Rozdział 10

44 5 2
                                    

                   Nauczylam sie czegoś o rzyciu - nie należy za dużo pytac, jak ktos muwi szyfrixem. Wstydzem siem przyznac co zrobilam, ale poffiem jedno: kiedy te typki sie zapytaly o stoffke, to ja sie pytam, co znaczy "do buzi", no to oni muffiom, rze to znaczy "do otworu gembowego". Ja wcionsz nierozumijonyca, o co cho, pytam: "Ale o co cho?", no to oni, że "no... wiesz no... kiełbasa dla psa? Banan dla małpy? Guma dla Andrzeliki?" No to ja, że "nie jestem ani psem, ani małpom, a Andrzelika to druga po mnie najładniejrza baba na trzepaku, moja memesis i żeby spadali, bo som gupkami. No i chyba wzieli sobie to głeboko do wontróbki, czy co tam stare chłopy majo, i sb odjechali, zostawiajonc mnie samom. Znofu jestem sama! Sama w najgorszy dzień na bycie samom - Wale w tynki! Byłam daleko od domu, a do mamki dzwonic ni ma jak, bo przyps głarantołany. No to se tak ide w strone chyba mego domku i mysilem... myslem... myślem... i stwerdzam, że nudziks, ale se ide. Słysze odgłosy. Krzyki! Z krzaków z jakis mecior od mnie, no to ja se nieruhomijem ze strachencji. Nagle krzyki cihnom, a jakis koles bez portek, w samych majtasach wychodzi stamtont. To mnie ruszyło i uciekłam! Jeszeli jom zabił, to sobie zasłuszyła, widocznie tak musiało być, winc ni dopuscił sie przestempstffa, chyba ze zehcialby zapuić mię, to wtedy trafilby za kraty z automatu, zatem go uratowalam. Bo ja szanuje ludziuff czyszczoncyh świat z podłyh bab. Moszliwe, ze sie we mnie zakochał, ale ja to zlałam. Szłam do domu, bo mi zimno. Znofu bylam sama, jak frajerzy na wixah. Ide se i ide... i ide... i ide... A kto? O kurczaczki!!!

- Mamo?! To naprawdę ty?

- Curuś!!! Siemanderko! Tensknilam! Gdzie bylaś? - Po tym pytaniu prawa komora sercowa mnie zabolala. Jak w dzień walenia w tynek mogem jej powiedzieć, rze ucieklam od niej, bo sie jej balam? Czy mogłam wyjawić jej żecz, ktura moglaby ją zabić?

- Mamo! - krzyknęłam, powstrzymując z trudem, miejscami nieudolnie, płacz - bo... ja... mi... sen... on... ja... ona... - bełkotałam bez sensu, próbujonc opowiedzieć jej moje perpetie zpszed ostatnich tygodni.
- Ciii... - uspokoiła mnie - już dobrze. Chodź, pojedziemy do domu i obejrzymy ten teleturniej, w kturym ludzie tracom hajsy, to sie uspokoisz, dobrze?

Muszem byci rzeczywiście ksienżniczką, skoro madre tak spokojnie zareagowała na mojom ucieczkem. Uradowana perspektywom smiania sie z gupich ludzi, którzy dostajo hajs tylko po to, aby go tracić i sie rozczarować, z ohotom wsiadłam do samochodu i pojechałam z mamą do domu.

Na miejscu czekalo na mnie mnóstwo  zarcia: Góry Popcornu, Kolowy Potok, Pola Hamburgerskie, Kotletary, Pasmo Ciperków i Morze Prosiaczkowe, a na kazde z nich padał Deszcz Sosu Czosnkowego. Nie byłam w domu - byłam w raju! Sielanka ta mogłaby trwać wiecznie, ale pojawił się Ciorny Prorok, czyli buzyciel rajuff - podła zdzira. 

Siedząc juz wygodnie w fotelu z kolowym hełmem na głowie, który daje +5 do radosici z rzyćka, uslyszalismy z madre pukanko do dżwiczek. Madre wstała (kohana) i powiedziała, rze to ktoś do niej i ze nie muszem siem menczyć. Otworzyła je i wtedy usłyszałam "To co? Idziemy do mnie?" tym wrednym, zdziorowatym tonixem, jakby dziecko narzekało na to, ze musi zjeść brokułę. Madre wtedy powiedziało do mnie, ze niestety musi zmykać do jej "waleńtynek" wpadł i zabiera jom na wiksem. Nie zdonszyłam zaprotestować, bo ona ucałowała mnie w moje królewskie czułko i wrencz wybiegła z domu. 

A ja głupia myślałam, że nie bende sama w ten głupi dzień Walentynek!

Ja Kontra ChłopcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz