Sam

120 12 2
                                    

Nie da się zmusić sześciolatki do dłuższego spania, toteż Sam nawet nie próbował. Oboje ubrali się i przeszli do salonu, Sam wciąż przypominając Em, że nie powinna być zbyt głośno. Posadził ją przy stoliku do kawy z kredkami i kartką papieru, jak i szklanką ciepłego mleka. Włączył telewizję na ściszeniu, by mogła pooglądać kreskówki, a później postanowił, że przydałby im się miły, wesoło trzaskający ogień w kominku. Jaki sens z posiadania kominka, jeśli się go nie używa? A ten wyglądał na dawno nie używany, co było zrozumiałe, biorąc pod uwagę, jakim koszmarem musiało być jego czyszczenie dla kogoś, kogo pod koniec dnia bolały noga i biodro. Wymiótł stary popiół, upewniając się, że nie narobił bałaganu i użył szczap ułożonych przy kominku. Były tak wysuszone, że był pewien, że kupiono je lata temu.
Kiedy ogień się rozpalił, a on raz jeszcze ostrzegł Emily, by nigdzie nie chodziła, nawet by pobawić się z psem, które leżał wygodnie rozciągnięty przed kominkiem, skierował się do kuchni i nastawił kawę. Kiedy wieczorem przedzierał się przez lodówkę, zauważył, że jest w niej wystarczająco jajek i bekonu, by przygotować śniadanie. Rozbił kilka jajek na omlet, dodając wszystkie warzywa, jakie znalazł, a nawet resztkę cebuli. Em potrafiła zjeść wszystko i miał nadzieję, że taka pozostanie, kiedy dorośnie. Zamierzał usmażyć omlet tylko dla siebie i Emily, żeby śniadanie Deana nie ostygło, nim zejdzie na dół, ale usłyszał nad głową poskrzypywanie podłogi i założył, że to z łazienki przylegającej do głównej sypialni, co znaczyło, że Dean się obudził. Zaprzeczając dreszczowi ekscytacji, który poczuł na samą myśl o tym, Sam zajął się śniadaniem.
Kiedy wciąż krzątał się po kuchni, Em go zawołała, więc podszedł do drzwi i stanął we framudze.
- Hm?
Zerknęła na niego spod długich, jasnych włosów, które wymknęły się z końskiego ogona i uśmiechnęła szeroko.
- Tatusiu, wyglądasz jak Kopciuszek! Prawda, proszę pana? – dodała, odwracając się w stronę schodów, których Sam z miejsca, w którym stał, nie mógł widzieć. -
Kopciu...? – spytał Sam, zaskoczony i nieco zakłopotany.
Dean przeszedł obok niego i wetknął głowę do kuchni. Lodówka była biała, bez warstwy brudu i tłuszczu, wszystkie naczynia umyte i poukładane. Do tego nie potrafił uwierzyć, jak cholernie dobrze czuł się tego ranka. Kiedy się obudził, przeraziła go myśl, że będzie musiał usiąść, bo był pewien, że noga będzie go bolała jak jasna cholera. Ale nie bolała. Do diabła, czuł, jakby nawet mógł się przebiec, czy coś w tym rodzaju i to bez wycia z bólu. W jego krokach zagościła wiosna, której nie było tam od długiego czasu. Musiał przyznać, że był nieco wstrząśnięty, kiedy odkrył małą dziewczynkę przy stoliku kawowym i ogień na kominku. Był to nieco surrealistyczny obraz, ale wtedy wszystko mu się przypomniało. Zapach jedzenia sprawił, głośno zaburczało mu w brzuchu.
- Tak, wygląda – zgodził się Dean. – Wygląda też na to, że pracował jak diab... tak jak Kopciuszek.
Nawet nie wiedziałem, że lodówka jest biała. Próbował powstrzymać się przed przeklinaniem przy dziecku, ale przede wszystkim nie był przyzwyczajony do dzieci w pobliżu.
- Możesz mówić słowa na „d", ja nie słucham – podsunęła, wracając do swojej kolorowanki.
Sam spojrzał na nią karcąco, chociaż tego nie zobaczyła. Oczywiście, że była przyzwyczajona do przekleństw i krzyków Dexa, a przeklinanie Deana było łagodne w porównaniu.
- Trochę pracy nie zmienia nikogo w Kopciuszka.
Em spojrzała na niego.
- Jakiej pracy? Niemądry tata, chodzi o to czarne coś. Kop-co-ny – powiedziała, podkreślając każdą sylabę skinięciem głowy.
- Masz na myśli „zakopcony"? – oczy Sam rozszerzyły się i spojrzał po sobie. Ubranie wyglądało w porządku, ale wtedy mała potarła czubek nosa, więc poszedł za jej przykładem.
- Dziękuję, że czekałaś , żeby mi to powiedzieć - prychnął. – Idź umyj ręce, śniadanie prawie gotowe.
Spojrzał na Deana.
- Lubisz omlety? Mogę usmażyć ci jajka, jeśli wolisz sadzone, albo coś zupełnie innego.
- Jeśli sam nie muszę gotować? Nie będę narzekał, chyba że to strawa dla królika. Zrobiłeś już tosty? – niczym pszczoła przyciągana do miodu Dean podszedł do dzbanka z kawą i napełnił sobie kubek, a widząc, że Sam nie przygotował niczego dla siebie, napełnił jeden i dla niego, nim odstawił dzbanek na podgrzewacz.
– Nie mam tostera, po prostu używam piekarnika.
- Powiedzmy, że strawa dla królika jest dobrze ukryta.
Sam zerknął na Deana, a jego serce roztrzaskało się i niemal zemdlał, przytrzymując się blatu. Zeszłego wieczoru myślał, że mężczyzna jest przystojny, ale albo za dnia wyglądał dwa razy lepiej, albo wczoraj Sam był zbyt zmęczony, by w pełni docenić jego wygląd. Wyłączając gaz pod patelnią, by nie przesmażyć jajek, otworzył piekarnik i wstawił tosty. Nie wiedział, że nie było tostera i miał nadzieję, że szybko się podpieką.
- Możesz spróbować, czy ci będzie smakowało, ale, jak mówiłem, daj mi kilka minut, a usmażę ci sadzone, czy cokolwiek lubisz.
Sięgając po talerze do szafki obok Deana, dostrzegł, że tamten się ogolił. Dex rzadko się golił, a w każdym razie nigdy przed południem. Sam zwalczył pokusę, by pogładzić go po policzku. Musiał trzymać się w karbach. Poza tym, mógłby do tego przywyknąć, a to byłoby doprawdy głupie, zwłaszcza, że samochód może być gotów do końca dnia, albo zajrzą do pastora, by poszukać innego lokum. Na samą myśl zrobiło mu się ciężko na sercu, ale zmusił się do uśmiechu. Był w tym dobry.
- Prawdopodobnie powinieneś zaznaczyć swoje miejsce przy stole. Emily ma osobliwy zwyczaj zajmowania ulubionego miejsca kogoś innego.
- Ech, wszystko mi jedno, gdzie siadam – odparł Dean.
Sam zsunął wielki omlet na talerz i zaczął kroić go na kawałki jak ciasto.
- Bekon jest tam, za tobą. Mógłbyś go zabrać? - powiedział to i natychmiast przerażony spojrzał na Deana. - Przepraszam, nie pomyślałem... wezmę go.
Nie musiał obawiać się Deana, ten nie dał mu ku temu najmniejszego powodu. Teraz Sam wyszedł na idiotę i dobrze o tym wiedział.
- Stary, nie jestem kaleką. Przynajmniej nie dzisiaj rano – odpowiedział Dean, podchodząc po bekon.
- Cóż, wątpię, żebyś znalazł w mojej lodowce jakieś żarcie dla królików. Papryka, cebula, pomidory. Wszystkie dobrze smakują w omlecie. Jest w nim też ser? – spytał z nadzieją, biorąc talerz z bekonem i chwytając po drodze papierowe ręczniki na serwetki.
Zauważył, że mała siedzi przy stole i zauważył też, że jej ramiona ledwo wystają ponad blat.
Podniósł książkę telefoniczną z małego stolika, przy którym zwykle jadał w kuchni i zaniósł ją o jadalni. Położywszy bekon i ręczniki na stole, spojrzał na dziewczynkę.
- Wyskakuj z krzesła, dzieciaku.
Zsunęła się z krzesła tak szybko, że go tym zadziwiła. Dean położył książkę telefoniczną na krześle i ruchem ręki zaprosił ją bliżej.
- Chodź. To powinno pomóc. Podniósł ją i posadził na książce telefonicznej.
- Tak lepiej? - spytał, pochylając się, by móc spojrzeć jej w oczy. Kiedy skinęła głową, przysunął krzesło wraz z nią bliżej stołu.
Sam usłyszał tylko "z krzesła" i wyszedł z kuchni, gotów interweniować - oczy miał równie wielkie co Emily. Kiedy zobaczył dżentelmeński gest Deana, zrobiło mu się wstyd. Powinien był wiedzieć. Cholerny Dex. Zamrugał, przeganiając łzy i wrócił do kuchni.
- Tatusiu? Czy ty...
- Nic mi nie jest, Em – odpowiedział, przecierając twarz ręką, biorąc głęboki oddech, a później przynosząc na stół jajka i tosty. Sprawdził kubek Deana, po czym usiadł i postawił przed sobą własny. Widząc, jak Emily zerka na bekon, Sam szybko napełnił talerz Deana i podsunął mu bliżej, a potem położył kawałek omletu, bekon i odrobinę ketchupu na drugi talerz.
- Proszę bardzo – powiedział córce, kładąc go przed nią. Gdy oboje czekali na Deana, by posmakował jedzenia, Sam skinął w stronę salonu.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że rozpaliliśmy w kominku. Wyglądało na to, że dziś jest na to doskonały dzień.
Czując na sobie spojrzenie Emily, uśmiechnął się, chcąc dodać jej otuchy. Dean nie odzywał się przez chwilę, pod pretekstem, że ma pełne usta. Dzieciak bał się, kiedy był zbyt blisko. Sam zdecydowanie cierpiał na poważną paranoję, zachowując się jak służący albo żona obawiająca się oberwać od męża. Co zapewne niedawno mu się przydarzyło.
- Dobre – powiedział w końcu, przełknąwszy. – I jedzenie i ogień. Kominek nie był używany odkąd Bobby... przez kilka lat. Nie dawałem rady pochylić się, by go wyczyścić pod koniec dnia, przynajmniej nie zimą, a cholernie głupio było to robić latem.
Spojrzał na małą z poczuciem winy. - Nie słuchałaś i nie słyszałaś słowa na „ch", prawda?
Rzucając spojrzenie na Sama, dodał.
– Przepraszam, nie jestem przyzwyczajony, by pilnować języka we własnym domu.
- Nie, to... wszystko w porządku, nie musisz się pilnować.
Prawdą było, że Sam nawet nie zauważył - nie kiedy był przyzwyczajony do wszystkich bomb na k... serwowanych przez Dexa. Rzucił Emily porozumiewawcze spojrzenie, a ona natychmiast sięgnęła po bekon.
- Gdybym jej pozwolił, żyłaby na samym bekonie – powiedział, w końcu nakładając jedzenie na własny talerz. Obserwował przez chwilę jak zajada Dean. Pomruki pełne satysfakcji upewniły go, że tamtemu smakuje, więc sam wziął pierwszy kęs.
- Wydajesz się lepiej chodzić tego ranka – stwierdził.
- Czy jest pan kaleką, proszę pana Deana? Tata pomaga kalekom, prawda, tato?
Sam poszukał w oczach Deana jakiejkolwiek oznaki gniewu, a nie znajdując żadnej, pokrył zmieszanie śmiechem.
- Dzieci.... – wymamrotał w ramach wyjaśnienia. Dean bywał szorstki, ale z pewnością nie małostkowy. Prawdopodobnie nim Sam przywyknie do tej myśli, będą musieli jechać dalej. – Nie miała na myśli – dobra, miała, ale... hm, chcesz trochę dżemu do chleba?
Dean zaśmiał się.
- Nie, dziękuję za dżem. Spojrzał na Emily i skinął głową.
- Tak, moja noga czyni ze mnie kalekę. Twój tata jest naprawdę dobry w swojej pracy. Moja noga nie czuła się tak dobrze od cho... - zatrzymał, by nie powiedzieć „cholernie", a zamiast tego dokończył - naprawdę długiego czasu.
Przeniósł uwagę z powrotem na Sama i spytał.
– Więc dokąd wasza dwójka wybiera się na Gwiazdkę? Do domu? Rodziców? Mam nadzieję, że w jakieś ciepłe miejsce.
- Ale z drugiej strony, fajnie mieć śnieg na święta, co? – dodał, puszczając oko do małej. - Wtedy można zobaczyć ślady reniferów na ganku.
Wracając spojrzeniem do Sama, dorzucił.
– Jeśli chcesz do nich zadzwonić i powiedzieć im, że trochę się spóźnisz, możesz skorzystać z mojej komórki.
- Daleko, daleko stąd – odpowiedziała Emily, oblizując ketchup z palców. – Do miejsca niespodzianki.
Sam spiął się odrobinę, przeżuwając tak długo, aż w końcu musiał przełknąć. Intensywność pytającego spojrzenia Deana sprawiła, że skręciło go w środku.
- Wiesz, szczerze wierzę, że dom jest tam, gdzie rodzina. Nie sądzę, bym musiał do kogoś zadzwonić, ale dzięki, doceniam propozycję. Poza tym, czy nie ma szansy, że dziś naprawimy samochód? Albo jutro? Mogę nadrobić opóźnienie – powiedział, unikając wzroku Deana.
Dean znał podobne odpowiedzi. Sam ich używał, kiedy był młodszy i wraz z ojcem podróżowali po kraju, polując na to, co zabiło mamę. Pamiętał też, że sam wolał, kiedy go nie naciskano.
- Taa. Zakładając, że znajdziemy odpowiednie części w sklepie samochodowym. Chcesz, bym go naprawiał, czy mam przewieźć do innego warsztatu? Specjalizuję się w starszych modelach, ale mogę polecić ci jedno czy dwa niezgorsze miejsca. Nie pogniewam się, jeśli wybierzesz któreś z nich i przewiozę ci samochód za darmo.
Nie chciał, by tamten czuł się, jakby został przymuszony do tego, by to Dean naprawiał jego samochód.
- Części, tak... myślałem może, że z drugiej ręki – Sam opuścił widelec. – Nie, chciałbym, żebyś ty go naprawiał, ale lepiej poczekajmy na wycenę. Ja... hm, po śniadaniu może pojadę do miasteczka, zobaczę, co znajdę. Zajrzałbym do książki telefonicznej, ale siedzi na niej Emily.
Dziewczynka zachichotała i podniosła szklankę z mlekiem, pijąc niemal duszkiem, gdy się im przyglądała.
- Zazwyczaj muszę pochodzić tu i ówdzie, nim znajdę „właściwe" miejsce – mówił dalej Sam. – Jeśli będziesz mógł wycenić części i robociznę, ja...
Ponieważ Dean nie przestawał się w niego wpatrywać, niespokojnie potarł ręką kark.
– Przysięgam, że nie mam zamiaru cię naciągnąć, czy coś takiego. Po prostu nie pomyślałem o tym wcześniej.
Dean popił kawę. Zdecydowanie facet był w trudnym położeniu.
- Wiesz co, przeprowadzisz jeszcze kilka zabiegów, rozmasujesz mi plecy, pokażesz, co powinienem robić, żeby znowu nie nadwerężyć bioder i nie policzę ci za robociznę. Jeśli chodzi o części, prawdopodobnie mówimy o... bo ja wiem, stu dolarach. Zależy od tego, czy dostanę łańcuszek rozrządu w dobrej cenie. Uszczelki chodzą od 15 po 25 dolarów. Może znajdę łańcuszek za 30, ale bardzie prawdopodobnym jest, że cena dojdzie do 70. Mam nadzieję, że nic nie poszło, kiedy pękł łańcuszek. Nie sądzę, żebyście mogli ruszyć w dalszą drogę wcześniej niż jutro. Kiedy będę już miał wszystkie części, wymiana łańcuszka potrwa od 4 do 5 godzin. Jeśli chciałbyś ze mną poćwiczyć, równie dobrze moglibyście zostać u mnie na jeszcze jedną noc, jeśli ci to odpowiada. I wiem, że wolałbyś tego nie usłyszeć, ale przewody i kable też nie przetrwają zbyt długo. Nie chciałbyś utknąć gdzieś w okolicy na poboczu zimową porą. Ale w tym momencie mówimy o kolejnych 50 czy 60 dolarach.
Spojrzenie Sama powędrowało w stronę Emily.
- Nie. Nie chciałbym tak znowu utknąć. W śniegu – uściślił, gdy usłyszał, jak Emily bierze gwałtowny wdech. – Dean, możesz dostać tyle darmowych zabiegów, ile sobie życzysz. Oczywiście, że z tobą poćwiczę. A jeśli chodzi o twoją propozycję, pewnie, że chcielibyśmy u ciebie zostać.
Skinął głową na potwierdzenie. Może Sam był trochę samolubny, porzucając pomysł o nie narzucaniu się Deanowi i nie sprawdzając, co mógłby im zaproponować pastor, ale poprzysiągł sobie, że nim wyjadą, dom będzie wysprzątany i zalśnił czystością, a on przekaże Deanowi wszystko, co trzeba, by ten mógł dalej sam się rehabilitować. A nawet gdy wyjadą, może do niego wysłać e-maila albo zadzwonić. Myśl o wyjeździe powinna go ekscytować - im dalej zajadą, tym lepiej, ale jakoś nie ekscytowała.
- Mógłbym pożyczyć jeden z samochodów ze złomowiska? – zapytał. – Nie będziesz musiał z nami jeździć, kiedy będę szukał pracy.
Dean uśmiechnął się lekko. Tak, lubił gościa i naprawdę w niczym nie przeszkadzało, że był z niego kawał przystojniaka. Zastanowił się, czy mężczyzna nie mógłby być bi. Nie, to byłoby ciut za wiele szczęścia na raz. Poza tym za parę dni wyjadą. Do tej pory może nacieszyć oczy i na pewno ucieszą go masaże. Powinien wrócić do fizjoterapii i to wytrącało mu z rąk wymówki, dlaczego tego dotąd nie zrobił.
- Tak, weź galaxie. Zbudowany jak czołg i mnóstwo miejsca na nogi – widząc średnio pojmujący wzrok Sama, dodał. – To granatowy, czterodrzwiowy ford. Kluczyki wiszą przy drzwiach. Dobry wóz, ale na początku musisz go trochę rozgrzać. Pięć minut przed wyjazdem, włącz silnik i włącz rozmrażanie na pełen regulator. Usunie lód z przedniej szyby. Z bocznych szyb będzie musiał zeskrobać sam. Skrobaczka jest na przednim siedzeniu. Weź jeden z płaszczy zimowych z szafy. Myślę, że ten wojskowy będzie ci najbardziej pasował. Dla mnie zawsze miał za długie rękawy.
Spojrzał na dziewczynkę.
- Myślę, że mam coś i dla ciebie. Poszukam po śniadaniu.
– Więc, jakie jest to „właściwe" miejsce, by zarobić? – zapytał, przerzucając uwagę na Sama.
- Zależy od miasteczka – odpowiedział Sam, automatycznie nakładając Emily kolejny plaster bekonu. – Zwykle zaczynam od salonów fryzjerskich, sprawdzam, czy nie użyczyliby mi trochę miejsca.
- I mnie – weszła mu w słowo mała. – Fryzjerzy są najlepsi. Gdzie indziej jest nudno.
Sam uśmiechnął się nieśmiało.
- Taa, nie lubiła siedzieć w samochodzie na postojach ciężarówek, ale nie mogłem pozwolić, by się kręciła w pobliżu. Niekiedy na dzień lub dwa znajduję pracę w domach opieki. Wiesz, wszystko zależy. Połową sukcesu jest, kiedy pozwolą mi pokazać, co potrafię. W najgorszym wypadku mogę znaleźć coś do sprzedania.
Dean skinął głową.
- Niedaleko jest dom opieki, który może cię interesować i mamy w miasteczku salon fryzjerski, który całkiem nieźle prosperuje. Po drodze, jakieś pół mili stąd jest miejsce dla dzieci. Lacey zazwyczaj zajmuje się dziećmi przedszkolnymi, ale w okolicach świąt, kiedy zamykają szkoły, opiekuje się i starszymi dzieciakami. Jest mi winna przysługę, jeśli Emily chciałaby tam pojechać. Dzieci odbiera się około 17. Będę mógł ją zabrać, jeśli wciąż będziesz w pracy. Masz komórkę?
- Z innymi dziećmi – oczy Emily zrobiły się ogromne. – Tatusiu, to byłoby jak w...
- Zobaczymy, pomyślę o tym – powiedział Sam, nie zwracając uwagi na jej podskoki i okrzyki „proszę, proszę, proszę". – Dokończ śniadanie.
Spojrzał na Deana.
- Nie, nie mam telefonu – wyrzucił go, gdy się zorientował, że Dex go po niej namierzał. – Tak więc jesteś filarem społeczności? Mógłbym rzucić nazwisko Deana Singera i wszystkie drzwi staną przed mną otworem?
Uśmiechnął się, całkiem pewien, że Dean raczej unikał ludzi z miasteczka, chociaż zdawał się wszystkich znać.
- Mam kilka komórek dla klientów, takich tanich, na kartę. Mam ich numery zapisane w pamięci telefonu pod szybkim wybieraniem. Nie muszę zaśmiecać sobie pamięci telefonu mnóstwem numerów, co do których jestem zbyt leniwy, by je później wymazywać. Jeśli chcesz, pożyczę ci jeden z nich – w tym miejscu Dean zaśmiał się na myśl o byciu filarem społeczności. – Nie nazwałbym mnie niczym nawet zbliżonym do filaru. A gdybyś powiedział Dean Singer i tak nikt by nie wiedział, o kogo ci chodzi. Nazywam się Winchester. Bobby Singer zostawił mi to miejsce w spadku i po prostu nie potrafiłem... nie potrafiłem zmienić nazwy, pojmujesz?
Milczał chwilę, myśląc o Bobbym.
- Co do afiszowania się z moim nazwiskiem, wspomnisz je ładnej dziewczynie i jedno z dwojga – może cię spoliczkować, albo pomóc, jak tylko będziesz chciał – dodał z lekkim odkaszlnięciem. – Znam doktora w domu opieki, naprawiałem mu sportówkę. Znam też jedną z dziewczyn z salonu fryzjerskiego. Jest bardzo blisko z właścicielem. Mogę zadzwonić w oba miejsca i porozmawiać z nimi, przekonać się, czy by ci nie pomogli.
Dean odsunął niemal pusty talerz, nałożył kawałek bekonu z odrobiną jajka i tostem i gwizdnął. Rumsfeld podszedł i wydał z siebie głębokie „wuff". Dean przytrzymał talerz, a Rumsfeld wylizał go do czysta.
- Nigdy nic nie zasycha na talerzu – wyjaśnił, w sumie nie dbając o to, czy dwójce gości wydało się to niesmaczne czy też nie. To była tradycja, której przestrzegał, odkąd zamieszkał w tym domu i zajął się psem. – Muszę go wypuścić. Pomyślcie, co zamierzacie.
Wstając, Dean zaniósł do kuchni swój talerz, sztućce i kubek i otworzył tylne drzwi dla psa. Prawdopodobnie Rumsfeld może zostać na dworze do późnego popołudnia, chyba, że wiatr się wzmoże i zrobi się za zimno.
Ojciec z córką zostali przy stole, wpatrując się w siebie.
– Tak, widziałem. Nie martw się, pan Dean myje naczynia dwa lub trzy razy i zamierzam zrobić tak samo, dobrze? - wyszeptał Sam, nim Emily zdążyła wypowiedzieć to na głos.
- Dobrze. Chciałabym dać Rumsfeldowi resztę mojego mleka – powiedziała mała, biorąc szklankę i zaczynając zsuwać się z książki telefonicznej.
- Aa... nie – Sam zdołał chwycić kubek, nim wzięła go ze stołu.
- Dlaczego? Możesz umyć go trzy razy. Nim Sam dał radę odpowiedzieć, pociągnęła go za rękaw. – Czy mogłabym pobawić się z innymi dziećmi?
- Nie wiem – Sam wstał i zaczął sprzątać ze stołu. – Nie znam tej pani Lacey. Niedługo wrócisz do szkoły, obiecuję.
- Proszę, proszę, proszę – powtórzyła. Chodziła za nim w tą i we wtą.
- Wracaj do salonu i pokoloruj obrazek – Sam czuł na sobie jej spojrzenie, mimo, że posłusznie odwróciła się w stronę salonu. – Cóż, sprawdzimy to miejsce, dobrze? Ale jeśli mi się nie spodoba, nie będziesz się ze mną sprzeczać.
Skinęła głową i zniknęła w salonie, wracając do kolorowania obrazka na stoliku przed kominkiem.
Czterdzieści pięć minut później Sam posprzątał, przejrzał książkę telefoniczną i wynotował miejsca warte uwagi. Dean zadzwonił do swoich znajomych, więc przynajmniej byli przygotowani na rozmowę z nim. Ubrał cieplej Emily, a Dean przyniósł damską wełnianą pelerynę. Na szczęście była krótka. Sam przełożył ją przez głowę Em i uśmiechnął się, gdy sięgnęła jej kostek. Wyglądała jakby bawiła się w przebieranki, ale lepsze to niż stawienie czoła zimnu. Na pelerynie przypięto starą broszkę, którą spiął pod szyją małej.
- Czy nie wyglądasz jak Czerwony Kapturek, tyle że Czarny?
- Tatusiu!
Odkaszlnął.
- Wieczorem opowiem ci bajkę o Czarnym Kapturku. Chodź.
Wziął zapasową komórkę od Deana i zdecydował, że książka telefoniczna też się przyda.
Na zewnątrz przed wejściem do domu Dean już pracował nad jednym z samochodów i włączył silnik galaxie dla Sama. To go zaskoczyło - pamiętał jak tamten nakazał mu rozgrzać silnik i zeskrobać lód. A teraz wszystko zrobił za niego.
- My, hm... my jedziemy. Dam ci znać, gdybyś musiał odebrać Emily od pani Lacey.
Podszedł do samochodu i pomógł wsiąść małej - sprawdził czy zapięła pasy i zamknął drzwi. Zabrał swój sprzęt do masażu z bagażnika impali i przełożył na tył galaxie.
- Dzięki, stary – powiedział, skinąwszy Deanowi głową i przesyłając mu ciepły uśmiech, gdy wsiadał po stronie kierowcy.
- Nie ma sprawy. Powodzenia – powiedział Dean, machając mu na pożegnanie.
*
Po tym, jak Sam zatrzymał się przy „Opiece nad Dziećmi pani Lacey" i zdecydował, że Em może tam zostać, najpierw odwiedził salon fryzjerski. Porozmawiał ze znajomą Deana, która zaproponowała, by wrócił później, kiedy będzie właścicielka. Zgodziwszy się z nią, odwiedził kilka innych salonów, ale tylko w jednym z nich niechętnie powiedziano mu, że pomyślą i zobaczą, czy by im się nie przydał. Przed świętami ludzie oszczędzali pieniądze, więc nie robili zbyt wielkich nadziei, ale Sam był lepszej myśli. Z doświadczenia wiedział, że niskie ceny przyciągają ludzi. Miał także w rękawie kilka asów, jak choćby 5-minutowa darmowa próbka masażu. Spotkał się z lekarzem w domu dla emerytów, ale nie był zdziwiony, że tamten, nim dałby mu pracę, chciał zobaczyć jego dokumenty. Sam obiecał, że jeżeli utknie w miasteczku na kilka dni, być może wróci, ale przecież nie mógł tego zrobić. Nie tylko nie chciał, by jego nazwisko gdzieś wypłynęło, ale przede wszystkim nie miał licencji fizjoterapeuty na Północną Dakotę.
Kiedy wrócił do pierwszego z salonów fryzjerskich, pogadał chwilę z właścicielką, powiedział, ile sobie liczy i ile mógłby jej odstąpić. Zrobił wszystko, by ją przekonać, że nie będzie przeszkadzał klientom. Po umyciu włosów zrobi im kilkuminutowy darmowy masaż i sami będą mogli zdecydować, czy zechcą więcej po przycięciu włosów, albo - dla zabicia czasu - pomiędzy kolejnymi usługami. Gdyby go o to spytać, półgodzinny masaż, który zaproponował właścicielce, przeważył szalę na jego korzyść. Udało mu się zyskać kilku klientów, jak i obietnicę, że wrócą i powiedzą o nim innym. Niestety, salon zamykano tego dnia dosyć wcześnie, chociaż właścicielka jeszcze nie określiła o której. Jako że miał już trochę pieniędzy, Sam pomyślał, że w drodze powrotnej zatrzyma się w sklepie. Nieuczciwym było oczekiwać, że Dean nie tylko da im schronienie, ale także będzie ich karmił.
*
Dean odebrał telefon.
- Tak? Och, Lacey, z małą wszystko w porządku?
- Jest wspaniała i grzeczna, może nieco nieśmiała wobec innych dzieci. Mogłabym mieć dziesięć takich jak ona – zaśmiała się starsza kobieta. – Ale w ciągu kilku najbliższych godzin szykuje się nowa, paskudna burza śnieżna i proszę wszystkich, by zabrali dzieciaki tak szybko jak to możliwe. Mała powiedziała mi, że jej tata pracuje, by zarobić pieniądze na naprawę samochodu i dodała, że powinnam zadzwonić do ciebie.
- Tak, przyjadę po nią. Najpierw zajrzę do sklepu. Masz wszystko, czego ci trzeba?
- O, to dobrze. Przydałoby się coś klasycznego na czas burzy. Niektóre z dzieciaków mogą zostać na noc, jeśli rodzicom nie uda się ich odebrać.
- Rozumiem. Czyli kilka puszek ravioli – stwierdził Dean, kierując się do holownika. Jeśli burza nadejdzie szybciej, w ciężarówce przetrwa wszystko. – Kiedy przyjdzie burza?
- Na szóstą, ale ma być źle już o w pół do szóstej.
Dean spojrzał na zegarek. Było za piętnaście trzecia.
- Będę za godzinę.
- W takim razie do zobaczenia – powiedziała Lacey.
Dean włączył silnik, by go rozgrzać i zadzwonił do Sama, czekając tak długo, aż odebrał.
- Cześć, Dean. Wszystko w porządku? – spytał Sam, widząc jego nazwisko wyświetlające się na komórce.
- Szykuje się kolejna burza śnieżna. Jadę do sklepu, a Lacey prosiła, by rodzice odebrali dzieciaki jak najszybciej. Myślę, że zabiorę Emily po drodze do domu, jeśli nie masz nic przeciwko, a ty możesz popracować jeszcze z godzinę czy dwie, ale wyjedź nie później niż o piątej, żeby zdążyć do domu, zanim burza rozpęta się na dobre. Może być?
- Tak, pewnie. Właściwie dziś zamykają salon wcześniej i sam zamierałem zajrzeć do sklepu. Nie musisz... wiesz?
- Część rodziców prawdopodobnie nie zdąży odebrać dzieci przed burzą, więc kupię trochę rzeczy i dla Lacey. Nie martw się, dam radę. Zostań, póki nie zamkną salonu albo do piątej, jak ci pasuje.
- Dobrze. Mógłbyś kupić spaghetti albo jakiś inny makaron, kilka pomidorów i brokuły? – spytał z lekkim wahaniem Sam. – I mleko. Albo... wiesz, ja mogę.
- Brokuły? Serio? Twoje dziecko jada brokuły? – spytał Dean, potrząsając głową. – Dobra, nie ma sprawy.
Wypuszczając wstrzymywany oddech, Sam zaśmiał się krótko.
- Taa, to mądry dzieciak. Wie, że warzywa są zdrowe. Dobra, zobaczymy się za kilka godzin. Gdyby zadawała za dużo pytań, albo zbytnio plątała się pod nogami, powiedz jej tylko, że prosiłem, by przerobiła kilka stron w swojej książeczce. Będzie wiedziała. I może pooglądać telewizję, to też ją zajmie. Och, i przypomnij jej, żeby niczego nie dotykała. Nie będzie, ale nie zawadzi przypomnieć.
Teraz już poważnie myślał o tym, by wyjechać szybciej.
- Wszystko będzie dobrze, dopóki nie każe mi jeść brokułów – odparł Dean. – Nie martw się. Myślę, że uda mi się utrzymać dzieciaka z dala od kłopotów przez dwie godziny.
- Dobra.
*
Kiedy Dean wrócił do domu z zakupami i Emily, rozpakował jedzenie i dał małej mleko i ciasteczka, podczas gdy sam wprowadził dwa samochody do garażu, by móc popracować nad nimi w cieple. Zawołał Rumsfelda do środka i nakarmił go, a potem podsmażył mielone, pokroił pomidory, marchewki, cebule, dodał bulionu i przypraw i nastawił wszystko, by się poddusiło.
- Dziecino, idę popracować nad samochodem taty. Możesz pooglądać telewizję i kolorować albo porozwiązywać zadania z książeczki. Nie dotykaj niczego więcej. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, przyjdź do mnie.
- Dobrze – odpowiedziała, ale nim doszedł do drzwi, dodała. – Dlaczego samochód się zepsuł?
- Rzeczy się starzeją i zużywają. Psują się - powiedział Dean. – To się zdarza.
- Och, a co się zestarzało i zepsuło? – ruszyła za nim. – Jak chcesz to naprawić? Tata nie potrafił naprawić. Próbował.
- To dosyć skomplikowane. Możesz przyjść popatrzyć, jeśli chcesz. Możesz mi przypominać, żebym wrócił i pomieszał w garnku. Ale bez biegania po garażu. Jest tam wiele rzeczy, które mogłyby ci zrobić krzywdę.
Szczerze, Dean raczej wolałby mieć dzieciaka na oku i w sumie miał nadzieję, że z nim pójdzie. Nudzące się dzieci bywają groźne, nawet jeśli są dobrze wychowane. Potakując, podbiegła do drzwi, czekając na niego, a potem biegając dookoła, gdy szli przez podwórze. Gdy trochę śniegu dostało się do buta małej, skrzywiła się, ale nie zwolniła ani na chwilę. Dean patrzył na biegający wokół niego kłębek energii i zaśmiał się, gdy zobaczył jaką minę zrobiła – zupełnie jak jej tata.
Wszedł do garażu i zapalił światła, a potem włączył propanowy grzejnik, by ogrzać pomieszczenie, stawiając go z bezpiecznej odległości od impali. Otworzywszy maskę, wyciągnął stołek i posadził na nim małą, by mogła zajrzeć do silnika. Podłączył pod maskę lampę w drucianej osłonce i skierował światło na silnik. Pierwszy raz mógł mu się przyjrzeć z bliska. Jeśli samochód był jedynym domem Sama i Emily, nie wypuści go, nim nie będzie pewien, że nie zepsuje im się po drodze.
- Więc skąd jesteście, ty i tata? Tata jest rozwiedziony? – spytał, zabierając się za badanie silnika cal po calu. Nie widział obrączki na palcu Sama. Mała potrząsnęła głową i także spojrzała na silnik, a włosy przesłoniły jej pół twarzy.
- Lubiłam Vermont – wyznała. – To szczęśliwe miejsce. Jak tutaj. Tam też były dzieci.
- Co to takiego? – wskazała palcem tam, gdzie padało światło.
- Gaźnik. Tak jakby serce samochodu. Wiesz, ja miałem cztery lata, kiedy umarła moja mama. Potem razem z tatą wciąż byliśmy w drodze. Nigdy zbyt długo nie przestawaliśmy w jednym miejscu. Zawsze lubiłem Kalifornię. Byłaś w Kalifornii?
Dean wyciągnął świece zapłonowe, otworzył głowicę rozdzielacza zapłonu, wyciągnął palec rozdzielacza i zrobił krzywą minę, gdy zobaczył lepką ciecz w gaźniku. Jak ten samochód w ogóle jechał? Nikt nie dbał o silnik i lada chwila mógł paść. Gaźnik trzeba będzie wymienić. Westchnął.
- Uch, uch – potrząsnęła głową i przybrała taką samą minę jak on. – Tam właśnie jedziemy. Jest tam plaża. I Disneyland. I... zapomniałam.
Wpatrzyła się w niego.
- Zrobiłeś złą minę. Jesteś zły?
Zaczęła nerwowo podrzucać kolanem.
- Nie, nie jestem zły. Tyle, że silnik wymaga wiele pracy, zwłaszcza, jeśli zamierzacie pojechać tak daleko. Macie tam rodzinę?
Dean wstał, otworzył skrzynkę z narzędziami i kładąc się na cementowej podłodze, sięgnął pod samochód z miską, by wykręcić korek i wypuścić olej.
- Uch, uch, tylko tata! – ogłosiła, szczęśliwa, że nie jest na nią zły. Przesunęła się i spojrzała w dół. – To będzie tak jak Vermont, tylko bez...
Dean patrzył na nią uważnie przez chwilę.
- Bez tego kogoś, kto skrzywdził twojego tatę? – spytał spokojnie, wstając z podłogi i wycierając pobrudzone olejem ręce. – Kto krzywdził twojego tatę, Emily?
Zapadła długa cisza. Dziewczynka pokręciła się nerwowo, spojrzała na drzwi i wyszeptała.
– Mój papa. On krzywdzi tatę. Ale nie w Vermont, nie, nim nas złapał. Dlatego musisz naprawić samochód.
Dean starał się zapanować nad wyrazem twarzy, żeby dzieciak nie pomyślał, że jest na niego zły.
- Czy twój... tata i papa mieszkali razem? Czy twoja mama też z wami mieszkała?
- Mama? – mała potrząsnęła głową. – Nie każdy ma mamę. Jak mam tatę i papę, ale...
Znowu zaczęła podrzucać nogą.
- Tata mówił, że papa był kiedyś miły, nim... nim podpisał umowę z demonem. Nie pamiętam. Miał takie przerażające oczy i... nie zamierzasz naprawić samochodu?
Dean zastygł, kiedy dziewczynka powiedziała o „demonie". Miał przerażające oczy. Taa, mógłby się założyć. Jeśli Sam wiedział o układzie z demonem, pewnie będzie wiedział, dlaczego tamten go podpisał. Może zrozumiał, że „papa" był opętany...
Bez mamy. Sam był gejem. Dean miał mętlik w myślach. Jeśli był w to zaplątany demon, ci dwoje natychmiast potrzebowali woreczków przeciw urokowi. Wreszcie uśmiechnął się do małej uspokajająco.
- Możesz się założyć, że tak, zamierzam go naprawić. Będzie jak nowy, kiedy z nim skończę.
Zdecydował, że wyciągnie silnik i wymieni wszystko, co będzie mógł. Miał nadzieję, że pas transmisyjny okaże się cały, ale nie dowie się, póki nie wyciągnie silnika, nie rozłoży na części pierwsze i nie złoży z powrotem. Mógł sprawdzić miskę olejową i upewnić się, że nie ma w niej żadnych metalowych odłamków. Wróci i zajmie się tym później. Oby Jimmy nie zamknął jeszcze sklepu z częściami. Zadzwoni i zamówi uszczelki i wszystko, czego będzie potrzebował i zobaczy, czy da radę je wymienić, jak już rozłoży silnik. Cylindry też pewnie wymagają przejrzenia i pewnie trzeba wymienić wszystkie tłoki.
- Lepiej wracajmy i zamieszajmy w garnku. Myślę, że już dostatecznie długo siedziałaś na zimnie. Tata by się zmartwił, gdybyś się przeziębiła.
Wyłączywszy grzejnik i światła w garażu, skierował się z powrotem do domu. Wyjął colta, wyczyścił go, a później dwa razy sprawdził sól przy drzwiach i oknach. Później przygotował woreczek przeciwko urokowi dla małej. To było najważniejsze.

Najlepszy prezentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz