Zabawa w dom

112 12 3
                                    

Przez resztę dnia Sam zapomniał nie tylko o swoich kłopotach, ale nawet o tym, że w ogóle jakieś miał. Emily by mu nie dała, rozbawiona i rozbrykana. Obiecał jej zabawę na śniegu, więc po ubraniu w liczne warstwy rzeczy dłuższą chwilę bawili się na zewnątrz, rzucając śnieżkami, robiąc bałwana - włożyli mu na głowę jedną z bejsbolowych czapeczek godpodarza i robiąc anioły na śniegu. Zanieśli też kawę Deanowi, który pracował nad samochodami w garażu, a później wrócili do domu.
Sam przeszukał strych i znalazł pudło z dekoracjami na Boże Narodzenie. Znalazł też wiele innych, dziwnych rzeczy, prawdopodobnie łowieckich, jak pomyślał, odkładając je na bok. Kiedy wrócił na dół, odwinęli metry lampek choinkowych. Przed jakąkolwiek próbą dekoracji Sam postanowił najpierw posprzątać. Gdy Emily pracowała nad swoją książeczką, zaczął od gabinetu Deana i biblioteczki, wycierając kurz z półek - po raz pierwszy od lat, sądząc po pyle i kichaniu, jakie wzbudził, a potem inaczej ułożył książki i ustawił je w porządku alfabetycznym. Kiedy skończył, pomyślał, że może lepiej byłoby ułożyć je według tematu, ale stwierdził, że Dean może je przestawić, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wyjął długopisy i stertę papieru, robiąc porządek w szufladach biurka i właśnie wkładał je z powrotem, kiedy wydał z siebie głośne „ha". Oczywiście, Emily przybiegła zobaczyć, co się stało.
W szufladzie znaleźli stare pudełko pełne fotografii. Oboje wydawali ochy i achy i śmiali się, próbując ustalić, kto jest na zdjęciach i dlaczego pan Dean robił takie śmieszne miny na niektórych z nich, kiedy był nastolatkiem. Oboje uspokoili się, dostrzegając jedno ze zdjęć, na którym był Dean, prawdopodobnie jego ojciec i jeszcze jeden mężczyzna. Z samego wyglądu mężczyzny i sposobu, w jaki stał, nie było wątpliwości, że to ojciec Deana. Tym drugim musiał być Bobby, ponieważ zdjęcie zrobiono tutaj, na dziedzińcu przed złomowiskiem. Ale tym, co ich zszokowało był samochód, o jaki opierali się mężczyźni. Czarna impala, błyszcząca jak diabli i niezwykle zadbana. Nic dziwnego, że Dean uśmiechał się do samochodu Sama, pewnie przypominał mu ten, którego niegdyś miał, czy, tak czy inaczej, miał jego ojciec. Znaleźli także zdjęcie z bardzo ładną blondynką, młodszą wersją taty Deana i małym chłopcem.
Później Sam podgrzał gulasz, który Dean przygotował poprzedniego wieczoru, dogotowując do niego trochę ryżu. Kiedy wyszedł do garażu, zobaczył Deana pochylającego się nad silnikiem impali i intensywnie pracującego. Wślizgnął się za niego i objął ramionami, śmiejąc się, kiedy Dean niemal uderzył głową w maskę.
- Czas na lunch. Wyraźnie był to także czas na całowanie, ponieważ został wycałowany bez tchu, nim Dean wytarł ręce i przygotował się, by wrócić z nim do domu.
Ledwo wyszli z garażu, zadzwonił telefon. Był wypadek na otwartej już autostradzie i potrzebowano holownika. Dean sądził, że może zdoła dojechać przed innymi lawetami i przejąć cześć roboty. Wszedł do domu jedynie po to, by zabrać grubą kurtkę i zmienić buty na zimowe. Nim wsiadł do ciężarówki, Sam przyniósł mu kanapkę i kawę, by je zabrał ze sobą, a później patrzył za nim, gdy odjeżdżał.
Kilka minut później uświadomił sobie, że nie zdjął małego wieńca świątecznego, jaki Emily bardzo chciała zawiesić na przodzie ciężarówki. Przymocował go dla niej, zamierzając ściągnąć, nim Dean gdziekolwiek pojedzie. Rzucił bałwanowi dziwne spojrzenie, mając nadzieję, że wieniec nie będzie Deanowi przeszkadzał albo go nie zauważy.
Po lunchu Emily i Sam zaczęli ciężką pracę dekorowania domu. Zawiesili choinkowe lampki wokół okien w salonie, a nad kominkiem powiesili kilka znalezionych na pawlaczu sztucznych girland. Znaleźli także stary świąteczny papier do pakowania prezentów i dobrze go wykorzystali,owijając nim kilka obrazów na ścianie tak, że wyglądały teraz jak zawieszone prezenty. Zawinęli też kilka drobnych przedmiotów, jak puste buteleczki po lekarstwach i niewielkie książki i położyli je na obudowie kominka. Sam odkrył kilka czerwonych i zielonych koców i przyniósł, by owinąć nimi parę krzeseł. To, co cholernie go zadziwiło, to ilość świec, jakie znalazł w całym domu i które natychmiast dobrze wykorzystał. W okolicy rosły świerki i Sama kusiło, by ściąć jakąś niewielką choinkę, ale przy tej pogodzie nie był pewien, czy to dobry pomysł. Obiecał Emily, że spróbują przynieść choinkę jutro. Powiesili obrazek Em na ścianie, a później znalazł jej pracę przy stole w kuchni – robiła ozdoby z papieru do pakowania prezentów, przyklejając wycinanki w kształcie choinek, gwiazdek i kółek na karton. Nie dał rady znaleźć kleju, ale mieszanka z mąki i wody załatwiła sprawę.
Podczas gdy mała była zajęta wycinaniem i naklejaniem, Sam ugotował obiad. Kilka razy pomyślał, czy by nie zadzwonić do Deana, by upewnić się, że wszystko w porządku, ale nie chciał się narzucać ani przesadzać, więc się powstrzymał. Do czasu kiedy wraz z Emily usiedli na kanapie, oglądając telewizję, podczas gdy ogień trzaskał na kominku, Sam nie był pewien, czy to on zmęczył małą, czy też ona jego. Nawet Rumsfeld, wykąpany i noszący czerwoną bandanę wokół szyi, gdy wyciągnął się na macie przed kominkiem, wyglądał na wyczerpanego.
*
Wypadek okazał się potworny do rozplątania. Jedna osoba trafiła do szpitala ze złamaną nogą, a kilka innych z mniejszymi i większymi ranami. Problemem dla kierowców holowników, prócz czekania aż strażacy wydobędą mężczyznę ze złamaną nogą z wraku, był fakt, że samochody były ze sobą beznadziejnie sczepione. To, że tylko jedna osoba doznała średnio ciężkich obrażeń był cudem. Przestawili trzy samochody na pobocze, by otworzyć stanową, ale zabrało im chwilę, nim pozbierali z drogi pogięte części, porozczepiali kawałki metalu i odczepili zderzaki, by wziąć samochody na hol. W sumie tylko jeden z samochodów można było wziąć na hol, pozostałe dwa wymagały lawety. Dean miał lawetę, ale nie zabrał jej ze sobą, więc wziął jedyny samochód, który można było holować. Niestety, musiał go doholować aż do pobliskiego miasteczka, nie tak daleko, ale drogi były zdradliwe i szło wolno. W niczym nie pomogło, gdy znowu zaczął padać śnieg, choć tym razem były to tylko duże, puchate płatki, bez większego wiatru.
Kiedy w miasteczku Dean wysiadł z ciężarówki, by napić się kawy, zobaczył wieniec świąteczny na kratownicy z przodu ciężarówki i przewrócił oczami. Nic dziwnego, że Caleb dziwnie na niego patrzył przy usuwaniu skutków wypadku. Widząc sklep z zabawkami po drugiej stronie ulicy, popatrzył na niego przez chwilę, nim zabrał kawę ze sobą i ruszył do sklepu. Wziął wózek, żeby mieć się o co oprzeć, gdyby tego potrzebował, ale z jego nogą nie było tak źle, jak się spodziewał. Zbyt dobrze pamiętał ograniczenia co do zbyt wielu rzeczy, kiedy jest się w drodze, więc zatrzymał w miejscu, zastanawiając przez chwilę. Czy chciał, by Sam i Emily zostali? Czy oni chcieli zostać? Do diabła, ledwo znał faceta. Po prostu wszystkim było to na rękę. Dean miał fizjoterapię, a oni będą mieli samochód godny zaufania. Ale przecież wciąż będą u niego na Gwiazdkę, nawet jeśli potem wyjadą. Nieźle mu szło z rozkładaniem silnika, a w środku wyglądał o wiele lepiej, niż się tego obawiał. A jeśli będą u niego na Boże Narodzenie, mógłby kupić małej parę rzeczy, prawda? Dać jej poranek bożenarodzeniowy, jakiego nigdy nie miała.
Przeszedł się sklepowymi alejkami w tę i we wtą, znalazł pisaki i wielkie pudełko kredek i mnóstwo kolorowanek oraz książeczek do łączenia punktów, które pasowały do jej wieku. Widząc Barbie, niemal zakrztusił się na widok ceny. Chociaż dalej się rozglądał, wciąż wracał do lalki. Księżniczki Disney'a nie były wiele lepsze, jeśli chodzi o cenę. Z westchnieniem wrzucił Barbie do koszyka. Później znalazł elektroniczną grę edukacyjną, taką z dodatkowymi modułami i grami dostosowanymi dla różnego wieku, a poszczególne moduły do nauki nie były takie drogie. Gra była na wyprzedaży i Dean stwierdził, że Sam w przyszłości może poszukać kolejnych części w sklepach z drugiej ręki. Wziął papier konstrukcyjny, bezpieczne nożyczki i już zaczął dobierać do nich klej i brokat, kiedy pomyślał o domu całym pokrytym brokatem i zdecydował, że lepiej go zostawić. Mała miała już pluszowego zwierzaka, więc nie było sensu kupować jej drugiego. Jego wzrok przyciągnęła plastikowa tuleja z brokatowymi, kolorowymi wstążkami do włosów i pomyślał, że mogłoby jej się spodobać. Kiedy przechodził działem dla chłopców, znalazł ciężarówkę holowniczą z kilkoma samochodami na lawecie. Podniósł ją z uśmieszkiem. Może mógłby domalować na boku napis „Singer Salvage" albo coś w tym stylu, tak, by dzieciak go nie zapomniał.
W sklepie były także gry dla dorosłych. Dean przejrzał kilka. Sam był zdecydowanie bystrym facetem. Znalazł grę elektroniczną, która miała w sobie szachy i łamigłówki, które, jak przypuszczał, spodobają się Samowi, a na koniec, tknięty nagłą myślą, wrócił do działu dla chłopców i zaczął szukać w modelach samochodów. Zabrało to chwilę, ale wreszcie znalazł model podobny w kształcie do impali. Najlepszym sposobem nauczenia się części silnika jest złożenie jednego czy dwóch modeli samochodów. Sam mógł pouczyć się, jak zadbać o impalę, ale przede wszystkim musiał poznać jej części. Dobrał zestaw do malowania i klej modelarski oraz lśniący czarny lakier do pomalowania karoserii. Mieli czapki, rękawiczki i szaliki dla dzieci, więc wybrał różowy zestaw. Emily powinno być dobrze w różowym. Chciał jej kupić płaszczyk, ale zbyt dużo sobie za niego życzyli, a dzieciaki tak szybko rosną. Zarówno Sam, jak i Emily potrzebowali okryć na zimę. Zajrzy do sklepu Armii Zbawienia i zobaczy, czy czegoś tam nie znajdzie, postanowił. Prawdopodobnie znalazłby tam również jakieś zabawki, ale... chciał dać małej coś, czego nigdy nie miała. Nowe zabawki. Po wysupłaniu pieniędzy na prezenty i odkryciu, że zawijają je w papier świąteczny za dolara za paczkę, poprosił, by zapakowali wszystko oprócz zestawu czapki, szalika i rękawiczek.
Zajrzał do sklepu Armii Zbawienia i nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Mieli różowy płaszczyk, który wyglądał na prawie nowy i miał na sobie kilka disneyowskich księżniczek. Znalazł czerwoną, aksamitną sukienkę, doskonałą na na święta,wyjście do kościoła, albo coś w tym rodzaju, tańszą, bo wymagała niewielkiego zszycia. Potrafił szyć. Później znalazł czarne buciki, jak sądził w rozmiarze małej, trochę znoszone, ale mógł je wypolerować. Udało mu się znaleźć również zimowe botki dla dziewczynki. Niestety, nie widział butów, które pasowałyby na Sama. Trochę znoszony, ale w starym, dobrym stylu płaszcz wojskowy, który byłby dobry na Sama wisiał pomiędzy innymi okryciami i dobrał do niego niebieską, wełnianą czapkę i rękawiczki. Doskonale. Na koniec złapał pudełko z piłkami do tenisa dla Rumsfelda. Jeśli ma zamiar rozdawać prezenty, równie dobrze może wziąć coś dla psa.
Sprawdziwszy czas, Dean nie mógł uwierzyć, że zrobiło się tak późno. Był też coraz bardziej głodny. Zatrzymał się, by kupić kolejną kawę i ruszył do domu, po raz pierwszy włączając radio, by posłuchać świątecznych piosenek. Nie znał połowy słów, ale, tak czy inaczej próbował śpiewać. Utrudnienia na drodze wydłużyły trasę i słońce właśnie zachodziło, kiedy w końcu wjechał na boczną drogę prowadzącą do domu. Wiedział, że nie może ryzykować i zostawiać elektroniki na mrozie, więc miał zamiar wnieść torby z prezentami zawinięte w koc. Pozostałe torby z rzeczami powinny odwrócić uwagę ojca i córki, chociaż sukienkę i buciki schował razem z prezentami. Zastanawiał się, czy w ogóle ma w domu jakiś świąteczny papier do pakowania. Cóż, coś wymyśli, jak już naprawi sukienkę i wypoleruje buty.
