Dean jęknął cicho, kiedy niezwykle przejęta sześciolatka wspięła się na łóżko i zaczęła nim potrząsać, wołając „Św. Mikołaj był tutaj, św. Mikołaj był tutaj! Proszę pana Deana, niech pan wstaje!" Otwierając jedno oko, zobaczył, że jest za piętnaście siódma. Ha, znaczy najwyraźniej pozwolili mu pospać.
- Dobrze, dobrze, wstaję, pędzę, lecę. Pan Dean będzie na dole za minutkę.
Poczuł mokre całusy na policzku i mała zniknęła, zbiegając po schodach i krzycząc do taty, że pan Dean wstaje. Ziewając i przeciągając się, odrzucił przykrycie i ubrał się. Ogolił na sucho, próbując się jakoś dobudzić. Schodząc po schodach, poczuł zapach kawy.
- Nie ma otwierania prezentów, jeśli nie czeka na mnie kubek kawy! – zawołał, będąc już na dole.
- Nie byłbym bardziej przejęty, gdybym musiał czekać na rozżarzonych węglach – wykrzyknął Sam z kuchni, już szykując mu kawę.
- Tatusiu! – Emily zbeształa go, tańcząc dookoła choinki, póki w salonie nie pojawił się Dean, a wówczas złapała go a rękę.
– Patrz, św. Mikołaj zahaczył się ubraniem – powiedziała, pokazując długą czerwoną nitkę zwieszającą się z ekranu kominka. – I zjadł ciasteczka i nakruszył.
Chichocząc, mała wskazała na okruszki na podłodze.
- Ach! – wykrzyknęła, ciągnąc Deana za rękę do drzwi wyjściowych. – Widziałam ślady kopyt reniferów na...
Nagle stanęła pod drzwiami i rozkrzyżowała ręce, by nie mógł ich otworzyć.
- Nieważne – powiedziała dokładnie tym samym tonem, co Sam.
- I... dajmy panu Deanowi trzy minuty spokoju – podsunął jej Sam, stawiając dwa parujące kubki z kawa na stoliku, a potem podchodząc do Deana, by go pocałować, mimo wielkich oczu ze strony córki.
- Jestem zdziwiony, że Rumsfeld nie posprzątał po Mikołaju – powiedział Dean, odwzajemniając pocałunek, a później, rzuciwszy podejrzliwe spojrzenie na drzwi, postanowił, że pozwoli im zachować tajemnicę, dopóki nie nadejdzie odpowiedni moment. Usadowił się na kanapie i wziął kubek z kawą. Biorąc łyk, westchnął szczęśliwy. O tak, tego mu właśnie było potrzeba.
- Emily, przynieś tacie płaską paczkę i to małe pudełeczko ode mnie – poprosił. – A później wybierz dla siebie ze dwa prezenty, może jeden ode mnie lub taty, a drugi od św. Mikołaja.
- Tak! – pisk małej przeszył powietrze, gdy wróciła pod choinkę i wyciągnęła spod niej kilka paczek. Spojrzała na Sama i wybrała jeden z prezentów od Deana, a na jego skinięcie głową wróciła pod choinkę i przyniosła cały zestaw, kładąc wszystko na stoliku do kawy. Z błyszczącymi oczyma trzymała w rękach jeden z prezentów.
- Mogę otworzyć, mogę, mogę?
- Raz, dwa, trzy... teraz! – zawołał Sam, wyczuwając ciężar własnych paczek i próbując zgadnąć, co w nich jest, jednocześnie spoglądając na rozjaśnioną twarz Em, która niecierpliwie rozrywała świąteczny papier.
- Ty też, Dean, otwieraj – rzucił, delikatnie rozwijając papier ze swojej płaskiej paczuszki. – Zgaduję, że to „Przewodnik po demonach, wampirach i gulach dla opornych"?
Dean zaśmiał się.
- Nie, ale może powinienem zdobyć dla ciebie coś podobnego – odpowiedział, rozrywając swój papier z takim samym entuzjazmem, co Emily. Próbował obserwować Sama, gdy ten otwierał paczkę z dokumentami, ale oddech uwiązł mu w gardle, kiedy spojrzał na oprawione w ramki zdjęcie jego samego z tatą i Bobbym. Gardło niemal mu się ścisnęło, gdy przebiegł palcami po szkle. Spojrzał na Sama z wdzięcznością.
- Dzięki.
Sam uśmiechnął się.
- Pomyślałem, że mógłbyś postawić zdjęcia na kominku, zamiast chować je w szufladzie. I wiem już, dlaczego tak bardzo podoba ci się mój samochód, albo dlaczego tak bardzo podobam ci się ja, ze względu na samochód – rzucił Deanowi znaczące spojrzenie, a później wyciągnął dokumenty z koperty.
Sam ledwo zauważył okrzyki zachwytu Emily na widok lalki, jaką Dean jej podarował i to jak rzuciła się go przytulić, bo wpatrywał się w akty urodzenia, karty ubezpieczenia, a nawet nowe prawo jazdy. Dean się postarał. Zrobił dla nich wszystko, co mógł, co nie powinno Sama zdziwić, ale zastanawiał się, do ilu ludzi, którzy byli mu coś winni Dean musiał zadzwonić i ile go to kosztowało... by zdobyć to wszystko tak szybko. Obmyła go radość pomieszana z bólem. To był ich bilet do wolności, ale także przypomnienie, że niedługo znowu będą sami.
Poczekał na Emily, by dostać od niej całusa, po którym usiadła z powrotem na podłodze, otwierając kolejny prezent, a potem skrzyżował spojrzenie z Deanem, który spoglądał na niego badawczo.
- Nawet nie wiem, jak ci za to dziękować, jak można komuś podziękować za nowe życie?
Nie potrafiąc lepiej wyrazić tego, co czuje, Sam przycisnął usta do ust Deana i pocałował go.
- To ty nas rozpuszczasz – powiedział, odrywając się, by zobaczyć jak Emily skacze dookoła salonu, tym razem pokazując edukacyjną grę elektroniczną, jaką przyniósł jej św. Mikołaj.
- Nie mogę jej wyciągnąć – poskarżyła się, walcząc z opakowaniem.
- Wyciągnę – obiecał Sam. – Przynieś kilka prezentów więcej.
Kiedy mała pobiegła do choinki, Sam położył rękę na ramieniu Deana i potrząsnął głową.
- Owinięty wokół jej małego palca... Gwiazdorze.
Odkaszlnął i zaczął otwierać mniejsze pudełeczko. Kładąc kolejną płaską paczkę na kolanach Deana, Emily otworzyła następne prezenty – pisaki, kredki i książeczki do kolorowania, wykrzykując z radości i prosząc o pomoc przy rozpakowywaniu z papieru. Za radą dziewczyn z salonu fryzjerskiego, które pomogły mu wybierać, Sam kupił małej zestaw lakierów do paznokci i błyszczyków do ust i stwierdził, że był to całkiem fajny pomysł, ale niemal się zakrztusił, kiedy Em zaofiarował się, że później pomaluje Deanowi paznokcie na różowo.
- Myślę, że twojemu tacie będzie ładniej z lakierem, dzięki – odparł Dean.
Zobaczył, że Sam wyjmuje z pudełka kluczyki od pick-upa i spojrzał na niego uważnie.
- Naprawa impali jeszcze trochę potrwa, chociaż jeśli chcesz, zaczekaj. Pick-up pali galon benzyny na 35 mil, ma niezły silnik, a na tyle pakę przykrywaną usztywnianą plandeką na zamek, więc możesz przewozić nim mnóstwo rzeczy, które nie zamokną i nikt nie będzie widział, co przewozisz. Cały twój sprzęt do masażu z łatwością powinien się na nim zmieścić. Samochód nie rzuca się w oczy i niewiele osób go zapamięta. Tablice rejestracyjne powinny przyjść w ciągu kilku dni. Jest już twój, papiery są na ciebie. A gdybyś chciał mi sprzedać impalę.... dobrze się nią zajmę.
Oczy Sam zwilgotniały. Podniósł palec, powstrzymując Emily przed rzuceniem zabawek i podbiegnięciem do niego.
- Łzy ze szczęścia, Em – uspokoił ją przez ściśnięte gardło, przełknął, a potem objął Deana i pocałował go w szyję.
– Gdybyś nas kiedyś odwiedził, chciałem cię poprosić ... żebyś wziął impalę ze sobą – powiedział ochryple, obejmując go mocniej. – Lepiej, żebyś nie miał więcej niespodzianek, bo nie sądzę, bym potrafił je znieść.
Całując go raz jeszcze, wolno wyplątał się z jego objęć i otarł oczy.
- Myślę... myślę, że św. Mikołaj przyniósł kilka rzeczy, nie tylko... nie wszystko jest ode mnie – odpowiedział Dean, samemu czując, że dusi go w gardle. – Tylko żebyś ... żebyś wiedział, mój tata miał na imię John, a moja mama Mary.
Wskazał na akty urodzenia.
- Campbell to panieńskie nazwisko moje matki.
Pochylił się nad prezentem, który podała mu Emily, otworzył go i znalazł oprawione w ramki zdjęcie rodziców i siebie jako małego chłopca. Łzy stanęły mu w oczach.
- Teraz, kiedy na nie spojrzę, pomyślę o nich, ale także i o was, dzięki.
Dean pokazał Emily prostokątne pudełko dla niej i prezent „od św. Mikołaja" dla Sama. Patrzył, jak mała otwiera paczkę z ciężarówką. Na boku holownika namalował napis Singer Salvage, używając farb, jakie wziął do zestawu modeli samochodów dla Sama.
- Jak pana ciężarówka, proszę pana Deana! Patrz, tatusiu! – wykrzyknęła z radością Em.
Dean uśmiechnął się, bo bał się, że małej nie spodoba się prezent „dla chłopaków".
- Wygląda na to, że elfy św. Mikołaja namalowały na niej Singer Salvage – powiedział. Uśmiechnął się krzywo, widząc, jak Sam otwiera zestaw modeli samochodowych wraz z klejem modelarskim i farbami do malowania.
- A widzisz, nawet św. Mikołaj wie, że musisz się nauczyć części i jestem pewien, że to ci w tym pomoże.
Sam potrząsnął głową, gdy oboje z Emily obiecali, że pomogą mu poznać części samochodowe. Wyglądało na to, że musiał się zgodzić. Dean podniósł ostatnią paczkę i otworzył ją. Czarna, flanelowa koszula.
- Wspaniała, dziękuję wam.
Od razu włożył ją na siebie. Leżała jak ulał.
- Sam, może pomożesz Emily w odpakowaniu zabawek, a ja podgrzeję w piekarniku bułki z nadzieniem i słodkie bułeczki i przygotuję Em gorącą czekoladę.
Zaniósł oba oprawione w ramki zdjęcia na kominek i po przestawieniu kilku rzeczy, ustawił je jak należy. Dobra, żadnych więcej świąt Bożego Narodzenia, postanowił. Są cholernie zbyt zasmucające.
- Proszę pana Deana – mała przemierzyła salon na czworakach, by przy wstawaniu wesprzeć się o jego nogi. – Teraz musi pan wyjść na zewnątrz. Prooooszę.
Chwytając koc, Sam wstał i owinął go wokół małej, a potem podniósł ją w ramionach.
- Dobrze ci radzę, lepiej się zgódź i zrób, o co prosi.
- Teraz, ha? – westchnął Dean. Jedno spojrzenie na pełne prośby oczy dziewczynki i stwierdził, że po prostu nie potrafi powiedzieć „nie". – Dobrze. Dajcie mi włożyć buty.
Podszedł do kanapy i włożył buty, a później zdjął płaszcz z wieszaka
- Dobra, prowadź. Co powinienem zobaczyć na zewnątrz prócz śladów kopyt reniferów św. Mikołaja?
Mała zachichotała i wierciła się w ramionach Sama, gdy ten otwierał drzwi i wynosił ją na zimno. Oddech natychmiast zmienił się w obłoczek pary, było piekielnie zimno. Na tarasie faktycznie widać było ślady kopyt, ale podekscytowana mała popatrzyła na zwykle pusty ganek i z powrotem na Deana. Dean wyszedł, spojrzał w kierunku, który wskazywała Emily i zamarł ze zdumienia. Z łańcuchów zwieszała się biała werandowa huśtawka, powoli kołysząc na lekkim wietrze. Podszedł do ławki. Nie było na niej śladu śniegu, co znaczyło, że Sam musiał ją zawiesić tego ranka. Dean usiadł na huśtawce, zauważając, że była wystarczająco wygodna dla trzech osób.
- Dziękuję, to po prostu... będę jej używał i wiem, że Rummy też ją pokocha. Skąd do diabła ją wytrzasnęliście? I Sam, nie powinieneś wydawać na nią pieniędzy. Nie trzeba było.
Gdy zobaczył, że Dean jest przeszczęśliwy, Sam uśmiechnął się szeroko.
- Nie wydałem pieniędzy... po prostu ją naprawiłem.
- Bawiliśmy się w łowców skarbów – dodała Emily, wyrywając się w stronę Deana, więc Sam posadził ją na kolanach mężczyzny i podwinął koc pod gołe stopy.
- Jest z podwórza za domem – Sam skinął w stronę złomowiska. - Każdy ganek powinien mieć huśtawkę do bujania.
- I wyryliśmy na oparciu nasze imiona, E i S, więc nigdy nas nie zapomnisz. Prawda, tato?
- Prawda.
Sam potrząsnął głową, gdy jego oczy spotkały się z oczyma Deana.
- Wierz mi, dziecino, nie sądzę, byś musiała się o to martwić – odpowiedział tamten, przytulając ją mocniej. – Tak, zdecydowanie nie powinnaś.
Trzymał ją tak przez chwilę, delikatnie kołysząc się na huśtawce. Przełknął głośno, a później wstał, trzymając Emily w objęciach.
- A więc jesteście gotowi na gorącą czekoladę i bułeczki cynamonowe?
- Chodźmy.
Sam wszedł za nimi do środka, lecz jeszcze przez ramię spojrzał na wciąż lekko kołyszącą się huśtawkę. Wyobraził sobie Deana huśtającego się na niej w cieplejsze wieczory. Zamknął za wszystkimi drzwi i roztarł zziębnięte ręce.
W środku było miło i ciepło, choć nie miało to nic wspólnego z ogniem na kominku, a wszystko z mężczyzną i dzieckiem, którzy kręcili się na środku salonu i śmiali z czystej radości.
*
Po lekkim śniadaniu Sam od razu zabrał się za świąteczny obiad. Ostrzegł resztę, że jeśli tylko wejdą do kuchni, znajdzie im coś do roboty i wcale nie żartował – o czym Dean z Emily przekonywali się na własnej skórze, kiedy tylko odważali się zajrzeć do środka, aby zapytać, co tak pięknie pachnie. W piekarniku piekł się indyk, na kuchence stały garnki i naczynia z dodatkami, a jabłka w cieście dla Deana wyglądały naprawdę nieźle, chociaż Sam musiał je przed nim chronić.
Późnym popołudniem Sam zasnął na kanapie w salonie, kompletnie niepomny na fakt, że Emily namawia Deana, by ten pobawił się z nią nowymi zabawkami. Poprosiła także, by pokazał jej jak działa elektroniczna gra, którą św. Mikołaj podarował tacie, ale szybko zdecydowała, że jest nudna. W końcu przyszła za Deanem do kuchni i obserwowała, jak zaglądał pod pokrywki.
- Jestem głodna, jesteś głodny?
- Ja zawsze jestem głodny – odpowiedział Dean. Spojrzał na mały, czerwony patyczek, który powinien wyskoczyć, kiedy indyk będzie gotowy, jakby jego spojrzenie miało mu w tym pomóc, po czym zamknął drzwiczki od piekarnika i westchnął.
- Jeszcze nie – stwierdził rozczarowany. – Nakryjemy do stołu? Może to przekona indyka, że jesteśmy gotowi do obiadu i podchodzimy do tego poważnie.
Zaczął otwierać szafki kuchenne, ale nagle zatrzymał się w pół ruchu.
- Dla twojego taty zróbmy to jak należy. Ciężko nad wszystkim pracował, więc nakryjmy stół wyjątkowo i świątecznie.
Pomyślał przez chwilę i uśmiechnął się.
- Przynieś papier konstrukcyjny, który podarował ci św. Mikołaj i nowe kredki. Bądź cichutko i nie obudź taty.
Emily wróciła w mgnieniu oka. Dean wziął czerwoną kartkę, złożył ją parę razy i powycinał kilka małych kółek, a później wybrał złotą kartkę i wyciął większe koła.
- Zrób z nich ozdoby, mała, domaluj gwiazdki, bałwanki i co tylko zechcesz.
Wyszedł na zewnątrz i niemal przebiegł się do najbliżej rosnącego świerku, ścinając z niego trzy małe gałęzie. Wrócił do ciepłego domu i związał gałązki ze sobą, układając w szklanym wazonie, który wypełnił srebrną folią i skrawkami kolorowego papieru, a z biurka przyniósł garść spinaczy.
- Kiedy skończysz kolorować, dziecino, rozchyl je w ten sposób.
Pokazał Emily jak rozginać spinacze, by nie zrobiła sobie krzywdy. Na górze w szafie na pościel znalazł czerwone prześcieradło i kilka bladozielonych ręczników. Zniósł je na dół, zdjął wszystko ze stołu w jadalni i nakrył go prześcieradłem, a później rozłożył ręczniki w roli podkładek pod talerze. Zajrzał do kredensu i wyciągnąwszy stertę książek i papierów, uśmiechnął się triumfalnie. Ostrożnie wyciągnął najlepszą chińską porcelanę żony Bobby'ego, wybierając jedynie te naczynia, które, jak sądził, będą im potrzebne. Szybko je umył, ustawił na stole i dołożył srebrne sztućce. Sam znalazł wcześniej kilka świeczników i je wyczyścił je, więc także trafiły na stół. Emily przybiegła do jadalni i pociągnęła go za nogawkę spodni.
- Wszystko gotowe, proszę pana Deana – wyszeptała. Dean uśmiechnął się i dołączył do niej w kuchni. Nabił papierowe ozdoby na spinacze i dał małej, by powiesiła je na ich małej, przygotowanej na świąteczny stół „choince". Nalegała, że powinna mieć gwiazdkę, więc zrobił niezbyt foremną gwiazdę z folii aluminiowej. Sprawdził, co z indykiem i szeroko uśmiechnął się do Emily.
- Gotowy, ale myślę, że powinien jeszcze kilka minut postać.
Wyciągnął indyka i postawił na blacie, a później włożył do piekarnika bułeczki i podgrzał naczynia z wciąż ciepłymi dodatkami. Poprosił Emily, by zaniosła na stół kilka drobniejszych rzeczy - masło, sól i pieprz. Na środku stołu ustawił stroik i zaczął znosić z kuchni wszystkie potrawy przygotowane przez Sama, część w naczyniach do zapiekania, a część na półmiskach z chińskiej porcelany. W końcu pokroił indyka, układając plastry na porcelanowym talerzu. Przynosząc indyka i bułeczki, spojrzał na Emily pytająco.
- Nie zapomniałem o czymś? Mała potrząsnęła głową.
- Ładnie wygląda – oznajmiła z pełną aprobatą, a później podała mu gumkę do włosów.
– Możesz mi zrobić koński ogon?
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się do Deana plecami, czekając. Mężczyzna o mało nie plasnął się ręką w czoło. Przecież wciąż nie podarował jej sukienki i butów! Kiedy naprawił rozdarcie i wypolerował buciki, zupełnie zapomniał zawinąć je w papier świąteczny.
- Mogę zrobić o wiele więcej, ale musisz być cichutko, dobrze? Idź do pokoju, zaraz przyjdę.
Patrząc za nią, w przelocie zastanowił się, czy bywały momenty, kiedy mała porusza się inaczej niż pędem. Wyjął sukienkę ze świątecznego opakowania, które rankiem planował wręczyć Em i przyniósł do sypialni dla gości.
- Jak myślisz? Czy tata chciałby cię w niej zobaczyć podczas świątecznego obiadu?
Na widok sukienki mała zaniemówiła, sięgając i dotykając jej z nabożeństwem.
- Jak suknia księżniczki. Więc tacie na pewno się spodoba – stwierdziła. Natychmiast zaczęła zdejmować z siebie koszulkę, nie mogąc się doczekać, by włożyć sukienkę, nim Sam się obudzi. Stając z rękoma wyciagniętymi w górę, poczekała aż Dean pomoże jej przeciągnąć ją przez głowę.
- Skąd wiedziałeś, że czerwony to kolor sukienki na święta? – spytała, otulona aksamitem.
- Szczęśliwy traf. Przymierz buciki.
Były jakieś pół numeru za duże, ale Dean i tak był zadowolony, że mniej wiecej trafił. Kiedy Em była gotowa, spiął jej włosy w upragniony koński ogon, a sam pozapinał guziki i poprawił czarną koszulę, którą mu rano podarowali.
- A więc, panno Emily, dobrze wyglądam?
Dziewczynka obejrzała go od stóp do głowy.
- Acha, wyglądasz przystojnie.
Zrobiła krok w stronę drzwi, lecz zatrzymała się i spojrzała na niego.
- Proszę pana Deana? Ożeni się pan ze mną?
Dean zagapił się na śliczną, małą dziewczynkę oczyma jak spodki i z otwartymi ustami, chociaż nie zdołał wypowiedzieć słowa. Ha, to zdecydowanie jego pierwsze oświadczyny. Nigdy jeszcze żadna sześciolatka nie poprosiła go o rękę.
- Uch, myślę, hm, może kiedy będziesz trochę starsza... - wyjąkał, nie wiedząc jak jej powiedzieć, że nie może się z nią ożenić.
- OK, ale mam już 5 lat – przypomniała mu mała. – I z moim tatą też? Ożenisz się z nami? On już jest starszy.
- To nie tak, że... na pewno powiem tacie, że pytałaś, dobrze? – odpowiedział w końcu Dean. Czy chciał, żeby Sam został? Tak. Nie tylko "tak", ale "tak" jak jasna cholera. Jednak, chociaż Dex trafi do więzienia, nie znaczy, że nie miał kontaktów i możliwości poza więziennymi murami, a kto wie, może się jakoś wyłga z przyczyn proceduralnych i sztuczek adwokata. Dla Sama i Emily nie było tutaj całkowicie bezpiecznie. Wiedzieli o tym obaj z Samem. Ale przecież mógłby nauczyć go walczyć, strzelać, może...
- Idź, obudź tatę, nim obiad wystygnie – poprosił Em, marząc o tym, by spełniło się niemożliwe. Żeby ta dwójka mogła z nim zostać.
Widząc jak Dean posmutniał, Emily uścisnęła go za rękę.
- W porządku, nie musisz się z nami ożenić – szepnęła i wybiegła z sypialni, przebiegając przez salon w stronę kanapy. Za duże buciki zsuwały się odrobinę i robiły mnóstwo hałasu, stukając o drewnianą podłogę.
- Tatusiu – mała użyła pasma włosów, które już zdążyło wymknąć się spod gumki, by połaskotać go nim w nos.
- Mmm – mruknął Sam i otworzył jedno oko. – Mamy w domu stado koni?
- Nieee! Wielkie, hałasujące buciki – zaśmiała się Em, ciagnąc go za rękę. – Mamy dla ciebie niespodziankę, musisz wstać.
- Acha, dobrze. Jedzenie ładnie pachnie. O Boże, musicie być głodni – przejął się Sam, siadając z nagła i czując się winny, że zasnął. Zamrugał. – Cóż, czy nie wyglądasz przepięknie? Czyżby Dean spiął ci włosy?
Uniósł brew i spojrzał na Deana, który stał przy stole w jadalni i zapalał świece.
- Ileż ukrytych talentów – powiedział, wstając z kanapy. Zobaczył nakryty stół i podchodząc bliżej, otworzył usta ze zdumienia.
- Jak pięknie... przygotowaliście to wszystko sami? I popatrzcie tylko na stroik. Ktoś ma w sobie odrobinę z Marthy Stewart – droczył się z Deaem, obejmując go ramieniem i całując w policzek. – Nie mogę uwierzyć, że to wszystko przespałem, ale... rany, po prostu rany.
Wygładził zagniecenia na własnej koszuli.
- Powinniśmy zrobić sobie zdjęcie komórką.
- Bobby miał aparat – przypomniał sobie Dean, podchodząc do szafy. Wiedział, że Bobby miał ich kilka, ale zadziałał pierwszy, który znalazł, więc nie szukał dalej. Szybko wymienił baterie i włączył aparat. Ustawiając na półce, stwierdził, że jest na właściwej wysokości i po chwili rozpracowywania przycisków, włączył opóźniony wyzwalacz i pospiesznie dołączył do Sama i Emily, zagarniając małą po drodze.
- Dobra, uwaga, patrzymy w obiektyw i mówimy „renifer".
Błysnęła lampa. Dean sprawdził, jak wyszło i pokazał im polaroidową fotkę.
- I co sądzicie?
- Doskonałe. Może zrobimy jeszcze jedno, dla ciebie? – podsunął Sam, zabierając pierwsze zdjęcie jako swoje. Dean rzucił mu zwodniczo łagodny uśmiech.
- Taa, dobrze – zgodził się, mrugając do niego znacząco. Raz jeszcze ustawił aparat, posadził sobie Emily na biodrze, złapał Sama za przód koszuli i przyciągnął do siebie, całując, póki nie zabłysnął flesz samozywalacza. Uśmiechnął się do mężczyzny.
- Taa, drugie z całą pewnością jest moje.
- Ty i te twoje plakaty na ścianę – wymamrotał Sam, czekając, aż Dean pokaże mu zdjęcie. Zachwycili się nim razem z Emily. Sam zdecydowanie żałował, że nie poczekał, by wybrać między dwoma fotografiami, a sądząc z wyrazu twarzy Deana, tamten czytał mu w myślach.
- Możesz je dla mnie zeskanować – podpowiedział, pomagając Emily usadowić się przy stole. - Serio, oboje wspaniale to przygotowaliście.
Wziął serwetkę i założył pod szyją Em, utykając rogi za kołnierzykiem.
- Nie chcesz pobrudzić tej pięknej sukienki, prawda?
Kiedy w końcu usiadł przy stole, Dean już podawał im indyka.
- Pokrojony jak przez prawdziwego kucharza – pochwalił Sam, zabierając talerz i dokładając dodatki dla Emily. Uważnie obserwował Deana, myśląc sobie, jak tamten dobrze wyglądał, robiąc coś tak zwyczajnego jak zajmowanie się rodziną i że było w nim więcej niż jedynie twardy „zły chłopiec", znacznie więcej. Em nuciła cicho pod nosem, a że była to rymowanka o tym, jak „tata i Dean siedzą na drzewie", Sam parsknął. Tak, jasne, oboje spojrzeli na niego.
- No co? Tylko się zamyśliłem – powiedział nieco obronnym tonem, pospiesznie podając im kukurydzę i nadzienie do indyka. Dean uśmiechnął się do Emily, która odwzajemniła uśmiech.
- Przez ciebie tata buja w obłokach – zaśmiał się Dean, odkładając porcelanowy talerz z indykiem, nakładając sobie to i owo z dodatków i dzieląc się z Samem. Później, co chwilę spoglądał na tamtego, zwłaszcza, kiedy żartowali z Emily. Serce bolało go na samą myśl o tym, że wyjadą, pewnie niedługo po tym, jak przyjdą tablice rejestracyjne do pick-upa. Mógł mieć nadzieję na kolejną burzę śnieżną, ale tylko opóźniłaby to, co nieuchronne, a pożegnanie stałoby się jeszcze trudniejsze.
Chciał poprosić Sama, by został. Nie, on poprosi Sama, by został, zdecydował nagle. Ale nie w obecności Emily. Nie chciał, by było jej smutno, gdyby Sam odpowiedział, że nie mogą. Obaj wiedzieli, że wraz z Em nie powinni tutaj zostawać, co nie zmieniało faktu, że Dean chciał, by zostali. Więc zapyta, przynajmniej po to, by Sam wiedział, że Dean o tym marzy. Rozglądając się po domu Bobby'ego – wciąż uważał go za dom Bobby'ego, mimo że od dobrych kilku lat oficjalnie należał do niego – pomyślał, że w sumie mógłby wyjechać, zostawić go innemu emerytowanemu łowcy, by szukał po księgach i odbierał telefony. Pewnie chwilę by to zajęło, ale kogoś by znalazł. Naprawiłby impalę i... nie mógłby jej zabrać. Ale przecież miał mustanga, mógł przy nim popracować, by wyglądał jak należy.
Tak, to plan awaryjny, postanowił sobie w myśli. Ale nic im nie powie, póki nie upewni się, że plan ma jakieś szanse powodzenia, a Sam w ogóle chciałby, by do nich dołączył.
Emily obserwowała Deana spod rzęs, póki nie zjadł przynajmniej z czterech kęsów nadzienia, a wtedy nachyliła się nad stołem i szepnęła konspiracyjnie.
- Właśnie jesz seler. Mówiłam ci, że tata jest podstępny.
Zaśmiała się i usiadła prosto, wbijając widelec w indyka i pakując do buzi zbyt duży kawałek mięsa.
- I brokuły – dodał Sam, by dolać oliwy do ognia, śmiejąc się do Deana. – Naucz się je kochać, Dean, naucz się je kochać. Nie zaszkodzą ci.
- Stary, nie dam ci więcej robić zakupów – mruknął Dean. – Jadam zieleninę. Sałatę. I lubię groszek. Jem groszek. Kukurydzę. Cebulę, zieloną i czerwoną paprykę. Pomidory. Widzisz, jadam mnóstwo warzyw. Nawet marchewki, kiedy mam na obiad zapiekankę. Za niektórymi nie przepadami i tyle. A ty, za to, że zmusiłeś mnie do jedzenia brokułów, pozmywasz naczynia.
Sam odkaszlnął.
- Sałata nie jest odży...
- ...wcza! – dokończyła za niego Emily.
- A kukurydza i pomidory nie są wa..
- ...rzywami.
- A brokuły i seler są bardzo...
Emily spojrzała na tatę pytająco.
- Zdro... - podpowiedział.
- ...zdrowe!
- I sprawiają, że jest się...
- .... silnym.
Uśmiechając się, mała dalej zajadała nadzienie.
- Jeśli jesteś zainteresowany, mogę poszukać informacji o zawartości żelaza i składników odżywczych i w jaki sposób warzywa przedłużają nam życie – zaoferował się Sam, dobrze wiedząc, że Dean raczej wolałby pozwolić Emily, by pomalowała mu paznokcie na różowo, niż wysłuchać jego wykładu. Dean spojrzał na oboje, czując się zapędzony w kozi róg. Prychnął łagodnie i potrząsnął głową, zabierając się za kolejny kęs nadzienia.
*
Emily radośnie bawiła się w salonie nową lalką, więc Dean pomógł Samowi włożyć wszystko, co zostało do lodówki i przygotował naczynia do mycia.
- Sam... - zaczął, odwrócony do mężczyzny plecami. Westchnął, próbując zebrać się na odwagę i zapytać, przewidując, że zostanie odrzucony. – Zastanawiałem się, czy...
Nie, nie ma mowy, żeby się odwrócił i spojrzał na Sama. Nie potrafił.
- ...czy ty i Emily nie chcielibyście tutaj zostać? Wiesz, na jakiś czas. Uch, zamieszkać tutaj. Ze mną.
- Hm? Jesteśmy...
Mokry widelec wypadł Samowi z ręki i stuknął o dno zlewu. Zakręcając wodę i wycierając ręce, odwrócił się i zobaczył przed sobą napięte plecy Deana, który odkładał wytarte naczynia do szafki.
- Dean?
Położył mu rękę ramieniu i pociągnął, by tamten się odwrócił. Nie mógł prosić go, by... mógł? Serce Sama zabiło mocniej. Myśląc, że pewnie źle zrozumiał, przechylił głowę.
- Na... na jak długo? Masz na myśli, do czasu rozprawy, czy...
Skrzyżował ramiona w obawie przed rozczarowaniem, ale w jego oczach pojawiła się nieśmiała nadzieja. Dean spojrzał w przepełnione emocjami oczy Sama i poczuł, jak krew szybciej krąży mu w żyłach. Może? Czy on naprawdę? Nawet przy tym ryzyku?
- Jakby... hm, na tak długo jak zechcecie. Wiesz, parę.... uch, lat? Albo nawet kilkadziesiąt, albo jeszcze dłużej.
Był przygotowany na to, że Sam powie „nie", nie mogą. To zbyt niebezpieczne, sto tylko sen na jawie. I tak było. Wiedział o tym. Ale i tak wstrzymał oddech. Na ustach Sama pojawił się uśmiech. Zrobił krok w stronę Deana.
- Masz na myśli... naprawdę. Ty, ja i Emily?
Robiąc kolejny krok, spojrzał mu w twarz i objął w pasie.
– Tak, tak, Dean, naprawdę, bardzo bym chciał – odpowiedział bez tchu. – Ale... jesteś pewien? Nie będzie łatwo, wiem. Pewnie wywrócimy twój świat do góry nogami i może też być niebezpiecznie, znaczy....
Przygryzł dolną wargę, by zatrzymać potok słów, z całego serca mając nadzieję, że to dzieje się naprawdę.
- Tak, mam na myśli, żebyś został, zamieszkał ze mną. Oczywiście Emily także. Już wywróciliście mój świat do góry nogami i... cóż, nie jest tak źle, wiesz?
Dean odkaszlnął, kiedy Sam wspomniał, że „może być niebezpiecznie".
- Sammy, przez większość życia polowałem na sukinsynów nie z tego świata. Myślę, że dam radę, ale nie tylko ty masz wrogów. Po drodze narobiłem sobie kilkoro nieprzyjaciół nadnaturalnej natury. Nigdy żaden za mną nie przyszedł, ale... nigdy nie wiadomo. I musimy pogadać o twoim fetyszu co do brokułów.
- Masz na myśli, o twojej fobii do brokułów – odbił piłeczkę Sam. – Tak.
Pocałował Deana, powoli i z pasją, jakby od teraz tamten należał do niego, jakby nigdy nie chciał go wypuścić z objęć. Jakby byli jednością. Wydarł mu się cichy jęk i pocałował go jeszcze raz.
- Muszę porozmawiać z Em. Wiem, że nie będzie miała nic przeciwko, przecież już cię kocha. Och – zaśmiał się zdławionym głosem. – Też cię kocham. Naprawdę i nie musisz nic na to odpowiadać. Też naprawdę.
Przygarnął się do Deana mocniej, a mężczyzna namiętnie odwzajemnił pocałunek.
- Już mnie spytała, czy bym się z nią nie ożenił. Z nią i z tobą. Więc nie sądzę, żeby miała coś przeciwko.
Przyciągnął Sama bliżej i popatrzył mu w oczy.
- Zwykle nie mówię takich rzeczy. Nie za często. Ale nie miej wątpliwości, że cię ko...
W tym momencie zadzwoniła komórka Deana. Zamknął oczy. Tego wieczoru nie miał zamiaru wyjeżdżać, chyba, że ktoś umierał albo coś w tym rodzaju. Wyjął telefon z kieszeni.
- Tak, szeryfie, co mogę dla pani zrobić?... Taa, tobie także.... Tak, są... żartujesz... naprawdę? Serio? Tak, absolutnie... Tak, naprawdę wstrząśnięty i rozdarty... Nie, można ich skreślić z listy... Dzięki, szeryfie, właśnie sprawiłaś, że są jeszcze weselsze – zaśmiał się na koniec. – Tak, w tym momencie jestem egoistycznym dupkiem... i tobie.
Wyłączył komórkę i spojrzał na Sama.
- Wyobraź sobie, że Dex założył, że gliniarze będą rozkojarzeni Gwiazdką i chyba byli, bo zdołał uciec z wiezienia, szpitala czy gdzie tam go trzymali. Złapali go, był uzbrojony, nie rzucił broni i w dodatku był na tyle głupi, by strzelić pierwszy. Dostał prezent na święta w postaci worka na ciało. Powiedziałem pani szeryf, że nie masz zamiaru brać udziału w rozprawie przeciwko tamtym dwóm rzezimieszkom. Pomyślałem, że jak nie będziesz im bruździł, później dadzą ci spokój.
- Dex... nie żyje? – Sam bezwładnie oparł się o blat. – Pewnie powinienem czuć... cokolwiek. Znaczy, żyłem z nim, ale... nic, zupełnie nic.
Spojrzał w górę.
– Tylko ulgę. I może odrobinę poczucia winy. Wiesz co? W porządku – wzruszył ramionami Sam, zrzucając to z siebie jednym gestem. – Dex miał rację, zmieniłem się. Dzięki tobie.
Przechylił głowę.
- Więc co mówiłeś... wiesz, o rzeczach, których zwykle nie mówisz, bo chciałbym usłyszeć tę część raz jeszcze. Choćby jeden jedyny raz – uśmiechnął się, przyciągając Deana bliżej i przesuwając dłońmi po jego plecach.
Dean zmniejszył dystans między ich ustami i całował Sama bez tchu. W końcu wyszeptał.
- Kocham cię, Sammy. Teraz. Zawsze. Prócz momentów, kiedy karmisz mnie brokułami.
Sam odkaszlnął ze śmiechem.
- Dean, mój tata miał rację. Impala ma w sobie coś ze starej miłosnej magii, dzięki niej cię znalazłem.
Objął go w niedźwiedzim uścisku, a później uwolnił, złapał za rękę i wyciągnął z kuchni.
- Emily, pan Dean zmienił zdanie, powiedział „tak".
Słysząc jej pisk i łup łup za dużych bucików, gdy biegła w ich stronę, Sam uśmiechnął się promiennie.
- Najlepsze Boże Narodzenie ze wszystkich.
- Najlepszy prezent gwiazdkowy ze wszystkich – dodał Dean, przygarniając Emily i patrząc na nich oboje. – Rodzina.
CZYTASZ
Najlepszy prezent
FanfictionTłumaczenie fanficku virtualpersonal (za jej zgodą). AU, w którym pokiereszowany Dean Winchester przechodzi na łowiecką emeryturę, przejmując siedzibę i zajęcia Bobby'ego, a przy okazji prowadzi warsztat samochodowy, by pewnego dnia spotkać na swej...