Panią Gertrudę Schuyler Cochran obudził dźwięk domofonu. Zaspana kobieta w szlafroku, papilotach i kapciach podniosła słuchawkę.
- Dobry wieczór, czy mieszka pod tym adresem panienka Elizabeth - zapytał głos ze słuchawki.
- Sama mieszkam! Z pieskiem! -wymamrotała pół-przytomna ciotka -Niechże pan już idzie i nie wraca! Nie, nie chcę żadnej waszej ulotki i nie jestem zainteresowana zmianą wiary!
Kobieta odłożyła słuchawkę i myśląc o ludzkiej nieprzyzwoitości, która nakazała tej panience czy też chłopcu nachodzić ludzi w środku nocy, wróciła do łóżka.
- Kto to był ciociu? - zaspana Eliza wychyliła głowę z pokoju.
Ciotka machnęła tylko ręką i zniknęła w drzwiach swojej sypialni.
Tymczasem Aleksander nadal stał przed płytką domofonu na okropnej śnieżycy, bez czapki, kurtki, nawet marynarki. Wszystko zostawił w hotelu.
Chłopak rozważał, co poszło nie tak. Nie było mowy o złym adresie. Wiedział, że to właśnie tam znajduje się właścicielka żółtej walizki, którą trzymał kurczowo przy nodze.
Wiedział, że gospodyni go nie wpuści, a w okolicy nie było żadnego drzewa, więc o metodzie jego kumpla - Mulligana też mógł zapomnieć.
Był pochłonięty myślami do tego stopnia, że nawet nie zauważył, że całą jego głowę pokrywa biały puch.
Chłopak ocknął się dopiero, gdy z daszka, który znajdował się nad drzwiami osunęła się spora ilość śniegu, a większość wylądowała za kołnierzem jego cienkiej koszuli.
Alex aż podskoczył przy czym pisnął z zimna i zaskoczenia niczym Lee, gdy został oblany przez niego na spotkaniu sokiem pomarańczowym.
Oczywiście zupełnie przypadkowo.
Dokładnie tak, jak dostał tydzień temu w głowę przelatującym akurat nieopodal krzesłem Alexandra.
Chłopak zdając sobie sprawę, że jest zupełnie mokry i to przy każdym ruchu w nowych, coraz bardziej czułych miejscach, wziął walizkę za rączkę i odbiegł w stronę, z której przybiegł już pół godziny wcześniej.
W pokoju powitał go Burr.
Niezadowolony Burr.
To był znak, że wszystko gra.
Alex, przemoknięty do suchej nitki, klapnął na hotelowe łóżko, po czym kichnął trzy razy.
Aaron rzucił mu paczkę chusteczek i już otwierał usta, żeby zacząć wykład na temat Alexowej nieodpowiedzialności...
- Weź nic nie mów - mruknął Alexander po czym znowu kichnął - Wiem.
Burr pokiwał głową z litością, zarzucił ręcznik na ramię i wyszedł z pokoju.
Wrócił po dwudziestu minutach w szlafroku, niosąc kubek w różowe kotki.
- Pij - rzucił.
- Co to? - zapytał przez nos Alex.
- Trucizna - mruknął stawiając kubek na szafce nocnej - Pij, nie gadaj. Czekałem na okazję od dnia, kiedy się do mnie przyczepiłeś w pubie.
- Dzięki - Hamilton sięgnął po kubeczek w kotki i jeszcze szczelniej opatulił się kocem.
- Jutro impreza u Washingtonów.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
- Nie masz się w co ubrać.
- To fakt.
- Alex, ja naprawdę chciałbym wiedzieć, jak ty to robisz, że masz wywalone na cały świat oprócz twojego magicznego notesu i tej lali z peronu.
Alexander rozbawiło to nagłe wyznanie Burra. Sam nie wiedział skąd się bierze jego podejście do świata. Można spekulować, że przez trudną przeszłość, ale kto by chciał do niej wracać...
Chłopak odchrząknął tylko i zwrócił się do współlokatora, który wyraźnie czekał na odpowiedź:
- To chyba na serio była trucizna, nagle zachciało mi się spać - powiedział, po czym padł na poduszkę - Ubranie kupię jutro... O ile się w ogóle obudzę - zaśmiał się.
Burr, jak to miał w zwyczaju, rzucił jakimś przedmiotem w wyłącznik światła, a Alex zgasił lampkę.
Prawdę powiedziawszy sobota zastała ich jeszcze podczas rozmowy, ale do wschodu słońca mieli jeszcze sporo czasu.
_________________________________________
Ha! Rozdział!
CZYTASZ
Panienka Schuyler
FanfictionUjmijmy to tak - tak by było, gdyby to nie był XVIII wiek. 🌸 2 maja ʼ19 - #1 hamilton (i 10 innych rankingów woah) - Pride is not the word I'm looking for...