Naprawdę miło było stać na rynku i popijać gorącą czekoladę. Prawdziwą. Zupełnie inną od tej z automatu na stacji.
Jej ciepło ogrzewało Elizowe zmarźnięte rączki pozbawione rękawiczek. Zostały gdzieś w zupełnie niewiadomym miejscu.
Eliza doceniała bardzo chwile, w których była sama ze sobą. Mogła pomyśleć o przyszłości, rozważyć realne scenariusze na przyszłe lata, przeanalizować wszystkie swoje scenariusze sztuk, musicali i teksty piosenek i grające w jej głowie melodie. Och, jak wiele by dała, żeby pewnego dnia zobaczyć je w jednym z broadwayowskich teatrów, które mijała czasem wracając z zakupów z Times Square.
Ale musiała istnieć pewna równowaga. Przy nadmiarze chwil z samym sobą, człowiek zaczyna czuć się po prostu samotny. Dobrze więc, że czasem znajduje się taki ktoś, kto...
- Dziękuję panience pięknie! - Alex wyjął papierowy kubek z ręki zamyślonej Elizy i wziął łyka czekolady - Mmm - mruknął - Mleczna! Jedna z lepszych, jakie piłem.
Eliza nie mówiła nic. To był ten moment, kiedy po prostu potrzebowała, żeby jej świat ograniczył się do czyichś ramion. Żeby na chwilkę zamknął się tylko w nich, żeby przysłoniły jej pole widzenia i stworzyły bezpieczną od zmartwień przyszłością i nierealnych marzeń strefę.
Jakie ogromne szczęście miała, że akurat w tym momencie, że stała przed nią odpowiednia osoba - rozkuzdrany, czarujący chłopiec w puchowej kurtce i szaliczku w kratę, do którego mogła się po prostu przytulić.
Wiele osób nie ma tego szczęścia. Między innymi Maria, która przeżywała w tym momencie zupełnie to samo, ale jedyną materią, która mogła oddać jej choć trochę swojego ciepła, był hotelowy koc lub ewentualnie kubek herbatki.
Takie momenty są trudne do przeżycia. Zwłaszcza, kiedy jest się pozostawionym samym sobie.
- Betsey, wszystko dobrze? - zapytał Alexander.
- Dziękuję, że jesteś.
Jeszcze do pewnego czasu Eliza była w identycznej sytuacji, co Maria. Spokojne, samotne wieczory spędzała z kocem i ulubionymi wykonawcami w słuchawkach. Wielokrotnie, kiedy patrzyła na zdjęcia wszystkich tych, którzy - zdawać by się mogło - spełniali jej marzenia, po jej polikach płynęły łezki, spadały na kolejne niedokończone scenatiusze i zapisy nutowe.
Każdy kojarzy wattpadowe opisy opowiadań o jutuberach, czy innych obiektach zainteresowania młodych pisarzy...
„/Tu wstaw imię/ to zawsze radosna, pełna marzeń dziewczyna"
W rzeczywistości, jesteśmy jednak o wiele bardziej rozwiniętymi postaciami. Radosnymi? Nie zawsze. A z marzeniami? Owszem, jednak momenty, w których uświadamiamy sobie, jak bardzo niektóre są nierealne, potrafią dobić człowieka.
Co wtedy powtarzała sobie Eliza? To, co powiedziała jej mama. Że może jej nie wyjść raz czy drugi, ale za którymś okaże się, że te marzenia nie są aż tak nierealne.
Betsey wiedziała, że za kilka dni przyjdzie im wracać do Nowego Jorku - miasta, o którym śniło tak wielu. Zdawała sobie sprawę z tego, jakie ma szczęście, że właśnie tam przyszło jej żyć.
Ogarniał ją jednak wszechobecny niepokój, podobny do przebiegania przez pasy na czerwonym świetle, ale jednocześnie kilkanaście razy silniejszy. Chociaż ufała bezgranicznie chłopakowi, który akurat tulił ją w mrozie, bała się, że zapomni, nie dotrzyma obietnicy i wraz z wyjazdem z Morristown ten wspaniały czas się skończy, że zostanie jeszcze kilka dni, a potem wróci do Nowego Jorku, ale nie do niej.
- Ma chérie, wpadłem na nasz codzienny trening! - Alexander podniósł do góry swoją szmacianą torbę reklamującą Pralka S.A.
- Mon bon, a kiedy lody już stopnieją, też będziesz przychodził?
- Lody mej miłości do ciebie nie stopnieją nigdy, choćby ktoś podgrzewał je piekielnym ogniem niewierności, zdrady czy cierpienia - mówił karykaturalnym, uwodzicielskim tonem.
- Fujka - odezwał się ktoś z tyłu.
Alexander nadal mocno tulący Elizę gwałtownie się odwrócił, przez co dziewczyna prawie straciła równowagę.
- Elizka, no ja wiedziałem, że to kiedyś nastąpi, ale musiałaś sobie obrać za cel jakiegoś wyrwanego z romantyzmu poetę? - śmiała się oparta o miotłę postać.
Chłopak w zielonej kurtce i kremowym szaliku, stojący tuż przy wejściu na lodowisko patrzył na nich spod kaptura. Na początku możnaby pomyśleć, że owy kaptur był obszyty jakiegoś rodzaju futrem czy czymś w tym stylu. Nie. Były to tylko loczki, których istnienie zostało ujawnione poprzez ściągnięcie jedynego nakrycia głowy chłopaka.
- Johnny! - Eliza wyrwała się z objęć Alexa, by rzucić się na ich obserwatora - Tak tęskniłam za tymi piegami!
- Lizzy, pozwól, że skoro już w pewien sposób obraziłem twojego ukochanego, to się mu przedstawię.
Alex stał zdezorientowany gdzieś z boku. Bardzo zdezorientowany.
- John Laurens - nieznajomy chłopak wyciągnął rękę w stronę Alexandra - Przyjaciel twojej przyszłej żonki. Sorka za tamto, rozumiesz, takie tam żarciki.
- Alexander Hamilton, piegusku - rzucił pewnie Hamilton, przeczesując włosy - Takie tam żarciki.
Chłopak z burzą loczków na głowie zaśmiał się nerwowo. A potem kasłać. W końcu zachrypniętym głosem powiedział:
- Wpadnijcie potem na czekoladę, albo coś mocniejszego, zakochańce.
Eliza i Alex udali się więc w stronę lodowiska, a lekko zraniony John, rozważał poczucie humoru nowego, nieznanego przybysza.
Mimo to, spotkanie z Elizabeth poprawiło mu znacznie humor. Spodziewał się jej. On jak co roku zarabiał na tylko jemu wiadomy cel u zaprzyjaźnionego właściciela lodowiska, a Eliza zaskakiwała coraz bardziej spektakularnymi sztuczkami.
A co u Marii kilka ulic dalej? Nic się nie zmieniło. Nadal czekała na kogoś, kto spojrzy na nią tak, jak główny bohater jednego z seriali na swojego ukochanego pieska. Miała jednak swój kocyk i pluszaka i w sumie to nie narzekała chwilowo na swój stan.
U Burra, kilka pokoi dalej również nie działo się nic nowego. Planowanie kilku zabójstw, oglądanie thrillerów i pisanie z ukochaną, którą ponoć miał, co można było zobaczyć w komentarzach na jego mediach społecznościowych. Nikt jednak nie miał pewności, czy Aaron nie założył po prostu jakiegoś fake-konta i czy nie pisał sobie licznych pochwał sam.
Według niektórych firmowych teorii spiskowych, albo owa Theodosia była tak śliczna, że dla bezpieczeństwa internautów przed oślepieniem jej pięknością nie miała profilówki, albo po prostu nie istniała.
Washington za to wydawał się być szczęśliwy czytając przy kominku książkę razem ze swoją żoną. Ich ulubioną lekturą na zimowe popołudnia była zdecydowanie „Deklaracja Niepodległości z 1776 roku"!
Z miłością mniej więcej równą washingtonowemu spojrzeniu na Marthę, ciocia Gertruda przyglądała się głównemu bohaterowi hiszpańskiej telenoweli. Miała słabość do latynoskiej urody i nawet nie starała się tego ukryć.
I przez moment wszyscy wydawali się tak szczęśliwi. Tacy, jacy powinni być zawsze. Jednak to uczucie - miłość - bywa przewrotne. Różne niesie za sobą emocje, przeżycia... To uczycie jest najzwyczajniej w świecie bardzo trudne. A my musimy mieć czas, żeby się go nauczyć.
CZYTASZ
Panienka Schuyler
FanfictionUjmijmy to tak - tak by było, gdyby to nie był XVIII wiek. 🌸 2 maja ʼ19 - #1 hamilton (i 10 innych rankingów woah) - Pride is not the word I'm looking for...