☁️2☁️

110 39 6
                                    

Jimin? To do mnie było?


- Jiminku! - krzyknęła kobieta. Nie pamiętam jej a nawet nie kojarzę. Kim ona jest?
- Jimin nie pamiętasz mnie?


- Em. Dzień dobry?- przywitałem się i jak na tamtą chwilę czułem się dziwnie. Skąd ona zna moje imię?


- To ja twoja mama! - krzyczała, a ja zrobiłem jedynie minę z pytającym wyrazem - patrz na to zdjęcie! - pokazała mi nasze wspólne zdjęcie -Synku na prawdę mnie nie pamiętasz?


Ah to moja mama?
Serio?

Ja to jednak jestem zajebisty. Nawet wyglądu własnej matki nie pamiętam. Nic dziwnego bo jestem w tym szpitalu prawie dwa miesiące. A może miesiąc? Nie wiem, przestałem liczyć dni.

- Mama? - spytałem puszczając klamkę od toalety.
- Tak! Pamiętasz? - spytała i widziałem że powoli zaczynają jej lecieć łzy. Naprawdę? Zostawiają mnie na długi czas w tym białym więzieniu, nawet mnie nie odwiedzą i potem wielkie halo że ich nawet nie pamiętam.


- Pamiętam - odparłem i w końcu wszedłem do toalety zostawiając moją mamę samą na korytarzu.

Podszedłem do lustra i popatrzyłem na siebie. Nie mogłem uwierzyć że mieli odwagę tu przyjść i jeszcze pewnie będą mieć pretensje że za nimi nie tęsknię. Oczywiście po załatwieniu wszystkich spraw, wyszedłem z toalety i upewniając się że nie ma nigdzie w pobliżu czekającej na mnie "mamy", udałem się szybko do pokoju gdzie spałem. Nie zdziwiłem się gdy zobaczyłem tam ich. Moich rodziców. Rozmawiali z lekarzem i nawet nie zauważyli kiedy wszedłem do środka. Stałem jak słup obok drzwi ale tak aby jakaś pielęgniarka przypadkiem mnie nie uderzyła, wchodząc do pokoju. Nie chciałem z nimi rozmawiać, nawet nie miałem o czym. Oprócz tego że mnie zostawili to nie było innych tematów.


- Jimin. Jedziesz do domu - powiedziała kobieta, odwracając głowę w stronę mojego ojca a następnie z powrotem w moją stronę - cieszysz się?


Co?
Do domu?

Huh, ja nie mam domu.
Nie będę mieszkał z nimi.


Zrobiłem zdezorientowaną minę na co wyraz twarzy mojej mamy się zmienił a uśmiech jakby prysł. Nie była to twarz wyrażająca złość, to był raczej smutek.


- Pewnie jest w szoku bo dawno tam nie był. To przecież 3 miesiące - przerwał ciszę lekarz.
Ile?! 3 miesiące?! Nie przesłyszałem się, prawda?


- Ah, tak ma pan racje - odparła kobieta zwana moją mamą i poprawiła swój czerwony płaszcz, który strasznie rzucał się w oczy ponieważ wszystkie ściany były koloru białego. Co do tego co mówił lekarz, oczywiście że jestem w ciężkim szoku że chcą mnie zabrać. I z drugiej strony niby po co? Żeby potem znowu mnie oddać?


- Jimin - zaczął mężczyzna w brązowym, długim płaszczu. To chyba mój tata. Brązowe, ciemne włosy opadały mu na czoło a pojedyncze, małe kosmyki wpadały mu do oczu. Nachylił się nade mną i kontynuował swój monolog - zabieramy cię do domu i pójdziesz do nowej szkoły.


Co?
Kolejna nowa szkoła!

Nie mam już siły na ciągłe zmienianie szkół. Nawet nie mogę się z nikim związać bo zaraz trafiam ponownie do szpitala i tracę kontakt z całym, pozostałym światem. Nie cierpię tego uczucia samotności. Nie miałem żadnego przyjaciela od dobrych paru lat i szczerze nie mam zamiaru mieć. To by było bez sensu, zaprzyjaźniam się z kimś a potem cierpię przez rozstanie na parę miesięcy. A może nawet na całe życie? Tak jak z nami kiedy ostatni raz spotkaliśmy się nad morzem. I pomyśleć że nigdy więcej się nie spotkaliśmy. To było dla mnie ciężkie i nie mogłem się z tym pogodzić. To byli moi jedyni przyjaciele.

- No dobra tu masz nowe ubrania - powiedziała do mnie mama po czym wręczyła mi poskładane starannie ubrania. Komplet składał się z jeansów, koszulce w paski i...mojej czapce z daszkiem? To ta sama co ostatni raz miałem na konkursie rysowniczym, dostałem ją od dziadka, który już nie żyje. Był jedynym który mnie odwiedzał ale z czasem wizyty były coraz rzadsze z powodu jego stanu zdrowia. Pamiętam jak przewieziono go do tego samego szpitala gdzie w tamtej chwili przebywałem. To było okropne uczucie patrzeć na umierającą ci bliską osobę.

Za oknem jak zawsze totalny syf. Deszcz zdaje się nie ustawiać a dzień się dłuży. Patrząc na idących ludzi, których znałem już na pamięć bo przychodzenie tu było widocznie ich nawykiem lub rutyną. Samochody jechały ostrożnie ale co jakiś czas, znazł się jakiś wariat i jechał zdecydowanie za szybko. Raz jeden kierowca wjechał w latarnie. Pamiętam to do dziś, niezapomniany widok. Małe kropelki wody zaczęły przyśpieszać tempo opadania na szybę od mojego pokoju a ja słyszałem coraz głośniejsze stukanie o szkło. Wtedy spojrzałem na kałuże, która umiejscowiła się na parapecie.

Znowu ta woda.

To z nią mam ciągle kontakt i nie daje mi spokoju. Od dzieciństwa, od tego cholernego Arboretum nie chciało się jej mnie zostawić w spokoju. Ciężko mi się patrzy na deszcz bo to przecież woda i oczywiście inny syf ale głównie woda. Może gdybym nie poszedł do arboretum to bym się o chorobie nie dowiedział?

Moje myśli rozwiał dźwięk karetki. Ciekawe kogo tym razem przywieźli.
Kolejną nastolatkę, która pocięła się przez chłopaka?
A może jakiś koleś chciał skoczyć z mostu bo uważał że życie nie ma sensu?


Zmieniłem pozycje siedzenia na wygodniejszą i zacząłem uważnie oglądać jak rozwija się sytuacja. Ale kiedy zobaczyłem kto wyłonił się zza drzwi karetki, coś we mnie pękło.

Mój dziadek?! To nie możliwe! On na nic nie choruje!

Wybiegłem szybko z mojego pokoju a pielęgniarka przechodząca obok spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Niestety zapomniałem że nie mogę się przemęczać bo mogę zemdleć.
W połowie drogi na sam dół gdzie przewożą pacjentów na sor, zrobiło mi się słabo i musiałem uklęknąć na środku korytarza.

Czułem nieprzyjemny chłód na stopach, który po chwili przerodził się w dreszcze. Ale nie mogłem odpuścić! Mimo mojego nie dobrego stanu, wstałem i ruszyłem w ma sor.

Kiedy stałem ku drzwi, zobaczyłem jak mój dziadek leży na łóżku i chyba nie oddycha. Czułem jak pęka mi serce. To okropne, naprawdę okropne. Jedyna bliska mi osoba może umrzeć! Usiadłem na najbliższym krześle i zakryłem rękami głowę. Czułem jak mi się uszy zatykają a moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej.

Z transu wyrwał mnie głośni huk drzwi. Lekarze mówili coś ale nie zwracałem na to uwagi. Ja miałem w głowie tylko to , aby mój dziadek przeżył. Nawet nie wiem co mu się stało. Pobiegłem w stronę sali gdzie został przewieziony mój dziadek.

- Dziadku!


Kiedy byłem tuż przy drzwiach, zobaczyłem to czego nie powinienem. On umiera! Naprawdę umiera! Widziałem jak lekarze robili wszystko aby przeżył.
- Nie! Dziadku! Nie zostawiaj mnie!
Ledwo widziałem.

Wszystko przez załzawione oczy. Czułem jak krople swobodnie przesuwały się po moich pulchnych policzkach, tworząc przy tym rzekę słonych łez. Nie mogłem złapać tchu.

Zobaczyłem w pewnym momencie że lekarze opuścili swoje głowy i odsunęli się od łóżka.


Dlaczego oni to robią?! No dalej! Przecież musi być jakaś nadzieja!


W tamtym momencie wiedziałem że mój dziadek umarł ma moich oczach.

《☁️》

Lie || P.jm [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz