Przytul mnie

122 12 4
                                    

Sam i Emily znaleźli się w kuchni wczesnym rankiem. Sam starał się, by mała była cicho, podnosząc oczy w górę za każdym razem, gdy jej szept stawał się głośniejszy.
- Chodź, Emily, narysuj mi choinkę na święta – poprosił przyciszonym głosem, nalewając ciasta naleśnikowego na rozgrzaną patelnię.
- Powinnam pójść zaśpiewać panu Deanowi piosenkę o „Rudolfie Czerwononosym", spodobałaby mu się.
- Będzie ją uwielbiał – zgodził się Sam. – Po tym, jak się obudzi.
- Mogę zostać budzikiem – podsunęła dziewczynka.
- Tego się właśnie obawiam.
- Rudolf Czerwononosy, to renifer, każdy wie, i chociaż niepozorny, nosem...
- Cii! – Sam położył jej palec na ustach. – Proszę cię, Em, jeszcze tylko godzinkę.
- Mówiłeś, że nie jest rano zrzędliwy.
- Założę się, że będzie zrzędliwy, jeśli go obudzimy – sprzeciwił się Sam. – Tylko zrzędliwy, Em, co nie znaczy nieuprzejmy.
- Możemy go wypróbować – oznajmiła.
- Nie!
Zaciskając usta, podniosła kredkę. Potrząsając głową, Sam odwrócił się, by wyciągnąć bekon i masło z lodówki, a Emily wykorzystała sposobność, by wyślizgnąć się z kuchni i na paluszkach przeszła przez salon. Stanęła tuż nad Deanem, jej włosy musnęły mu twarz. Zobaczyła, jak porusza ustami, a potem nosem i zachichotała. Pochylając się niżej, raz jeszcze połaskotała go włosami, śpiewając cicho „Jingle bells, jingle bells, jingle all the way..."
Dean zamrugał, reagując na to, co łaskotało go w nos, starając się to przegonić. Z dala słyszał cichy śpiew, jakby dziecięcy, ale całkiem ładny. Poruszył się i przekręcił, usiłując uciec przed tym czymś drażniącym, ale wróciło, a śpiew stał się nieco głośniejszy. Dean jęknął. To było piórko. To musiało być piórko! Tata czasami mu to robił dla żartu, ale zbijała go z tropu dziecięca piosenka w tle.
- Tato, daj spokój, przestań – wymruczał. Usłyszał słodki dźwięk chichotu, który z całą pewnością nie mógł należeć do jego ojca. Prawda, przecież ojciec nie żył od kilku lat. Jakaś dziewczyna, z która się przespał? Co za irytujący komar. Wykreśli ją z listy, chyba że potem zafunduje mu świetny, poranny sex. Ale czy nie mogła poczekać do jakieś ludzkiej godziny?
Dean powoli otworzył oczy, by zobaczyć przed sobą falę blond włosów i jasne oczy, które spoglądały na niego figlarnie. Na twarzy malej dziewczynki, która wciąż śpiewała mu o dzwoneczkach sań pojawił się szeroki uśmiech.
- Ale. Z ciebie. Bachor – powiedział Dean. Na chichot małej usiadł gwałtownie, pociągnął ją na kolana i zaczął łaskotać. – Jesteś bachorem z łaskotkami, hm? Za budzenie mnie należy się łaskotanie.
Przeszywający uszy pisk Emily sprawił, że Sam rzucił wszystko i wbiegł do salonu, tylko po to, by zobaczyć jak Emily śmieje się i kopie, próbując odwzajemnić się Deanowi łaskotaniem. Jego serce biło jak szalone, a kiedy napotkał spojrzenie Deana, wziął głęboki oddech.
- Przepraszam. Wymknęła się. Em? – ton był lekko karcący, ale przede wszystkim próbował uspokoić serce.
- Pomocy... tatusiu, pomocy – piszczała mała pomiędzy łapaniem oddechu i śmiechem, a kiedy Dean dał jej chwilę przerwy, spojrzała na Sama. – A widzisz?
- Co widzę? – spytał z wahaniem. – Przyniosę ci kawy.
1418
- Widzisz, że się myliłeś, nie obudził się zrzędliwy – powiedziała z triumfem, podskakując na Deanie. Słysząc prychnięcie Sama, odwróciła się w stronę Deana.
- Powiedział, że jeśli cię obudzę, będziesz zrzędliwy. Ale wiedziałam, że nie będziesz. Pozwoliłeś tacie spać na sobie, widziałam!
- O Chryste... kawy, bez cukru. I dzień dobry... witaj w moim życiu – powiedział Sam, cofając się, by jak najszybciej uciec z salonu. Dean zaśmiał się na widok zakłopotania na twarzy Sama. Taa, nie bawiło go o budzenie tak wczesnej porze, ale Emily była cholernie słodka, jak szczeniak, którego po prostu chce się pogłaskać. Dean szturchnął ją w żebra.
- Jestem zrzędliwy. To zmienia mnie w potwora łaskoczącego potwora albo potwora walczącego na poduszki.
Biorąc zza siebie poduszkę, leciutko pacnął nią Emily po głowie.
- Teraz, złaź ze mnie, potworny bachorze. Pan Dean musi iść do łazienki. Idź poskakać na tacie albo pobaw się z Rumsfeldem.
Nadal ze śmiechem Em zeskoczyła mu z kolan i uciekła z zasięgu, ale nadal podskakiwała dookoła. Kiedy Dean podszedł do schodów, poszła za nim.
- Emilyyy... – zawołał z kuchni Sam. Mała zrobiła minę.
- Skąd on wie?
- Rodzice już tak mają – odpowiedział jej Dean. Popatrzył, jak popędziła do kuchni i potrząsnął głową. – Sam, idę wziąć prysznic. Zejdę za kilka minut.
Wszedł po schodach bez większego problemu, jedynie kilka ukłuć bólu. Wybrał świeże ciuchy, poszedł do łazienki, szybko się ogolił i wziął prysznic. Gorąca woda zawsze dobrze robiła mu na nogę.
Kiedy jakieś 15 minut zszedł na dół, wyczuł zapach bekonu i kawy. Potarł szczękę i ziewnął, wchodząc do jadalni. Emily siedziała przy stole, na podwyższeniu z książki telefonicznej i wymachiwała stopą, zajadając kawałek bekonu. Sam także siedział przy stole, popijając kawę. Talerze z jedzeniem były przykryte folią. Nawet kubek Deana miał na sobie talerzyk, by kawa nie wystygła.
- Nie musieliście na mnie czekać – powiedział Dean, nieco niepewny, jak się z tym czuć. Nie był przyzwyczajony do jadania posiłków z innymi, niespecjalnie, chyba, że wychodził z ojcem albo Bobbym. Co, oczywiście, nie było już możliwe. Usadowił się przy stole, zdjął talerzyk z kubka i spróbował kawy. Sam wyraźnie znalazł jego zapas „wymyślnych kaw", małe paczuszki z porcją na jedną filiżankę. Nie był pewien, która to z nich, ale była całkiem przyzwoita jak na kawę zapachową. Dean zdjął folię z talerza i znalazł pod nią bekon.
- Cóż, dalej, nie pozwólmy, by ostygło – powiedział, dzieląc plastry bekonu, część na talerz Emily, część na swój. Gwizdnął ostro i rzucił kawałek przez ramię. Nigdy nie dotknął ziemi, Rumsfeld był tuż za nim i chwycił go w locie.
- Gdybym kiedyś miał zamienić się w psa, chciałbym być twoim psem – mruknął Sam, widząc rzut bekonem ze stołu. – Słuchałem radia, drogi są zamknięte.
Odkrył talerz z naleśnikami i już miał podać kilka Deanowi, ale poczuł na sobie jego spojrzenie i podał je Emily. Pojmując wskazówkę, obsłużył Em i siebie, a dopiero później przekazał naleśniki Deanowi. Nie potrzebował słów, zrozumiał przesłanie. Jednakże wciąż musiał sobie o tym przypominać, bo był przyzwyczajony do upewniania się, czy Dex pierwszy otrzymał jedzenie na talerzu i nie miał niczego, do czego mógłby się przyczepić. Położył kawałek masła na naleśnikach Emily i po jej naleganiach, pozwolił jej nalać syropu klonowego.
- Więc, ponieważ nie mogę dziś jechać do miasta, wymyśliłem, że pomogę ci z dekoracjami bożonarodzeniowymi. Gdzie trzymasz lampki?
Maczając naleśniki w syropie, Sam ugryzł kęs. Kiedy Sam zadał pytanie, widelec Deana był w połowie drogi do ust.
- Dekoracje bożonarodzeniowe? – spojrzał na niego bez zrozumienia. – Uch, ja, nie mam...
Pomyślał chwilę i przypomniał sobie, że Bobby wieszał jakieś ozdoby gwiazdkowe w gabinecie. Świecidełka, chyba jakieś lampki. Może i żałosne małe drzewko, ale Dean nigdy nie zwracał na to uwagi.
- Hm, nie wiem, gdzie są. Naprawdę nie mam pojęcia, uch, co tam jest.
Próbował przypomnieć sobie, czy natknął się na coś, kiedy przeszukiwał rzeczy Bobby'ego. Może w piwnicy? Albo na strychu? Nie był całkiem pewien, czy przejrzał wszystkie pudła. - Może na strychu? – powiedział, nie chcąc, by zeszli do piwnicy i zobaczyli azyl. Spojrzał na Emily. Dzieciak miał obiecane święta na plaży. A teraz wyglądało na to, że utknął w domu bez żadnych dekoracji. Nawet nie miał dla niej prezentu... jeśli Sam i Emily jeszcze będą z nim na Boże Narodzenie.
- Po południu mogę się rozejrzeć – obiecał. – Jestem pewien, że coś gdzieś tam było.
- Nie martw się, poradzimy sobie – uspokoił go Sam. – Potrafimy zrobić własne dekoracje.
- Kiedyś mieliśmy trzy choinki – oznajmiła Emily, podnosząc w górę trzy palce. – Papa zniszczył jedną, ale wciąż mieliśmy dwie.
Sam drgnął.
- Powinnaś pokazać panu Deanowi jeden z twoich rysunków, które rano namalowałaś – powiedział, mając nadzieję, że to odwróci jej uwagę od wspomnień.
- Trzy choinki? Ha, szczęściarze z was. Ja nie miałem... zwykle nie mieliśmy żadnej – powiedział Dean. – Ale św. Mikołaj jakoś nas odnajdywał. Cieszę się, że nie musi namierzać dzieci poprzez choinki. Może namierza je przez dzwoneczki, te, o których śpiewałaś.
Dean spojrzał na Sama.
- Ta dziewczynka zdecydowanie potrzebuje frotki do przytrzymania końskiego ogona. Wiesz, żeby trzymać jej włosy z dala od twarzy innych ludzi.
Zerknął na Emily łagodnie.
- Acha?
Sam spostrzegł porozumiewawcze spojrzenie pomiędzy Deanem i Emily.
- Jej włosy są tak „słowo na D" śliskie, że wymykają się spod każdej gumki – powiedział.
- Powiedziałeś słowo na D.
- Nie, powiedziałem „słowo na D" – odpowiedział zadowolony z siebie, znacząco spoglądając na Deana. – Jeśli masz ochotę na bekon, lepiej go weź przed sam-wiesz-kim.
Oczywiście, tym samym przypomniał o bekonie Emily, która sięgnęła po plasterek. Dean wyciągnął rękę i ściągnął ostatni kawałek przed nią. Spojrzał na małą, westchnął ciężko i rozerwał go na pół. Podał pół Em, a potem znowu ciężko westchnął, rozerwał swoją cześć na dwie, gwizdnął i rzucił kawałeczek przez ramię, a na koniec zjadł to, co zostało. Widząc spojrzenie Sama Emily podziękowała Deanowi i zaczęła zajadać swój bekon.
- Masz ochotę na jeszcze jedna kawę, nim zaczniemy ćwiczenia? – spytał Sam. – A może najpierw przerobimy kilka ćwiczeń?
- Uch – mała rzuciła Deanowi spojrzenie pełne współczucia.
- Zamierzałem trochę popracować w warsztacie. Nie lepiej, jeśli zrobimy to, kiedy wrócę? – spytał Dean.
- Przestraszony? – wzruszył ramionami Sam. – Jak sobie życzysz. Ale jeśli cię boli, moglibyśmy przynajmniej nastawić to i owo.
- Nie! Nie jestem przestraszony! – zaprotestował Dean. – Po prostu myślałem, że wychodzenie na chłód po tym, ja ze mną popracujesz, nie jest najlepszym pomysłem.
- Acha. A usypianie mnie, nim mogłem z tobą poćwiczyć było lepszym?
- Masz magiczne kolana – wtrąciła się Emily, zlizując syrop z palców i uśmiechając do obu mężczyzn.
- Taa, już mi to mówiono – powiedział Dean, sugestywnie spoglądając na Sama. – A ty byłeś wyczerpany, przez cały dzień pracując z innymi ludźmi. Trochę odprężenia dobrze ci zrobiło.
Odsunął talerz.
- Dobra, trochę więcej kawy i możesz mnie torturować.
- Torturować? Ja ci pokażę tortury – zagroził Sam, wstając i kładąc rękę na ramieniu Deana, zabierając mu kubek, by pójść do kuchni i samemu dolać mu kawy. Kiedy wrócił i usiadł przy stole, skinął w stronę Emily.
- Jeśli skończyłaś, możesz pooglądać telewizję.
- Tak! Pan przysnął, proszę pana Deana, a tata powiedział, że nie powinnam pana budzić.
- I tak mnie posłuchałaś, łobuzie – potrząsając głową, Sam spojrzał na Deana. – Próbowałem...
- Och, myślę sobie, że w takim razie powinna zrobić kilka stron ze swojej książeczki, nim zacznie oglądać telewizję – podsunął Dean. – A jeśli zrobi to naprawdę ładnie, może będę miał dla niej niespodziankę na wieczór. I wciąż nie pokazała mi swojej choinki.
- Ale.. ale oglądałam telewizję przed śniadaniem i... mojej choinki?
Mała przestała podskakiwać i zniknęła w kuchni, by wziąć swój rysunek ze stołu.
- Nie wiem, które z was jest gorsze – powiedział łagodnie Sam, nim Em wróciła i podała rysunek Deanowi. Oczywiście, że zaczęła przestępować z nogi na nogę, znowu podskakując.
- Napisała swoje imię – pokazał Sam.
Dean z poważną miną oglądał obrazek i w końcu skinął głową z nie mniejszą powagą.
- To, to jest naprawdę piękna choinka. Sądzę, że powinniśmy ją gdzieś powiesić. Może w salonie albo coś w tym rodzaju. Czy mogłabyś napisać na obrazku tata? A może potrafiłabyś przeliterować moje imię, jak myślisz?
- T... ach...tu... T..a..tu.
Emily powtórzyła kilka razy, a potem wspięła się na kolana Deana i pochyliła nad kartką, wystawiają koniuszek języka, gdy koncentrowała się z kredką w dłoni. Tatu. Sam zaśmiał się i pokiwał głową, ale aż coś zabolało go w sercu, kiedy zaczęła wymawiać imię Deana. Może on o tym nie pomyślał, ale wyglądało, jakby mała podpisywała na kartce swoją rodzinę – przynajmniej tak bywało w większości normalnych domów. Din.
Spojrzała na Deana.
- Dobrze napisałam?
- Świetnie, kochanie – powiedział, delikatnie ściskając ją za ramię. – Dobrze. Idź pooglądać kreskówki. Znajdziemy z tatą miejsce, w którym powiesimy twój obrazek.
Gdy odbiegła w podskokach, Dean kpiąco uśmiechnął się do Sama.
- Dobrze, że nie poprosiłem jej, żeby spróbowała przeliterować Winchester, co?
- Bardzo dobrze, albo siedziałaby ci na kolanach przez godzinę. O rany, ale jest dzisiaj rozbrykana. Mam kłopoty – powiedział Sam, jego spojrzenie pobiegło za nią do salonu, a później wróciło do Deana. – Wiesz, nie brałem cię za kogoś, kto ma dobre podejście do dzieci. Nie, żebym myślał, że nie masz, to znaczy... masz, a ona cię lubi.
- Lubię dzieci – powiedział Dean ze wzruszeniem ramion. – Nigdy nie miałem ich w pobliżu na dłużej. Zgaduję, że przywykłem do uspokajania dzieciaków, odwracania ich uwagi od złych rzeczy.
Zobaczył niezadane pytanie w oczach Sama.
- Kiedy polowałem. Kiedy ścigasz podłe istoty polujące na ludzi, czasami są w to zamieszane dzieci. Czasem musisz namówić je na rozmowę, zadać kilka pytań na temat tego, co widziały. Albo same wpadają w tarapaty i musisz je uspokoić po naprawdę przerażających wydarzeniach. Więc Em jest dzisiaj rozbrykana. Czy to tatusiowe określenie, by powiedzieć, że dziś zmieni się w małego psotnika?
- Oznacza to nieustanny potok pytań, bieganie dookoła i przewidywalne kłopoty – skinął głową Sam. – A co do tych podłych istot, masz na myśli demony? Znaczy naprawdę masz na myśli demony?
Szukał potwierdzenia w oczach Deana i stwierdził, że ten jest jak najbardziej poważny. Do tej pory nie widział w nim choćby cienia szaleństwa i byłby to zrozumiały powód, dla którego Dean był uzbrojony po zęby z tą swoją bronią i książkami po domu.
- Blizny... rany po kulach to z takiego rodzaju polowań? – spytał bardzo cicho, chociaż telewizja grała w tle i Em trudno byłoby ich usłyszeć. – Ratowałeś przed nimi ludzi, to chcesz mi powiedzieć?
Dean przez chwilę badał twarz Sama, po czym westchnął.
- Nie tylko demony, Sam. O wiele więcej „potworów" istnieje naprawdę. Wilkołaki, wampiry, zombie, duchy, ghule, zmiennokształtni i pewnie wiele innych, o których nigdy nie słyszałeś. Co prawda wiele przesądów się myli. Wilkołaki nie zamieniają się w wilki, za to mają długie pazury i ostre zęby, ale prawdą jest, że srebro je zabija, ugryzienie jest zaraźliwe i nie mają pojęcia, że są wilkołakami. Wampiry... niemal wszystko, co o nich opowiadają jest nieprawdą. Bobby zginął, a mi niemal zmiażdżyło nogę w jaskini, kiedy polowaliśmy na coś, co zwie się wendigo. Dorwaliśmy go, ale nie doceniliśmy, jaki skurczybyk był bystry. Zastawił pułapki. Wychodząc... uruchomiłem jedną z nich – Dean odwrócił wzrok, wracając wspomnieniami do tego dnia, dnia, który na zawsze zmienił jego życie. – Ale tak, właśnie dlatego do tego przywykłem. Polować na potwory, ratować ludzi. Teraz... teraz wszystko, co mogę zrobić to wspomagać innych łowców i prowadzić dla nich wyszukiwania. Czasami, jeśli polowanie jest w pobliżu, mogę pomóc. Mam
1423
cały szereg telefonów w drugim pokoju. Łowcy mają mnóstwo fałszywych identyfikatorów, udając, że są z FBI, Urzędu Bezpieczeństwa Narodowego czy coś w tym rodzaju, by uzyskać informacje, których potrzebują i dowiedzieć się, co się dzieje. To była robota Bobby'ego, ale teraz należy do mnie. Odpowiadam na telefony i potwierdzam ich tożsamość.
Poczekał, by zobaczyć, czy Sam zacznie się wycofywać lub zobaczy w jego oczach ten wyraz, który jasno da mu do zrozumienia, że ma cholernie nierówno pod sufitem. Gdyby tak się stało, cóż, odda mu galaxie i gdy tylko drogi staną się przejezdne, pośle swoją drogą. Ale Sam tylko dalej rysował choinkę...
- Dobra, w takim razie chodźmy naprawić to, co ten skurczybyk wendigo ci zrobił – powiedział, wstając. Przez chwilę wyglądał na pogrążonego w myślach, na czole pojawiła mu się pionowa zmarszczka. – Nigdy nikomu tego nie mówiłem, ale moja matka, ona zwykła widywać duchy. Mówiła, że je „uwalnia". Wierzyłem jej, kiedy byłem dzieckiem, ale później, kiedy byłem starszy, nie wiedziałem, w co wierzyć.
Sam zwilżył usta.
- Pamiętam, jak tata powiedział, że zginęła, wykonując swoją pracę, ale ona nie miała pracy... miał na myśli tę z duchami. Tam myślę... - powiedział, wzruszając ramionami.
– Myślę też, że dla mnie tata dał radę dociągnąć do chwili, kiedy skończyłem 18 lat. Dla niego wraz z mamą odeszła cała magia i z radością za nią podążył – dodał, nagle czując się bardzo głupio. Odchrząknął i ruszył do salonu.
- Woziła ze sobą sól i benzynę? – spytał Dean, zmuszając się do wstania. Noga już zesztywniała i przeklinał pod nosem.
- Pamiętam zapach acetonu. I woreczki z solą.
Sam poczekał, aż Dean podejdzie i wskazał na sypialnię, w której spał z Em.
- Zabieg będzie łatwiejszy do przeprowadzenia na łóżku, ćwiczenia możemy zrobić wszędzie.
Kiedy Dean nie nalegał na pójście na górę, Sam poszedł za nim do sypialni dla gości. Łóżko było posłane, a ich rzeczy schludnie złożone.
- Brzmi, jakby była łowcą, może specjalistką od duchów. Założę się, że uratowała wiele ludzi – powiedział Dean. Poszuka w książkach i pamiętnikach łowców i może znajdzie coś o matce Sama, być może będzie mógł mu pokazać, że uratowała mnóstwo istnień. Kto wie, może wiedząc o tym, będzie mu łatwiej przeboleć stratę.
Odwracając się, usiadł na łóżku i puścił Samowi najlepsze ze swoich uwodzicielskich spojrzeń, przemawiając głosem jak aksamit.
- Więc jakbyś mnie chciał, Sammy?
- Na kolanach – w oczach Sama coś błysnęło.
– Na rękach i kolanach – uściślił, rzucając Deanowi wyzwanie, by zrobił to, o co go poprosił. Nie odwrócił wzroku nawet wtedy, gdy poczuł, jak sam się rumieni. – Nie boisz się, prawda?
Dean spojrzał po sobie, a później prosto w oczy Samowi.
- „Przestraszony" nie jest w tym momencie adekwatnym słowem, zupełnie nie – wspiął się na łóżko i oparł na dłoniach i kolanach. – Dobrze, dziecino, co dalej?
- Och, jestem pewien, że wiesz, co masz robić – prychnął Sam, na pół rozczarowany, a na wpół podekscytowany faktem, że nie zrobił na Deanie najmniejszego wrażenia. Facet do końca był „złym chłopcem". Położył ręce na jego pasie i powoli przesunął na biodra, naciskając tu i ówdzie, by wyczuć połączenia kości i mięśni.
- Unieś ciut prawą nogę – poprosił, zagłębiając palce na biodrze i prawym pośladku.
- Dobrze – przycisnął Deana własnym ciałem, otaczając w pasie jedną ręką i spytał. – Czy tak dobrze?
Gdy tylko tamten zaczął odpowiadać, Sam przycisnął mocniej i rozległo się kilka suchych trzasków. Śmiejąc się łagodnie, cofnął się i znowu położył rękę na biodrze mężczyzny.
- Miło, bardzo miło.
- Czy już teraz mogę cię nazwać sukinkotem, czy powinienem poczekać, aż jeszcze bardziej mnie storturujesz? – jęknął Dean. – I może lepiej zamknij drzwi, bo mam wrażenie, że będę rzucał przekleństwami, których niewinne uszy nie powinny usłyszeć.
- Jeśli zamknę drzwi, mała zaraz tutaj przybiegnie – ostrzegł Sam. Przesuwając się, ponownie objął Deana ręką, tym razem przeciągając dłonią od brzucha po pierś.
- Miałem rację, miło, bardzo miło - stwierdził, czując, jak Dean tężeje. – Nie, to tylko darmowa pieszczota, odpręż się.
W momencie, gdy Dean się rozluźnił, Sam chwycił go za ramię, drugą ręką naciskając na dół pleców, co znowu wywołało serię trzasków.
- To nie bolało – oznajmił z pewnością w głosie. – Skończyłem. Chyba, że chciałbyś naprawić coś jeszcze.
- Taa... tak, myślę, że jest jeszcze coś, co chciałbym naprawić. - Dean przesunął ręką po boku Sama aż po zaokrąglenie pośladków, a potem odwrócił się w jego stronę. Zarzucił mu ramię na szyję i pociągnął w dół. - Moje usta. Są zimne. Może to także mógłbyś dla mnie naprawić?
- Jedynie, jeśli cię bolą – zdążył odpowiedzieć Sam, zanim jego usta dotknęły ust Deana. Pocałował go ostrożnie, przesuwając się w jego objęciach. Chociaż próbował skupić się tylko na pocałunku, wrażenie ciała Deana poruszającego się pod nim i świadomość miarowego bicia jego serca tuż przy własnym postawiły hormony Sama w stan podwyższonej gotowości. Ujął dłonią twarz Deana i rozchylił wargi, jęcząc cicho, kiedy ich języki splotły się ze sobą. Dean powoli badał językiem słodkie, niewinne ciepło ust Sama, podniebienie i wszystkie jego zakątki. Leciutko possał język, jednocześnie przebiegając dłonią po umięśnionych plecach. Druga ręka opadła na pośladki, pieszcząc i delikatnie ściskając twarde mięśnie. Jego cichy jęk dołączył do jęku Sama, a męskość zaczęła podnosić się z zainteresowaniem.
Sam mógłby przysiąc, że odcisk dłoni Deana na pośladku nadal go pali, nawet po tym jak ten cofnął rękę. Przesunął się nieznacznie, wsuwając kolano pomiędzy nogi Deana i przyciągając ich bliżej siebie, gdy pocałunek nabrał na sile. Jego język tańczył, bawiąc się w chowanego, wsuwając i wysuwając, ale i zostawiając sobie czas na słodką eksplorację. Nie spieszyli się, a mimo to robiło się gorąco i gwałtownie, a Sam poczuł, że sztywnieje w dżinsach na samą myśl o tym, że kotłuje się z Deanem, mając na sobie zdecydowanie mniej ciuchów. Wsunął rękę pomiędzy ich ciała, pieszcząc sutek mężczyzny i nawet przez materiał t-shirtu poczuł jak tężeje. Usłyszał jęk i zrozumiał, że to jego własny. Podnosząc głowę, zaczął ssać dolną wargę Deana, spoglądając mu prosto w oczy. Taki cholernie przystojny. Taki silny. Taki niebezpieczny dla serca Sama. Gdyby był mądrzejszy, zacząłby uciekać. Zamiast tego obwiódł palcami zarys jego twarzy, brwi, nosa i szczęki, pochylając głowę, by powtórzyć obrysowywanie ustami, składając wszędzie mokre pocałunki i na koniec z cichym jękiem wracając do pocałunku i splecenia języków.
Jeśli chodzi o Deana, ten czuł się jak w niebie. Miał przy sobie kogoś, kto go dotykał, kogoś, kogo lubił bardziej, niż był gotów to przyznać przed samym sobą. Lubił Sama z wielu powodów, po części czysto egoistycznych i nieuczciwych wobec mężczyzny. Lubił mieć w pobliżu kogoś, kto robi to i owo za niego, przynosi mu piwo, parzy kawę, gotuje i myje naczynia. Naprawdę cieszył się z masażu, a ćwiczenia sprawiły, że noga i biodra czuły się o niebo lepiej. Poza tym dzięki Samowi znowu się śmiał. Kiedy po raz ostatni śmiał się tak jak przez kilka ostatnich dni? To był prawdziwy śmiech, od którego bolał brzuch, dodający otuchy, o której myślał, że nigdy więcej jej nie poczuje. I była jeszcze Emily. Mały skrzat, mały słodki skrzat, o którego troszczył się coraz bardziej i bardziej. Myśl o kimś, kto miałby położyć rękę na tych łagodnych, życzliwych duszach rozwścieczała go do białości. Objął Sama władczo, opiekuńczo i zaczął całować zachłanniej, jednocześnie obracając ich tak, że znalazł się na górze i mógł spojrzeć w te orzechowe oczy. Przerwał pocałunek i odsunął się odrobinę, by przyjrzeć się jego twarzy.
Sam wziął głęboki wdech, wpatrując się w Deana. Nie wiedział, czego się spodziewać, ale wiedział, że na wszystkie możliwe sposoby nie usłyszy, że jest nic nie wart i nie dający satysfakcji. Wiedział, że Dean widzi jego i tylko jego, a nie jakieś bezimienne ciało pod sobą. Że twardość, jaką wyczuwał przyciśniętą do biodra była z myślą o nim i dla niego. Że to jedna z tych szczególnych chwil w życiu, które zapamięta na zawsze.
- Jesteś piękny – powiedział Dean, kładąc mu rękę na policzku i delikatnie gładząc kciukiem. Przebiegł palcami po ciemnych włosach Sama, a potem leciutko dotknął blednących siniaków, które wciąż tam widniały jako pozostałość po byłym. Pochylił się i lekko wycałował wszystkie posiniaczone miejsca, jak gdyby jego usta mogły przegnać wszelki ból. Zszedł do linii szczęki, a potem przechylił głowę i polizał Sama po szyi, delikatnie pogryzając. Poruszył biodrami, całym ciałem ocierając się o mężczyznę. Jedna ręka powędrowała do koszuli Sama i wślizgnęła się pod nią, pieszcząc skórę, nim palce sięgnęły sutka. Ciało Sama zareagowało natychmiast, tak jak jego reagowało na Sama. Kiedy ostatni raz tamten uprawiał seks? A co ważniejsze, kiedy po raz ostatni ktoś się z nich kochał? Skupiając się raczej na tym, by dać mu przyjemność, zamiast jedynie zyskać swoją własną? Dean chciał poczuć go bardziej, pchnąć mocniej, poczuć jak obaj twardnieją, choćby przez dżinsy, ale Sam musiał dojść jako pierwszy. Bo był pewien, że nie osiągnął spełnienia jako pierwszy przez bardzo długi czas. Raz jeszcze odsunął się i odpiął koszulę Sama, by sięgnąć niżej. Boże, ale ten mężczyzna miał ciało. Zobaczył siniaki na brzuchu, klatce piersiowej, żebrach i oczy mu pociemniały. Zabije tego sukinsyna eks, jeśli tylko facet ośmieli się pokazać na terenie jego posiadłości. Delikatnie przejechał dłonią po tych ciemniejących sińcach, nim pochylił się i dotknął ustami sutka, obrysował go językiem, possał, leciutko ugryzł i ponownie polizał, jednocześnie ocierając się całym ciałem o twardniejącą męskość skrytą w spodniach Sama.
Ciepło i bezpiecznie, na tyle bezpiecznie by odpuścić, pozwolić sobie na radość cieszenia się z bycia dotykanym i pieszczonym, tak właśnie Sam czuł się z tym mężczyzną. Nawet kiedy Dean badał ślady na jego ciele, nie czuł wstydu. W ciepłych dotknięciach, mile widzianych dotknięciach było coś uzdrawiającego. Nawet groźny błysk, który na chwilę pojawił się w oczach Deana nie przeraził go, lecz jedynie zaciekawił i sprawił, że zapragnął zmienić go w pożądanie... pożądanie do siebie. Nagły nacisk ust na tężejącym sutku sprawił, że Sam wygiął się w łuk, tylko po to, by poczuć jak biodra Deana mocniej wbijają się w jego własne. Otarcie o twardniejącą męskość wydarło mu z ust zduszony jęk, który stłumił, przyciskając usta do ramienia Deana. Poruszył się pod nim, przesuwając rękoma po plecach, ciasno, mocno, silnie.
- Dean... - wyszeptał, oblizując usta i próbując nasłuchiwać dźwięków z sąsiedniego pokoju. Gdyby tak bardzo tego nie potrzebował, nie potrzebował duszą i ciałem, przerwałby im. Ale
1427
1428
każde włókno w jego ciele walczyło z rozsądkiem, z obawą przed ryzykiem i nic nie mógł na to poradzić. Z każdym pocałunkiem, z każdym mokrym śladem zostawianym na skórze, z każdym liźnięciem serce Sama rosło mu w piersi, a ciało budziło się z długiego, głębokiego snu, przypominając, jak to jest czuć pożądanie i samemu być pożądanym. Gdy usta Deana dotykały jego ciała i znajdowały coraz to nowy kawałek do storturowania, przez Sama przebiegały jakby elektryczne iskry. Nieustanie poruszał się pod Deanem, nie mógł się powstrzymać, chociaż robił co mógł, by stłumić dźwięki.
- Nie masz pojęcia... to, co robisz – wyszeptał ochryple, wplatając palce w krótkie włosy Deana i pieszcząc kark, próbując zakotwiczyć się na mężczyźnie i na tej chwili. Czując ciepły, mokry język Deana muskający małą bliznę po lewej stronie bioder, spiął się lekko. Wyraziste ciepło ust i troska, z jaką tamten obdarzył to miejsce, powoli go rozluźniły.
- To kropla, która przelała kielich goryczy – szepnął, chcąc przekazać Deanowi coś z siebie. Pamiętał deskę uderzającą go w brzuch i wciąż w niego wbitą, gdy upadał. Kiedy udało mu się ją oderwać, po tym jak Dex na odchodnym kopnął go w żołądek, odkrył, że najgorzej oberwał przez długi gwóźdź, wystający z deski. Gdy trysnęła krew i zaczął tracić przytomność, pamiętał, że był wdzięczny losowi, że był na tyle szybki, że zdążył zasłonić sobą córkę. Emily przewróciła się i płakała, ale nic jej się nie stało i to było najważniejsze. Mrugnął, by pozbyć się łez i zrobił coś niesłychanego... poprosił o to, czego chciał.
- Pocałuj mnie jeszcze, Dean.
Przywarł do mężczyzny.
- Proszę, chcę poczuć twoje usta na swoich. Chcę tak dojść – powiedział gardłowo, unosząc biodra, by mocniej poczuć na sobie udo Deana, zyskać nacisk, jakiego potrzebował. Był już bliski spełnienia i chciał go osiągnąć, nim coś się stanie, coś im przeszkodzi, coś skradnie mu tę chwilę.
- Czego tylko sobie życzysz – odpowiedział Dean, podnosząc głowę znad wspaniałego ciała, choć cieszyło go jego dotykanie, całowanie i smakowanie. – Wszystko dla ciebie.
Spojrzał w oczy Sama, widząc w nich pożądanie, takie samo jakie płonęło w nim samym. Położył rękę na twardniejącej męskości mżczyzny, pieszcząc ją, nim oparł się o niego mocniej i zaczął całować powoli i z miłością. Zwiększył moc pocałunku, zaczynając ocierać się całym ciałem i śmiało poczynając sobie językiem, wsuwając i wysuwając go, jakby chciał pokazać Samowi, co jeszcze mógłby mu ofiarować.
Tak. Dokładnie tak. Powoli. I mocno. Boże... ten mężczyzna wiedział jak całować. Z głębi gardła Sama wydarł się desperacki jęk, gdy odpowiadał na pocałunek i wychodził na spotkanie pchnięć biodrami. Przejechał rękoma po plecach Deana, niżej i niżej, pieszcząc pośladki, ugniatając je i ściskając. Przymknął oczy, gdy obmywała go fala potrzeby, pożądania i spełnienia. Gwałtowny atak mocnych wrażeń szybko zawiódł go poza krawędź. Palce mocno zagłębiły się w ciele Deana, gdy wydał ostatni, przerywany jęk, przyciskając się do mężczyzny z całych sił i zaczynając rozpadać w jego ramionach. Dźwięki stłumiły usta Deana, bo gdyby ich tam nie było, Sam nie miał pojęcia, jakim cudem mógłby je ściszyć. Wiedział tylko, że po raz pierwszy od wielu lat z radością przywitał mokre ciepło rozlewające się na przodzie jego dżinsów. Otarł się o Deana mocniej, przesuwając, zmieniając pozycję, starając się doprowadzić mężczyznę do spełnienia, by ofiarować mu tę samą przyjemność, która właśnie przeżył, a jednak nie potrafił czuć się winny, że pozwolił sobie na pierwszeństwo.
Sposób, w jaki Sam poruszał się i reagował, niczym mężczyzna, który nigdy nie poznał miłości, albo dawno temu zapomniał, co znaczyło być stawianym na pierwszym miejscu, na nowo wbudził w Deanie palący gniew. Jak ktoś mógł traktować tego mężczyznę w taki sposób, w jaki traktował go były? Taką łagodną i kochającą duszę. Poczuł, że Sam spina się i pocałował go gwałtownie, upewniając się, że dźwięki uniesienia wydawane przez ojca Emily zostaną stłumione jak to tylko możliwe, podobnie jak jego własne. Kiedy poczuł jak palce Sama mocno zagłębiają się w jego ciele, wiedział, że doprowadził go do spełnienia. Jednoznaczne pchnięcia bioder Sama przywodziły go na skraj, więc pozwolił sobie odpuścić i znaleźć się w centrum jego uwagi. Pozwolił, by Sam przeciągnął go poza krawędź. Pchnął mocno, całując go z takim zapamiętaniem, że prawdopodobnie zostawił im obu siniaki. Krzyknął wprost w usta Sama, czując, jak jego męskość pulsuje raz za razem. W końcu opadł na mężczyznę, ciężko oddychając. Czuły dotyk na plecach wywołał uśmiech na jego ustach i wreszcie odsunął się, spoglądając Samowi w oczy.
- Myślę, że powinniśmy powtórzyć tę terapię wieczorem, kiedy mała pójdzie spać. Moja noga wymaga ćwiczeń – powiedział, pochylając się i porządnie całując Sama, nim przerwał, by wziąć kolejny nierówny oddech. – Może mniej ciuchów pomogłoby w ćwiczeniach. Co o tym sądzisz?
- Myślę... - Sam spojrzał wprost na Deana. - ...że masz bardzo złego i nieprofesjonalnego terapeutę, który zrobi dla ciebie wszystko. Wszystko.
Naprawdę tak myślał, gdy całował Deana jeszcze raz, delektując się smakiem i sposobem, w jaki tamten rozumiał wszystkie jego wskazówki, całując i dotykając go tak, jak tego potrzebował. Że odczytywał mowę jego ciała. Że był na tyle troskliwy, że w ogóle o to dbał.
- A jeśli prosisz o masaż ze szczęśliwym zakończeniem, masz go jak w banku. Jestem cały twój – dodał, nadal schrypniętym głosem. - Ale ja lepiej... Skinął w stronę drzwi, a później z powrotem spojrzał na Deana.
– Sprawiłeś, że było doskonale. Nawet nie potrafię sobie wymarzyć niczego lepszego. W ciuchach czy bez, jest pan niesamowity, panie Winchester.
- Jeszcze nic nie widziałeś – odpowiedział Dean z uśmieszkiem. Zsuwając się z niego, Sam usiadł ze stopami płasko wpartymi o podłogę, w sam czas, bo Emily właśnie pokazała się w drzwiach do sypialni. Postała przez kilka sekund i odbiegła. Sam wypuścił wstrzymywany oddech i spojrzała na wciąż leżącego Deana.
- Tylko sprawdzała, co u mnie. To nigdy nie przestało go zadziwiać, chociaż wydawało się smutne, że mała czuła, jakby musiała nad nim czuwać. - Zmęczę ją przez dzień, by nie obudziła się w nocy.
Jego spojrzenie pobiegło do pełnych ust Deana, ale wstał z niechętnym pomrukiem i poszedł poszukać nowej pary dżinsów. Widząc podobną niechęć w oczach Dean, gdy ten siadał na łóżku, Sam poczuł jak serce ponownie podskakuje mu w piersi.

Najlepszy prezentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz