XI

282 47 67
                                    

Nadszedł czas, kiedy Eliza musiała wrócić do Nowego Jorku. Dwa tygodnie minęły tak naprawdę jak za pstryknięciem palca. Zanim się obejrzała, stała już na peronie, tuląc się do Alexandra najmocniej jak potrafiła, zastanawiając się, czy w tym momencie to wszystko się po prostu nie rozpadnie.

Dni w Nowym Jorku upływały, jakby chciały, a nie mogły. Elizę przy życiu trzymały zalewające wręcz wycieraczkę listy. Kto w tych czasach w ogóle pisze listy? Marnowanie papieru i jeszcze brak jakiejkolwiek gwarancji, że dojdą do adresata. Czy nie łatwiej byłoby napisać wiadomość na Messengerze albo jeśli chciałoby się to załatwić oficjalnie — email?

Być może łatwiej, prościej... Jednak nic na świecie nie zastąpiłoby szarawych kartek z przypalanymi zapalniczką krawędziami, zapisanych drobnym druczkiem, gdzieniegdzie rymem. Ani tego pięknego charakteru pisma, jakiego nie widziała jeszcze u żadnego chłopca. Ani delikatnego zapachu atramentu z pióra nadawcy, ani wreszcie pieczęci, zdobiącej szarą kopertę, która zamiast z laku, była najwyraźniej zrobiona z roztopionej kredki świecowej.

Angelica Schuyler zaledwie rok po skończeniu nauki na uniwersytecie znalazła pracę w działającej na rzecz środowiska korporacji i dzięki swoim dyplomatycznym umiejętnościom awansowała już z pięć razy, stając się poważną biznesswoman.

Nigdy jednak nie pozbyła się zwyczaju zaglądania do pokoju swojej młodszej siostry, by powiedzieć dobranoc, kiedy akurat wpadała do domu na kilka dni.

Tak się złożyło, że po powrocie Elizy z zimowych ferii akurat miała chwilę urlopu od ratowania świata.

Angelica zaobserwowała nie tylko masę  listów, które Betsey zabierała z wycieraczki tak szybko, jak tylko się jej to udawało, ale również niesamowite rozkojarzenie u młodszej siostry.

Tak samo było i tego jeszcze zimowego popołudnia, kiedy Angie zatrzymała się w otwartych drzwiach Elizy i dobre kilka minut stała oparta o framugę, przyglądając się siedzącej na łóżku, zaczytanej w jednym z listów siostrze.

— To powiesz mi jak ma na imię? — odezwała się w końcu Angelica.

Eliza wręcz podskoczyła i gwałtownym rozprostowaniem skrzyżowanych nóg zrzuciła z łóżka stosik zapewne czekających na otworzenie kopert.

— Jak długo tu stałaś? — zapytała przestraszona Betsey trzymając rękę na piersi.

— Dłuższą chwilkę.

Angie podeszła elizowego łóżka, schyliła się po leżące na podłodze listy i podała je siostrze. Przysiadła potem skrawku na szarego kocyka.

— Więc? — zapytała przeczesując swoje kręcone włosy, jak to miała w zwyczaju.

— Co, „więc"? — odpowiedziała pytaniem Eliza.

— Imię? — rzuciła kręcąc głową na rozkojarzenie siostry.

— Ach! Alexander.

— Pewnie ma loczki, co?

— Kucyka.

— Nie gadaj! — u Angie włączył się tryb plotkary — Piegi? — zaciekawiona przechyliła głowę.

— Może latem...

— Ha! Żaden chłopak w Nowym Jorku nie był w stanie rozkochać w sobie mojej siostry. Dokonał tego tymczasem Alex z Morristown! — mówiła zdecydowanie za głośno Angelica.

— Właściwie, to on jest z Nowego Jorku. Był poprostu w delegacji.

— Czekaj. Ile ta partia ma lat?

— Tyle samo co ja. Zaliczył dwa ostatnie lata studiów w rok, teraz pracuje.

— Geniusz?

— Ha! A żebyś wiedziała! — mówiła z dumą Betsey.

— A gdzie pracuje?

— U Washingtona — rzuciła Eliza unosząc kąciki ust.

— Nie — Angelica wstała i przeszła na drugą stronę pokoju, po czym odwróciła się do siostry — TEGO Washingtona? Tego od Filtry ci pomogą w wyszukiwaniu...

— A najlepsze ceny wyjdą w praniu — do śpiewania tej chwytliwej reklamowej melodii dołączyła się również Eliza.

Pralka! — zaśpiewały chórem obie siostry po czym wybuchły śmiechem.

— No to niezłego masz kochasia — nadal śmiała się Angie.

— Siemano, z czego się panie tak chichrają? — powiedziała Peggy, wchodząc do pokoju.

— No bo... — zaczęła Angelica, ale zaraz spojrzała pytająco na Elizę.

— Mam chłopaka, który pracuje w Pralce, tak, tej Pralce, nie ma piegów, ale za to ma kucyka i pisze do mnie listy zamiast wiadomości na Messengerze — dokończyła Betsey.

— Co mnie ominęło?! — Peggy wskoczyła na łóżko i usiadła między siostrami, kładąc brodę na ramieniu Angelicy — Daj mi więcej szczegółów.

Właśnie w taki sposób — słuchając tych romantycznych i trochę mniej opowieści Elizy i czytając zapisane alexowym charakterem pisma listy, (oczywiście te, które wcześniej przefiltrowała i ocenzurowała Elizabeth) siostry Schuyler spędziły resztę popołudnia w sporym i ładnym pokoiku w jednym z wielu tysięcy mieszkać na Manhattanie.

— Ach! Jeszcze jedno! — zerwała się z posłania Peggy — Mogłabym odzyskać moją walizkę, przecież mam wycieczkę!

— Pewnie wywiozą was gdzieś do Pennsylvanii — zaśmiała się Angelica.

— Spokojnie, tylko do Maryland! — pstryknęła ją w ramię Peggy — Liza, masz ją?

Elizabeth była już w trakcie wyciągania żółciutkiej walizki z szafy. Udało się. Postawiła ją więc na środku pokoju.

— Jeszcze coś! — krzyknęła Eliza.

Dziewczyna podczołgała się do biurka, wyciągnęła z szuflady niebieską wstążeczkę i przewiązała ją przez rączkę walizki.

— Wiecie czego jeszcze się dowiedziałam w te ferie? — zwróciła się do sióstr.

— Czego? — zapytały chórkiem.

— Że do twarzy mi w niebieskim — zachichotała Eliza.

Panienka SchuylerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz