Elizabeth, tak, dokładnie ta, która zdawała się być słońcem, dla tego szarego świata, zawsze uśmiechnięta i wprost promieniująca radością dziewczyna, właśnie wróciła do kamienicy przygnębiona, jak nigdy dotąd.
Po spędzonych na lodowisku dobrych pięciu godzinach z małymi przerwami na gorącą czekoladę i słuchanie ulicznych muzyków była zupełnie padnięta.
Ciocia Gertruda delikatnie zapukała do drzwi pokoju.
— Elizo, słonko, zjemy coś przed — tu nagle urwała zauważając nietypowy dla dziewczyny wyraz przygnębienia na twarzy — Dalej jesteś na mnie zła?
— Nie, skąd! Jutro rozwieszę najwyżej kolejne ulotki...
— Dobrze, kochanie — ciotka klasnęła w dłonie — zjedzmy coś, dochodzi piętnasta, już tylko trzy godzinki do nudnych rozmów z bogatymi sąsiadami.
Te trzy godziny, może bez piętnastu minut minęły zdecydowanie za szybko. Przyszedł czas, by włożyć świeżo wyprasowaną błękitną sukienkę, a Eliza czuła, że ani trochę nie jest na to gotowa.
Nie w sensie fizycznym, oczywiście. Tu była przygotowana świetnie. Zrobiona przez ciotkę fryzura, która odsłaniała jej śliczną twarzyczkę prezentowała się niezwykle ładnie i elegancko. Betsey nigdy nie pomyślałaby, że zwykłe związanie dwóch pasemek znad uszu i związanie ich z tyłu głowy niebieską gumeczką może tak odmienić człowieka.
Wracając do kwestii ślicznej twarzyczki, pomimo tego, że niewiele trzeba było udoskonalać, Eliza zgodziła się na cienką warstewkę "szpachli". Tu i ówdzie dodała trochę różu, czerni na rzęsach i nawet dała sobie zrobić kreskę, którą z kolei Angelica malowała pieczołowicie dzień w dzień idąc do pracy.
Nadeszła jednak godzina osiemnasta. Do błękitnej sukienki dołączyły białe trzewiki, trzeba było wypełnić dziury w podkładzie wokół noska, które spowodowało jego ciągłe dmuchanie przez przeziębienie. Ostatnie ruchy szczotką, zawiązanie na kucyczku z tyłu głowy błękitnej wstążki...
Jeszcze tylko pomadka...
Eliza już sięgała do torby po swoje lusterko, gdy przypomniała sobie, że przecież go tam nie było.
Z wielkim smutkiem, poganiana przez ciocię, różowy mat nałożyła na usta przy lustrze w łazience.
— Skarbie, spóźnimy się! — wołała pani Gertruda stojąc już jedną nogą na klatce schodowej w swoim wyjściowym płaszczu, spod którego wystawała kremowa sukienka.
Eliza wyszła z łazienki i zakładając płaszcz nawiązała kontakt wzrokowy ze swoim lustrzanym odbiciem.
Lustro na korytarzu pozwalało zobaczyć jej całą sylwetkę. Błękitna sukienka, widoczna przy obrocie kokardka z tyłu głowy, cała tapeta, białe trzewiki i kremowo kawowy płaszcz, który cudem się doprał, jednak wyszedł z całej sytuacji o kilka odcieni ciemniejszy.
To był ten jeden z nielicznych momentów, kiedy Elizabeth mogła sama przed sobą stwierdzić, że się sobie podobała...
Na zewnątrz było wyjątkowo ładnie. Zachodzące słońce, podobnie jak o poranku, rzucało na kamienice pomarańczowe cienie. Spacer do domu sąsiadów był więc w takich okolicznościach wyjątkowo przyjemny.
Tymczasem Alexander dopiero rozdzierał foliowe opakowanie nowej koszuli, i wkładał "te bardziej wyjściowe" jeansy, szykując się na spotkanie z Washingtonem, podczas którego mieli świętować nawet nie wiadomo co.
Nie trzeba wspominać, ile chłopak głowił się nad zawiązaniem krawata. Stwierdził z pokorą, że to jest ta rzecz, której nie potrafi zrobić za żadne skarby i że przydałby się mu w życiu ktoś, kto posiadałby taką umiejętność i zaoszczędził mu trudu. Ostatecznie wrzucił krawat w kieszeń spodni, narzucił marynarkę i złapał autobus do miejsca spotkania.
![](https://img.wattpad.com/cover/175919733-288-k878284.jpg)
CZYTASZ
Panienka Schuyler
FanfictionUjmijmy to tak - tak by było, gdyby to nie był XVIII wiek. 🌸 2 maja ʼ19 - #1 hamilton (i 10 innych rankingów woah) - Pride is not the word I'm looking for...