Rozdział 4

10 4 0
                                    

Ciemność to mój najlepszy przyjaciel, a cień to mój wróg.
Tego uczył mnie mój mentor. Zawsze i wszędzie mi o tym przypomniał.
I zawsze miał skubany racje. Nad cieniem trzeba panować jak nad własnym ciałem, trzymać go na uwięzi i ciągnąć za sobą mimo że jest wrogiem.

Zagłębiłam się w las i przy polanie przykucnęłam przy drzewie, skrywając się w mroku.
To jest zdecydowanie to. Stado saren pasło się spokojnie na łące niczego nie podejrzewając. Cicho się do nich podkradłam i wycelowałam w najbliżej stojąca sarnę. Strzała z cichym światem pomknęła w kierunku zwierzęcia i utkwiła w jego nodze. Stado poderwało się do ucieczki. Jednak zanim zniknęło mi z pola widzenia, kolejna strzała utkwiła w nodze sarny. Ranne zwierzę uciekało za reszta stada, jednak nie mogło ich dogonić. Rzuciłam się biegiem za nim, przedzierając się przez coraz to gęstsze gałęzie. W końcu, cała podrapana dogoniłam zwierzę, które bezsilne leżało na ścieżce.

- Przepraszam Cię mój maleńki -powiedziałam cicho i głaskając łeb zwierzęcia wyjęłam sztylet i bezboleśnie wbiłam w serce sarny. Związałam swój łup i zarzuciłam sobie na plecy. Skierowałam się do jaskini co nie było łatwe. Drzewa zasłaniały mi niebo które zawsze służyło za moją mapę.
Koniec końców odnalazłam ścieżkę do jaskini i ruszyłam truchtem w jej stronę trochę okrężną drogą, by krew zwierzęcia która kapała z ran nie przyciągnęła do naszej kryjówki nieproszonych gości. Dalej pobiegłam strumykiem - to powinno załatwić sprawę.
Wtaszczyłam zwierzę do jaskini i zajęłam się jego oporządzaniem.

- Jak zwykle zręcznie i szybko - odezwał się Chris na, którego wcześniej nie zwróciłam najmniejszej uwagi. Cicho prychnęłam i zajęłam się naszym posiłkiem i suszeniem mięsa na dalszą drogę, w którą niebawem powinniśmy wyruszyć.

- Odzyskałeś już większość energii, powinniśmy poćwiczyć - powiedziałam nie patrząc na chłopaka.

- Jasne ... już się robi pani kapitan - powiedział szyderczo i spróbował się podnieść, ale przecenił swoje siły i upadł na piasek. Wiedziałam, że tak będzie.

- Nie śpiesz się - prychnęłam - to nie ty tu grasz główną rolę, a czas. 

Jęknął cicho, zdruzgotany swoją niedogodną sytuacją. Nie dając za wygraną, spróbował jeszcze kilka razy. W końcu dotarło do jego zakutego łba, że bez mojej pomocy nic nie zdziała. Podeszłam do niego i pomogłam powoli wstać, zachwiał się nieznacznie, ale zacisnął zęby i z niewielką pomocą wstał. Cicho gwizdnęłam, i chwilę później znalazł się obok nas jego koń, który już wiedział co musi zrobić. Ustawił się bokiem do chłopaka, a ten oparł swój ciężar ciała na nim i wykonał kilka powolnych kroków.

Widziałam na jego twarzy ogromny ból wszystkich mięśni, ale się nie poddawał, tylko szedł powoli obok konia. Chwilę później wrócili do mnie, a ja pomogłam Chrisowi wygodnie się położyć.

- Odpoczywaj, trochę potrwa zanim odzyskasz siły.

- Nie możesz użyć magii? Tak jak kiedyś?

- Doskonale wiesz, że przebywając w świecie ludzi moja magia osłabła na tyle, że nie dam rady cię uzdrowić. Poza tym w tym lesie jest aż za dużo magów, którzy wyczują moją moc, gdy tylko spróbuję ją obudzić.

Westchnął cicho i przymknął oczy. Przed zapadnięciem w sen, zdążył mruknąć :

- No dobrze, jakoś damy radę.

Uśmiechnęłam się lekko. Czy on właśnie powiedział daMY radę? MY, damy radę? Od zawsze byłam samotną jednostką i wcale nie zamierzałam tego zmieniać. Ułożyłam się obok ogniska i powieki samoistnie ze zmęczenia się zamknęły. Zapadałam w niespokojny sen, opowiadający o następnych niebezpieczeństwach, które czekają nas w drodze. Nie miałam tylko pojęcia, że nie był to zwykły sen.

Fall in loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz