Dex

100 11 7
                                    

Rano Dean wziął długi, gorący prysznic. Ciało bolało od seksu uprawianego poprzedniej nocy. Użył mięśni, jakich od dawna nie używał. Smętnie zaśmiał się sam do siebie. Dean Winchester, ogier seksu nie przespał się z nikim od lipca. Po części z powodu obolałej nogi, a po części dlatego, że nie chciał kalać własnego gniazda. Już nie mógł stosować reguły – kochaj i rzuć. To teraz było jego życie, jego miasteczko. Nie mógł oczarować jakiejś pięknej dziewczyny z okolicy, bo następnego ranka wciąż byłby na miejscu, a ona oczekiwałaby, że wróci, zadzwoni i nawiąże „związek". Tego zaś nie chciał. Być może ciągle chciał udawać, że jest łowcą, wciąż w drodze, zabijającym potwory, które się nawiną i ruszającym dalej. A może nie chciał zbytnio zbliżyć się do nikogo z miejscowych, Nie życzył sobie, by jakaś dziewczyna odwiedziła go w domu, przekonała się, że naprawdę jest świrem, a wtedy... ludzie z miasteczka mogliby się od niego odwrócić, zamiast w pewien sposób się nim opiekować. Pani szeryf wiedziała o potworach i o wszystkim, co Bobby zrobił, by ochronić miasteczko, ale oprócz niej chyba nikt o tym nie wiedział. Szeryf była całkiem niezła, ale zamężna. Wiedziała, że Dean przejął robotę Bobby'ego i wspierała go.
Cholera. Będzie mu brakowało Sama i małej. Oczywiście, do diabła, po kilku tygodniach pewnie byłby gotów się ich pozbyć, albo oni mieliby dosyć jego. Prawdopodobnie tak będzie najlepiej, mówił sobie i próbował w to uwierzyć. Przecież ledwo co się znali. Sam i Emily mieszkali u niego raptem cztery dni. To po prostu tęsknota za towarzystwem, mówił sobie. Przyjemnie było mieć w pobliżu kogoś innego prócz łowców, którzy jedynie przypominali mu o minionych dniach, o tym, że Bobby nie żyje, a on w o wiele mniejszym stopniu może robić rzeczy, które kiedyś robił z łatwością. Kogoś innego niż pielęgniarki czy lekarze, albo sąsiedzi o dobrym sercu, którzy wpadali na godzinę czy dwie, by mu pomóc, bo albo im za to płacił, albo dlatego, że Bobby był „w porządku" i chcieli się odwdzięczyć, spłacić dług, uspokoić sumienie, czy coś w tym rodzaju.
W końcu Dean wyszedł spod prysznica i ubrał się, łykając jedną z pigułek przeciwbólowych. Niech go szlag, jeśli pozwoli Samowi zauważyć, że jest cały obolały po seksie. Chyba, że prowadziłoby to do kolejnego masażu. O tak, będzie mu brakowało Sama nie tylko dla towarzystwa. Był nieco zaskoczony, kiedy uświadomił sobie, że nawet gdyby Sam nie wymasował go już ani razu... nadal by mu go brakowało. Lubił Sama. Ta dwójka sprawiała, że się śmiał i chciał, by oni również się śmiali. Jezu. Mięknie na stare lata. Musi popracować, może to pomoże mu oczyścić umysł z tych wszystkich romantycznych i łzawych bzdur, które go nawiedzały.
Wreszcie zszedł po schodach, noga nie bolała aż tak, jak się spodziewał. Zobaczył Emily siedzącą na ostatnim schodku – opierała się o niego plecami. Zszedł na dół i zajrzał jej w twarz. Wyglądała na smutną i zdenerwowaną.
- Hej, Em, co się stało, dzieciaku? Sammy nie pozwolił ci pobawić się w śniegu? Rummy pobiegł za królikiem?
Dean usiadł obok małej, krzywiąc się, gdy zgiął kolano. Lepiej niech środek przeciwbólowy zacznie działać jak najszybciej, inaczej Sam się domyśli.
Em spojrzała najpierw na wyciągniętą pod kątem prostym nogę Deana, a później na niego samego i odgarniając włosy za ucho, potrząsnęła głową.
- Nie, Rummy je śniadanie – odparła. – Czy tata ma kłopoty?
Dean zmarszczył brew. Istniało wiele niebezpiecznych odpowiedzi na to proste pytanie. Tak, dzieciaku, porwał cię i przewiózł przez granicę stanu, ma zepsuty samochód i toksycznego szefa gangu narkotykowego na ogonie oraz żadnych pieniędzy.
- Dlaczego myślisz, że tata ma kłopoty?
Przełykając łzy, mała spojrzała w stronę kuchni i z powrotem na Deana.
- Widziałam jak płakał. On nigdy nie płacze, nawet wtedy, kiedy... kiedy go boli – odpowiedziała, przymykając oczy. – Nawet wtedy, kiedy trafił przeze mnie do szpitala.
Dean położył jej rękę na ramieniu.
- Co masz na myśli, że przez ciebie trafił do szpitala?
Emily zaczęła kołysać się w przód i w tył, walcząc z wypowiedzeniem słów przez łzy.
- Papa coś powiedział, a ja nie słuchałam. Nie wiem, co powiedział – wyszeptała, oddychając coraz głośniej, bo starała się nie zapłakać. – Wtedy rzucił.
Uniosła ręce w powietrzu, udając, że czymś rzuca.
- Takie drewniane coś, a tata, tata zasłonił mnie.
Oczy wypełniły jej się łzami.
- Papa stanął na nim i... i...
Złapała się za koszulkę w okolicy żołądka.
- Tata krwawił i krwawił i... nie płakał – spojrzała na Deana. – Ale ja tak i ... dlaczego teraz płacze?
Pociągnęła nosem, starając się nie rozpłakać na dobre.
- Papa nie powinien niczym rzucać w dziecko, zwłaszcza nie czymś, co może zrobić krzywdę. Nawet jeśli nie słuchałaś, twój papa zrobił coś bardzo złego. Zarówno papa jak i tata powinni chronić swoje dziecko.
Dean przyciągnął Em bliżej i pocałował w czubek głowy.
- A teraz, nie smuć się, ani nie bój. Zajmę się tym. Upewnię się, że z twoim tatą wszystko w porządku. Czasami ludzie płaczą, kiedy są szczęśliwi, a czasami nawet trudno powiedzieć, dlaczego. Może cieszy się, bo wie, że wasz samochód da się naprawić, albo dlatego, że masz miłe, ciepłe miejsce do zamieszkania, dopóki... Emily, znasz nazwisko papy?
Mała nie spuszczała Deana z oczu, gdy mówił, chociaż nasłuchiwała także odgłosów z kuchni, a na koniec uściskała go mocno.
- Dobrze – kiwnęła głową na zgodę, dodając. – Smith. S-m-i-t-h. Smith.
Dean w zdumieniu uniósł brwi. Naprawdę Smith? To byłaby niemal ironia losu.
- Dobrze, Em, może chciałabyś coś pokolorować? Narysuj dla mnie śliczny obrazek. Nie mam dobrego zdjęcia Rumsfelda. Może mogłabyś namalować, jak ty i Rummy się bawicie? Upewnię się, że twój tata jest szczęśliwy, nie smutny, a jeśli jest smutny, postaram się go pocieszysz, ok?
Był nieco zaskoczony nagłym całusem w policzek, ale chwilę później mała pobiegła do stolika i wyciągnęła kredki, jakby robiąc to, o co poprosił, mogła sprawić, że Dean naprawi wszystko magicznym sposobem niczym dobra wróżka. Miał nadzieję, ze rzeczywiście potrafi wszystko naprawić, dla dobra ich obojga.
Zmuszając się do wstania, wszedł do kuchni i zobaczył Sama przy kuchence. Podchodząc do niego od tyłu, objął go w pasie i pocałował w szyję.
- Dobry, Śliczny. Jak się miewasz o poranku?
- Mm... dobrze – odpowiedział Sam, opierając się o niego i ciesząc tym, że ktoś go trzyma. Odkładając drewnianą łyżkę, odwrócił w jego objęciach i pocałował w usta.
- Pomyślałem, że zejdę jej z drogi, kiedy smyk ogląda telewizję – dorzucił z uśmiechem.
– A ty? Nie bolą cię przeze mnie plecy ani nic innego, co? – zażartował i mocniej oparł o Deana. – Zawsze tak dobrze pachniesz. Jak ty to robisz?
To prawda, Dean przyjemnie pachniał nawet wtedy, kiedy wychodził z garażu i był cały usmarowany olejem i innymi mazidłami.
- Smyk rysuje dla mnie obrazek. Nie, niczego mi nie uszkodziłeś, czuję się cholernie wspaniale.
Dean odkaszlnął.
- To tylko mój naturalny zapach o-jaki-jestem-przystojny. Prawdopodobnie pachnę tak a nie inaczej po zjedzeniu nieprawdopodobnych ilości ciasta, albo po prostu dlatego, że jestem cholernie zarąbisty.
Dean raz jeszcze pocałował Sama i przyjrzał się jego twarzy.
- Masz czerwone oczy, płakałeś, nie próbuj zaprzeczać. Mam przy sobie magiczną różdżkę i wiem. Więc co się roi w tej pięknej główce?
Sam przechylił głowę, już miał zaprzeczenie na końcu języka, ale coś w sposobie w jaki tamten na niego patrzył go powstrzymało.
- To nic takiego. Takie tam głupoty, wiesz.
Jeśli myślał, że tym samym utnie dalsze pytania, bardzo się pomylił. Dean nadal stał zbyt blisko, naruszając jego przestrzeń osobistą, wciąż go dotykał i w milczeniu czekał na odpowiedź.
- Po prostu myślałem o straconym czasie i przegapionych okazjach. Myślałem... wiesz, życzyłbym sobie, żeby to wszystko potoczyło się inaczej, żebym dokonał innych wyborów. Jak mówiłem, nic takiego.
Zarzucając ręce na Deana, pocałował go powoli i niespiesznie, starając się uspokoić. To była prawda, płakał, ale o nic szczególnego. Ostatnia noc przypomniała mu, czego mu brakowało i zaczął się nad sobą zastanawiać. Mógł zabrać Emily już dawno, dawno temu. Może do teraz mieszkałby z kimś takim jak Dean, chociaż był całkowicie pewien, że akurat ten mężczyzna był wyjątkowy i niepowtarzalny.
- Dobrze, Panie-Jestem-Cholernie-Zarąbisty, może zaparzysz sobie kawę i dla mnie przy okazji też. Dziś nie mamy wymyślnego śniadania. Tylko owsianka i bekon dla was, mięsożerców – miał na myśli zarówno Deana, jak i Emily. – Cholera... masz rację, jesteś cholernie zarąbisty.
- Mm, jeśli dalej będziesz mnie tak całował, napytasz sobie biedy – powiedział Dean, przytrzymując Sama chwilę dłużej. - Każdy czasem czegoś żałuje, Sam, każdy. Wszyscy popełniają błędy, mniejsze lub większe. Musisz znaleźć jakieś dobre strony albo... będziesz żył przeszłością, bądź zamartwiał się na śmierć, wiesz? Nie można zmienić przeszłości. Trzeba patrzeć przed siebie, a ja upewnię się, że dostaniecie nowe tożsamości i nowe życie, bezpieczne życie i od teraz będzie tylko lepiej. Przyrzekam.
Przypieczętował obietnicę pocałunkiem, by w końcu puścić Sama i zacząć przygotowywać dla nich kawę, tak jak tamten poprosił.
*
Przez następne dwa dni Sam odkrył, że popadli w miłą rutynę, jakże normalną. Przed lub po śniadaniu pomagał Deanowi z ćwiczeniami na nogę i biodro. Później Dean szedł popracować nad samochodami, lub je holować, a czasem wychodził i wracał po odebraniu telefonów w kwestiach „łowieckich".
Najczęściej późnym rankiem Sam podrzucał Emily sąsiadce pod opiekę. Wiedząc, że za to nie płaci, pomógł naprawić to i owo, a nawet zaczął budować dla pani Lacey kilka półek, by dzieciaki miały miejsce na swoje zabawki i książki. Sam nie widział Emily szczęśliwszej, nawet za czasów, gdy nieźle im się wiodło podczas krótkiego epizodu w Vermont, gdy mogła chodzić do szkoły i prowadzić normalne życie. Bardzo chciał dać jej to ponownie, chociaż miał wrażenie, że mała naprawdę będzie tęskniła za Deanem i Rumsfeldem. Do diabła, czasami, kiedy szła z Deanem do garażu, Sam czuł się opuszczony. Ta dwójka była przebiegła niczym złodzieje i często sprzymierzała się przeciwko niemu, więc musiał uważać na swoje tyły, jak im to powiedział. Praca w salonie szła doskonale. Zarabiał niezłe pieniądze, a właścicielka salonu fryzjerskiego spytała nawet, czy nie byłby zainteresowany pracą bardziej na stałe. Chciała mu wynająć niewielkie pomieszczenie tuż obok. Na poważnie myślała o dodaniu masażu i kosmetyki twarzy do usług salonu, gdy dostrzegła, że klienci byli tym zainteresowani. Naprawdę bolało go, gdy musiał odpowiedzieć, że prawdopodobnie po Nowym Roku nie będzie go już w miasteczku.
Deanowi także nieźle szło z naprawą impali.
Mieli już choinkę. Zgodnie z obietnicą Sam poszedł ściąć odpowiednie drzewko. Kupił trochę ozdób ze sklepu z drugiej ręki i ozdobili ją. W second handzie znalazł również ładne ramki do zdjęć. Pomyślał, że oprawi fotografie, które widział w szufladzie biurka i podaruje je Deanowi na święta. Mężczyzna nieco zrzędził a propos tego, jak poprzestawiał mu książki, ale kiedy zrozumiał system Sama, pogodził się z faktem dokonanym. Sam pomyślał, że przeżyje też szperanie po szufladach ze zdjęciami. Pod całą swoją zrzędliwością Dean miał cierpliwość świętego.
Jeśli Sam nie dzwonił, mieli umowę, że Dean odbierał Emily i zabierał ją do domu. Do domu. Dom Deana z pewnością robił wrażenie prawdziwego domu, ciężko będzie go porzucić... porzucić Deana. Sam miał tylko nadzieję, że nie zrobi z siebie głupca, kiedy do tego dojdzie. Boże, nigdy nie czuł się bardziej chroniony, czy bezpieczny niż wtedy, kiedy znajdował się w jego ramionach. I może był cholernym romantykiem, ale tak, naprawdę czuł się jak zakochany. Zakochany naprawdę. Rzecz jasna, rozum podpowiadał, że Dean pewnie taki już był, „w danej chwili" kochał wielu, sprawiając, że czuli się centrum jego świata. Teraz byli nim Sam i Emily. Sam nie miał zamiaru marnować okazji tylko dlatego, że to było chwilowe, mowy nie ma.
Nie zabrało mu dużo czasu, nim na dobre zakochał się w Deanie. Nie chodziło o dom, psa, czy fakt, że żył życiem, o jakim od zawsze marzył. Chodziło o samego Deana, o sposób, w jaki Sam czuł się, kiedy tamten był w pobliżu. Jakby jego świat nareszcie stawał się kompletny. Spytał, czy mężczyzna przyjechałby ich odwiedzić, gdy z Emily gdzieś osiądą i Dean odpowiedział „prawdopodobnie". To, o co Sam naprawdę chciał zapytać, co miał już na końcu języka to zaproszenie, by tamten do nich dołączył, pojechał z nimi, zamieszkał z nimi na stałe. Ale jakże mógł poprosić mężczyznę z ułożonym życiem i pracą, by uciekał razem z nimi? To nie byłoby uczciwe. A odmowa Deana by go załamała, więc stchórzył.
Fryzjerka, przyjaciółka Deana szybko pojęła, że Sam żywi słabość do Deana. Starał się ją zmylić, ale mu się nie udało. Oczywiście, nie opowiadał jej ze szczegółami, nie przyznawał, że spędza noce w ramionach mężczyzny i rano budzi się w jego łóżku. Nie, pozwolił jej myśleć, że Dean był tylko nieosiągalnym marzeniem i w pewien sposób było to prawdą, lub będzie za niedługo.
Dzisiaj była wigilia i salon zamykano o 1:30. Zadzwonił i zostawił Deanowi wiadomość, że pójdzie do sklepu na ostatnie zakupy, a później po drodze zabierze Emily. Bez wątpienia mała będzie podekscytowana Gwiazdką i będzie ich męczyła o prezenty, kiedy może otworzyć choć jeden i o której może wstać w świąteczny ranek. Wyobrażając sobie wyraz twarzy Deana, kiedy zobaczy rozentuzjazmowane Gwiazdką dziecko, Sam odkaszlnął. To będzie równie dobre jak to, kiedy oglądali telewizję, a Emily nagle stanęła za Deanem, usiadła na oparciu kanapy i zaczęła szczotkować mu włosy. Nigdy nie widział kogoś tak cholernie wstrząśniętego. Dean wyznaczył granicę, nie zgadzając się na spinki, ale poza tym siedział bez ruchu i tylko trzymał Sama za rękę. Gdyby wtedy jeszcze go nie kochał, to... to skradłoby mu serce.
*
Dla Deana to było kilka dziwnych, ale miłych dni. Kiedy ustawili choinkę, położył pod nią parę prezentów, które kupił dla Emily, choć kilka zachował, żeby mógł je przynieść św. Mikołaj. Widział jak Sam przyglądał się prezentom ze swoim imieniem, a nawet przyłapał go na podnoszeniu i próbach odgadnięcia, co jest w środku. Rzecz jasna, Dean zrobił to samo, gdy odkrył pod choinką prezenty dla siebie. Bobby zwykle dawał mu parę świerszczyków, kilka batoników i może jakiś kupon do przybytku z fast foodem, a on Bobby'emu butelkę whisky albo sześciopak piwa. O ile był w okolicy, oczywiście. Wraz z ojcem w święta zwykle popijali piwo i oglądali telewizję. Nigdy nie miał Gwiazdki takiej jak ta, z prawdziwym drzewkiem, lampkami i dekoracjami. Potajemnie co dnia nie mógł się doczekać, by słońce nie zaszło, żeby mógł zapalić lampki i popatrzeć jak mrugają w oknach i na choince. Mała nalegała, by Dean także zrobił kilka ozdób na choinkę, więc narysował pentagram, płonącą świecę i bałwana, a Em pomogła mu nakleić je na kartonik. Mgliście pamiętał, jak robić śnieżynki ze złożonego, wycinanego we wzorki papieru. Emily niezwykle entuzjastycznie nauczyła się je robić i teraz mieli papierowe śnieżynki przyklejone do wszystkich okien w domu.
Dean był jeszcze szczęśliwszy, kiedy dostał nowe dokumenty dla Sama i Emily i zapakował je w świąteczny papier. Sam nazywał się teraz Jonathan Samuel Campbell, a Emily – Mary Emily Campbell, urodzona 12 lutego zamiast 2 marca. Jako jej matka figurowała Deana Campbell, która zmarła przy urodzeniu dziecka. Również Deana Campbell miała swoją udokumentowaną historię, papiery z ukończonych szkół, jej i „Jona", akt małżeństwa, wszystko co było można zdobyć. Akt urodzenia był z Denver w stanie Kolorado, podobnie jak nowe prawo jazdy Sama. Dla obojga Dean miał także nowe numery ubezpieczenia. Był tak cholernie podekscytowany, że z trudem mógł się doczekać, kiedy Sam w świąteczny poranek otworzy paczkę z dokumentami.
Sam będzie miał nowe życie, a Dean zdecydował, że podaruje mu niewielką półciężarówkę pick-upa. Miał aż nie tak dużo kilometrów na liczniku, a z tyłu przykrywaną skrzynię, więc Samowi byłoby łatwiej przewozić jego fotel do masażu. Pick-up miał także większą kabinę. Dean przestawił siedzenie, cofając je maksymalnie do tyłu, w sam raz na długie nogi Sama. Silnik był prawie nowy i Dean zdobył tablice rejestracyjne z Kolorado na nowe nazwisko Sama. Tablice miały nadejść krótko po świętach. Prawda, wciąż pracował nad impalą, ale to był bardzo charakterystyczny samochód, taki, który ludzie mogą zapamiętać. Nikt nie pomyśli dwa razy ani nie zapamięta pick-upa. Kluczyki do samochodu leżały już w pudełku pod choinką. Bez dwóch zdań, Dean był równie przejęty Gwiazdką co Emily. Starał się nie myśleć o tym, że Sam i Emily niedługo wyjadą. Mógłby ich odwiedzić, a Gwiazdka, cóż, co roku mogą obchodzić Boże Narodzenie.
Pracował nad impalą, kiedy zadzwoniła komórka. Pewnie Sam dwa razy sprawdza listę zakupów czy coś w tym stylu, pomyślał, odbierając i nawet nie spoglądając na wyświetlacz.
- Taa...
Przestraszył się, kiedy usłyszał głos Lacey.
- Dean, nie mogę uspokoić Emily. Byliśmy na krótkiej wycieczce, żeby zobaczyć św. Mikołaja i w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w McDonaldzie. Gdy wychodziliśmy, zaczęła płakać, przytulać się do mnie i powtarzać, że „to on". Miałam ze sobą szóstkę innych dzieci pod opieką i szliśmy z McDonalda na piechotę, więc musiałam poczekać, aż wrócimy do domu, ale mała wciąż się nie uspokoiła. Nadal nie wiem, co się dzieje, a Sam już powinien był ją odebrać. Nie zadzwonił, by powiedzieć, że się spóźni.
Dean poczuł, że krew lodowacieje mu w żyłach.
- Daj mi porozmawiać z Emily.
- Chcę do taty, chcę do taty, on tutaj jest. Widziałam samochód. Chcę do taty – płakała mała, nie chcąc nawet trzymać słuchawki, ale mówiąc do mikrofonu, który pani Lacey przytrzymywała przy jej twarzy.
- Emily, wszystko będzie dobrze, Zaraz zadzwonię do Sama, dobrze? Jesteś tam bezpieczna. Dex nie wie, gdzie jesteś. Tylko się uspokój i zostań u pani Lacey.
Nadal przytulając Emily, Lacey podniosła telefon do ucha i spytała na tyle głośno, by Dean mógł ją usłyszeć przez płacz małej.
- Co się dzieje? Co mam robić?
- Były Sama musi w miasteczku. Nie powiadamiaj nikogo, że mała jest u ciebie, nie pozwól nikomu oprócz mnie lub Sama jej odebrać. Będę u ciebie jak najszybciej się da, ale muszę sprawdzić co z Samem. Postaraj się ją uspokoić, powiedz, że jest bezpieczna i niedługo po nią przyjadę. Jeśli zobaczysz, że ktoś podjeżdża, a nie będziesz go znała, ukryj Emily. Wyjaśnię ci wszystko, kiedy do ciebie przyjadę, dobrze?
Krótkie wahanie po drugiej stronie.
- Dobrze, do zobaczenia. Dzieci, do środka, szybciutko.
Dean skończył rozmowę i wybrał numer Sama.
- Dalej, no dalej, odbierz – wymamrotał, wyciągając kluczyki z kieszeni i kierując się w stronę starego, podniszczonego mustanga, postawionego na podwórzu z tyłu domu. Z zewnątrz wyglądał jak złom, ale gdy podniosło się maskę, okazywało się, że miał od groma koni mechanicznych. Dzwonienie przeszło na pocztę głosową, więc nagrał się na pocztę.
- Sam, oddzwoń, jak tylko to odsłuchasz. Jak najszybciej.
Dean wślizgnął się do mustanga i zapalił silnik, a samochód zamruczał jak pers. Przejrzał listę numerów na komórce, póki nie znalazł numeru salonu. Zadzwonił.
- Donna Lee, tu Dean. Muszę natychmiast rozmawiać z Samem.
- Dean! Dwóch gości wtargnęło do nas i dosłownie wywlekło go za włosy! Gliny już jadą – wykrzyknęła kobieta, wyraźnie wytrącona z równowagi.
- Samochód, jaka marka? – warknął Dean.
- Srebrny, wielki, nowy, tablice z Nowego Jorku. Sądzimy, że to cadillac. Pojechali na północ.
Dean niemal spalił gumy, wykręcając samochodem i kierując się w stronę miasteczka. Myśli pędziły mu jak szalone, gdy zastanawiał się, dokąd ktoś mógłby kogoś zabrać po północnej stronie miasteczka.
- Nadchodzę, Sam, znajdę cię. A Dex bardzo tego pożałuje. Bardzo.

Najlepszy prezentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz