𝟙

517 30 7
                                    

Korzystając z chwili przerwy po zaniesieniu wypełnionych dokumentów, postanowiłam doprowadzić swoje biuro do porządku. Zaczynając od długopisów na podłodze, przez przypadkowo strącony z biurka stojak, po karteczki masowo przyklejone do monitora. Wstałam i podniosłam wszystko co upadło. Sięgnęłam po zwinięty, laminowany papierek, z zamiarem wyrzucenia go. Spojrzałam na niego, nie przypominając sobie co to, i z ciekawości rozwinęłam go. Była to moja jedyna zachowana fotografia z ojcem. Był on wysokim, niebieskookim mężczyzną z intensywnie rudą barwą włosów. Odziedziczyłam po nim kolor oczu i włosów. Niestety, jestem do niego dosyć podobna, o czym często wspominał mój dziadek.

Wyjazd na front, z którego nie wrócił. Lata życia w nadziei, że kiedykolwiek go zobaczę. Rozmazane, puste wspomnienia z dzieciństwa. Dorastanie bez jego wsparcia, co w praktyce zastąpił mi mój dziadek. Gniew wzrastający latami po ucieczce. Uczucie odrzucenia i osamotnienia, które towarzyszyło mi od wielu lat.

To wszystko zawsze wracało, gdy patrzyłam na nasze ostanie wspólne zdjęcie. Byłam na nim ja, i mój biologiczny ojciec. Miał na sobie mundur wojskowy z naszywką „J. Seed". Był to ostatni raz, gdy go widziałam. Od tego czasu zadawałam sobie pytanie, czy za mną tęskni. Po tych wszystkich latach myślę, że tylko udawał tego kochającego i czułego ojca.

— Jane, kiedy ty tu się urządzisz, co? Siedzisz tu dobre cztery miesiące i dalej jest tu smutno. — Swoim przyjściem sprowadził mnie na ziemię, przerywając sprzątanie biurka. Fakt, nadal nie udekorowałam tego biura, dalej jest tu trochę pusto. Na brązowo-czarnych ścianach mimo wbitych w nie gwoździ nie wiszą obrazy. Spojrzałam na stojącego w progu Camerona. Jest agentem FBI, moim dobrym przyjacielem i bratem przyrodnim mojej matki. Gdyby nie on, dalej wykładałabym fizykę kwantową na uniwersytecie. Jednak nabyta na studiach wiedza nie jest bezużyteczna, gdyż jestem korepetytorka jego syna, Josha. Zaskoczył mnie jednak, że zgolił się na łyso.

— Twojej łysej głowy się nie spodziewałam, Cam! Czy mam się bać, że zostaniesz drugim Walterem White? — Często zdrabniam jego imię, co średnio mu sie podoba. Spojrzał na mnie spode łba, z lekkim, triumfalnym uśmieszkiem. Podszedł do mnie ze stertą papierów, wyjmując z nich grubszą teczkę – O nie! Dopiero co zaniosłam stos dokumentów, z którymi męczyłam się z dobry tydzień. Sam sobie je wypełnij!

— Co? Nie, ta sterta papierów to tylko do czytania, ale poza tym gratuluje! Zostałaś przydzielona do swojej pierwszej akcji w terenie. Trzeba aresztować przywódcę kultu, Josepha Seeda — Wzdrygnęłam się na dźwięk własnego nazwiska i spojrzałam na niego zaskoczona. Nie jest ono pospolite, które nosi co trzeci obywatel, pokroju White. To nazwisko jest tak rzadkie, że w większości jest wyznacznikiem pokrewieństwa między osobami — Facet ma to samo nazwisko co ty, martwi cię to? — spytał, widząc mój zaniepokojony wyraz twarzy.

— Martwi... popularnego przecież nie mam — spojrzałam na niego z niepokojem — Może opowiesz mi o tym kulcie? — Kiwnął głowa i wyjął z teczki cztery zdjęcia przedstawiające trzech podobnych do siebie mężczyzn, najpewniej braci, i młodej kobiety. Cameron sięgnął po jedno ze zdjęć brodatego mężczyzny w okularach. Głowę miał przechyloną na bok a włosy najpewniej spięte.

— Joseph Seed, przywódca i założyciel kultu, jest zwany przez nich „Ojcem", a z tego co wiemy sądzi, że Bóg przemawia przez niego. Marston ostatnimi czasy zbierał sporo informacji o nim - dzięki niemu wiemy, że miał żonę polkę - Barbarę i córkę. Niestety obie nie żyją... — Widać było, że ciężko było mu mówić o śmierci dziecka, w szczególności jako ojciec. Odłożył zdjęcie przywódcy kultu i sięgnął po fotografię młodego mężczyzny z okularami na głowie i ulizanymi włosami, skierowanego wprost na obiektyw. Połowa jego twarzy była okryta mocnym cieniem, przez który prawnie nic nie było widać — John Seed, w papierach Duncan. najmłodszy z braci i z tego, co mówią to najbardziej pierdolnięty z tego rodzeństwa. Ci którzy uciekli opowiadali, że tatuuje lub wycina nazwy grzechów na skórze, a to zależy od tego, który rowek go zaswędzi w trakcie czegoś co nazywa spowiedzią, a gdy człowiek „oczyści" się w jego mniemaniu z grzechów, cokolwiek to znaczy, wycina płaty skóry z tymi pojebanymi grawerami i chuj wie, co z nimi robi. O zgrozo, jest prawnikiem kultu i to podobno piekielnie dobrym...

Tylko ty [Far cry 5 ff]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz