Lauren od samego rana miała świetny humor. Była z siebie zadowolona, że udało jej się zrozumieć część materiału z matematyki. Uważała to za ogromny sukces i była wdzięczna Camili za pomoc. Gdyby nie ona, nie poradziłaby sobie z tym. Może to drobiazg, ale dzięki temu ponownie uwierzyła w dobre intencje Cabello. Uwierzyła, że mogą znowu wkroczyć na ścieżkę porozumienia.
Dziewczyna była tak radosna, że nawet podśpiewywała pod prysznicem i przygotowała sobie śniadanie, co nie należało do jej codziennych nawyków. Pełna energii postanowiła przejść się do szkoły spacerem. Po drodze słuchała mocniejszych brzmień jednego ze swoich ulubionych zespołów. Rozglądała się po okolicy, zwracając uwagę na drobne szczegóły, takie jak wiewiórka wspinająca się po drzewie czy niebieski rower oparty o ogrodzenie jakiegoś domu.
Gdy dotarła do szkoły, jej entuzjazm nie malał. Cieszyła się nawet na lekcję matematyki. Chciała zabłysnąć nowo zdobytą wiedzą. Czuła, że ten dzień będzie należał do bardzo udanych.
Lauren udała się do swojej szafki, aby zostawić w niej zbędne książki. Po drodze trafiła na Camilę.
- Jauregui. - Brązowooka skinęła głową z ledwo zauważalnym uśmiechem.
- Cabello. - Młodsza opowiedziała tym samym.
- Zauważyłaś to dziwne zamieszanie? Nauczyciele latają po korytarzach podenerwowani.
- Nie zwróciłam uwagi. Pewnie znowu jakiś pierwszak odwalił coś głupiego.
- Uwaga, uczniowie! - z głośników rozniósł się komunikat. - W związku z anonimowym zgłoszeniem przeprowadzimy rewizję! Prosimy, aby każdy udał się pod swoją szafkę!
- Co jest, kurwa, grane? - zdziwiła się Camila.
- Mówiłam, pewnie jakiś głupi kawał.
Uczniowie zaczęli się schodzić w wyznaczone miejsca. Wszyscy szeptali między sobą, zastanawiając się, o co tak dokładnie chodzi. Spośród wszystkich zgromadzonych, tylko jedna osoba wiedziała, czego dotyczy alarm.
Dyrekcja po kolei podchodziła do każdego z osobna. Skrupulatnie przeszukiwali zawartość szafek, plecaków, a nawet kieszeni spodni czy kurtek. Znajdywali jedynie papierosy, ale nie tego szukali. Anonimowy cynk dotyczył narkotyków.
Lauren się nie obawiała. Nie miała przy sobie niczego, przez co mogłaby mieć kłopoty. Gdy nadeszła jej kolej, bez sprzeciwu dopuściła dyrekcję do swoich rzeczy osobistych. W szafce miała jedynie książki, zeszyty i jakąś bluzę, w plecaku podobnie. Jednak jej rewizja nie przeszła gładko. Kiedy dyrektorka otworzyła boczną kieszonkę, z której dziewczyna chyba nigdy nie skorzystała, okazało się, że to właśnie w jej plecaku znajduje się zawiniątko z narkotykami.
Nie wiedziała, co powiedzieć, jak się zachować. Wiedziała jednak jedno.To nie należało do niej, ale kto by jej uwierzył? Nie miała nieskalanej opinii.
Wszystko działo się tak szybko. Zaprowadzili ją do gabinetu dyrektorki. Kazali usiąść i zaczęli przesłuchanie.
Skąd to masz?
Sprzedajesz to nieletnim?
A może sama bierzesz?
Milczała. Miała świadomość tego, że głupie wykręty jej nie pomogą. Krew w jej żyłach wrzała z nerwów, ale ten jeden raz musiała zachować spokój. Zaciskała mocno zęby i pięści, aby tylko nie wybuchnąć, nie rozwalić czegoś, bądź nie powiedzieć za dużo.
- Lauren, chyba zdajesz sobie sprawę, jakie poniesiesz konsekwencje. Nie mam innego wyjścia. Regulamin jest prosty. Za posiadanie narkotyków na terenie szkoły grozi niezwłoczne wydalenie ze szkoły.
- Niezwłoczne?
- Nie chcę tego robić. Naprawdę. Przecież zostało ci tylko kilka miesięcy. Ale muszę. Nie ma innej możliwości.
- Ja wiem, że to nie należy do mnie, ale Pani potrzebuje jakiegoś dowodu. Proszę się wstrzymać z wyrzuceniem mnie, a dowiodę swojej niewinności.
Kobieta milczała. Musiała zastanowić się nad jej propozycją. Bardzo chciała dać jej szansę, ale z drugiej strony nie bardzo wierzyła, że dziewczyna nie ma z tym nic wspólnego.
- Masz czas do końca tygodnia. Jeśli w piątek nie udowodnisz...
- Zrobię to. Mogę już iść?
- Tak.
Posiedzenie w gabinecie trwało około dwudziestu minut. Gdy Lauren wyszła na korytarz, trwała jeszcze lekcja. Przeszła kawałek i zauważyła siedzącą na ławce Camilę. Na jej widok od razu puściły jej nerwy. Jeszcze pół godziny temu była przekonana, że wszystko między nimi wraca do normy. Utraciła tę wiarę.
- Zabiję cię! - wrzasnęła. Dziewczyna od razu wstała z miejsca. - Zabiję! - Chwyciła ją za ubranie i z całych sił cisnęła jej kruchym ciałem o ścianę.
- Lauren...
- Narkotyki?! - Mocniej ścisnęła ją za ramiona.
- Lauren, to nie... - próbowała coś powiedzieć, ale przez silne uderzenie ledwo łapała oddech.
- Przesadziłaś!
- To nie ja! - krzyknęła w końcu.
- Tylko ty byłaś wczoraj u mnie. Zostawiłam cię samą w pokoju, a dzisiaj dziwnym trafem przeprowadzają rewizję.
- Wiem, jak to wygląda, ale przysięgam ci, że to nie ja...
- Już kiedyś mi coś przysięgałaś - odparła z wyrzutem. - Obie wiemy, że to słowo jest gówno warte.
- Zaczekaj.
- Może faktycznie nie jesteśmy takie jak oni. Jesteśmy dużo gorsze.
Camila nie skomentowała tego w żaden sposób. Wiedziała, że Lauren ma rację. Może i obiecywały sobie, że będą inne, i nawet jeśli dotrzymały obietnicy, zmiana nie była pozytywna.
A co do tej sprawy... Chciała się bronić, ale nie było słów, których mogłaby użyć. Musiała myśleć innymi kategoriami. Zamiast dowodzić swojej niewinności, należało znaleźć innego podejrzanego. Na tym się skupiła.
- Toby - odezwała się w końcu. - Toby McLean.
- Co z nim? - zaciekawiła się Jauregui pomimo uczucia wściekłości.
- Rozmawiałaś z nim wczoraj. Widziałam was razem przy szafkach. Trzymał twoją torbę.
- Chyba nie myślisz, że ten cipeusz mógłby podłożyć mi dragi - zakpiła.
- Wiem, że ja tego nie zrobiłam, a jeśli nie ja, to on jest jak na razie jedynym podejrzanym.
Zielonooka już sama nie widziała, co myśleć. Z jednej strony była przekonana, że to Cabello, ale z drugiej... Nie chciała w to wierzyć. Utracona wiara chyba jednak nie przepadła do końca. Gdzieś w głębi serca miała wierzyła, że dziewczyna nie byłaby zdolna, żeby wyrządzić jej takie świństwo.
CZYTASZ
versus | CAMREN |
FanfictionCienka jest granica między miłością a nienawiścią. "Już kiedyś mi coś przysięgałaś. Obie wiemy, że to słowo jest gówno warte."