deathly silence

1.1K 139 35
                                    

W kinematografii często pojawia się pewien motyw. Gdy dzieje się coś złego, niebo zaczyna wariować. Pojawiają się czarne chmury, które zwiastują nieszczęście, czasem nawet szaleje burza, wieje silny wiatr, a wszystko wokół wydaje się bezbarwne, bez wyrazu, smutne i ponure. 

Jednak nie tylko na ekranach można zaobserwować owe zjawisko. Nad Bridgewood zawisły właśnie takie czarne chmury. Zapadła grobowa cisza, ulice opustoszały. Lecz w jednym miejscu panował istny chaos. W szpitalu. 

- Przeżyje?! - To pytanie padło kilkukrotnie, ale nikt nie raczył na nie odpowiedzieć. 

Może nie chodziło o to, że lekarze nie chcieli udzielić odpowiedzi. Może wręcz przeciwnie. Może pragnęli powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie mogli. Nikt nie miał pewności, że wyjdzie z tego żywa. 

- Rana postrzałowa brzucha! Straciła dużo krwi! - krzyknął sanitariusz, gdy karetka przywiozła nieprzytomną dziewczynę. 

- Jasna cholera! - przeklął lekarz, zobaczywszy ofiarę. - Na salę z nią!

- Nic jej nie będzie?! Powiedzcie, że nic jej nie będzie... 

Chaos. Biegające pielęgniarki, lekarze usiłujący ratować ludzkie życie, aura śmierci. Czy można było temu zapobiec? Gdyby wiedziały, że tak to się skończy, nie poszłyby tam i jedna nie walczyłaby o życie, a druga nie umierała ze strachu przed utratą bliskiej osoby. Ale nie wiedziały, bo skąd mogły wiedzieć. 

- Nie jesteś z rodziny. Nie mogę informować cię o stanie zdrowia pacjentki, dopóki nie wyrazi na to zgody. 

- Pan nie zrozumie. Ona nie ma nikogo... Przed szpitalem czeka masa ludzi. Coś im muszę powiedzieć. Martwią się, tak samo jak ja. 

- Proszę mnie zrozumieć. 

Mężczyzna milczał. Musiał przekalkulować sobie wszystkie za i przeciw. Nie było to zgodne z zasadami, ale skoro ta dziewczyna nie miała żadnej rodziny, ktoś musiał się o nią zatroszczyć.

- Operacja nadal trwa. Udało nam się opanować krwawienie, ale to dopiero połowa sukcesu. Zapewniam, że zrobimy wszystko, aby ją uratować. Tobie pozostaje tylko czekać. 

 - Dziękuję. 

Do szpitala została wezwana policja. To standardowa procedura przy ranach postrzałowych. Musieli ustalić, jak do tego doszło i zweryfikować, czy prawo zostało złamane. 

Nie naciskali. Czekali, aż dziewczyna odrobinę się uspokoi, by ją przesłuchać. Jej za to zależało na czasie. Chciała, żeby sprawcę zamknęli jak najszybciej. 

- To Toby McLean. 

- McLean? - zdziwił się policjant. 

- Przecież powiedziałam. Poszłyśmy do niego w sprawie podrzuconych narkotyków. Był zdenerwowany. Mówił dużo niepokojących rzeczy i wymachiwał bronią, z której w końcu wystrzelił. 

- Co takiego mówił?

- Znajdźcie go i przesłuchajcie, zamiast marnować czas na pogaduszki ze mną - burknęła. 

Wzięli sobie jej radę do serca. Od razu wszczęto poszukiwania chłopaka, który uciekł w głąb lasu. Wiedziała, że policji zajmie to więcej czasu, dlatego postanowiła zwrócić się o pomoc do większej grupy. 

Otarła łzy, ale niewiele to pomogło. Ubranie i dłonie miała we krwi. Nie zdołała wszystkiego domyć w szpitalnej toalecie. Wzięła głęboki oddech i wyszła z budynku. Na zewnątrz czekało bardzo dużo ludzi. Część z nich należała do Sangria Wine, pozostali do Dragon Fly. Gdy otrzymali wiadomość o postrzale młodej dziewczyny, nie wiedzieli, o którą z tych dwóch chodzi. Połowa odetchnęła z ulgą, zauważając swoją liderkę. Reszta pogrążyła się w jeszcze większym smutku, niepewności i złości. 

- Operują ją. Nie wiem, ile jeszcze to potrwa. 

- Kto to zrobił?! - wrzasnął ktoś z tłumu. 

- Toby McLean - odparła od razu. - Policja zaczęła poszukiwania, ale im więcej osób się przyłączy, tym szybciej go znajdą. Nie mam prawa wydawać rozkazów, zwłaszcza wam - zwróciła się do drugiej grupy. Mogę jedynie prosić was, żebyście go znaleźli i zawlekli za szmaty na komisariat. 

- Zabijemy skurwysyna! 

- Nie! Tylko bez przemocy. Już wystarczy krzywd. Wymiar sprawiedliwości odpowiednio się nim zajmie. 

Minęła kolejna godzina. W poczekalni było już spokojniej. Kilka osób czekało na jakieś wyniki badań, niektórzy przyszli tylko po receptę. Dziewczyna siedziała na plastikowym krzesełku otoczona dobijającą, zimną i nieprzyjemną dla oka bielą. Już nie płakała. Zwyczajnie nie miała na to siły. Wpatrywała się w wahadłowe drzwi, zza których miał wyjść lekarz. Otwierały się i zamykały, ale on długo się nie pojawiał. Minuty dłużył się w nieskończoność. Czuła się, jakby utknęła w jednym punkcie na osi czasu. Taka sytuacja bez wyjścia. Nie mogła nic zrobić. Do jej uszu nie docierały żadne dźwięki. Osaczała ją jedynie grobowa cisza. 

W końcu drzwi ponownie się otworzyły, a jej oczom ukazał się wyczekiwany mężczyzna. Nie wyglądał na radosnego. Jego niespieszne ociężałe ruchy mówiły o wykończeniu fizycznym, ale i psychicznym. Zdjął z głowy granatowy czepek i ścisnął go mocno w dłoni. 

- Panie doktorze! - Poderwała się z miejsca. - I co z nią? 

versus  | CAMREN |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz