Lauren nadal przebywała w szpitalu. Spędziła tam bardzo dużo czasu i już jej zbrzydło siedzenie w czterech ścianach. Co prawda mogła przechadzać się po korytarzach, ale na zewnątrz nie pozwolono jej wychodzić. Miała dość tego obrzydliwego jedzenia, tych cholernych galaretek, białych ścian i zapachu detergentów. Jedyne czego nie miała dość, a wręcz czuła niedosyt to towarzystwo Camili. Dziewczyna odwiedzała ją codziennie, spędzała z nią tyle czasu, ile była w stanie. Robiła sobie krótkie przerwy tylko, gdy przychodzili do niej inni znajomi.
Tego dnia nie było inaczej. Camila odpuściła sobie lekcje i od samego rana bacznie stała na posterunku. Był ku temu ważny powód. Lauren miała zostać wypisana.
- Spakowałam już chyba wszystko - odparła starsza, odkładając pełną torbę na ziemię.
- Wiesz, że mogłam to zrobić sama.
- Wiem, ale byłam szybsza. Gotowa wrócić do domu? - Uśmiechnęła się radośnie.
- Chyba nie - westchnęła. - W domu nikt mi nie będzie podawał jedzenia pod nos, sprzątał po mnie i dotrzymywał mi towarzystwa.
- Czeka na ciebie horda ludzi, którzy są gotowi nosić cię na rękach. A towarzystwem się nie przejmuj. Chyba nie sądziłaś, że dam ci spokój. - Pokręciła pobłażliwie głową. - Nie odstąpię cię na krok. Już zrobiłam sobie miejsce w twojej szafie. Wprowadzam się jeszcze dzisiaj.
- Serio? - Zielonooka nie wiedziała, co powinna myśleć. Wiedziała natomiast, że jej organizm zareagował aż nazbyt pozytywnie na tę wiadomość.
- Jasne, że nie, głupku - zaśmiała się. - To był żart.
Ale Lauren nie było do śmiechu. Czuła się okropnie, mając w głowie kompletny bałagan. Gdy się obudziła, miała przed oczami wyłącznie przerażoną twarz Camili, która z całych sił próbowała jej wtedy pomóc. W uszach dalej dźwięczały jej słowa dziewczyny 'nie rozstawiaj mnie, nie jestem na to gotowa'. I gdy tylko otworzyła oczy, chciała ją zobaczyć.
To chyba normalne, że w obliczu realnego zagrożenia, w momencie starcia ze śmiercią ludzie w pewien sposób się nawracają. Wszystko, co do tej pory było ważne, nagle staje się błahe, a znaczenia nabierają zupełnie inne aspekty, inne wartości. Tak było w jej przypadku. Już nie mogła wmawiać sobie nienawiści do niej, nie potrafiła. Chciała jedynie, żeby była, żeby trwała przy mniej.
- Jasne - mruknęła, odwracając się plecami do niej pod pretekstem poprawienia poduszki.
- Tak sobie pomyślałam, że jak chcesz, to mogę ci pomóc się uczyć do egzaminów. Zostało mało czasu, ale razem to ogarnie...
- Chcę! - odparła bez zastanowienia.
Oczywiście, że chciała wszystkiego, co oznaczałoby spędzanie czasu z nią. Bała się tylko jednego. Bała się, że Cabello robi to z poczucia winy, a tego by chyba nie zniosła. Przecież to bardzo prawdopodobne, że robi to wszystko, żeby poczuć się lepiej. Albo z litości... Nienawidziła litości i nie chciała, żeby ktokolwiek kiedykolwiek litował się nad nią.
- Znaczy... No wiesz, jeśli masz czas. Przyda mi się pomoc.
- Z tym, że nie dam ci spokoju, nie żartowałam. - Trąciła ją lekko ramieniem. - Pora na nas.
Dziewczyny wyszły z sali, zamykając za sobą drzwi. Camila niosła torbę Lauren. W prawdzie od postrzału minęło już trochę czasu, ale nadal nie mogła dźwigać, ani podejmować zbyt dużego wysiłku fizycznego. Starsza nawet sobie żartowała, że jeszcze trochę minie, zanim kogoś zaliczy.
- Wypis gotowy. Proszę podpisać na na samym dole - odparł lekarz prowadzący, podając jej kartkę papieru.
- Ale tu jest napisane Louren, a nie Lauren. - Zmarszczyła brwi na widok krzywdzącego błędu w jej imieniu.
Była w szoku. To pierwszy raz, gdy źle napisali jej imię a nie nazwisko.
- Proszę wybaczyć. Zaraz to poprawimy - zmieszał się.
- To już wiem, skąd się wzięło Lo - zakpiła Camila.
- Bardzo zabawne.
Kilkanaście minut później wypis znów trafił w jej ręce, tym razem z poprawnie zapisanymi danymi. Zielonooka podpisała dokument i czym prędzej wyszły ze szpitala. Wyglądało to prawie jak ucieczka.
- Na co masz ochotę? Możemy coś zamówić, albo skoczymy na zakupy i spróbuję ci coś ugotować.
- Dopiero co prawie nie zginęłam od kulki. Może nie ryzykujmy zatruciem albo, co gorsze, pożarem kuchni - zaśmiała się. - Zamówimy coś. Coś niezdrowego, czego nie podają w szpitalach.
Weszły do samochodu i odjechały stamtąd jak najdalej z nadzieją, że już żadna z nich nie wyląduje tam jako pacjentka. W drodze do domu Lauren panowała cisza. Przywykły do niej. Zdarzało się, że potrafiły nie odezwać się do siebie przez godzinę, a i tak nie było to niekomfortowe czy niezręczne.
Jauregui ciągle wyglądała przez szybę. Nie sądziła, że tak bardzo będzie brakowało jej widoku zieleni na drzewach czy nieba.
- Camila... - odezwała się w końcu.
- Hm?
- Dziękuję.
Dziewczyna myślała, że się przesłyszała. To nie Lauren powinna dziękować.
- Nie, Lo. Nie robię nic, za co mogłabyś mi dziękować. Bycie przy tobie, to przywilej.
- Ale...
- Zrobiłaś coś, na co nie odważyłby się nikt, kogo znam. Zasłoniłaś mnie własnym ciałem, przez co o mało nie zginęłaś. Uwierz, to nie ty masz za co dziękować, tylko ja. I będę to robiła do końca życia, zawsze będę ci za to dozgonnie wdzięczna.
- Gdy zobaczyłam, jak do ciebie celuje... Nie mogłam pozwolić, żeby coś ci się stało. Chronimy tych, na których nam zależy.
CZYTASZ
versus | CAMREN |
FanfictionCienka jest granica między miłością a nienawiścią. "Już kiedyś mi coś przysięgałaś. Obie wiemy, że to słowo jest gówno warte."