IX

329 50 113
                                    

Kawa stygła. Czekała spokojnie na stole w sali konferencyjnej, aż ktoś ją wypije. Był to widok piękniejszy niż jakikolwiek krajobraz. Szczególnie dla Hamiltona. Z jedną różnicą - on na pewno nie czekałby, aż stanie się zimna.

Po firmowy kubek z uśmiechniętą pralką sięgnął tamtego dnia nie Alex, a Thomas. Nienagannie wyprasowana fioletowa koszula i ciemniejszy o kilka tonów krawat zapewne zwróciłyby uwagę niejednej pani. Gdyby oczywiście jakieś panie tam były...

Nie. W sali był jedynie Jefferson, Madison i lekarstwa Madisona, których opakowania wydawały niesamowicie nieprzyjemne odgłosy, przez które Thomas raz po raz się wzdrygał.

— Na pewno nie chcesz kawy? — zapytał spod swojej prywatnej szopy na głowie jeden z mężczyzn.

— Nie. Loservitu nie można mieszać z...

— Dobra, nieważne. Lepiej powiedz mi, co dokładnie mówił ci wtedy prezes.

— Na balu? — zapytał Madison, ale widząc jak Thomas przewraca oczami natychmiast się poprawił — Ach tak, na balu! Pytał mnie o zdanie. Chciał wiedzieć co sądzę o tym, aby Hamilton poprowadził warsztaty. Dokładniej to chyba dzisiaj.

— A ty na to?

— A ja na to, że w sumie czemu nie...

— James! Oto moje pytanie! Czy ty w ogóle czasami myślisz?!

— Tak się składa, że posiadam wolną wolę. Pomyślałem, że doświadczenie Alexandra może nas wszystkich czegoś nauczyć.

— Rozumiem — Jefferson znów wywrócił oczami — To jednak nie myśl za dużo, kochany, bo nie za bardzo ci to wychodzi.

— Thomas, znam cię, jak mi się chwilami zdaje, nawet za dobrze, ale dalej nie dane mi było poznać powodu, dla którego tak się żresz z Hamiltonem!

— Niech to szlag, Madison! Żaden gówniarz nie będzie mi wyznaczał toku pracy! Tym bardziej tak pyskaty jak Hamilton — mężczyzna wstał od stołu i zaczął chodzić w kółko.

— Myślisz, że Lee jest lepszym przełożonym?

— Nie...

— Myślisz, że z Hamiltonem byłoby gorzej?

— Tak?

— Dlaczego?

— Jammie, cholera, bo to Hamilton!

Madison pokręcił głową, wstał i wyszedł zostawiając Jeffersona, któremu czerwień, którą miał na twarzy, jakoś zupełnie nie pasowała.

Już wkrótce sala wypełniła się ludźmi i już nikt nie zwracał za bardzo uwagi ani na fioletową koszulę, ani zmarszczone czoło Jeffersona.

Washington wszedł wkrótce na podest, żeby rozpocząć spotkanie.

— Moi drodzy, dzisiejsze szkolenie poprowadzi członek naszego zespołu, który z godnym podziwu zapałem przyczynia się do sukcesów naszej firmy, zaskakując przy tym wiedzą oraz umiejętnościami - Alexander Hamilton — zapowiedział George.

— Nieobecny — rzucił Jefferson popijając kawę.

— Słucham? — prezes zbiegł z podestu.

— No — mruknął przeciągle Thomas — Z tego co słyszałem, to młody dosyć późno wczoraj wrócił do hotelu. Z resztą co ja tam wiem...

— Burr? — Washington obrócił się w stronę Aarona.

Wszyscy inni pracownicy uważnie śledzili bieg wydarzeń z zaciekawieniem przechylając głowy. Panowała jednak grobowa cisza.

— T-tak. Dosyć późno, ale o w miarę przyzwoitej porze. Budziłem go, ale kiedy wychodziłem nadal spał — mówił Burr.

Panienka SchuylerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz