11. Nie takiego rozwinięcia oczekiwałam

185 4 2
                                    

Cały tydzień mijał mi w miarę spokojnie. Byłam szczęśliwa, bo Cole nie pojawiał się w szkole od kilku dni. Przynajmniej nie musiałam go unikać i mogłam spokojnie przechadzać się korytarzami nie musząc ukrywać się przed nim. Od dłuższego czasu nie miałam takiego spokoju. W dodatku zapewniał mi go też Cameron, który od niedzieli nie odzywał się do mnie słowem. Po prostu skutecznie mnie ignorował. Razem z moim bratem codziennie przesiadywali w warsztacie Tommasa. Byli tak podekscytowani tym, że powierzył im kluczyki, chwalili się każdemu na prawo i lewo. Dzisiaj był ostatni dzień kiedy je posiadali, ponieważ Torres następnego dnia miał już wrócić do Phoenix. Nasi rodzice pojechali do Beacon Hills, aby pomóc mu zabrać resztę rzeczy oraz, żeby odwiedzić dziadków. Jeszcze bardziej poprawiła mi humor wiadomość, że Aaron idzie po południu do Max'a i zostanie u niego pewnie do późnego wieczora. To oznacza, że dom był wolny dla mnie. Większość nastolatków pewnie by to wykorzystała i zrobiła imprezę pokroju Projektu X, ale nie ja. Wolałam sobie zrobić maraton Teorii Wielkiego Podrywu z niezdrowym jedzeniem. Oo tak tego właśnie mi było potrzeba. Uwielbiałam moich przyjaciół, ale potrzebowałam czasu tylko i wyłącznie dla siebie.

- Taylor proszę cię skup się jeszcze te ostatnie dziesięć minut na lekcji- z rozmyślań wyrwał mnie głos nauczyciela od historii- wiem, że dzisiejszy temat nie jest spełnieniem marzeń, ale i tak musimy przez niego przebrnąć.

Rozejrzałam się po klasie, aby ogarnąć co tak właściwie się stało. Jak zawsze zamiast uważać myślałam o tym jak bardzo jestem głodna i jak bardzo bym chciała być już w domu i oglądać telewizję. Standard.
Spojrzałam na Williama, który siedział na końcu klasy przy oknie i wściekle rysował coś w zeszycie. Ciemne włosy opadły mu na czoło, na którym pojawiła się zmarszczka. Wystawił język ostro się skupiając. Ciekawiło mnie co on takiego robi. Skupienie u Collinsa było na poziomie minimalnym. Jego uwagę szło naprawdę łatwo odwrócić. Kiedy szliśmy ulicą, a on opowiadał jakąś historię potrafił w chwili przestać, aby zacząć zachwycać się szczeniaczkiem przechodzącym obok. Oczywiście później już nie pamiętał o czym mówił.
Musiał wyczuć mój wzrok na swojej osobie, ponieważ uniósł wzrok znad zeszytu i spojrzał wprost na mnie. Uniosłam lekko brew nadal bacznie obserwując go pytającym wzrokiem. Chłopak zmarszczył brwi poprawiając się na krześle i spytał bezdźwięcznie o co mi chodzi. Will był naprawdę umysłową amebą. Przewracając oczami wskazałam na zeszyt dając mu do zrozumienia, że interesowało mnie to co chłopak szkicował. Na jego twarzy pojawił się błysk zrozumienia. Uśmiechnął się chytrze pod nosem, a następnie podniósł zeszyt tak, żebym mogła zobaczyć co w nim narysował.

Na samym środku znajdowało się ogromne serce, a w środku inicjały T.M + C.C. po bokach narysował moją podobiznę i Camerona. Mimo tego, że Will rysował bardzo dobrze, a ja zawsze chwaliłam jego pracę, to tą miałam ochotę spalić. Tak to już było z moimi przyjaciółmi, a zwłaszcza z Williamem. Był wielką drama queen i zawsze szukał jakiegoś punktu zaczepnego, aby móc mnie męczyć i męczyć. Tak też było teraz. Ubzdurał sobie, że od kilku całusów razem z Cameronem założymy wielką rodzinkę z piątką dzieci i psem. Nie wiem w jakim świecie on żyje, ale era bajek Disney'a już dawno odeszła do lamusa.

Pokazałam Collinsowi środkowy palec, a następnie obróciłam się w drugą stronę, aby sprawdzić jak trzyma się Riley. Gdy tylko ją zobaczyłam musiałam powstrzymywać się od wybuchnięcia śmiechem. Głowa co chwilę opadała jej bezwładnie na ramię, oczy były zamknięte, a z ust wychodziły ciche pochrapywanie. Gdyby to Will zasnął wszyscy od razu by zauważyli, ponieważ mój przyjaciel miał wielki problem z chrapaniem. Bardzo wielki.

Jedynym wybawieniem dla naszej trójki w tym momencie był dzwonek. Po pięćdziesięciu minutach wysłuchiwania nudnego wygładu pana Peñi wreszcie mogliśmy się udać na lunch. William gdy tylko usłyszał dźwięk dzwonka szybko pozbierał swoje rzeczy i wybiegł z klasy o mało się nie przewracając. Ja natomiast musiałam wybudzić pannę Simpson. Głośno wzdychając ruszyłam do jej ławki, a następnie pstryknęłam palcami przed jej twarzą. Nic. Totalny brak reakcji na bodźce zewnętrzne. Wszyscy już zdążyli opuścić salę. Zostałam tylko ja i ona. Szturchnęłam ją mocniej w ramię, a po chwili gdy nawet to nie zadziałało po prostu krzyknęłam wprost do jej ucha. Myślałam, że dziewczyna dostanie zawału. Podskoczyła w miejscu i położyła dłoń na klatce piersiowej głośno dysząc. Nie powiem rozbawiło mnie, aczkolwiek nie był to pierwszy raz gdy budziłam ją w tak brutalny sposób. Wiem, że byłam okropna, ale halo! Nadszedł lunch najważniejszy moment całego dnia w szkole! Jedzenie w naszej stołówce może nie jest wybitne, ale na pewno lepsze niż w niejednej szkole. Dlatego między innymi dzięki temu cieszyłam się, że poszłam do Maryvale High School.

SATAN IS A WOMANOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz