she's dead

1.1K 124 60
                                    

Lauren była jednym wielkim kłębkiem nerwów. Do momentu wejścia na pokład samolotu tłumiła w sobie obawę, lecz gdy maszyna ruszyła, strach opanował każdy skrawek jej organizmu. Nie bała się samego lotu, mimo iż leciała po raz pierwszy. Bała się reakcji Camili na jej przyjazd. Nie wiedziała, co jej powie. Nawet się nad tym nie zastanawiała. To była spontaniczna decyzja i tak też miało pozostać do samego końca. 

Jauregui nie kontaktowała się z Cabello w absolutnie żaden sposób od czasu ich ostatniej rozmowy. Poszła za radą Allyson i postanowiła zrobić jej niespodziankę. Było kilka spraw, które mogły się nie udać. Mogło się zdarzyć, że nie zastanie jej w domu, ale to nie byłby wielki problem, przecież chwila oczekiwania nie zrobiłaby jej różnicy. W końcu czekała na to spotkanie ponad miesiąc czasu. 

Samolot w końcu wylądował, a Lauren odetchnęła z ulgą. Maszyna wpadła w lekkie turbulencję, co napędziło jej stracha. Przeżyła poważny postrzał, a miałaby zginąć w katastrofie lotniczej? To śmieszne. Przecież statystycznie takie wypadki zdarzają się najrzadziej. Liczby, co do ilości ofiar są zdecydowanie większe, ale nie o to chodzi. Samolot to nadal najbezpieczniejszy środek transportu. 

Na lotnisku wszystko poszło sprawnie. Dziewczyna szybko odzyskała swój bagaż i mogła opuścić budynek. Przez moment zastanawiała się nad wypożyczeniem samochodu, ale szybko wybiła sobie ten pomysł z głowy. Nie znała Nowego Yorku i była pewna, że zgubi się na pierwszym lepszym zakręcie. Postawiła na taxi, od których roiło się przy lotnisku. 

Nadal pewna obaw wsiadła do żółtego auta i podała kierowcy adres, który zapamiętała z pierwszej rozmowy z Camilą. 

- Jesteś stąd czy przejazdem? - zagadnął mężczyzna. 

- Przyjechałam w odwiedziny - odparła z lekkim uśmiechem. Nie mogła się nie uśmiechać, myśląc o spotkaniu z Cabello. 

- Chłopak? 

Zaśmiała się na owe przypuszczenia. 

- Dziewczyna - powiedziała ostrożnie. 

Może Bridgewoo było małym miasteczkiem, a myśląc stereotypowo, można by sądzić, iż wszelka tolerancja wśród mieszańców jest niska, ale było wręcz przeciwnie. Natomiast duże miasto oznacza dużo ludzi, a to z kolei wiążę się z niezliczoną ilością wszelakich poglądów na różne tematy. Ludzie mają odrębne zdania, które nie zawsze mają coś wspólnego z tolerancją. Dlatego też dość ostrożnie wspomniała o swojej orientacji. 

- Znasz ten dowcip o przystojnych, wyrozumiałych chłopakach? 

- Nie, chyba nie. 

- Dlaczego kobiecie tak trudno jest znaleźć wrażliwego, czułego i przystojnego faceta? - Spogląda na nią kątem oka. 

- Nie wiem, dlaczego?

- Bo wszyscy już mają chłopaków. 

Dziewczyna parsknęła śmiechem. Może i było w tym ziarnko prawdy. 

- Mówię o tym, bo podobnie jest w drugą stronę. Kiedyś wiozłem jednego mężczyznę. Było po nim widać, że jest zdruzgotany, więc zapytałem, co się stało. A on mówi mi tak: poznałem niesamowitą dziewczynę. Pewna siebie, zabawna, inteligentna, a przede wszystkim piękna. No to zacząłem ją bajerować, a ona do mnie, że jest lesbijką. 

- Ale niefart - skomentowała. 

- To nie wszystko - zaśmiał się, znając koniec historii. - Facet mówi dalej: odpuściłem sobie i rozglądnąłem się po barze. Wiedzę jeszcze piękniejszą. Myślę sobie, że nie zaszkodzi spróbować. Podbijam do niej, a ona na wstępie mówi, że przyszła z tamtą panią. 

Teraz i Lauren wybuchnęła śmiechem. 

- Faceci też mają pecha. Jesteśmy na miejscu. 

- Bardzo dziękuję. Miło się rozmawiało. - Posłała mu szczery uśmiech, po czym zapłaciła za kurs i wyszła z samochodu. Mężczyzna pomógł jej z walizką i odjechał. 

Zielonooka bardzo niepewnym krokiem weszła do budynku. Cały ten stres momentalnie przeinaczył się w nieokiełznaną ekscytację. Wjechała windą na odpowiednie piętro, ciągle uśmiechając się pod nosem. Wiedziała, że jeśli trafiła na odpowiednią porę, za chwilę zobaczy Camilę. 

Przeszła przez korytarz, szukając numeru mieszkania. Gdy natrafiła na ten właściwy, odstawiła walizkę na bok, wzięła kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić i zapukała. Czekała chwilę, ale nikt nie otwierał. Chyba jednak nie zastała Cabello. Zapukała jeszcze raz i nadal nic. 

Nagle zza rogu wyłoniła się starsza kobieta. Pokręciła smutno głową i podeszła bliżej. 

- Obawiam się, że już nie zastaniesz Camili - odparła drżącym głosem. 

- Wyprowadziła się? - Lauren nie rozumiała. 

- Och, można tak powiedzieć. Odeszła na tamten świat - westchnęła. - Cóż za strata, to była taka miła dziewczyna. 

- Co pani mówi? Jak to odeszła? - Czuła się coraz bardziej zdezorientowana. 

- Wynajmowałam jej to mieszkanie. Dwa dni temu poinformowało mnie, że ona nie żyje. To był jakiś wypadek. Z tego co dobrze pamiętam...

- Słucham? Nie, nie, nie. To musi być jakaś pomyłka - wszystkiemu zaprzeczała, nie pozwalając sobie przyswoić tej wiadomości. - Jest pan pewna, że mówimy o tej samej osobie?

- Ależ oczywiście. Camila - taka niewysoka, młoda dziewczyna. Ciemne długie włosy, odrobinę latynoskie rysy - wydyszała staruszka, ledwo łapiąc oddech. - Policjanci mówili, że samochód potrącił ją na pasach, zginęła na miejscu. 

Lauren momentalnie zbladła. Straciła panowanie nad własnym ciałem. Musiała podeprzeć się ściany, aby nie upaść. Minęło trochę, zanim zrozumiała, że kobieta naprawdę mówiła o śmierci ukochanej jej osoby. Tylko dlaczego nikt jej nie powiadomił? Camila na pewno zostawiłaby jakieś instrukcje postępowania w takiej sytuacji. 

Ona żyje - powtarzała sobie w myślach, jakby miało to coś zmienić. 

versus  | CAMREN |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz