Jack czuł się zagubiony. Od pewnego czasu coraz bardziej doskwierało mu to, że nikt go nie widzi. Że nikt nie zwraca na niego uwagi. A to, żeby został Strażnikiem... Co to w ogóle za pomysł?
Siedział na parapecie jednego z domów, opierając się o okno i wsłuchując się w dźwięk kropel skapujących z pobliskiej rynny. Kap kap, jedna po drugiej. Był niepocieszony, że lód roztapia się tak szybko. Wiatr owiał go nagłym podmuchem, jakby chciał zapytać, o co chodzi. Jack jednak narzucił kaptur na głowę. Chciał pomyśleć. Potrzebował chwili samotności. Cóż za ironia - pomyślał. - Całe życie jesteś sam.
Dłonią bezwiednie dotknął zawieszonej na nadgarstku bransoletki. Niby takie nic, dwa szare rzemyki, zrobiona z iskrzącego się niebieskiego lodu śnieżynka, ale to wystarczyło, żeby wiedział, że to nieprawda. Nie miał pojęcia, dlaczego ta mała rzecz sprawiała że czuł się lepiej, tym bardziej nie wiedział, jakim cudem lodowa śnieżynka jeszcze się nie roztopiła, chociaż miał ją... cóż, właściwie odkąd pamiętał.Oparł głowę o zimną szybę.
Było mu już wystarczająco ciężko. Nie chciał jeszcze pakować się w żadne układy. W dodatku ostatnio czuł, że coś jest nie tak. Że wciąż ma obietnicę do spełnienia.
Przed jego twarzą przemknęła złota nitka. Uniósł głowę, by zobaczyć siedzącego na piaskowej chmurze Strażnika. Uśmiechnął się pod nosem. Nie wiedział dlaczego, ale obecność Piaskowego Ludka sprawiała, że w jakiś sposób czuł się lepiej. Nawinął pobliską nić na palec, zagarniając jej trochę dla siebie. Ta natychmiast uformowała się w obraz dziewczyny z koroną na głowie. Jack przypatrzył jej się chwilę, po czym rozproszył pył ze złością. Chciałby wiedzieć, o co chodzi temu światu, że cały czas wystawia go na jakieś dziwne próby. Nie rozumiał, po co ludziom Jack Mróz, skoro nawet w niego nie wierzą.
***
Elsa po raz kolejny tego dnia zaczęła poddawać w wątpliwość słuszność porządku tego świata. Miała wrażenie, że wszystko toczy się zupełnie nie tak, jak powinno. A to sprawiało, że z dnia na dzień czuła się coraz bardziej przytłoczona. Przekręciła się na drugi bok, mając nadzieję na choć chwilę snu tej nocy. Niestety, była to złudna nadzieja. Elsa westchnęła z poirytowaniem, przewracając się na plecy. Wpatrywała się w oszroniony sufit, zastanawiając się, czy na pewno jest gotowa na jutrzejszą koronację. I po raz kolejny uświadomiła sobie, że nie. Podniosła rękę, wypuszczając z palców malutkie iskierki lodu. Z jednej strony nienawidziła tej mocy. Wolałaby być jak wszyscy inni. Wtedy nie musiałaby się kryć. Bramy pałacu zawsze mogłyby stać otworem dla wszystkich. Mogłaby być dla Anny prawdziwą siostrą. Mogłaby być z Jackiem. Odruchowo spojrzała na okno. Nie było uchylone już od dawna, ale i tak wiedziała, że chłopak by nie przyszedł. Podobno zniknął w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach. Uznano, że utonął, choć jego ciała nigdy nie znaleziono. I mimo że czuła, że on żyje, że przecież nie zostawiłby tak rodziny, jej by tak nie zostawił, nie mogła zrobić nic, by go odnaleźć. Bo nawet nie miała pojęcia, gdzie szukać. Sama nie wiedziała, kiedy zaczęła o nim zapominać. Odizolowanie się od wszystkiego i wszystkich zrobiło swoje, to prawda, ale sądziła, że jej uczucie do niego nie wygaśnie... Przynajmniej nie tak szybko. Odrzuciła kołdrę i wstała. Musiała się czymś zająć, miała dość dręczących myśli.
Założyła pantofelki, narzuciła na piżamę miękki szlafrok i delikatnie uchyliła drzwi swojego pokoju. Po upewnieniu się, że nikt nie patroluje korytarza i w pałacu panuje niezmącona cisza, wyślizgnęła się ze swojego małego azylu. Drzwi zamknęły się za nią z lekkim kliknięciem. Niemalże na palcach doszła do końca holu, przeszła schodami w dół, skręciła w prawo w ciemny zakręt i już po chwili stała przed drzwiami do kuchennego zaplecza. Uchyliła je i weszła do pomieszczenia. Kucharze najwyraźniej przygotowali już większość koronacyjnej uczty, bo w chłodni stało tak wiele potraw, że Elsa dawno tylu nie widziała. Szybko jednak dostrzegła na samym końcu szeregu wykwintnych dań mały talerzyk z żółtym puddingiem. Uśmiechnęła się sama do siebie. Któryś z kucharzy zorientował się już jakiś czas temu, że jedna z księżniczek notorycznie odwiedza kuchnię po nocach i teraz zostawiał jej małe poczęstunki. Wzięła do rąk niewielki spodeczek i widelczyk. Deser był naprawdę smaczny i przynajmniej mogła w końcu zająć myśli czymś innym niż nieubłaganie zbliżająca się koronacja. Odstawiła naczynie dokładnie tam, skąd je wzięła i opuściła pomieszczenie. Po drodze do swojego pokoju postanowiła przejść jeszcze przez ich małą pałacową galerię sztuki. Zawsze lubiła tu przychodzić. Obrazy pozwalały jej wyobrażać sobie idealną rzeczywistość. Zatrzymała się przy jednym, przedstawiającym Arendelle nocą. Księżyc na tym malunku wydawał się być tak jasny, że to on oświetlał całe miasto. Ten widok nieodłącznie kojarzył jej się z Jackiem. Może dlatego tak lubiła ten obraz? Pamiętała, że tej ostatniej nocy, kiedy się spotkali, księżyc zdawał się świecić równie mocno. Uśmiechnęła się, znów pogrążając się we wspomnieniach. Dopiero po chwili ruszyła dalej. Gdy dotarła do swojego pokoju, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ta głupia koronacja będzie początkiem nie tylko problemów, ale też czegoś nowego. Czegoś tak długo przez nią wyczekiwanego.
Odgarnęła platynowe włosy, wygodnie układając się w łóżku.
Zasnęła w końcu, patrząc na królewskie insygnia, ale mając przed oczami uśmiechniętą twarz Jacka.Zawsze ci mówiłem, że twoja moc jest cudowna.
CZYTASZ
Płatek śniegu || Jelsa fanfiction ✔
FanfictionJack zapomniał. Zapomniał o wszystkim, co wiązało się z jego poprzednim życiem. Zapomniał o swojej siostrze, matce, zapomniał o dziewczynie, którą znał z Arendelle. Elsa nigdy nie zapomniała o nim.