IV

402 47 0
                                    


Levi stopniowo zanurzał ciało w ciepłej wodzie. Na codzień regularne kąpiele były czymś, co mógł nazwać mianem luksusu, aczkolwiek zawsze starał się dbać o higienę, w przeciwieństwie do większości mieszkańców dzielnicy biedoty.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna nie był w stanie zareagować. Całe otoczenie zamku wydawało mu się przytłaczające, ponieważ postrzegał się jako raczej prostą osobę.
-Jego Wysokość kazał zostawić czyste szaty. Pozwól, że wejdę - usłyszał.
Brunet poczuł się wreszcie zobowiązany, by udzielić odpowiedzi, gdyż w innym wypadku wyszedłby zapewne na głupca.
-O-oczywiście - odpowiedział niechętnie.
Drzwi się uchyliły. Do pomieszczenia wtargnął szatyn o jasnej cerze. Na oślep i w pośpiechu szukał najbliższej półki, na której mógłby położyć ubrania.
- Ach! - wymamrotał, napotykając krzesło. - Proszę mi wybaczyć za najście. - Ukłonił się i wyszedł.
Levi poczuł nagły przypływ ciepła na twarzy. Z niedowierzaniem zaczął łapać się za policzki. Jak dotąd nie zdarzyło mu się, żeby ktokolwiek postąpił wobec niego w tak uprzejmy sposób - chociażby z przymusu.
Gdy ciecz w wannie stała się znacznie chłodna, mężczyzna ostrożnie z niej wyszedł, chwytając za leżące nieopodal lniane płótno. Owinąwszy się tkaniną, podszedł do krzesła, na którym leżała zostawiona wcześniej przez sługę szata: szafirowa, idealnie współgrająca z odcieniem oczu bruneta, z wyglądu przypominającą togę, podobną do tej białej, w której wcześniej Levi widział króla.
Uporawszy się z odzieniem, z którego założeniem - na dobrą sprawę - miał spory problem, mężczyzna niepewnie uchylił drzwi.
Spojrzał w jedną stronę, w drugą i... cofnął się w tył.
- Czekałem na ciebie - powiedział nie kto inny, jak sam król Bertrand, starając się stłumić uśmiech, wywołany zapewne widokiem bruneta, ukrywającego się za potężnym masywem drewna.
- Chodź, na pewno jesteś głodny - kontynuował, jakgdyby był pewien, że tym razem nie uzyska również żadnej odpowiedzi.
Nie mylił się. Ani wtedy, ani w czasie drogi długimi i krętymi korytarzami pałacu, Levi nie odezwał się ni słowem. Władca także szedł w ciszy, zrozumiawszy najpewniej, że kolejna próba podjęcia jakiejkolwiek interakcji jest bezsensowna, a nawet zbędna. Wchodząc do królewskiej jadalni, mężczyzna przeżył niemałe zaskoczenie, czego oczywiście nie dał po sobie poznać. Nigdy w życiu nie widział czegoś równie wspaniałego - syto zastawiony, kilkunastometrowy stół zajmował niemalże całe pomieszczenie, dookoła niego stały potężne krzesła o borodwym obiciu i pozłacanej ramie, żyrandole mieniły się milionem barw, dookoła wisiały okazałe obrazy, a sklepienia na suficie wyglądały jak prawdziwe dzieło sztuki.
-Usiądź - powiedział król, odsuwając jedno z krzeseł.
Oczywistym jest, że osoba o jego statusie społecznym nie zwykła postępować w taki sposób, co Levi miał jak najbardziej na uwadze, aczkolwiek motywował to tym, iż władca potrzebował go tylko jako swoją zabawkę na jedną lub góra kilka nocy. Zachowywał się tak, a nie inaczej, jedynie by zaspokoić swoje wypaczone pragnienia, nic więcej. Przyzwyczajony do wiecznego wydawania rozkazów, odurzony władzą, czując niedosyt, pragnął posunąć się o wiele dalej. Kochał rządzić - z pewnością to uwielbiał. A kto byłby lepszym niewolnikiem od kompletnego zera?
Właśnie tak to postrzegał.

Królewski Kochanek | eruriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz