruczał z westchnieniem.
Sam uśmiechnął się, przechodząc z masażem na uszkodzoną nogę. Chwycił ją z obu stron, jedna dłoń na wnętrzu uda, druga na zewnątrzu, palce rozpostarte, by objąć jak najwięcej, gdy rozciągał mięśnie na całej długości. Użył nieco więcej olejku i mniej nacisku, delikatnie masując nogę Deana kawałek po kawałku i przechodząc do stopy. Widząc, jak Dean drgnął, chciał się z nim podrażnić, że ma łaskotki, ale powstrzymał się. Był niemal pewien, że mężczyzna jest bliski zaśnięcia. Nim Sam skończył masaż, ze strony Deana nie słyszał już okazjonalnych pomruków przyjemności, jedynie płytki oddech. Naciągnął na niego pościel, a na wierzch położył koc elektryczny. Ustawiając go na minimum, okrył Deana, a na górę narzucił jeszcze zwykły pled. Być może mężczyzna obudzi się w środku nocy, klnąc na gorąco, ale chłód z powrotem naprężyłby mu mięśnie, więc Sam wziął ryzyko na siebie. Wiedział, że po tak wyczerpującym masażu Dean powinien napić się wody i umyć, ale bardziej potrzebował snu.
Gasząc światła, cicho wyszedł z pokoju, prawie bezszelestnie przechodząc po skrzypiącej podłodze w stronę korytarza. Był świetny w poruszaniu się „cicho". Z budzenia Dexa nie wynikało nic dobrego, więc umiejętność, którą w sobie rozwinął była nad wyraz przydatna. Żałował, że Emily nie była równie dobra w poruszaniu się „po cichu", ale chronił ją przed najgorszymi nastrojami Dexa, biorąc cały impet na siebie. Zrobiłby dla nie wszystko, po prostu wszystko. Zaryzykował aresztowanie lub co gorsza, złapanie przez Dexa i powrót do koszmaru.
To właśnie zdarzyło się dwa dni wcześniej, po tym jak z Em posmakowali sześć miesięcy wolności. Kiedy Dex ich znalazł, potraktował Sama jak worek treningowy, ale popełnił błąd, zakładając, że nie ma mowy, że znowu ucieknie i zabierze ze sobą Em. Mylił się. Tym razem mieli mniej bagażu, stracili wszystko, co zyskali podczas szczęśliwej pauzy w Vermont, ale byli z dala od Dexa.
Zgodnie z obietnicą Sam umył wszystkie naczynia w zlewie, wytarł je i odłożył na miejsce.
Chociaż był do cna zmęczony, musiał pomyśleć i ułożyć sobie wydarzenia dnia w głowie. Nie ma do tego nic lepszego niż bezmyślna praca. Z trudem oparł się chęci przeorganizowania części szafek, ale wyczyścił lodówkę. Wyrzucił kilka produktów, których termin przydatności upłynął wieki temu i porządnie umył półki, drzwiczki i obudowę, nim z powrotem włożył jedzenie do lodówki.
W sypialni dla gości przebrał się w coś lżejszego i zgasił światła, kładąc się do łóżka. Było miłe i ciepłe, zarówno dzięki kocom, jak i Emily, która grzała jak piecyk. Wspominając, jak szczękała zębami w samochodzie, jaka była wychłodzona, pochylił się nad nią i pocałował w policzek, przypominając sobie, że wszystkie rzeczy, które mogły potoczyć się źle, nie wydarzyły się. Że wszystko z nią dobrze.
- Dobranoc, kochanie – wyszeptał, układając się wygodniej i nareszcie zamykając oczy.

Najlepszy prezentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz