Kurna. Głowa mu pękała. Sam otworzył oczy i odkrył, że leży w całkowitych ciemnościach, skręcony w cholernie niewygodnej pozycji. Wtedy wszystko mu się przypomniało. Dex z Jackiem wpadli do salonu i go z niego wyciągnęli. Próbował walczyć i parę razy trafił, bo wiedział, że tym razem będzie inaczej. To mógł być jego koniec, Dex nie będzie się kontrolował z uwagi na Emily. Ale i tak wszystko skończyło się jak zawsze. Dex zwyciężył. On, kurna, zawsze zwyciężał.
Serce biło mu w piersi jak szalone. Uderzył rękoma o pokrywę bagażnika, starając się wykopać reflektory albo znaleźć inny sposób, by wydostać się z ciasnej przestrzeni, dać komuś znać, że tutaj jest. Nic to nie dało, zupełnie nic. Sam wziął kilka głębokich wdechów. Próbował pomyśleć, co na jego miejscu zrobiłby Dean? Co Dean chciałby, by on zrobił? Telefon.
Przekręcił się na bok, pogrzebał w kieszeni i znalazł komórkę. Zajęło to kilka prób, ale wreszcie nacisnął właściwy guzik i zadzwonił.
- Jestem w bagażniku jego samochodu, nie wiem gdzie. Dean, weź Emily... wywieź ją. Kurna... samochód zwalnia. Proszę, weź Emily... zabierz ją.
- Sam! – Dean poczuł gwałtowną ulgę, nawet, kiedy wiedział, że Sam jest w rękach tego łajdaka. - Szukam cię. Emily jest bezpiecznie ukryta. Nie znajdą jej, przysięgam. Zostaw włączony telefon i postaraj się podać mi jakieś wskazówki, wszystko, co zobaczysz. Wyciszę po tej stronie, żeby się nie zorientowali. Wydostanę cię.
Słysząc jedno po drugim trzy trzaśnięcia drzwiami Sam ledwo miał czas, by wsunąć telefon do kieszeni kurtki i zamknąć oczy. Odgłos przekręcanych kluczyków i otwierającego się bagażnika ściął mu krew w żyłach. Nie chciał na niego patrzeć, nie chciał znowu widzieć Dexa, nie chciał, by to była prawda. Pewnie właśnie to należało mu przypomnieć – tak wyglądało jego prawdziwe życie, a kilka ostatnich dni było jedynie fantastycznym snem.
Dex sięgnął do bagażnika i wywlekł Sama na zewnątrz, nie przejmując się, ile zadrapań czy siniaków mu przysporzy. Kiedy znalazł się na czworakach na pokrytym śniegiem chodniku, solidnie kopnął go w bok.
- Ty pieprzona suko – warknął. – Trzeba było zapamiętać lekcję z Vermont. Nikt mnie nie zostawia, śmieciu, nie, dopóki mu nie pozwolę.
Chwytając Sama za kołnierz, podniósł go do góry na tyle, że mógł przywalić mu pięścią w twarz. I jeszcze raz.
- Gdzie jest ta mała suka, Sammy-boy? Chcę ją z powrotem.
Z palcami zesztywniałymi od zimna, Sam odpełznął kawałek dalej od obutej nogi Dexa i spojrzał w górę. Obok wznosił się szary budynek, masywny, z potłuczonymi szybami. Odczytał zdekompletowany napis, wstając i spluwając krwią na śnieg.
- Co to za miejsce? Szpit...
Nie zdołał powiedzieć nic więcej, kiedy Dex przyciągnął go do siebie. Zasłonił się rękoma, by nie oberwać w twarz, ale Dex uderzył go w brzuch tak mocno, że padł na ziemię. Z bolesnym pomrukiem złapał się za żołądek i przekręcił na brzuch, pozwalając sobie na bardzo płytkie wdechy.
– Nie sądzisz, że policja znajdzie to miejsce? Place budowy to pierwsze miejsca, do których zaglądają – zmusił się do mówienia.
Dex machnął ręką na Jacka i Dominica. Podciągnęli Sama na nogi, wykręcając mu ręce za plecami, a Dex sprzedał mu jeszcze jeden cios pięścią w brzuch.
- Myślisz, że ktoś w ogóle będzie cię szukał, ty żałosna kupo gówna? Gliny cię nie znają, mają cię w dupie. Nikt o ciebie nie dba.
Pokazał swoim ludziom, by wzięli Sama do środka starego, na wpół rozebranego szpitala.
Gdy tylko znaleźli jakieś krzesło, Sam został skuty, ręce za plecami, nogi związane sznurem. Dex przeciągnął ręką po siniakach pojawiających się na jego twarzy.
- Nie rozumiem cię, Sammy-boy. Wziąłem cię do siebie. Dałem ci wszystko. Ciuchy, dach nad głową, jedzenie, nawet dzieciaka. Tymczasem dom był brudny, obiad się spóźniał, był zimny i do dupy... Wiesz, niektórzy z moich chłopców chcieli posmakować twojego słodkiego tyłka. Myślę, że jak wrócimy, pozwolę im wziąć cię jak tylko chcą. Chyba, że powiesz mi, gdzie jest dzieciak. Oddaj mi małą, a ja przetrzymam ich z dala od ciebie. Nawet się upewnię, żeby bachor miał rzeczy do szkoły i pieniądze na lunch. Co powiesz na taką umowę, Sammy? Dzieciak będzie miał opiekę, ty będziesz chroniony – Dex pochylił się i spojrzał Samowi prosto w twarz. – Więc gdzie jest moja słodka, mała Emily?
- Nie ma jej. Odeszła – Sam odchylił głowę tak daleko jak się dało, ale Dex był tuż obok, przesuwając palcami po śladach jakie mu zostawił. – Oddałem ją...
Oblizał usta z krwi i drgnął na widok drapieżnego spojrzenia w zimnych, niebieskich oczach Dexa.
- Oddałem ją ludziom, którzy się nią zaopiekują, lepiej niż ja.
Metal kajdanek wrzynał mu się w nadgarstki, gdy desperacko próbował się uwolnić. Nigdy wcześniej nie był skuty, co sprawiało, że czuł się jeszcze bardziej bezradny i bezbronny.
- Dalej, człowieku, to mnie chciałeś i mnie masz.
- Och, mam cię – Dex uderzył go otwartą dłonią. – Ale zamierzam znaleźć Emily. Myślę, że zacznę tutaj, w tym twoim małym miasteczku. Dowiem się, w jakiej dziurze się ukrywałeś i spalę ją do gruntu. I ten śliczny salon, w którym pracowałeś. Sądzę, że może mu się przytrafić coś złego, tak jak i pracującym w nim ludziom. Założę się, że ktoś będzie wiedział, gdzie jest dzieciak. Nie zostawiłbyś jej.
Uśmiechnął się.
- Poza tym, kelnerka z baru pamiętała ciebie i tę małą sukę. Więc wiem, że tutaj jest.
Pełne bólu jęki Sama odbijały się od ścian starego szpitala, ale trzej mężczyźni byli głusi na podobne odgłosy. Dex schwycił go po obu stronach twarzy, co groziło wywichnięciem szczęki. Sam prawie nie mógł mówić wyraźnie.
- Samochód padł. Nie miałem pieniędzy. Nie miałem wyboru. Nie mogłem jej zatrzymać – wydarł mu się jakby szloch. – Nie chciałem, by tu zamieszkała, przysięgam...
- Dex, nie możemy kręcić się tutaj zbyt długo. Małe miasteczko, widzieli samochód - Jack machnął na Dominica. - Wprowadź samochód do środka, przynajmniej nie będzie stał przy drodze.
- Może lepiej zabrać go do domu i tam się nim zająć – zasugerował ostrożnie.
- Nie wyjedziemy bez niej! – warknął Dex do swoich ludzi. – Ona jest w tym pieprzonym
1480
mieście i zamierzam ją znaleźć!
W końcu uwolnił szczękę Sama z uścisku. Spoglądając na Dominica, skinął głową.
- Ukryj samochód, ale zrób kilka okrążeń, jak dzieciak, który ma frajdę z robienia kółek na śniegu.
Dominic rzucił mu szybkie spojrzenie i poszedł po samochód. Obaj z Jackiem uważali, że z Samem i dzieciakiem są same kłopoty, ale nikt nie kłóciłby się z szefem. Nie, jeśli nie chciał skończyć kilka metrów pod ziemią.
- Spróbujmy jeszcze raz, Sammy-boy – oczy Dexa pociemniały i było jasne, że ma dosyć słuchania samowych bzdur. – Gdzie. Ona. Jest?
Sam nie wiedział, czy komórka przeżyła, czy uległa uszkodzeniu, kiedy Dex rzucił go na ziemię przed starym budynkiem. Nie miał pojęcia, czy Dean słyszał jak mówił o szpitalu. Całkiem możliwe, że go nie znajdzie, albo nie znajdzie na czas. Ale Sam musiał wierzyć, że cokolwiek stanie się z nim, Dean zapewni Emily bezpieczeństwo. I ta drobna rzecz... wyzwoliła go. Wykrzywił się. Jak to bolało, do jasnej cholery, ale zrobił minę, tak czy inaczej.
- Kurna... chcesz mnie zabić cuchnącym oddechem? I zęby. Jezu, przy twoich wampirze wyglądają nieźle i wierz mi, to nie jest komplement.
- Chyba za mocno walnąłeś się w głowę – stwierdził Jack, podchodząc bliżej, by zobaczyć, co się, do licha dzieje.
Dex gapił się na Sama, jakby ten nagle zrobił się fioletowy czy coś w tym rodzaju. Chłopak nigdy mu się nie odszczekiwał. Płaszczył się przed nim. Znał swoje miejsce. Albo przynajmniej znał, dopóki nie trafił do szpitala po tym przeklętym, nic nie znaczącym zdarzeniu. Potem wyglądało na to, jakby jego mały służący, niewolnik, pies wyhodował sobie kręgosłup. A teraz? Teraz wyhodował sobie wzmocniony. Ale było to coś, czemu z łatwością mógł zaradzić. Nie dbał o to, jak Sam będzie wyglądał, kiedy z nim skończy. Dopóki miał jego usta i tyłek do rżnięcia, to mu wystarczało.
Uderzył Sama pięścią w twarz i warknął.
- Mów tak do mnie jeszcze, ty mała dziwko, a kiedy znajdę Emily, może czas, by poznała uroki kamery. Znam kilku dilerów, którzy handlują żywym towarem. Jest śliczniutka, prawda? Założę się, że zgarnę za nią niezłą kasę.
Dziwne. Kiedy wciąż obrywa się w to samo miejsce, w którymś momencie niemal nie czuje się bólu. W tej chwili Sam czuł jedynie, że krew cieknie mu z nosa i ust i kapie na ubranie.
- Prędzej zobaczymy się w piekle. Zobaczę cię w piekle – powiedział, śmiejąc się, płacząc, albo jedno i drugie. Wyraz oczu Dexa sprawił, że Sam zaśmiał się głośniej. Trup to trup, tak czy inaczej, więc pomyślał sobie, że przynajmniej może mieć z tego jakąś chorobliwą przyjemność.
*
Gdy tylko Dean usłyszał z ust Sama „szpit..." i „plac budowy", wiedział, dokąd ten sukinkot go zabrał. Komórka padła wkrótce potem, ale to już nie miało większego znaczenia. Wiedział, gdzie się kierować i że ma do czynienia przynajmniej z dwójką facetów. Dean przyspieszył, opony na łańcuchach dobrze trzymały się zaśnieżonej, oblodzonej drogi. Bał się, że jeśli zadzwoni do pani szeryf, Dex użyje Sama w roli zakładnika, albo go zabije i spróbuje ucieczki. Przeglądał akta tego gościa. Gdyby udało mu się go przyskrzynić, był poszukiwany za tyle rzeczy, że prawo by się nim zajęło. Jeśli nie... może będzie musiał złamać pierwsze prawo łowców i samemu pozbyć się ludzkiego śmiecia.
Kiedy podjechał w pobliże starego szpitala, dostrzegł srebrnego cadillaca, więc podjechał pod boczne wejście, parkując tak, że jego samochód nie był widoczny od strony głównego wejścia, którym wyraźnie tamci weszli. Wysiadając, podszedł do bagażnika i podniósł fałszywe dno, otwierając swój mały arsenał. Wyciągnął strzelbę na sól. Colta, 9 milimetrów. Nóż myśliwski. Noże do rzucania. Kajdanki. Wytrychy. Latarkę.
Cicho zamknął bagażnik i przekradł się dookoła budynku. Przez chwilę przyglądał się samochodowi, upewniając się, że jest pusty. Podszedł do drzwi. Pewnie były otwarte, ale nie miał pojęcia, jak daleko zabrali Sama. Gdy już sięgał za klamkę, w drzwiach pojawił się wielki facet z czarnymi włosami.
Obaj mężczyźni wyglądali na zaskoczonych, ale Dean zareagował pierwszy, waląc gościa kolbą strzelby w tył głowy. Facet zachwiał się, ale ustał. Dean ruszył na niego, uderzając łokciem w klatkę piersiową i obaj padli na ziemię. Strzelba wypadła Deanowi z rąk, a facet walnął go w szczękę. Dean przetoczył się, uszkodzona noga nie była tym uszczęśliwiona. Kiedy mężczyzna do niego dopadł, wyciągnął latarkę i trafił go w skroń. Tamten zamachał rękoma i miał szczęście, bo uderzył Deana w twarz, krew poleciała z nosa. Raz jeszcze dźgnął gościa latarką w splot słoneczny, poprawił w szczękę, a w końcu walnął w tył głowy, nim tamten z jękiem runął na ziemię.
Dean skuł go i szybko przeszukał. Wyrzucił oba jego pistolety, które upadły głęboko w śnieg. Znalazł kluczyki, przyciągnął na pół przytomnego faceta do samochodu, otworzył bagażnik i wpakował go do środka. Sukinsyn był ciężki. Dean podniósł porzuconą strzelbę i wślizgnął się do środka.
Słyszał głosy, słyszał... śmiech Sama? Poszedł za dźwiękami i znalazł dwóch mężczyzn oraz Sama przykutego lub przywiązanego do krzesła. Poruszając się bezszelestnie po pomieszczeniu, Dean władował podwójną salwę z soli w plecy jednego z mężczyzn, nim wyciągnął swoją 9-milimetrówkę i wycelował w obu.
- Nie ruszajcie się – warknął i przeszedł pod ścianą, by stanąć za Samem. Był skuty. – Kluczyki do kajdanek, już.
Sam podniósł głowę i uśmiechnął się do Dexa w najbardziej obraźliwy sposób, w jaki zdołał.
- Mówiłem ci, że zobaczymy się w piekle. A to diabeł... mój przyjaciel. Lepiej zróbcie, co wam mówi.
Twarz Dexa poczerwieniała z gniewu.
- Nie wiesz z kim, ani z czym masz do czynienia – wypalił, wskazując na Deana. - Jest nas dwóch, a będzie więcej. Gówno zrobisz z tą zabawką. Jack, wstawaj.
Zrozumiawszy, że nie został postrzelony, a przynajmniej nie kulami, Jack wstał, chociaż plecy bolały go jak diabli.
- Co ty tam masz, ślepaki? Pobawimy się czymś groźniejszym, co ty na to?
To było surrealistyczne. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Sam zobaczył jak obaj mężczyźni sięgają po broń, jeden do kieszeni, drugi za pasek spodni za plecami.
- Nie! – krzyknął, gdy wycelowali broń w Deana. Używając swojej wagi, zakołysał się w stronę Dexa, waląc go głową w biodro, gdy się przewracał na niego razem z krzesłem.
Dean postrzelił Jacka w ramie i słysząc, jak pistolet tamtego z kliknięciem spada na ziemię, skierował broń w stronę Dexa, ale chybił, bo Sam zbił tamtego z nóg. Dex przestrzelił daleko, chybiając Deana o mile, ale wymierzył pistolet w głowę Sama.
- Rzuć broń, albo on jest trupem – powiedział Deanowi.
Spoglądając na obu mężczyzn, Dean zaczął opuszczać broń. Nie odrywał wzroku od Dexa i kątem oka widział, jak Jack sięga po broń, która wcześniej wypadła mu z ręki, chociaż jęczy z bólu od rany postrzałowej ramienia i pleców nafaszerowanych solą. Gdy Dean opuścił broń jeszcze niżej, dostrzegł uśmieszek na twarzy Dexa. Kiedy tylko osiągnął odpowiedni kąt, strzelił, przestrzeliwując nadgarstek mężczyzny, a kula przeszła na wylot, trafiając go w przyrodzenie. Dean wrzasnął, rzucił broń i zwinął się z bólu. Dean odwrócił się do drugiego faceta i strzelił mu w kolano, a potem odwrócił się raz jeszcze i zrobił to samo z Dexem. Odkopując ich broń na bok, wyciągnął wytrychy i klęknął za Samem. Obserwował obu mężczyzn, gdy otwierał kajdanki.
- W porządku, Sam? – spytał, przecinając sznur wokół kostek i pomagając mu dźwignąć się na nogi.
Chwytając Deana za ramię, Sam wyprostował się i potrząsnął głową.
- Nigdy nie bywało lepiej – wytarł rękawem krew z twarzy. – Celowałeś mu w jaja?
- Pewnie, że nie. Celowałem w rękę, żeby upuścił broń. Nie moja wina, że akurat trzymał ją przed swoim kutasem.
Dean wręczył Samowi broń.
- Pilnuj ich.
Wyciągnąwszy komórkę, zadzwonił do pani szeryf.
- Tak, znalazłem Sama, przed starym szpitalem do rozbiórki. Mam trzech porywaczy. Może być potrzebna karetka. Parę ran postrzałowych do opatrzenia... nie, nie, mnie i Samowi nic nie jest. Tak, skuję ich i poczekam na ciebie... nie, wszyscy żyją... to była samoobrona! – Dean odkaszlnął. – Jasna sprawa.
Skuł obu mężczyzn, podczas gdy Sam mierzył do nich z broni, a potem przejął pistolet i podał mu telefon.
- Masz. Wyjdź na zewnątrz i zadzwoń tam, gdzie musisz. Jest pod czwórką.
Nie chciał, by bandyci nabrali więcej podejrzeń co do miejsca pobytu Emily, niż to było konieczne.
- Sam! - głos Dexa przeciął powietrze jak bat, a Sam zamarł.
- Powiedz temu facetowi, by trzymał się z daleka od nie swoich spraw. Zawieź nas do domu. Teraz. Albo naślę na ciebie służby socjalne i nigdy już jej nie zobaczysz – warknął przez zęby Dex, starając się podnieść, ale nie dając rady z uwagi na postrzały i skute ręce.
Zapadła chwila ciszy, po czym Sam od niechcenia wskazał na Dexa komórką.
- Postrzel go jeszcze raz – powiedział Deanowi i wyszedł przed szpital.
Dean uśmiechnął się do Dexa. Niezbyt przyjemnie.
- Sam nie jest już twoim chłopcem do bicia. A co do małej, służby socjalne już sią nią zaopiekowały. A ponieważ ty jesteś podejrzany o morderstwo, handel narkotykami, a teraz o porwanie i próbę zabójstwa, myślę, że w jej sprawie nie masz kompletnie nic do powiedzenia. Poza tym, jeśli jeszcze raz się ruszysz, potraktuję to jako atak i nie zadowolę się tylko postrzeleniem cię w jaja, rękę i kolano. Och, czy wspomniałem, że jestem z FBI i Sam podlega programowi ochrony świadków? Dzieciak także. Jeśli kiedykolwiek wyjdziesz z więzienia, a może powinienem powiedzieć jeśli „przeżyjesz" więzienie, będziemy obserwowali każdy twój ruch. Osobiście tego dopilnuję.
Dex spojrzał na niego ciężkim wzrokiem, ale już się nie ruszył. Zerknął na Jacka, ale tamten wciąż jęczał i był całkiem bezużyteczny.
Dźwięk syren był coraz bliżej i bliżej, a potem rozległ się odgłos zatrzaskiwanych drzwiczek od samochodów. Gdy policjanci weszli do budynku starego szpitala, Dex zaklął i odwrócił wzrok.
*
Dean z Samem podjechali do fast-foodu dla kierowców i kupili coś do jedzenia na wynos, po czym zatrzymali się na chwilę w domu, by się umyć i przebrać. Chociaż Sam nie mógł ukryć wszystkich obrażeń, ostatnią rzeczą jakiej chciał było, by Emily zobaczyła go całego we krwi, a i Dean nie był całkiem czysty.
Sam umył twarz i wytarł do sucha, a kiedy wyszedł z łazienki, Dean czekał na niego w salonie. Serce podskoczyło mu jak szalone na widok mężczyzny, który o niego walczył, dzięki któremu przeżył i który uratował jego córkę. Oblizał usta.
- Agent Davis, co? Następnym razem powinieneś mnie ostrzec. Mam namyśli, niemal cię objąłem - uśmiechnął się zawstydzony. - Może nawet nie skończyło by się na obejmowaniu, ale usłyszałem jak pani szeryf zwraca się do ciebie per agencie Davis. Mało nie spaliłem twojej przykrywki.
Dean odkaszlnął.
- To byłoby niefortunne, ponieważ twój eks jest przekonany, że zarówno ty, jak i Emily jesteście objęci programem ochrony świadków, a FBI ma na niego oko.
Pociągnął Sama w objęcia.
- Jednak nim pojedziemy po Emily, możesz mi sprzedać szybkiego całusa dziękczynnego.
- Dziękuję... nie wiem, czy znajdę odpowiednie słowa – odpowiedział Sam, głos zadrżał mu z emocji, kiedy przycisnął usta do ust Deana i pocałował go ostrożnie, obejmując tak mocno, że zabolały go posiniaczone żebra. Języki splotły się. Posmakował go, popieścił, przemknął po podniebieniu i zakończył pocałunek delikatnym muśnięciem w kąciku rozbitej wargi.
- Nawet nie wiem, od czego zacząć, by ci powiedzieć, ile jestem ci winny. Nie zaprzeczaj, to prawda.
Oparł się czołem o Deana i stał tak chwilę bez ruchu.
- Niczego nie jesteś mi winny – odparł Dean spokojnie. – Jedźmy po Emily. Wiem, że Lacey wciąż denerwuje się całą sytuacją. Emily nadal wierzy w św. Mikołaja, prawda?
- Jestem ci winny, Gwiazdorze Deanie, o tak - Sam uśmiechnął się i w końcu wypuścił go z objęć. - Tak. Nie wiem, jak jej się to udało, ale tak... wierzy. Wieczorem przygotujemy ciasteczka i mleko dla św. Mikołaja.
Porozumiewawczo zerknął na Deana, całkiem pewien, kto zje owe ciastka. - A później zostawię jakiś ślad, czerwone nitki z bluzy Mikołaja albo ślady kopyt reniferów na ganku. Dlaczego pytasz, masz jakiś pomysł?
- Po prostu chciałem wiedzieć. Byłoby głupio, gdybym powiedział jej, że powinna iść spać, a może rano św. Mikołaj coś jej przyniesie, wiesz, jeśli by w niego nie wierzyła. I przestań nazywać mnie Gwiazdorem. Przez ciebie czuję się jakbym miał ze sto lat, albo więcej. A o co chodzi z tymi ciasteczkami i mlekiem?
- Żartujesz, tak?
Sam chwycił Deana za ramię i zaczął iść w stronę drzwi. Jedno spojrzenie na twarz mężczyzny i przekonał się, że tamten nie żartuje.
- Nim pójdziesz do łóżka, powinieneś zostawić ciasteczka i mleko dla św. Mikołaja. Kiedy się obudzisz się, nie będzie połowy ciasteczek, mleko zniknie, a przed kominkiem znajdzie się trochę rozsypanego popiołu. Nigdy nie zostawiałeś ciasteczek dla św. Mikołaja? Dobrze, w takim razie dziś wieczorem ja zagram Gwiazdora, a ty z Em możecie przygotować mleko i ciasteczka i wcześniej położyć się spać, więc będziecie mogli poderwać się radośni jak skowronki o szóstej rano – Sam jęknął na samą myśl. - Cholera.
- Ha. Nie, nigdy nie przygotowywałem ciasteczek i mleka. Nigdy... Gwiazdka nigdy nie była... po prostu nie była niczym specjalnym. Trudno zachować świąteczny klimat, kiedy zwykle jest się w lichym, małym motelu gdzieś tam w drodze. Prezenty były zawsze praktyczne. Nowe buty albo kurtka. Zeszyt do szkoły. Miałem jedną czy dwie zabawki, zwykle z Armii Zbawienia lub czegoś w tym rodzaju, przynajmniej dopóki nie skończyłem jakichś 10 lat. Potem... tylko coś, co mogło się przydać i broń. Jednak tata zawsze dbał o to, byśmy mieli na Gwiazdkę ciasto. Zwykle szarlotkę. I lody truskawkowe. Przynosił nam obiad z jednej z tych restauracji, które sprzedawały świąteczne potrawy.
Dean spojrzał na Sama.
- O szóstej, co? Nie ma szansy, żeby mała pospała dłużej?
Sam skrzywił się.
- Nie wiem, może jeśli zawieszę kilka koców na zasłonach i upewnię się, że sypialnia tonie w ciemnościach, ale... spróbuję.
Zszedł po stopniach ganku, czekając aż Dean zamknie drzwi na klucz.
- Na jutro mamy ciasto dyniowe, chyba, że masz jabłka w puszce, to moglibyśmy upiec szarlotkę. Gdybym wiedział, upiekłbym wcześniej.
Dean wzruszył ramionami.
- Nie przejmuj się. W ten sposób ojciec starał się wynagrodzić mi niedostatek prezentów. Poza tym, już kupiłeś mi ciasto w zeszłym tygodniu.
Pomyślał przez chwilę.
- Wiesz co? Jest kilka jabłek w lodówce. Co powiesz na jabłka w cieście? Mamy jeszcze trochę lodów waniliowych. Byłyby doskonałe. Nigdy nie jadłem pieczonych w domu jabłek w cieście.
- A teraz myślisz, że jestem Marthą Stewart – prychnął Sam, ale, otwierając drzwi od samochodu i wsiadając do środka, obiecał. – Poszukam na necie.
Dean wsiadł za nim, wcisnął kluczyki w stacyjkę i zapalił silnik.
- Hej, mówiłeś, że potrafisz upiec ciasto. Jabłka w cieście to rodzaj ciasta, nie? Jabłka i takie tam zawinięte dodatki w kruche ciasto?
Kiedy Dean wyjechał na główną drogę, włączył radio. Grali przeboje na święta. Kiedy pierwsza piosenka się skończyła, spiker stwierdził, że wieczorem będzie padał śnieg, ale taki w sam raz na Wigilię, kilka cali dużych puchatych płatków i żadnego wiatru. Dean miał nadzieję, że ludzie z okolic będą jeździli ostrożnie. Zwykle był jednym z kierowców holowników, których w wigilię wzywano do wypadków, pomocy w uruchomieniu samochodu czy czegoś w tym rodzaju, bo wszyscy wiedzieli, że nie obchodzi Gwiazdki i nie ma rodziny, która powstrzymałaby go przed wyjazdem. Spoglądając na Sama, Dean postanowił, że ten wieczór będzie inny. Zostaje w domu. To będzie jego pierwsze prawdziwe Boże Narodzenie jakie pamiętał i nie ma zamiaru pracować. Niech zajmie się tym ktoś inny.
- Sam, co stało się z mamą Emily? Nie ma szans, by chciała ją z powrotem, zwłaszcza z Dexem, który pewnie na długo trafi do więzienia?
- Eileen – Sam uśmiechnął się miękko, wspominając przeszłość, zarówno te dobre, jak i złe chwile. – Wiesz, póki jej nie spotkałem, do końca nie wiedziałem czym zajmuje się Dex. Z początku byłem zajęty szkołą, później pracą i nie widziałem, albo nie chciałem widzieć. Zatopił się we wspomnieniach.
- Pewnego dnia pokazała się na moim... naszym progu, cała we łzach i pytała o niego. Była w ciąży, kilka lat młodsza ode mnie... miała może z 16 lat. Chciałem jej powiedzieć, żeby poszła do diabła. Nie mogłem uwierzyć, że Dex jest ojcem dziecka, ale łzy i ciąża...
Wzruszył ramionami.
- Więc wpuściłem ją i rozmawialiśmy, rozmawialiśmy bez końca. Dowiedziałem się, że Dex należał do jakiegoś gangu i mieli głupią zasadę, że ten kto chciał do niego wstąpił, musiał przespać się z kimś już należącym do gangu.
Wyjrzał przez okno.
- Rodzice wyrzucili ją z domu i nie miała dokąd pójść. Kiedy Dex wrócił i ją zobaczył, wiedział już, że wiem o wszystkim. Wtedy prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz widziałem go przestraszonego. Jeszcze nie był w gangu nikim ważnym. Zaczęły się kłótnie, po trosze dlatego, że chciałem odejść, a po trosze, bo nalegałem, by pozwolił Eileen zostać. Za cholerę o nią nie dbał. A ja po prostu nie mogłem jej nienawidzić ani mieć jej za złe. Wiedziałem już, że nie była jedyną, z którą sypiał, więc jaki by to miało sens?
Sam założyłby się, że z tymi wielkimi niebieskimi oczami i blond włosami, w dzieciństwie Eileen wyglądała zupełnie jak Emily.
- Długa historia w kilku słowach - byłem z nią w szpitalu, kiedy urodziła Emily. Przekopałem się przez setki książek, by dowiedzieć się, jak zajmować dzieckiem, ale praktyka... – odkaszlnął zawstydzony. – Powiedzmy tylko, że pierwsze trzy miesiące to była przygoda albo komedia omyłek. Dexa w większości nie było, co niewątpliwie pomagało. Później zaczął piąć się w hierarchii gangu i zaczął się... zmieniać. Wyrzucił Eileen z domu, ale wciąż pomagałem jej opiekować się Em. Dostała pracę w Starbucksie, a że oboje mieliśmy ruchomy czas pracy, jakoś to szło. Przez jakiś czas.
Przełknął.
- Wciągnęła się w pracę z ludźmi Dextera. Rozprowadzając narkotyki, zarabiała o wiele więcej niż pracując w Starbucksie. Albo może ją zmusił, nie wiem, naprawdę nie wiem. Sama zaczęła brać i wpadła w nałóg. Mówiąc pokrótce, oddała mi Emily. To znaczy odwiedzała ją, a ja próbowałem z nią rozmawiać, nakłonić, by poszukała pomocy, ale... widziałem siniaki. Wtedy nie myślałem, że to Dex. Znaczy, nie byłem pewien, ale później, kiedy Eileen przedawkowała, a on zaczął używać Em przeciwko mnie i traktować mnie jak śmiecia, pomyślałem, że może odpowiadał i za tamto. Była dobrym dzieciakiem, z dobrej rodziny, ale zagubiła się, kiedy ją wyrzucili. Trochę przypominała mi mnie samego.
Wziął głęboki oddech.
- Wiesz, gdyby był jakiś sposób na odzyskania rzeczy z tylnego siedzenia samochodu Dexa, byłbym ci wdzięczny. To nic ważnego, nasze torby z Vermont. Mam tam kilka zdjęć Eileen i własne rzeczy. Może pewnego dnia Emily będzie chciała wiedzieć.
- Cieszę się, że nie zawsze był takim dupkiem – powiedział Dean i naprawdę tak myślał. – To znaczy, nawet jeśli nim był, z początku nie był nim na tyle, by nie można było z nim być.
Urwał.
- Nie jestem pewien, czy to zabrzmiało jak trzeba... w myślach brzmiało lepiej. Twoje rzeczy, tak, nie ma problemu. Poproszę panią szeryf, żebym mógł je zabrać. Policja może spisać je jako dowody w sprawie, ale jeśli nie wyglądają na nic ważnego, co by się przydało, by przyskrzynić Dexa, zapewne mogą „zniknąć" z magazynu dowodów. Im mniej rzeczy pani szeryf musi tam trzymać, tym jest szczęśliwsza. Przykro mi z powodu mamy Em, ale przynajmniej wiem, że nikt inny nie będzie rościł sobie do niej praw.
Jakiś czas jechali w milczeniu, słuchając piosenek na święta, kiedy Dean raz jeszcze zerknął na Sama.
- Dzięki. Wiesz, za urządzanie mi Gwiazdki, wysprzątanie domu i pomoc przy ćwiczeniach. Pewnie myślisz, że to nic takiego, ale dla mnie to naprawdę coś. Coś ważnego. Tak jak dla ciebie przyskrzynienie Dexa. Naprawdę tak myślę. Chciałem tylko, żebyś wiedział.
- A dla mnie ważne jest, że mi o tym mówisz, bo nie pamiętam, kiedy ostatnim razem ktoś, na kim mi zależy, ktoś poza Em powiedział mi „dziękuję". Tylko żebyś wiedział – odpowiedział Sam z uśmiechem, kładąc rękę na udzie Deana i przysuwając się bliżej.
Kiedy wjechali na boczną drogę prowadzącą do domu Lacey, Sam zobaczył poruszenie w oknie, po czym drzwi otworzyły się i wyszły Lacey z Emily. Nie zdążył otworzyć drzwi, kiedy mała gramoliła się do środka i to nie na tylne siedzenie, ale wprost na jego kolana. Nawet gdy pani Lacey podeszła do okna, by życzyć mu wesołych świąt i powiedzieć, że cieszy się, że nic mu się nie stało, Sam czuł na sobie spojrzenie Em. Przyglądała mu się uważnie. Był zadowolony, że było ciemnawo, więc mała zdąży przywyknąć do myśli, że tata ma na sobie kilka siniaków, nim zobaczy je w całej okazałości. Podarował pani Lacey pudełko czekoladek i podniósł szybę, kiedy przeszła na drugą stronę, by porozmawiać z Deanem.
Kiedy Lacey podeszła do okna od strony kierowcy, Dean uścisnął jej dłoń.
- Dziękuję. Następnych kilka wymian oleju i wszystko czego potrzebujesz na mój koszt. Przepraszam, że naraziłem cię na niebezpieczeństwo. To już się nie powtórzy, wszystko jest pod kontrolą – obiecał.
- Naprawdę cieszę, że nic wam się nie stało – odpowiedziała, uśmiechając się do niego, a później do Emily i Sama. – Wisisz mi obiad z deserem.
- Umowa stoi – zgodził się z uśmiechem Dean, życząc jej wesołych świąt i spoglądając za nią, gdy wracała do świątecznie udekorowanego domu. Uśmiechnął się szerzej na widok dwóch bałwanów trzymających straż na trawniku przed domem.
- Wystarczająco ciepło, Em? – spytał Sam, podciągając suwak kurtki małej nieco wyżej. Widział, że oczy dziewczynki lśnią od łez. – Już w porządku. On odszedł i nigdy nie wróci.
Emily wyciągnęła rękę i dotknęła jego szczęki i ust, a później odwróciła się w stronę Deana.
- Czy pan Dean strzelił do niego ze swojego pistoletu?
Sam westchnął, wymienił z Deanem spojrzenie i skinął głową.
- Tak, strzelił. Po tym jak ostrzegł go, by poczekał na policję, a ten nadal próbował nas atakować. To była obrona... ała!
Skrzywił się boleśnie, gdy Em znienacka przerzuciła się z jego kolan na kolana Deana i obejmując go, wyszeptała mu do ucha.
- Dobra robota, proszę pana Deana. Dean odwzajemnił uścisk. - Nie zabiłem go, Emily. Strzeliłem w rękę, żeby upuścił broń, a potem w kolano, żeby nie mógł wstać. To źle zabijać ludzi, nawet jeśli na to zasługują, ale pójdzie do więzienia na bardzo, bardzo długo, a wy jesteście bezpieczni. Przyrzekam.
Skinąwszy główką, mała wróciła do Sama.
- Tato, czy mogę usiąść z tobą, z przodu?
- Dobrze, ale jeśli zobaczymy policjantów, musisz się schować, albo pan Dean nie będzie szczęśliwy na widok mandatu – powiedział Sam, obejmując Emily, siedzącą mu na kolanach. – I Em, dobra robota, że dałaś znać panu Deanowi, że widziałaś samochód. Brawo za szybkie myślenie.
Pocałował ją, a Dean wycofał samochód i wyjechał na drogę.
*
Ponieważ kupili jedzenie na wynos, Sam zaproponował, żeby zjedli w salonie przy włączonych lampkach na choince i w oknach. Jak podejrzewał, pomysł bardzo spodobał się zarówno Deanowi, jak i Emily. Włączyli jakiś program rozrywkowy i zagrali w pamięciówkę, używając kilku talii kart Deana. Karą dla przegranego było łaskotanie i Sam dobrze wiedział, że Dean parę razy specjalnie przegrał, by oszczędzić mu łaskotania, chociaż Emily starała się uważać. Jak przewidywał Sam, mała bardzo, ale to bardzo chciała otworzyć prezenty i kilka razy biegała pod choinkę, potrząsała paczkami i zamęczała o to Deana. Wyraźnie nie wierzyła w jego „zrzędliwą" twarz, bo zagadywała go na śmierć. Stwierdzając, że chyba czas, żeby Em się wyciszyła i niedługo poszła spać, Sam włączył DVD. Cała trójka usiadła na kanapie, grzejąc się w cieple padającym od kominka i oglądając bajkę. W końcu Emily położyła się, opierając głowę na kolanach Sama i wyciągając rękę, by dotknąć Deana, jakby się upewniała, że i on jest w pobliżu.
Sam przyglądał się twarzy mężczyzny z profilu, jego wzrok zahaczył o rozciętą wargę. Kiedy Dean odwrócił się, by także na niego spojrzeć, pochylił się i pocałował go, obejmując jedną ręką.
- Rozpuszczacie mnie jak diabli – mruknął Dean. – Oboje.
Pogłaskał włosy Emily, rzucając jej łagodne spojrzenie, nim uśmiechnął się do Sama. Tak cholernie trudno było nie pozwolić im otworzyć choćby jednego czy dwóch prezentów. Nie mógł się doczekać, kiedy Sam zobaczy akty urodzenia i nowe prawo jazdy. Cóż, chciał też zobaczyć wyraz jego twarzy, kiedy podaruje mu pick-upa. A miał jeszcze do dołożenia kilka prezentów jako „św. Mikołaj".
- Nie możemy zapomnieć o mleku i ciastkach – przypomniał Samowi. – Żeby św. Mikołaj miał siły na pracę i w ogóle. Mnóstwo zabawek do dostarczenia.
Emily czujnie podniosła głowę.
- Och, nie zapomnimy. Emily by nam nie pozwoliła, prawda?
- Ach. Tym razem ich nie upiekliśmy – odpowiedziała mała ze smutkiem.
- Nic się nie stało. Mamy Oreos, które kupił pan Dean. Św. Mikołaj je pokocha. Podobnie jak jego mali pomocnicy – Sam rzucił Deanowi znaczące spojrzenie.
- Oreos zawsze są dobre, zwłaszcza z mlekiem – zgodził się Dean. – Założę się, że ciasto też by mu się spodobało. Dostałby coś innego niż zazwyczaj.
Już chciał dodać, że mogą upiec je w następnym roku, ale przecież nie miało być następnego wspólnego roku. Sam i Emily będą prowadzili nowe życie gdzie daleko stąd. Lepiej dla niego, próbował sobie powiedzieć Dean. Gdyby nie wyjechali, Sam zapewne udekorowałby dom na każde święta, czy by to były Walentynki, Wielkanoc czy Czwartego Lipca.
- Robisz się śpiąca, kochanie? – Sam nachylił się nad Emily i ją pocałował.
– Kocham cię.
- Pana Deana też?
Odkaszlnął i pocałował mężczyznę w policzek.
- Tak, pana Deana też. A teraz chodźmy przygotować ciasteczka i mleko, bajka i tak się kończy.
Dean poczuł jak krwisty rumieniec wypływa mu na policzki.
- Ja... przygotuje miejsce na ciasteczka dla św. Mikołaja, by je zobaczył.
Podczas gdy Sam i Emily byli zajęci w drugim pokoju, Dean posprzątał jeden z rogów stołu. Za pomocą kredki i papieru konstrukcyjnego, który złożył na pół, by móc postawić kartkę, stworzył zaproszenie z napisem „dla św. Mikołaja".
Postawili mleko i ciastka, po czym Sam poszedł poczytać Emily do snu. Nalegała na całusa na dobranoc także od Deana, więc pocałował ją i na chwilę przytulił.
- Dobranoc, Emily. Zobaczymy się rano.
- Dobranoc.
Spojrzała na Sama.
- Tatusiu, a co z... wiesz czym? - na jego nic nie rozumiejące spojrzenie, mała mówiła dalej. - Niespodzianką, dla pana Deana.
- Och, z niespodzianką, tak... ach – Sam przegarnął włosy ręką. – Dobrze więc, może jak wstaniesz rano, zbudzisz mnie po cichutku, pozwolimy panu Deanowi pospać jeszcze chwilę, a ja... wiesz... i wszystko będzie dobrze, ok?
- Ok, będę chodziła na paluszkach i nie wskoczę na niego, tylko na ciebie.
- Mała! Dobranoc – potrząsając głową Sam pogasił światła i wyszedł z Deanem, zostawiając lekko uchylone drzwi.
– Powiedziała, że skoczy, prawda? Przyda mi się zbroja.
- Niespodzianka? – zapytał Dean, starając się ukryć przypływ entuzjazmu, gdy się dowiedział, że szykują dla niego jakąś niespodziankę. – A nie możesz... chcę wstać razem z wami.
- O szóstej rano? Naprawdę? Na zewnątrz wciąż będzie ciemno – upewniał się Sam, badając wzrokiem jego twarz. - Dobra, upewnię się, by jej powiedzieć, żeby wskoczyła na ciebie. Będziesz miał przeżycie w całej pełni. A później będziesz mnie błagał, żebym nigdy więcej jej na to nie pozwolił.
Mówiąc te słowa, wiedział, że pewnie nie będzie „nigdy więcej", a tylko ten jeden jedyny raz. Ale Dean powiedział, że może kiedyś ich odwiedzi i Sam miał nadzieję. Zwilżył usta. - Jak myślisz, chcesz trochę eggnogu albo przyprawianej kawy?
- Wróćmy do niespodzianki i taa, może być trochę eggnogu. Co to za niespodzianka? Będę udawał zaskoczonego rano, przyrzekam.
Sam pomasował plecy Deana, gdy szli w stronę kuchni.
- Będzie udawał zaskoczonego, bo będziesz zaskoczony. Nie mam zamiaru mówić ci, jaki dostaniesz prezent na Gwiazdkę! To jakbym miesiąc wcześniej dał ci prezent na urodziny. A przy okazji, kiedy masz urodziny?
- W styczniu i zawsze dostawałem prezent o miesiąc wcześniej. „Synu, to twój prezent na Gwiazdkę i urodziny" - zaczął naśladować ojca. – Myślę, że robił tak na wszelki wypadek, gdyby zapomniał albo był wtedy na polowaniu. Tak jak mówiłem, nigdy nie mieliśmy prawdziwych świąt czy urodzin. Jak coś robiliśmy, to zawsze skromnie.
Sam wyciągnął eggnog z lodówki i otworzył kartonik, napełniając dwie szklanki. W międzyczasie Dean dodał rumu i Sam zauważył, ile go nalewa.
- Nie chcesz mnie upić, co? – stając za nim, objął go i pocałował w szyję. – Ponieważ, wiesz, sam z siebie jesteś nieźle odurzający, Panie Zarąbisty.
Uśmiechnął się z ustami przyciśniętymi do skóry Deana i lekko uszczypnął go zębami.
- Smakujesz też dobrze.
- Po dniu, jaki mamy za sobą, zakładam, że dziś wieczorem zasługujemy na nieco rozluźnienia – Dean przechylił szyję, by dać Samowi lepszy dostęp. – Hej, bez gryzienia, chyba, że naprawdę tego chcesz.
Obrócił się w jego ramionach.
- Dalej, Martho Stewart, Pan Zarąbisty potrzebuje trochę cukru.
Nim tamten miał szansę odpowiedzieć, pochylił się i pocałował go, wślizgując się językiem w usta i splatając go z językiem Sama.
Kiedy wreszcie przerwał pocałunek, oblizał wargi.
- Taa, ty także smakujesz naprawdę nieźle. Myślę, że w nocy zechcę pożyczyć od ciebie szklankę cukru. Wielką, kopiastą szklankę cukru.
Dean uśmiechnął się swawolnie.
- Wypijmy nasz eggnog i pooglądajmy jakiś klasyczny film o potworach. Mumię albo Godzillę, albo coś w tym stylu.
Sam nie miał siły zbesztać go za porównania z Marthą Stewart, nie po takim pocałunku. Oblizując wargi i czując na nich smak Deana, wycofał się do kuchni, rzucając mu spojrzenie, które wyraźnie mówiło, że chce więcej.
- Nim zasiądziemy, przygotujmy odwiedziny św. Mikołaja – powiedział Dean, postawił swój eggnog na stoliku i poszedł do gabinetu, by przynieść kilka dodatkowych prezentów.
- Co? Tylko parę – powiedział obronnie, kładąc je pod choinką.
Sam potrząsnął głową.
- Jedno słowo. Miękkie serce.
Dean uśmiechnął się tylko.
Ze swojej strony Sam powiesił na ekranie kominka kilka czerwonych nitek.
Okazało się, że w programach telewizyjnych nie przewidziano, by filmy o potworach były popularne w wigilię, więc Sam i Dean usiedli do akcyjniaka.
- To klasyk gwiazdkowy – oznajmił Sam, gdy na ekranie pojawiła się „Szklana pułapka". Obaj widzieli ją tyle razy, że mogli się do siebie przytulić, trochę pogadać, trochę wypić, za to mnóstwo całować.
W trakcie reklamy ich całowanie zyskało na namiętności. Tym razem to Sam nachylił się nad Deanem, całując go do utraty tchu. Bawiąc się w chowanego językiem, jedną ręką objął go za głowę, a drugą pieszczotliwie przesuwał po szyi i kręgosłupie, nieświadomie wyczuwając przestrzenie między kręgami. Lekko zmienił pozycję i nagle nacisnął ręką we właściwy sposób, nastawiając to i owo, bez przerwania całowania choćby na nabranie tchu.
Kiedy w plecach zatrzeszczało mu jak w maszynce do robienia popcornu, Dean odchylił się ze stłumioną skargą, ale zapomniał o narzekaniu, gdy Sam dalej go całował. Obejmując go, przyciągnął bliżej i niemal położył na sobie. Jęknął, gdy poczuł nagły przypływ krwi w dolnych rejonach. W końcu przerwał pocałunek.
- Chrzanić film, mam na uwadze własne szczęśliwe zakończenie – szepnął prosto w usta Sama.
- Mhm, dobrze – ochoczo zgodził się tamten, wpatrując się w piękne, zielone oczy. – Ale muszę wziąć prysznic.
Sam chciał jakoś zmyć z siebie zdarzenia z tego popołudnia.
– Pod twoim prysznicem starczy miejsca na dwóch.
Uśmiechając się sugestywnie, wstał, podając Deanowi rękę i podrywając go z kanapy.
- Prysznic, co? Taa, to naprawdę niezły pomysł – powiedział Dean, podążając za Samem i pozwalając mu jako pierwszemu wejść na schody. Nie odrywał oczu od jego tyłu i kiedy tylko wspięli się na górę, pochwycił go w objęcia, całując w szyję, wsuwając jedną rękę w jego dżinsy, odpinając je i prowadząc ich wolno w stronę łazienki.
- Lubisz sporty wodne, prawda? – wymruczał, pieszcząc rosnącą erekcję Sama. – Mhm, powiedziałbym, że owszem.
- Lubię sporty deanowe. Bardzo - Sam zdjął wierzchnią koszulę z ramion Deana, a potem ściągnął mu t-shirt przez głowę. - O tak, bardzo.
Pochylił głowę i całował Deana po szyi i klatce piersiowej, jednocześnie sięgając pod prysznic, by puścić ciepłą wodę. Potem znowu zaczęli się całować i rozbierać nawzajem, dotykając tak, jakby nie mogli znieść rozdzielenia. Nim obaj znaleźli się pod prysznicem i pod strumieniem wody, Sam był tak cholernie twardy, że jęczał cicho z pożądania za każdym razem, gdy Dean się przesuwał się i nie mógł poczuć go tuż przy sobie.
Dean wciąż nie miał dosyć Sama. Ssał wrażliwą skórę, przesuwał dłońmi po plecach, przyciągał bliżej i przyciskał się do pośladków. Jego męskość ociekała nie tylko wodą. Gładząc pierś mężczyzny, mamrotał komplementy w rodzaju „jesteś piękny", „przystojny", „wspaniały" czy „cudowny" i miał na myśli każde wypowiadane słowo. Sięgając pomiędzy jego nogi, delikatnie popieścił mosznę, nim przeszedł wyżej, by pobawić się jego męskością.
Słowa Deana omywały Sama niczym ciepła woda, lecząc stare rany w sposób, jakiego nie potrafił wyjaśnić.
- Zabrałeś mnie w miejsca, w którym wcześniej nie byłem. Dotykałeś mnie tak, że nie myślałem, że to możliwe – wyszeptał, przygryzając wargę, gdy Dean pobudzał go, sprawiając, że stawał się gotów nie do wytrzymaniu. – Dałeś mi odwagę i nadzieję i...
Z głębi gardła wydarł mu się głęboki jęk i pchnął mocniej w szorstką dłoń Deana.
- Sprawiasz, że chcę dorosnąć.
- Jesteś silny, odważny i pełen nadziei, inaczej nigdy byś się od niego nie uwolnił – odpowiedział Dean, a później odwrócił Sama, by spojrzeć mu w twarz, uśmiechając się przy tym frywolnie i wciąż stymulując go ręką. – I zdecydowanie wyczuwam, że coś tutaj rośnie.
Widząc wykafelkowaną ścianę za Deanem, w głowie Sama pojawił się niechciany obraz. Lśniące białe kafelki, nagły rozbryzg czerwieni i woda zmywająca krew. Na chwilę przymknął oczy.
- Lubił uderzać moją twarzą o ściany, szafki, łóżko...
Dlatego podczas seksu nigdy nie odwracał się do Deana plecami. Ale Dean nie był Dexem. W niczym go nie przypominał i Sam doskonale o tym wiedział. Nie prosił o współczucie, po prostu dzielił się z nim wspomnieniem i samo to wydawało się zdejmować z jego barków odrobinę ciężaru. Szukając ust Deana, Sam pocałował go mocno, desperacko, chcąc zapomnieć przeszłość i ruszyć dalej, ruszyć dalej wraz z tym wyjątkowym mężczyzną. Cofnął się, przesuwając kciukiem po ustach Deana, na sekundę dotknął rozciętej wargi. A później odwrócił się, opierając dłonie i przedramiona na zimnej ścianie z kafelków i odstąpił od niej o krok.
Dean zaczął protestować. Uwielbiał patrzyć na twarz Sama, kiedy zabierał go na krawędź spełnienia, widzieć, jak w orzechowych oczach miłość i troska zmieniają się pożądanie i pragnienie, pożądanie i pragnienie dla niego i tylko dla niego. Jednak zrozumiał, że Sam tego potrzebuje. Musi wiedzieć, że może zaufać, że kochanek go nie zrani ani nie wykorzysta.
- Niczego nie musisz mi udowadniać, Sam, ale jeśli tego chcesz, chcesz w głębi serca, dam ci wszystko, czego pragniesz. Jesteś pewien? Parę kroków i jeden ręcznik dalej czeka na nas łóżko.
Słowa Deana poruszyły Sama. Cieszył się, że spływająca woda go przesłoni, a Dean nie zobaczy jego łez. Obrócił się lekko, by tamten mógł widzieć jego twarz i przekonać się, że jest szczery.
- Chcę być z tobą w każdy możliwy sposób. Nie chcę, żebyś musiał się powstrzymywać, zwalniać, zamartwiać ani... Chcę wielu dobrych wspomnień, tyle, ile potrafię zebrać.
Wyciągając rękę, zamknął dłoń wokół męskości Deana i pieścił go długimi pociągnięciami, patrząc mu w oczy i czekając, aż pociemnieją z pragnienia.
- Chcę cię, właśnie tak – dodał ochryple, nachylając się i przyciskając usta do mokrych ust Deana, całując go, nim raz jeszcze się odwrócił. Dean popatrzył na mokre ciało, czekające na niego, gotowe dla niego.
- Dam ci dobre wspomnienia – przyrzekł, przystępując bliżej i całym ciałem przyciskając się do Sama. Odchylił się i zaczął całować skórę pokrytą kroplami wody, zwracając szczególną uwagę na wrażliwe miejsca na plecach, jednocześnie dotykając Sama i czując miękką skórę pod pokrytymi odciskami palcami. Opadł na kolana, pieszcząc twarde, jędrne pośladki, podziwiając, poznając dłońmi, nim w końcu rozchylił dwie półkule i zaczął językiem badać rozdzielającą je linię, wylizując sobie mokrą ścieżkę aż do ciasnego wejścia. Podrażnił je, wsuwając język i wpychając go coraz głębiej, aż poczuł jak wewnętrzne mięśnie zaciskają się i rozkurczają. Wykorzystał sposobność, gdy się rozluźniły i zanurkował językiem, rysując nim kółka i spirale i słysząc nad sobą ciche westchnienie Sama. Zajmował się nim tak długo, dopóki mężczyzna nie zaczął odpowiadać w sposób, na jaki liczył, na każde poruszenie jego języka. Wówczas sięgnął ręką po mydło i dokładnie namydlił dłonie, po czym powoli wsunął jeden palec w ciasne wejście, nawilżając go i raz za razem dotykając prostaty.
Sam przestał martwić się o to, że wykafelkowana ściana jest za blisko jego twarzy, a nawet oparł o jej chłodną powierzchnię, poruszając się nieustannie i robiąc wszystko, co w jego mocy, żeby pamiętać, że powinien oddychać. Uwaga poświęcana mu przez Deana uginała pod nim kolana. Gdy drobne eksplozje rozkoszy przeszywały jego ciało, bezsilnie wbijał palce w ścianę.
- O Boże... - Sam zlizał wodę z ust i wygiął się w łuk, kiedy dotknięcie Deana wywołało w nim kolejną błyskawicę.
– Ktoś powinien porozmawiać z tobą na temat skupiania się na szczegółach – zażartował, starając się cofnąć znad krawędzi.
- Lubię być dokładny w swoich poszukiwaniach – odmruknął Dean, częściowo wysuwając pierwszy palec, by móc wsunąć drugi. Pieścił go palcami, rozciągając i raz za razem dotykając prostaty. Powoli podniósł się z podłogi i kiedy poczuł, że Sam jest gotowy, wysunął palce i namydlił własną męskość, kilkoma pociągnięciami doprowadzając ją do nieznośnej twardości. Dotknął czubkiem męskości wejścia Sama i chwycił go za biodra, osadzając w miejscu.
Czując zaokrąglony czubek męskości Deana u swego wejścia, Sam z sykiem wypuścił powietrze z płuc. Lubił stanowczy chwyt mężczyzny. Dzięki niemu czuł się, jakby tamten nigdy nie miał go wypuścić, a myśl o odejściu dławiła go w gardle. Nie chciał, by to się skończyło. Nigdy. Ale nie wiedział co zrobić, by dostać, czego pragnął, co bolało jeszcze bardziej.
- Osłoń się, na wszelki wypadek – podsunął łagodnie Dean. Nie chciał niechcący uderzyć twarzą Sama w kafelki.
– Pozwól mi wszystkim się zająć, dziecino. Trzymam cię.
Sam opierał się o niego kurczowo, ale teraz rozluźnił się i oparł głowę na złożonych ramionach.
- Potrzebuję cię. Tak bardzo cię potrzebuję, Dean – powiedział, już wyobrażając sobie jak dobrze będzie czuć go w sobie. Jak dobrze zawsze się czuł, kiedy byli w ten sposób połączeni.
Dean pchnął biodrami, czubek męskości minął ciasny pierścień mięśni jednym płynnym ruchem. Zatrzymując się, poczekał, aż Sam odrobinę się rozluźni. Oddech uwiązł mu w gardle. Jedną ręką obejmując go w pasie, pchnął gwałtownie i głęboko, jednocześnie przyciągając mężczyznę do siebie i czując, jak jądra opierają się pośladki tamtego. Jęknął, nieruchomiejąc w tej pozycji.
- Cii, dziecino, jestem w tobie, cały w tobie – łagodził, całując szyję Sama i podszczypując skórę zębami, podczas gdy druga ręka podążyła do mokrej męskości i zaczęła pieścić ją długimi, leniwymi pociągnięciami, odwracając uwagę od palącego rozciągania. Starał się nie pominąć niczego z mowy ciała Sama, czekając, by upewnić się, że mężczyzna jest gotów, a wtedy zakołysał biodrami, zaczynając lekko wsuwać się i wysuwać.
Trochę zabolało, ale Dean nie zostawił go samego, uspokajał, łagodził, dał mu czas, by przywyknął. Sam skupił się na ustach Deana prześlizgujących się po jego szyi, na dłoni pobudzającej go zwolna, tak piekielnie zwolna, że zaczął się zastanawiać, czy tamten przypadkiem nie próbuje doprowadzić go do szaleństwa. Wtedy poczuł w sobie pulsowanie męskości i zrozumiał, że ten drugi także cierpi, pragnąc czegoś więcej. Wypuszczając powietrze z płuc, zacisnął się wokół Deana, zacieśniając się i rozkurczając kilka razy, nim w końcu nieznacznie skinął głową.
- Dobrze... jest dobrze, Dean. Wszystko w porządku. Pieprz mnie.
Odwrócił głowę i nieporządnie go pocałował, by znowu się o niego wesprzeć, fizycznie powtarzając swoje zaproszenie.
- Właśnie to robię, Sammy – szepnął mu do ucha Dean. - Ale nie chodzi o dojście, chodzi o dojście do dojścia. Nie mam zamiaru cię pieprzyć, dziecino, mam zamiar się z tobą kochać. Inni pieprzyli cię przez całe życie. Czas, by w zamian ktoś cię pokochał.
Dean kilkakrotnie pchnął w niego lekko, a później zakołysał biodrami i pchnął mocniej i głębiej, przerywając na chwilę, by zająć się ciałem i męskością Sama. Pchnięcie i chwila przyjemności. Chwilę później połączył jedno z drugim, podszczypując sutki, pieszcząc jądra, pobudzając Sama na zewnątrz i wewnątrz. Każdy jęk, który odbijał się od wykafelkowanych ścian był dla niego słodką nagrodą. Jego własne jęki rozkoszy mieszały się z samowymi, gdy ścigał spełnienie, trzymając obu na krawędzi, póki nie mógł się już dłużej powstrzymać.
- Osłoń się – szepnął Dean Samowi do ucha i zaczął się w niego wbijać, uderzając coraz szybciej, przytrzymując bliżej, jęcząc głośniej i stymulując w takim samym rytmie, w jakim się poruszał. Szybciej i szybciej, mocniej i mocniej, upewniając się, że każde uderzenie jest na tyle trafione, że daje im obu jak najwięcej rozkoszy.
Dotykany, pieszczony i kochany Sam, pozostając w stanie najsłodszej agonii, nigdy nie był bardziej gotów.
- Tak – syknął, wciskając się plecami w Deana, ocierając pośladkami o jego biodra i jęcząc przeciągle za każdy razem, gdy tamten uderzał w niego z narastającą siłą. Dean miał rację, nie tylko w ramach pocieszenia, to... to, co robili nie było jedynie pieprzeniem. Kochali się ze sobą, dbając o siebie nawzajem, dostrzegając coś poza własnymi pragnieniami, panując nad żarem, który ich trawił, tylko po to, by upewnić się, że ogień płonie goręcej dla tego drugiego. Mówiło mu o tym każde uderzenie Deana w jego prostatę, każde uważne spojrzenie, jakie tamten rzucał na jego twarz, by upewnić się, że Sam się osłania i każdy agonalny pomruk, który wyrywał się z gardła mężczyzny. O ile łatwiej byłoby Deanowi, gdyby nie przejmował się Samem i po prostu zaspokoił własne pragnienie.
Chciał odwdzięczyć się Deanowi za rozkosz, jaką mu dawał, więc sięgnął ręką i chwycił go za pośladki, pieszcząc, ściskając i zachęcając. Nie powstrzymywał się od jęków i błagań, by tamten wiedział, jak na niego działa i co czuje. Oddawał pchnięcia jak najmocniej potrafił i rytmicznie zaciskał wewnętrzne mięśnie wokół jego męskości, rytm i kontra, pchnięcie i oddanie.
- Och... och... tak... Dean, cholera – Sam uderzył otwartą dłonią o kafelki, odrzucając głowę w tył, gdy walczył o oddech. Ciało spięło się, a jądra zacisnęły.
- Dean! – udało mu się wykrztusić, gdy doszedł mocno i intensywnie, nagle nieświadomy niczego prócz mężczyzny wbijającego się w niego z takim samym zapamiętaniem, co przed chwilą.
Spełnienie Sama uderzyło Deana jak obuchem. Ogień, żar, namiętność, nagle wszystko skumulowało się w jednym punkcie, a on zapłonął i eksplodował. Jądra zacisnęły się tak mocno, że krzyknął, a nasienie trysnęło w kochanka gorącymi falami. Wciąż się poruszał, ciało drżało i w ekstazie pochylił głowę, zatapiając zęby w ramieniu Sama. Jęknął raz jeszcze, zwalniając. Ostre ugryzienie wyrwało z Sama nieoczekiwany drugi orgazm. Wszystko zacisnęło mu się w dole brzucha i doszedł raz jeszcze, plamiąc dłoń Deana i kafelki na ścianie i nie mogąc przestać się poruszać.
- Prezent na święta, najlepszy ze wszystkich – wydyszał, zmęczony i szczęśliwy poza wszelkimi granicami.
- A i seks był niezły – dodał, czekając, aż Dean się z niego wysunie, po czym odwrócił się w jego ramionach i pocałował, czule pieszcząc usta i ciało, dotykając wszędzie, gdzie mógł sięgnąć, pokazując mu, że jest centrum jego świata i że zrobi dla niego wszystko.
Kiedy się w końcu rozdzielili, Sam jeszcze raz lekko pocałował Deana i zaczął go namydlać, leciutko masując. Dean uwielbiał masaż i dałby się za niego pokroić, co wywołało uśmiech na twarzy Sama, bo było to coś, co mógł dla niego zrobić i w dodatku robił to dobrze. Kiedy badał palcami biodra Deana, poczuł jak tamten odrobinę tężeje, więc przysunął się bliżej, przyciskając własne biodro do jego.
Nigdy... - objął go we właściwy sposób i usłyszał satysfakcjonujący trzask. - ... bym cię nie zranił. Ciut oszukał, może.
Odkaszlnął.
Uwalniając Deana z objęć, dokończył namydlanie.
- Tak, to samo ze mną – zgodził się Dean, czując, jak po całym ciężkim dniu spływa z niego adrenalina. Umysł włosy, bez pytania wyciskając trochę szamponu na włosy Sama i śmiejąc się z jego protestów.
- No co? Po prostu staram się być efektywny, nim zabraknie nam ciepłej wody. Co nastąpi lada chwila.
Skończywszy się myć, wyszedł spod prysznica, czując, jak woda robi się chłodniejsza, tak jak przewidział. Sam był tuż za nim. Podając mu ręcznik, Dean zaczął się wycierać drugim. Kiedy tylko Sam odwrócił się plecami, Dean uśmiechnął się krzywo, zwinął ręcznik i uderzył Sama w pośladki. Roześmiał się radośnie na jego okrzyk i uciekł z łazienki. Wciąż był na pół mokry, kiedy zerknął przez drzwi, trzymając ręcznik w gotowości bojowej i oczekując odwetu ze strony kochanka.
- Myślisz, że to zabawne? – prychnął Sam, wychodząc za Deanem i śmiejąc się, kiedy zobaczył, że tamten jest gotów na rewanż.
– Dobra, będzie gorzej, bo teraz nie będziesz się spodziewał, kiedy... Próbował sięgnąć, ale tamten zablokował cios ręcznikiem.
– Jak powiedziałem – Sam wziął ręcznik i skończył się wycierać. – Kiedy będziesz się tego najmniej spodziewał. Może gdyby nie był tak obolały, postarałby się bardziej.
Cofając się w stronę łóżka, usiadł i otwarcie podziwiał widok przed sobą.
- Powinieneś podnieść ręcznik – wskazał podbródkiem na Deana.
– Bardzo powoli – dodał z wyraźnym dwuznacznym spojrzeniem.
- Ha, żebyś mógł mi sprzedać trafienie? Nie sądzę.
Dean skończył się wycierać i niedbale rzucił ręcznik, podchodząc do Sam, pochylając się i całując, gdy tylko znalazł się dostatecznie blisko.
– Ta szósta rano nadchodzi wielkimi krokami. A ty wykończyłeś, mnie - niewykańczalnego Winchestera, więc...
Odchylił koce.
– Jak myślisz, Martho, mógłbyś mnie ogrzać?
Wspiął się na łóżko i położył na plecach, poklepując miejsce obok siebie. Gasząc światło, Sam przetoczył się w stronę Deana i bardziej niż chętnie położył głowę na jego piersi, okrywając go własnym ciałem niczym kocem.
- Myślę, że wolę, kiedy mówisz do mnie Sammy.
Pocałował Deana nad sercem i uśmiechnął się z ustami tuż przy jego skórze.
- Ale ty, z taką ofertą, możesz mnie nazywać jak ci się podoba, a ja wciąż... przyjdę.
Dean odkaszlnął.
- Ok, wobec tego zostanę przy Sammym. W większości.
Chwilę później, kiedy oddech Deana wyrównał się, a ręka na plecach Sama rozluźniła, Sam odkrył, że jeszcze nie może zasnąć. Odezwał się cicho, tylko po to, by zrzucić z siebie ciężar.
- Dwie rzeczy. Tego popołudnia, kiedy wiedziałem, albo myślałem, że jest szansa... wiesz, że nie wydostanę się z tego żywy – przełknął ślinę. – Po raz pierwszy od dawna... wiedziałem, że Em jest bezpieczna. I wiem, że nie potrzebujesz jakiegoś dzieciaka non stop przy sobie, ale wiedziałem, że jeśli nie wrócę, zajmiesz się nią albo upewnisz, że będzie miała dobrze. Nigdy nie miałem takiego luksusu, nigdy wcześniej nikomu tak nie ufałem. A po drugie, ja... przepraszam, że tego nigdy ci nie powiedziałem, że wciąż się nie dowiedziałeś...
Przysunął się bliżej.
– Deanie Winchester, kocham cię, naprawdę.
Chwilę później powieki Sama opadły, a we śnie mocniej przygarnął się do Deana.

CZYTASZ
Najlepszy prezent
FanfictionTłumaczenie fanficku virtualpersonal (za jej zgodą). AU, w którym pokiereszowany Dean Winchester przechodzi na łowiecką emeryturę, przejmując siedzibę i zajęcia Bobby'ego, a przy okazji prowadzi warsztat samochodowy, by pewnego dnia spotkać na swej...