Kiedy wziął ostatni zakręt, ostro dał po hamulcach, a ciężarówka ślizgnęła się kilka metrów na śniegu. W oknach salonu paliły się świąteczne lampki, a na drzwiach wisiał wielki wieniec. Z komina unosił się dym, a Dean przez dłuższą chwilę wpatrywał się w obraz przed sobą. Jego dom, rozjarzony jak choinka. To było... cholernie miłe i urocze. Zdawało się całkowicie go przemieniać. Na ustach mężczyzny pojawił się uśmiech.
Potrząsając głową, podjechał pod sam dom. Przeniósł torby jak najbliżej, by móc wrzucić tą z prezentami do niewielkiego gabinetu tuż za drzwiami wejściowymi. Kiedy otwierał siatkę, drzwi i wchodził do środka, pozostałe torby trzymał przed sobą niczym tarczę. Natychmiast wrzucił pakunek z prezentami do gabinetu i zrobił kilka kroków, po czym zabrakło mu tchu na widok przemiany.
To był jego dom? Światła i świece i przypominające prezenty dekoracje wiszące na ścianach? Poszedł kawałek dalej i zobaczył ogień na kominku, zapalone świece, a nawet bandanę wokół szyi Rumsfelda, na miłość boską. Jego biurko ze wszystkimi książkami... było schludnie uporządkowane, półki na książki wypełnione, wyprostowane, a nawet odkurzone. Podłogi umyto. Dean stał z otwartymi z zaskoczenia ustami. Musiał znaleźć się w alternatywnym wszechświecie rodem ze Strefy Zmroku. To nie mógł być jego dom.
Emily podbiegła do Dean, po czym zatrzymała się w miejscu.
- Nie będziesz się złościł, prawda? Sam wstał z kanapy.
- Nie, ale może mieć moment Grincha, póki się... hm, nie przyzwyczai.
- Jak Rummy? – spytała mała.
- Um... tak – uśmiechnięty, ale ciut niespokojny, czy aby nie przesadzili z entuzjazmem Sam sprawdzał wyraz twarzy Deana.
- Jak wielu zwariowanych elfów wam pomagało? – spytał w końcu Dean, podchodząc bliżej i spoglądając na wszystko w zdumieniu. Uświadomił sobie, że nawet pies został wykąpany. Spojrzał na biurko i książki na półkach. Kurna. Jak ma teraz cokolwiek znaleźć? Wyrwało mu się krótkie westchnienie. Co się stało, to się nie odstanie. A to... cóż, wyglądało lepiej.
- Proszę, przyniosłem dla was kilka rzeczy. Wesołych świąt, czy coś – powiedział, podając po torbie dla każdego.
- Jeszcze nie ma Gwiazdki – wytknęła Emily, ale podbiegła i objęła Deana za nogę, sięgając po paczkę.
- Nie musiałeś... - Sam poczuł ucisk w gardle i przełknął kluchę, przyjmując pakunek i krzyżując spojrzenie z Deanem. Uszczęśliwione piski Emily wyrwały go z nastroju chwili. Zaśmiał się i zgodził, że różowy płaszczyk jest przepiękny i pomógł jej go włożyć. Oczywiście, chciała także przymierzyć szalik i rękawiczki, a nawet buty. Sam nie przestawał spoglądać na Deana, dopiero Em przypomniała mu, by zajrzał do własnej torby. Wyciągnął z niej ciężki płaszcz i gdy Emily była zajęta przyglądaniem się swoim nowym zimowym botkom, złapał Deana za koszulę, przyciągnął bliżej i szybko pocałował.
- Wiesz, że nie musiałeś być dla mnie Gwiazdorem, ale dzięki.
Włożył płaszcz i pokazał się w nim obojgu, podobnie jak w czapce i rękawiczkach. Dean uśmiechał się na widok radosnego wyrazu twarzy małej, kiedy nagle Sam go pocałował. Ledwo miał szansę odpowiedzieć, nim tamten już się odsuwał.
- Cóż, hm, nie możecie stawiać czoła zimie w Południowej Dakocie bez odpowiednich okryć. Nie mieli butów, które, na moje, by ci pasowały – powiedział do Sama. Nie był pewien, jaki rozmiar nosił mężczyzna, ale największe jakie widział to dziesiątki.
- Możesz włożyć jutro, kiedy pójdziemy ściąć drzewko – zdecydowała Emily. Sam rzucił jej znaczące spojrzenie, więc pospiesznie spojrzała w górę. - Dziękuję, proszę pana Deana.
Pierzchnęła od nich i zaczęła kręcić się w kółko, by poły płaszczyka zawirowały dookoła.
- Proszę bardzo.
Dean uniósł brwi, spoglądając na Sama.
- Ściąć drzewko? – przewrócił oczyma. – Choinkę na święta, tak?
Ujrzał błysk niepokoju w oczach mężczyzny.
- Nie, nie, w porządku. Siekiera jest w piwnicy. Piła łańcuchowa też. Tylko przy siekierze upewnij się, że wyczyściłeś z żywicy i naoliwiłeś po skończeniu roboty. I nie chcę słyszeć o niczym, jeśli Rummy nasiusia pod drzewkiem i będziesz musiał po nim sprzątnąć.
Węsząc w powietrzu, dodał.
– Coś ładnie pachnie. Przygotowałeś obiad? Och, i wczoraj pożyczyłem jakiś film Disneya, myśałem, że może mała chciałaby obejrzeć, ale nie doczekaliśmy. Nazywa się „Mu" coś tam. Mam nadzieję, że to w porządku?
- Facet, zwariowałeś – powiedział Sam, śmiejąc się na samą myśl, że miałby sprzątać po „wypadku" Rumsfelda. – Tak, dlaczego miałoby nie być w porządku? Tylko po prostu... mam nadzieję, że nie zmęczysz się słuchaniem podziękowań. Obiad jest gotowy, ale możemy poczekać, jeśli chciałbyś najpierw odpocząć. Jak poszło na drodze?
Mówił i pytał na zmianę, zdejmując swój nowy płaszcz – powiesił go na drzwiach, wpychając czapkę i rękawiczki do kieszeni. Chciał także rozebrać Emily, ale mała nadal cieszyła się nowymi rzeczami, więc pozwolił jej w nich zostać.
- Taa, daj mi kilka minut, by się ogrzać, wypić drinka, przeczytać pocztę i takie tam. Z piętnaście, dwadzieścia minut. Muszę też podliczyć, ile zajęło mi holowanie. Wypadek był kur... koszmarny.
Dean zdjął płaszcz i buty. Rumsfeld domagał się drapania po uszach, więc go podrapał.
- Kolego, wyglądasz odjazdowo w tej bandanie i nie śmierdzisz jak pies stróża. Tylko nie myśl o sprowadzaniu sobie psich panienek.
Przechodząc do biurka, delikatnie odsunął z drogi Emily. Tak, wyglądała świetnie w różowym. Rany, miał nadzieję, że sukienka będzie na nią dobra. Plaszczyk miał trochę za długie rękawy, ale ogólnie pasował.
Otwierając barek, Dean wyciągnął whisky, nalał do szklanki na dwa palce i odstawił butelkę. Podszedł do sofy i opadł na nią z wdzięcznością. Podnosząc pocztę, zauważył, że część kopert została przyozdobiona narysowanymi kolorowymi kredkami bożonarodzeniowymi gwiazdkami i choinkami i zaśmiał się cicho. Zmienił kanał w telewizji i przemknął po wiadomościach, najbardziej zainteresowany wynikami sportowymi i nadchodzącą pogodą - przejrzał pocztę, czekając, aż do nich przejdą.
Widząc z czego zaśmiał się Dean, Sam przewrócił oczyma.
- Przepraszam, nie zauważyłem, że mała dorwała się do poczty. Myślałem, że zająłem ją na tyle, że nie zdążyła niczego zmalować.
Zostawił Deanowi czas dla siebie, zbierając kredki i rzeczy pozostawione przez Em. W końcu udało mu się namówić Emily do zdjęcia płaszczyka, chociaż zatrzymała szalik. Kiedy w wiadomościach telewizyjnych pokazano montaż z czegoś, co przypominało bijatykę w szkolnej klasie, Sam zobaczył, jak mała udaje, że popycha kogoś niewidzialnego i szepcze „puff".
- Nie – jego ton był ostry i zdecydowany. Mała spojrzała na niego wielkimi oczyma. - Co robimy, gdy ktoś robi coś, co nam się nie podoba? Używamy słów, prawda?
Potrząsając głową, Em odsunęła się tanecznym krokiem, widząc, że nie ma poważnych problemów. Wzdychając, Sam usiadł po drugiej stronie kanapy i pochylił się, opierając rękę na kolanie i gapiąc w telewizor. Dean spojrzał na niego uważniej.
- O co chodziło? I nie mów, że o nic. Gadaj, stary – oznajmił, przyciszając telewizję.
Sam dotknął palcem ust, a potem odwrócił się i rzucił mu spojrzenie, które wyraźnie mówiło, że nie ma ochoty o tym rozmawiać. A jednak uporczywy wzrok Deana domagał się odpowiedzi.
- Nie chcę, by uczyła się od niego. Nie chcę, żeby myślała, że bicie i popychanie jest normalne – powiedział spiętym głosem. Zacisnął szczęki.
- Acha - Dean przez chwilę przyglądał się Samowi, po czym obrócił i spojrzał na dziewczynkę. – Emily, chodź na minutkę.
Kiedy mała podeszła, Dean posadził ją sobie na kolanach.
- Lubisz, gdy ktoś cię uderzy albo popchnie? Lubisz, gdy ktoś uderzy albo popchnie tatę?
Potrząsnęła głową na „nie.
- Ludzie potrafią być niemili, Emily. Nigdy nie powinnaś robić niczego podobnego, chyba, że się... bronisz. Mili ludzie tak nie robią, ale nie tacy mili ludzie myślą, że mogą znęcać się nad mądrzejszymi. To źle. Obiecaj mi, że nigdy niczego takiego nie zrobisz. Jesteś miłą osobą, prawda? Nie chcesz, by inni cierpieli ani nie chcesz robić im krzywdy, bo przecież większość z nich czuje to samo co ty. Przyrzeknij mi, że nie będzie tak robiła. Rozumiesz? – pogłaskał ją po włosach i lekko pociągnął za szalik omotany wokół szyi.
Z szeroko otwartymi oczyma mała pokiwała głową.
– Nie zrobię. Jestem miła... obiecuję. Spojrzała na telewizję i z powrotem. - Ale on popchnął pierwszy... zrobił krzywdę chłopcu i...
- I chłopiec powinien poprosić, żeby przestał i powiedzieć o tym nauczycielowi – wtrącił się Sam. – Czego uczyła cię pani Eliza? Używaj swoich...
- Słów – odpowiedziała Em, ale spuściła oczy. - A złe i złe...
- Nie równa się dobre – dokończyła za niego.
- To prawda – Sam wyczuł opór ze strony obojga i w jego oczach pojawiło się ostrzeżenie dla Deana. Nie chciał wprawić Emily w zakłopotanie, jeśli tamten powie coś innego, jakąkolwiek filozofię by nie wyznawał.
- Stawiam obiad na stół, Em, idź umyj ręce – powiedział i wstał, kierując się w stronę kuchni. Nie było to coś, o czym zamierzał dyskutować.
- Słuchaj taty, Emily – poparł go Dean, pomagając jej zeskoczyć z kolan. – Słowa są zawsze lepsze, nawet jeśli czasami to wydaje się trudniejsze. Pokazują, o ile jesteś silniejsza i lepsza.
Leciutko klepnął małą w pupę.
- A teraz idź zrobić to, co powiedział tata.
Spojrzał za znikającą w łazience Emily, wstał i poszedł do kuchni, by umyć ręce.
- Przepraszam jeśli wtrąciłem się tam, gdzie nie powinienem. Pamiętam, jak tata mówił mi różne rzeczy, a ja nie chciałem przyjmować ich do wiadomości. Wtedy wujek Bobby siadał ze mną i z grubsza mówił to samo. Może to dlatego, że choć nie był moim ojcem, był kimś, kogo także lubiłem i komu ufałem. Chyba zakładałem, że dwaj najważniejsi ludzie w moim życiu nie mogą się mylić, czy mi się to podoba czy nie. Nie, żebym myślał, że tak wysoko stoję w oczach małej, ale... założyłem, że nie chcesz, by uważała, że to, co robił twój były, było normalne czy słuszne.
Wyjmując talerze z kredensu, Dean spytał łagodnie.
- Więc jak miał na imię? Ten twój były?
- Założyłeś? – powtórzył Sam nieco sztywno, kroją wcześniej umytą sałatę. Zamknął oczy i odetchnął głęboko. - Przepraszam. Drażliwy temat, nie chciałem cię urazić.
Kroił jeszcze przez chwilę, nim w końcu odpowiedział.
- Dex. Dexter. Spotkałem go, kiedy byłem w collegu. Wcześniej skończyłem szkołę, bo myślałem, że robię coś wielkiego i wspaniałego.
Prychnął.
- Wyraźnie, nie miałem pojęcia, co robię. Tata zmarł i, jak sądzę, byłem samotny. Nie wiem, pospieszyłem się z wpakowaniem w związek. Nim zrozumiałem, że Dex nie był taki, jakiego udawał, było już za późno.
Ułożył sałatę w wielkiej salaterce i zaczął kroić pomidory.
- Prawdopodobnie myślisz, że przed chwilą przesadziłem – skinął w stronę salonu. - Jest wspaniałym dzieciakiem, naprawdę wspaniałym, ale... dzieci z rodzin tego typu, przyzwyczajone do przemocy, czy jej doświadczające, często mają w zwyczaju fizycznie odreagowywać frustrację. Udało mi się... posłałem ją w Vermont do szkoły, zerówki, choć na kilka miesięcy. Emily nigdy nie chodziła do przedszkola, ale Sam uczył ją w domu. Wymagało wiele szczęścia i próśb, nim w końcu szkoła zgodziła się przyjąć małą, bo nie znała wszystkich podstaw. Pewnego razu uderzyła dziecko. To się zdarza, dzieciaki to dzieciaki, ale muszę być bardziej uważny, czujniejszy, tak na wszelki wypadek.
Odwrócił się i spojrzał na Deana, pewien, że mężczyzna nie do końca się z nim zgodzi. Dean odłożył talerze na blat kuchenny, podszedł do Sama i objął go w pasie.
- To twoja córka. Ty podejmujesz decyzje. Ale gdy będzie starsza, gdy już będzie potrafiła zrozumieć różnicę, powinna się dowiedzieć, że słusznym jest się bronić albo skończy w związku, w którym to ona zostanie ofiarą. Czasami różnica pomiędzy przemocą a samoobroną nie jest zbyt wyraźna. Wtrącam swoje dwa grosze, ale jeśli skreślisz samoobronę i nie wytłumaczysz małej różnicy między obroną a atakiem, możesz jej nieźle namieszać.
Pocałował Sama w szyję i odwrócił się do szuflady ze sztućcami, wybierając to, co mu było potrzebne.
- Osądzaj dalej – prychnął Sam, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Zaskoczenie na twarzy Deana go nie ułagodziło. Wiedział, co Dean tak naprawdę miał na myśli. Większość ludzi to kwestionowała. Jakim cudem facet pozwolił innemu facetowi się bić, zwłaszcza kiedy wyglądał tak jak on - duży, silny, dobrze zbudowany.
- Nie osądzam i nie zamierzam wszczynać kłótni – odpowiedział Dean, podnosząc ręce w geście poddania. – Sam powiedziałeś, że zabrnąłeś w to zbyt głęboko, nim zrozumiałeś, że jesteś w pułapce. Nie znam pułapki. Nie wiem, dlaczego nie walczyłeś, ale jestem pewien, że miałeś swoje powody. Jednak uciekłeś, co, jestem pewien, wymagało większej odwagi niż większość ludzi potrafi sobie wyobrazić. Nie pojmuję tego, fakt, ale kto może powiedzieć, czy gdybym był na twoim miejscu, nie zrobiłbym dokładnie tak samo?
Spojrzał na Sama łagodniej.
- Jeśli chcesz mi o tym opowiedzieć, powiedz. Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, nie ma sprawy. Jeśli jednak chcesz się kłócić, zjem obiad w samotności.
To, że Dean uważał to za „kłótnię" sprawiło, że Sam powtórnie przemyślał sobie całą sprawę. Dokończył sałatkę i zaniósł ją na stół, zaglądając do salonu, by zobaczyć, czy jest tam Emily. Nie było jej, więc wrócił do kuchni, wyciągnął naczynie z zapiekanką makaronową z klopsikami z piekarnika i postawił na kuchence. Zaczął dzielić ją na porcję, ale ręcę trzęsły mu się jak cholera i musiał się skupić, by dzielić równo, próbując uporządkować myśli.
- Jest handlarzem narkotyków. Nie tylko handlarzem, ale szefem gangu. Jego broń i jego ludzie, zawsze w pobliżu. Walka z nim oznaczała walkę z nimi wszystkimi. A nie odszedłem, bo... - oczy mu zwilgotniały. – Nigdy, nawet jeden raz jej nie ubrał, nie nakarmił, nie zapłacił za cokolwiek dla niej, ani się z nią nie pobawił, a jednak mógł mi ją odebrać jednym pstryknięciem palców. Policja by go poparła, podobnie jak sądy... i do kurwy nędzy, co dnia używał tego przeciwko mnie. Co dnia, póki zagrożenie dla niej nie stało się większe.
Sam rzucił nóż i odwrócił się, otwierając szufladę na całą szerokość, gdy szukał podstawki pod naczynie żaroodporne, ale ledwo widział, czego szuka. Dean dotknął jego ramienia, delikatnie zaciskając palce na tych silnych bicepsach, by go powstrzymać. Objął go.
- Będzie dobrze. Nie dotknie ani ciebie, ani jej i ci jej nie odbierze.
Przegarnął włosy Sama.
– Zrobiłeś to, co musiałeś. Nie ma w tym żadnego powodu do wstydu. Kochasz ją bardziej niż cokolwiek innego na świecie, a to był jedyny sposób, by ją ochronić. A stawanie przeciwko dziesięciu uzbrojonym po zęby twardzielom, nieważne jakim twardzielem jest się samemu, cóż, to czyste samobójstwo. Jesteście wolni i upewnię się, byście wolni pozostali. Mam przyjaciół w półświatku. Zdobędę akt urodzenia udowadniający, że mała jest twoja. Dostaniecie nowe nazwiska, jeśli chcecie, nowe dokumenty tożsamości, karty ubezpieczenia, wszystko. Upewnię się, że oprą się najdokładniejszemu sprawdzeniu, dobrze?
Pocałował go w skroń.
- Zaopiekuję się tobą, Sammy. Tobą i małą.
- Uciekliśmy, a później nas znalazł - Sam wparł się o Deana, przez chwilę opierając podbródek na jego ramieniu. – Potrafisz... możesz to zrobić? Akt urodzenia? Nie masz pojęcia, jak trudno było posłać ją do szkoły. Boże, jak dobrze było móc powiedzieć komuś prawdę o Emily.
Przedtem bał się, że Dean może nie chcieć mieć z nim nic więcej do czynienia, jeśli pomyśli, że Sam jest winny porwania, a był takim, przynajmniej w oczach prawa.
- Myślałem o Kalifornii, a może o Kanadzie, bo nie sądzę, że znał ludzi aż tak daleko.
Chociaż serce bolało go na samą myśl o wyjeździe tak daleko. Chciał zostać tutaj, w ramionach tego mężczyzny, co nie było uczciwe wobec Deana i bardziej szalone, niż wszystko, co do tej pory zrobił. Przymuszanie kogoś do czegoś.
– Przepraszam, nie chciałem... - odsuwając się, Sam szybko otarł oczy wierzchem dłoni i spojrzał na Deana. - Wiem, że nie powinienem nikogo w to wciągać, ale naprawdę potrzebuję twojej pomocy.
- A ja mogę pomóc. Co prawda, Kanada może być trudna. Nie wiem, czy zdołałbym załatwić wizy. Dowolne miejsce w Stanach i taa, mogę się tym zająć. Przygotowanie dokumentów na tyle dobrych, by wytrzymały szczegółowe badanie, zajmie trochę czasu. Trzeba znaleźć odpowiednie wpisy w archiwum, podmienić je, zamienić. Zwykle jako łowcy przygotowujemy sobie fałszywe dokumenty tożsamości na szybko. Tym razem muszę pójść do specjalisty, ale znam paru. Czasami podczas polowań rzeczy idą źle, naprawdę źle i ukrywanie się przed glinami i prawem staje się koniecznością, więc mamy kilku magików tu i tam. Robię dla nich mnóstwo wyszukiwań i...
Wyszedł z pokoju i zdjął ręcznik przykrywający różne telefony z podpisami agencji rządowych.
– Różni „szefowie" dzwonią, by potwierdzić tożsamość łowcy. Co oznacza, że mam mnóstwo znajomych, którzy są mi coś winni.
Myśl o tym, że Sam wyjedzie do Kalifornii czy gdziekolwiek indziej sprawiła, że serce mu się ścisnęło, ale mężczyzna musiał zrobić to, co dla niego najlepsze. Wracając, dotknął jego twarzy.
- W nic mnie nie wciągasz. Wskakuję w to sam, obiema nogami, z szeroko otwartymi oczyma, dobrze? Nie ma w tym także żadnych ukrytych haczyków.
Lekko pocałował Sama w usta.
– Więc chodźmy jeść.
Dean odwrócił się i zobaczył stojącą w drzwiach Emily. Było oczywiste, że widziała jak się całowali.
- Dobrze - Sam także się obrócił się i ujrzał wpatrzoną w nich małą. – Ach... coś mi wpadło do oka.
- Wyszło?
- Tak, tak, wyszło.
- Więc pan Dean pocałował cię, żeby nie bolało?
Dean uśmiechnął się krzywo.
- Acha, całowałem go, żeby nie bolało. Czy to w porządku? Nie masz nic przeciwko, jeśli całuję twojego tatę?
- Dean! – Sam zrobił minę, czując jak płoną mu policzki, kiedy usiłował wyprowadzić Emily z kuchni z powrotem do jadalni. Mała pokiwała głową na zgodę, a później wyszeptała przez ramię, jak gdyby była to tajemnica tylko pomiędzy nią a Deanem.
- Myślę, że on to lubi.
- Mam uszy i jestem tutaj – stwierdził Sam, śmiejąc się do siebie, kiedy Em sama pobiegła po książkę telefoniczną. Z trzaskiem położyła ją na krześle i wspięła się na górę.
- Jesteś okropny – Sam spojrzał na Deana, zaczynając nakładać zapiekankę z naczynia żaroodpornego. Akt urodzenia. To było prawie jak sen. Naprawdę mogło im się udać. Już chciał wrócić do kuchni po kilka piw, kiedy dostrzegł, że Dean je przyniósł, więc usiadł. Widząc, że Emily praktycznie nie odrywa wzroku od Deana, czekając, aż ten weźmie pierwszy kęs, powiedział.
- To jej ulubione.
- Więc jestem pewien, że będzie mi smakowało – Dean pochylił się nad stołem i „wyszeptał" do małej. – Też myślę, że tata lubi, kiedy go całuję.
Uśmiechając się zadziornie na widok nowego rumieńca na twarzy Sama, ostrożnie wziął trochę gorącej zapiekanki. Po chwili skinął głową.
- Tak, zdecydowanie mamy zwycięzcę.
Sam stuknął Deana kolanem pod stołem, ale nic to nie dało. Facet naprawdę był z siebie zadowolony. Cóż, wkrótce odkryje, że mała Emily niedługo wykorzysta to przeciwko niemu. Przez kilka minut jedli w milczeniu, podczas gdy Sam czekał, co zrobi Em. Widział, że mała aż cała buzuje z podeskcytowania, gotowa wybuchnąć, ale czeka na właściwy moment. W końcu ów moment nadszedł, kiedy Dean wymruczał z zadowoleniem „mmm", przełykając kolejny kęs zapiekanki.
- Tata jest podstępny. Właśnie zjadłeś brokuła!
Sam zaczął się śmiać.
- Ma rację, panie trzymajcie-tę-zieleninę-z-dala-ode-mnie.
Wcześniej pokroił brokuła na niewykrywalne, malutkie kawałki.
- To dla ciebie zdrowe.
Dean skrzywił się i przyjrzał daniu przed sobą. Smakowało jak lazania, czy coś w tym rodzaju, chociaż było ze spaghetti. Zapiekanka miała w sobie pomidory, cebulę, małe kawałki zielonej papryki, ser i mielone. Wbił widelec w makaron, szukając tych okropnych, małych kawałków brokuła, ale nie mógł znaleźć niczego, co do czego byłby pewien, że to to. Zwinął serwetkę i rzucił nią w Sama.
- Jesteś tak samo okropny jak Bobby.
Spoglądając na Emily, mógł stwierdzić, że szczerze radowała ją cała sytuacja.
- Mogłaś mnie wcześniej ostrzec, wiesz?
Jeszcze jedno spojrzenie na zapiekankę i wzruszył ramionami. Smakowała znakomicie, był głodny i dopóki nie wyczuwał smaku brokuła, nic nie miało znaczenia.
- W takim razie sądzę, że powinienem zrobić jedno z moich specjalnych, ulubionych dań. To gołąbki dla leniwych. Pokrojona kapusta, ryż, pomidory i mielone. Próbowałem raz z brukselką, ale były zbyt gorzkie, a poza tym kapusta jest o wiele tańsza. I kalafior zapiekany z serem, też przyzwoite.
Wskazując widelcem na Sama, Dean dodał.
- Więc jadam „zdrowe" rzeczy. Po prostu nie jadam brokuła i nie jestem królikiem.
I wrócił do zajadania zapiekanki, od czasu do czasu rzucając Samowi kpiące spojrzenie. Sam i Emily wymienili się spojrzeniami na temat, że Dean właśnie „jada brokuła", ale Sam się nie odezwał. Chociaż za każdym razem, gdy Dean spoglądał na niego znacząco, kąciki ust podnosiły mu się w górę.
- Nie lubisz brukselki, tak? W tym momencie Emily ponownie zachichotała, rozpoznając ten wzrok taty.
- Brukselki są w porządku, ale drakońsko drogie. Po prostu nie pasują do gołąbków.
Dean wycelował widelec w Sama.
- Żeby nie przyszło ci do głowy pokroić je na malutkie kawałeczki. Zjem brukselkę ze smakiem. Jakby co, lubię ją z masłem lub serem.
Zdążył zjeść kilka kolejnych kęsów, kiedy zadzwonił telefon. Zmusił się do wstania, krzywiąc, gdy poczuł skurcz w nodze. Utykając, podszedł do telefonu.
- Singer Salvage – powiedział.
Gdy słuchał, na czole pojawiła mu się zmarszczka.
- Stary, to brzmi jak Cień. Srebro i woda święcona, jak sądzę, ale jest jeszcze coś specjalnego... pozwól, że spojrzę do książek. Mercer pisał o jednym. Jest o tym w jego dzienniku. Żelazo na niego nie działa, chociaż spowolni. Dean podszedł do biurka i spojrzał na półkę z książkami.
- Sam! Gdzie położyłeś dzienniki? Ten jest czarny z naderwanymi skórzanymi paskami do zapięcia. Mocno zniszczona okładka i grzbiet. Plamy po wodzie z solą. Był całkiem po prawej stronie biurka, piąty albo szósty od dołu.
Głowa Emily podskoczyła, gdy usłyszała imię taty wykrzyczane w podobny sposób.
- Jedz dalej – powiedział Sam, rzucając jej uspokajający uśmiech, nim wstał i dołączył do Dean przy półce z książkami.
- Mercer... M... - powiedział, przeciągając palcem wzdłuż półki, aż trafił na nazwiska zaczynające się od litery „m" i wyciągnął dziennik, którego tamten potrzebował. Z zaciekawieniem patrzył jak Dean otwiera pamiętnik i przegląda kartki jak ktoś, kto robił to setki razy i wie, czego szuka. Dean pamiętał, że Mercer pisał o Cieniu pod koniec dziennika.
- Mam, tutaj. Wiedziałem, że to jeden z tych bardziej skomplikowanych. Potrzebujesz wody z solą, jakieś pół buszla na cztery galony. Wrzuć srebrne kule do wody i przemień ją w wodę święconą. Przebij Cień i zostanie ci szary pył. Zbierz go, wsyp do wody święconej, wystaw na słońce i niech woda wyparuje. To, co zostanie, wsyp do pojemnika z poświęconą ziemią i zakop w takiej samej ziemi, razem z pudełkiem. Ale musisz zakopywać za dnia.
Dean posłuchał mężczyzny po drugiej stronie słuchawki i uśmiechnął się krzywo.
- Stary, mówiłem, że to skomplikowane. Użyj akwarium, włącz lampki, postaw obok grzejnik elektryczny i wystawiaj na słońce tyle, ile się da. Nie powinno potrwać zbyt długo, nim woda wyparuje. Mercer żył w XVIII wieku. Byli wtedy bardzo sumienni i może przesadzał, ale kiedyś, gdy walczył z jednym Cieniem, nie wsypał pyłu do wody i następnej nocy Cień powrócił. Och, i trzymaj go z dala od własnego cienia, tak wchodzi w ludzi, wysysając z nich życie... taa, nie lubi światła. Mercer użył kręgu z oliwy, zagonił Cień do kręgu, podpalił oliwę i trzymał go uwięzionego w kręgu ognia tak długo, aż mógł go przebić. Musisz się upewnić, że w kręgu zostało choć trochę cienia, albo zupełnie zniknie... może, ale nie gwarantuję, że to go zniszczy. To jedyny zapisany sposób, jak go wykończyć... Nie ma problemu. Taa, tobie też wesołych świąt – zakończył Dean z odkaszlnięciem.
Odwiesił słuchawkę i oddał książkę Samowi, zwracając uwagę, gdzie ten ją odkłada, a później wrócił do jadalni.
- Lojalne ostrzeżenie – powiedział do Sama. – Miewam podobne telefony o każdej porze dnia i nocy. Wiele z nich wymaga godzin, a nawet kilku dni wyszukiwań. Akurat z tym facet miał szczęście, bo pamiętałem , gdzie o tym czytałem. Ponad rok nie robiłem niczego innego, oprócz studowania książek Bobby'ego. Przy okazji nauczyłem się kilku nowych języków. Połowę książek zeskanowałem i wgrałem do komputera. Dzięki oprogramowaniu te w miarę niedawno wydane przeszukuję po tematach, a pisane ręcznie i stare druki przynajmniej mają kopię.
Dean z powrotem usadowił się przy stole i zanim zaczął jeść, rzucił Emily blady uśmiech. Dobre, to było naprawdę dobre, brokuł, czy nie brokuł.
- Telefony późno w nocy i mnóstwo wyszukiwań, naprawdę przerażasz mnie swoimi występkami – uśmiechnął się krzywo Sam. – Następne co mi powiesz to to, że oglądasz mnóstwo telewizji, och, na pewno horrorów.
Patrząc jak Dean zajada zapiekankę, dodał.
- Muszę przyznać, że znasz się na tym, co robisz. Nie chciałbym być... czymś, co skacze na ciebie w nocy.
- Dlaczego zrobiłeś taką minę? – spytała go Emily.
Dean niemal parsknął makaronem przez nos, kiedy usłyszał co powiedział Sam, a potem na widok miny Sama, gdy ten zrozumiał, co właśnie powiedział.
- Och, no nie wiem, nie wszystkie cosie, które skaczą na ludzi w nocy są takie złe – powiedział z uśmieszkiem. – I tak... znam się na tym, co robię.
Ukradkiem dotknął pod stołem kolana Sama i skrzyżował z nim wzrok, pozwalając, by ten dojrzał żar jego spojrzenia. Odwzajemniając się szturchnięciem, Sam próbował zachować zimną krew, nawet jeśli przez Deana jego myśli pędziły jak szalone, a on myślał tylko o tym, jakby to było, gdyby ramiona mężczyzny znowu go objęły i może o jednym czy dwóch „naskokach" całkiem nie nadprzyrodzonej natury.
- Och, Dean przyniósł ci film na DVD, Mulan – powiedział do Em, biorąc kęs zapiekanki i obserwując tamtego spod rzęs. Cholera, teraz potrafił myśleć tylko o byciu z nim. Założyłby się, że dokładnie o to właśnie Deanowi chodziło – pewnie była to zemsta za brokuła. Przez cały czas, gdy Emily entuzjastycznie streszczała historię Mulan, Sam nie potrafił się uspokoić. Nieświadomie zapatrzył się na usta Deana. Kiedy tamten przesunął językiem po dolnej wardze, zrobił to samo. Kiedy wreszcie udało mu się oderwał wzrok, pomyślał, że w oczach Deana dostrzega „wiem, o czym myślisz" i tym razem mocniej stuknął go kolanem pod stołem, rzucając ostrzegawcze spojrzenie, które – miał nadzieję, uspokoi ich obu.
- To wypożyczony film, mała. Jutro muszę go oddać, więc powinnaś wieczorem obejrzeć – powiedział Dean, śmiejąc się zarówno z tego, jak nakręcał Sama, jak i z radości dziewczynki z widocznie jednej z ulubionych bajek Disneya. Wybrał tą, bo stwierdził, że prawdopodobnie da radę znieść oglądanie „dziewczyny z mieczem". Poza tym założył, że jeśli dziewczyna ma miecz, prawdopodobnie nie będzie słabowitą, wiecznie uciekającą damą w opresji. Teraz, po wcześniejszym zdenerwowaniu Sama, miał tylko nadzieję, że nie jest o czymś, co upewni małą, że przemoc jest w porządku, ale Sam zdawał się znać fabułę i nie wydawał się zaniepokojony. Gdyby był, nie pozwoliłby Emily oglądać bajki. Em skończyła kolację, jedząc, kiedy Dean rozmawiał przez telefon. Zauważył, że siedzi na krześle niespokojnie, jakby oblazły ją mrówki, wyraźnie gotowa, by się zerwać i zrobić „cokolwiek".
Lekko skłaniając głowę, spojrzał na Sama, któremu nadal zostało trochę zapiekanki na talerzu.
- Sam, nie znam waszych zwyczajów, ale mała nie musi czekać na mnie, aż skończę – powiedział spokojnie. – Mam na myśli, jeśli na to właśnie czekacie. Wszystkie te brokuły, spowalniają mnie, rozumiecie.
- Brokuły cię spowalniają – prychnął Sam. – Ha, Em, jesteś wolna.
Szybkość, z jaką dziewczynka ześlizgnęła się z krzesła sprawiła, że uniósł oczy ku niebu. Widząc nitkę makaronu zwisającą spomiędzy jej palców, gwałtownie odwrócił głowę, by zobaczyć, co
1446
się dzieje - w sam czas, by dostrzec jak Em prowadzi za sobą Rumsfelda do salonu.
- Tylko mi się wydaje, czy ona owinęła sobie wokół palca wszystkich mężczyzn w tym domu?
Odwracając się, rzucił Deanowi znaczące, acz zadowolone spojrzenie pod tytułem „zwłaszcza ciebie".
- Nie wiem, o czym mówisz – odpowiedział Dean. – Nienawidzę dzieci. Uważam, że powinno się je trzymać o chlebie i wodzie. Powinny siedzieć w kącie i być cicho. A na pewno nie powinny dostawać różowych płaszczyków, czapeczek i szaliczków. Albo oglądać filmy Disneya. Albo mieć ogień na kominku i kochających ludzi dookoła. Nie, stanowczo nie owinęła mnie sobie wokół palca.
- Czy wspomniałem, że mamy w lodówce lody? – rozjaśnił się. – Hej, mamy jeszcze ciasto, prawda? Możemy je podgrzać i podać z odrobiną lodów.
Oblizał usta.
- Byłby z tego świetny deser. Wymazałby mi smak brokułów z ust. Jeśli nie wierzysz, że smakują brokułami, pocałuj mnie, to ci to udowodnię.
Widząc, że małej nie widać w zasięgu wzroku, Sam położył dłonie na stole i na pół wstając, pochylił się i dotknął ustami ust Deana. Już od dłuższego czasu torturowany myślą o pocałowaniu go, nie potrafił oprzeć się zaproszeniu. Usta Deana były ciepłe i wilgotne i tak cholernie kuszące. Sam mógłby się całkowicie zapomnieć. Przesuwając palcami po jego twarzy, wsunął mu rękę za kark i przytrzymał na miejscu, wsuwając język głębiej. Zbadał każdy zakątek jego ust, uciekając przed językiem, drażniąc się z nim i drocząc. To była gra, słodka, gorąca gra, ale jej reguły raptownie uległy zmianie, kiedy język Deana zaczął ścigać go z większym zapałem. Serce Sama przyspieszyło i z ust wydarł się pożądliwy jęk. Pocałował Deana mocniej, głodny, spragniony, w poszukiwaniu kolejnych pocałunków, uczucia, miłości bez bólu.
Dean wstał powoli, odpowiadając na pocałunek Sama, czując jego potrzebę, jak i swoją własną, głęboko skrywaną. Tęsknił za kimś. Matka nie żyła, ojciec zmarł kilka lat wcześniej, potem zginął Bobby. Tak naprawdę nie miał przyjaciół - nie dawało się, gdy dorastał wciąż w drodze. Jasne, że kilku łowców uważał za przyjaciół, ale nie byli typem przyjaciela, do którego można zadzwonić i przywitać się bez powodu. Nie miał dziewczyny, chociaż z pewnością wypróbował kilka z okolicy. Z Samem było inaczej. Czuł się potrzebny w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie czuł, w sposób, w jaki zawsze chciał się czuć.
Wstając, Dean pociągnął Sama w objęcia. Przebiegł rękoma po jego plecach, ale zmusił się, by trzymać ręce w „przyzwoitych" rejonach, ponieważ gdzieś w pobliżu była pewna sześciolatka. Delektował się jego pocałunkiem, smakiem, zapachem i ciepłym, przyciskającym do niego ciałem. Sam niczego od niego nie oczekiwał, za to chciał przyjąć cokolwiek Dean mu ofiaruje.
Boże... mógłbym się do tego przyzwyczaić, tak cholernie przyzwyczaić, pomyślał Sam. Kolacja z mężczyzną, który z nim rozmawiał, a nie przemawiał do niego. Mężczyzną, który powiedział, co sądzi i rzucił mu wyzwanie bez umniejszania jego opinii czy przekrzykiwania go. Mężczyzną, który był silny, opiekuńczy i który tak straszliwie starał się ukryć potworny fakt, że ma naprawdę wielkie serce, wielkie na tyle, by zadbać o nieznajomych, o ludzi, od których nie mógł niczego oczekiwać. Mężczyzną, który droczył się z nim i sprawiał, że płonął z pożądania. Mężczyzną z jego marzeń, nie doskonałym, ale doskonałym dla niego. Z jeszcze jednym cichym jękiem Sam powoli wycofał język i przez chwilę stał z ustami przyciśniętymi do ust Deana, nim na dobre przerwał pocałunek.
- Zdecydowanie twoje usta nie smakują brokułem. Smakują Deanem, to mój ulubiony smak – powiedział Sam.
- Zdecydowanie pozbyłeś się wszelkich pozostałości po smaku brokułów – odpowiedział Dean. W tym momencie Sam poczuł coś przemykającego między nogami i zobaczył Rumsfelda wkraczającego do kuchni. Sekundę później za nim wskoczyło do kuchni coś jeszcze – Emily na czworakach, goniąca za psem. Sam wydobył się z objęć Deana i zaczął się śmiać. Początkowo bezdźwięcznie, ale potem nie mógł przestać. Dean dołączył do niego. Bawił się z Rumsfeldem, rzucał mu piłkę, ale przez większość czasu nie mógł się z nim gonić, ani nawet bawić w przeciąganie. Widok jak pies niczym szczeniak biega dookoła stołu z goniącą za nim Emily wywołał szczery uśmiech na jego twarzy.
- Mam wrażenie, że nie przeszkadza jej, że się całujemy, nie sądzisz?
- Myślę, że rano dostałeś jej pozwolenie.
Sam potrząsnął głową.
– Nie, zaczynam mieć wrażenie, że w jej oczach nie możesz zrobić niczego złego. Lubi cię. Och, i powiedziała, że znowu pomoże ci naprawiać samochody – uśmiechnął się kpiąco. - Tylko cię ostrzegam.
Zaczął sprzątać ze stołu, dodając.
- Dlaczego nie usiądziesz w salonie? Może lepiej by było, gdyby w kuchni nie zrobiło się zbyt gorąco, nie uważasz?
Dean odkaszlnął.
- Cóż, nie mam nic przeciwko, by naprawiała ze mną samochody. Dopóki nie pracuję z ciężkim sprzętem lub samochód nie stoi na podnośnikach, będzie mile widziana w garażu, najlepiej siedząc na stołku. Poza tym, może dam radę nauczyć chociaż jedno z was jak zadbać o wasz samochód.
Tu Dean klepnął Sama w tyłek.
- Taa, zdecydowanie myślę, że przy nas dwóch w kuchni robi się za gorąco. Masz coś przeciw, by nastawić kawę i przygotować deser? Daj mi znać, kiedy będzie bezpiecznie, żebym wrócił i ci pomógł. Wyjmę film i przygotuję go na wideo.
Przerwał na chwilę i w zamyśleniu spojrzał na Sama.
- Nie znam się na dzieciach. Mała nie potrzebuje wcześniej kąpieli czy coś w tym rodzaju? Mogę posprzątać, jeśli powinieneś ją właśnie kąpać.
- Nie, wykąpała się wcześniej - po tym, jak bawiliśmy się na śniegu. Przebranie w piżamę zajmie mi sekundę. Idź, usiądź, włącz DVD. Dam sobie radę, naprawdę.
Widząc wahanie Deana, Sam lekko go popchnął i wrócił do sprzątania ze stołu. Bawili się w niebezpieczną grę w „dom" i będzie bolało jak diabli, kiedy gra się skończy, wiedział, że będzie. Ale nie przerwał gry. Nie potrafił.

Najlepszy prezentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz