Słowa Lorenza wyryły się w moim umyśle głównie jako ostrzeżenie. Do chwili, w której z jego ust nie padło stwierdzenie, że mnie zabije, nie miałam pojęcia o tym, iż coś dla niego znaczę. A to niestety zmieniało postać rzeczy. Jednakże nie zamierzałam przemilczeć tych słów, ponieważ wchodząc do łóżka szefa, nie miałam zamiaru kiedykolwiek do niego należeć, więc wypadało tę kwestię wyjaśnić, aby nie rościł sobie do mnie żadnych praw.
Podeszłam z zamówieniem do loży, czując, jak serce bije mi w przyspieszonym tempie. Stawiając szklanki z trunkiem na stoliku, nie mogłam ukryć drżenia rąk. Lód zadzwonił o szkło, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło. Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Znajdując się blisko wroga, jak go określił Lorenzo, czułam niepokój, zdając sobie sprawę, że nie wróży to niczego dobrego, wręcz przeciwnie. Oznaczało to tylko problemy, w dodatku niemałe. Takie, z jakimi nikt nigdy nie chciałby mieć do czynienia.
Drżenie z rąk przeszło na całe ciało, gdy duża dłoń zacisnęła się wokół mojego nadgarstka. Zastygłam, bojąc się podnieść wzrok, a tym bardziej spojrzeć na szefa. Doskonale wiedziałam, co zobaczyłabym w jego oczach. Wiedziałam również, że cokolwiek się wydarzy, jego gniew skierowany zostanie w moją stronę i choć nigdy nie doszło do sytuacji, w której by mnie uderzył, miałam świadomość, że to może się zmienić i to za sprawą pieprzonego kolesia w czapce z daszkiem. Tak czy siak, miałam przesrane. Czekałam na jego ruch, bojąc się poruszyć. Uścisk na nadgarstku zelżał, a dłoń zsunęła się niżej, przyjaciel Lorenza pochwycił moją lekko spoconą rękę, nakazując obejście stolika, po czym gwałtownie przyciągnął mnie do siebie, aż opadłam tyłkiem na skórzane obicie sofy.
Moje serce niebezpiecznie przekroczyło medyczne normy, obijając się o żebra. Wstrzymałam oddech, gdy na skórze poczułam ciepło bijące przez materiał ubrań. Zakręciło mi się w głowie, kiedy prawa dłoń spoczęła na moim ramieniu, a palce zaczęły masować bolące miejsce. Nie wiedziałam, jak mam się zachować. Siedziałam sztywna niczym struna, mając mętlik w głowie. W końcu zaczerpnęłam powietrza, dając wytchnienie płucom, lecz w dalszym ciągu bałam się wykonać jakikolwiek ruch. Nadal drżałam, ale już nie z powodu strachu czy skrępowania, lecz z niewyjaśnionego podniecenia.
– Nie obawiaj się mnie. Nie zrobię ci krzywdy – wyszeptał do mojego ucha, owiewając skórę wokół swoim ciepłym oddechem.
Mimowolnie zacisnęłam uda, nie rozumiejąc, co się ze mną właściwie dzieje. Nie znałam faceta, lecz moje ciało reagowało na jego bliskość, jakby go rozpoznawało, i to doskonale, co oczywiście było absurdem.
– Proszę, zabierz dłoń i pozwól wrócić mi do pracy, w przeciwnym razie Lorenzo mnie zabije – odszepnęłam słabym głosem.
Nie wiedzieć czemu, potok słów wydostał się przez moje usta, zanim zdążyłam to przemyśleć. Jednak mimo iż usilnie próbowałam opanować rosnący strach, wychodziło na to, że ten wygrał. Nie chciałam nawet rozważać, co zrobi ze mną szef.
– Nie martw się. Lorenzo nic ci nie zrobi, bo na to nie pozwolę. A jeśli się odważy, spotka go sroga kara... Audrey.
Tego było za wiele. Mogłam znieść jego dotyk, palące i rosnące pożądanie, ale zignorować faktu, że znał moje imię, prawdziwe imię, już nie. Kim on, do cholery, był? Pieprzonym Bogiem? Lorenzo nie mógł zdradzić mu mojego imienia, bo tylko osoby znające mnie osobiście wiedziały, że prywatnie jestem Audrey, w pracy posługiwałam się pseudo. Takie były zasady, a nam to pasowało.
Na moment zapomniałam, że obok przyjaciela, wroga, czy jak mu tam było, siedział mój szef i zapewne nie umknął jego uwadze obraz, jak facet mnie obłapia.
To nie skończy się, kurwa, dobrze! – pomyślałam.
Wzięłam serię uspokajających oddechów, czekając, aż dostanę pozwolenie na odejście. Musiałam uciec z loży i od mężczyzny, którego dotyk wypalał mi skórę, budząc pożądanie. To, z jaką nabożnością dotykał mojego ramienia, w miejscu, gdzie Lorenzo zaciskał z nerwów dłoń, było kojące, a zarazem czułe. Zapragnęłam poznać tego tajemniczego faceta, wciąż unikającego mojego spojrzenia.
Skarciłam się w duchu za pociąg do niegrzecznych chłopców. Czy ja naprawdę musiałam zawsze lecieć na tych niebezpiecznych kolesi, bawiących się bronią? Nie mogłam poszukać normalnego mężczyzny, który nosiłby mnie na rękach? Oczywiście, że nie. Odkąd do mojego serca i duszy wtargnął pewien bad boy, pokochałam adrenalinę i świat, w jakim zrodziła się nasza popieprzona miłość. I choć nigdy nie wyleczyłam się z niego, nie posklejałam serca, to wciąż chciałam być w miejscu, wśród ludzi, którzy go znali. Dawało mi to jakiegoś rodzaju nadzieję, iż pewnego dnia stanie przede mną i oznajmi, że nie musimy już się ukrywać. Że możemy cieszyć się tym, co zrodziło się między nami wiele lat temu.
Gość w czapce przechylił się w stronę Lorenza, a jego ręka automatycznie podjechała do góry, dotykając mojej szyi. Pogłaskał kciukiem rozpaloną skórę, czym odebrał mi ponownie oddech. Maska twardej i zimnej rzekomo suki rozpadła się w drobny mak. Trzęsłam się wewnętrznie ze strachu, ponieważ zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie przyjaciel bossa będzie chciał mnie mu odebrać i przekupić swoją czułością, bym ostatecznie wybrała jego.
W świecie, w którym żyję, panują pewne zasady. Każdy don wybiera sobie kobietę, lecz rościć do niej prawa może tylko wtedy, gdy ona się na to zgodzi. Niektórzy naginają zasady i porywają kobiety godne reprezentowania capo, dają im wszystko, o czym marzą, tylko po to, by zaskarbić sobie ich uczucia i lojalność. W rezultacie żadna nie może odejść z własnej woli, musi zostać przy capo do końca. To jest jedyny przywilej kobiet mafii. Nie mogą zmusić nas siłą, byśmy ich reprezentowały i dbały o wizerunek, możemy do nich przynależeć, jeżeli naprawdę tego chcemy i złożymy zaprzysiężenie z własnej krwi. Jednak nie wolno nam już odejść. Będąc żoną dona, siedzimy w całym gównie tak samo jak inni członkowie mafii, dlatego przez pięć lat Lorenzo nie usłyszał ode mnie, iż chcę być jego. Dzisiaj groźba, że mnie zabije, złamała twardą skorupę, którą się otoczyłam. Gdy szef jednej z pięciu rodzin mafijnych, zarządzający Nowym Jorkiem, oznajmia, że kogoś pozbawi życia, to tak zrobi. Bez mrugnięcia okiem.
Czekanie mnie zabijało, nie mogłam spokojnie usiedzieć na miejscu, czując mrowienie na ciele spowodowane dotykiem mężczyzny. Peach i Olivia, tańcząc na podeście przed lożą, rzucały mi zdezorientowane spojrzenia, wyczuwając, że coś jest na rzeczy. Wzruszyłam lekko ramionami, niemo dając im znać, iż nie mam pojęcia, co się dzieje. Wkurzały mnie ich baczne obserwacje, szczególnie Oli, która zapewne wyciągnęła pochopne wnioski.
Zrobiłam coś, za co byłam pewna, że spotka mnie kara. Wstałam, nie wytrzymując napięcia, zabrałam tacę i ruszyłam na miękkich nogach pozbierać ze stolików puste naczynia i przy okazji zamówienia, nie odwracając się za siebie. Nie musiałam tego robić, by wiedzieć, że dwie pary oczu wwiercają się w moje nagie plecy. Gdyby można było przyszpilić spojrzeniem kogoś do ściany, już bym wisiała na niej niczym Jezus na krzyżu.
Adrenalina buzowała w moich żyłach, dodając mi odwagi, a serce kołatało mocno, przypominając mi, że wciąż żyję, a nie wegetuję. Zmienność moich nastrojów tego wieczoru mogłabym porównać do stanu błogosławionego. W jednej chwili czułam się pokonana, bezradna, zaś w drugiej miałam w sobie tyle siły i hartu ducha, że mogłam stanąć z Lorenzem twarzą w twarz i powiedzieć mu, co myślę, nie zważając na konsekwencje.
Lawirowałam między stolikami i lożami jak najdłużej było to możliwe, kręcąc biodrami w takt muzyki trance. Gdy mijałam stolik faceta, który dał mi wcześniej napiwek, zapiekł mnie pośladek. Przystanęłam w miejscu, przelotnie spoglądając w kierunku szefa i jego przyjaciela. Dyskutowali o czymś zawzięcie, więc prawdopodobnie nie zauważyli, że pewien frajer ośmielił się dać mi klapsa w tyłek.
Odwróciłam się do kolesia szczerzącego zęby w lubieżnym uśmiechu. Chwyciłam kufel z połową zawartości i bezceremonialnie wylałam idiocie piwo na głowę.
– Nigdy więcej nie waż się tego robić, dupku – wysyczałam i odeszłam, nie zważając na jego sapanie.
Nie obchodziło mnie, czy Lorenzo zrobi mi o to awanturę, miałam to gdzieś. Nikt nie ma prawa klepać mnie po tyłku. Nabuzowana wściekłością pospiesznie podeszłam do baru i poprosiłam Jose o szklankę whisky z lodem. Wypiłam trunek jednym haustem, rozkoszując się pieczeniem w gardle. Widząc, że Lorenzo zmierza w moim kierunku z nietęgą miną, uciekłam za bar i wyrwałam z ręki Jose butelkę z trunkiem, biorąc z niej kilka łyków. I tak miałam przejebane, więc co za różnica. Na rauszu przynajmniej nie musiałam udawać podporządkowanej, ale puszczały mi hamulce, wiec ten wieczór mógł skończyć się źle, bardzo źle.
Opanowany szef podszedł do mnie swobodnym krokiem, doskonale maskując prawdziwe uczucia, o ile w ogóle takowe posiadał. Wyjął butelkę z mojej dłoni i oddał ją chłopakowi stojącemu za barem. Otoczył mnie ramieniem i szepnął do ucha:
– Nie wiem, co się z tobą dzisiaj dzieje, Audrey, ale nie panujesz nad sytuacją. Lepiej będzie, jak wrócisz do domu.
Parsknęłam, zakrzywiając usta. Złapał moją brodę w palce i zacisnął je na szczęce, wywołując ból. W oczach Lorenza widziałam chłód, który przeniknął moją skórę. Spoważniałam, lecz nie odwróciłam wzroku, jeślibym to zrobiła, pokazałabym mu, że żałuję swojego zachowania.
– Audrey, złotko, wiesz, dlaczego cię wybrałem? – Pokręciłam głową, mimo iż wiedziałam. – Bo masz jaja, jesteś lojalna i nie pozwolisz sobie w kaszę dmuchać, ale przechodzisz dzisiaj samą siebie. Co się stało, kochanie?
Okay... Co się właśnie wydarzyło?
Troskliwy ton Lorenza zbił mnie z tropu. Sądziłam, iż wyprowadzi mnie na zaplecze, sprzeda liścia, wyzwie od pierdolonych suk i nakaże przeprosić swojego gościa za ignorancję, a tymczasem don pytał się mnie, czy coś się stało. Patrzyłam na niego w osłupieniu, nie wiedząc, co właściwe powinnam odpowiedzieć. Wszelkie słowa, jakie wcześniej kotłowały się w moim umyśle, nagle wyparowały, ot tak.
Zmarszczyłam brwi, analizując jego pobudki. Nie byłam pewna, ale doszłam do wniosku, że za zachowaniem Lorenza stał jego przyjaciel. Chciał mnie udobruchać, bym nie skalała jego wizerunku. Kobiecie dona nie przystoi się panoszyć czy podważać jego zdanie. I choć jego kobietą nie byłam – ani żoną – w półświatku myślano, iż jestem.
– Przejdźmy do biura – zarządził, nie doczekawszy się ode mnie odpowiedzi.
Przełknęłam ślinę, wiedziałam, iż chwilowy objaw troski był na potrzeby publiki. Dopiero za zamkniętymi drzwiami Lorenzo chciał pokazać mi, co naprawdę myśli.
Biuro Lorenza mieściło się nad klubem. Oszklone z jednej strony, by mógł obserwować lokal, siedząc za biurkiem. Z prawej strony rozciągały się monitory ukazujące poszczególne pomieszczenia klubu. W tym miejscu szef sterował swoją działalnością, tą legalną oczywiście. Mafijnymi sprawami zajmował się gdzieś na obrzeżach miasta, w starym magazynie, nie wiedziałam dokładnie gdzie, ponieważ notorycznie odmawiałam mu towarzyszenia podczas spotkań z półświatkiem. Dopóki miałam coś do powodzenia, korzystałam z tego przywileju.
Weszłam do środka pierwsza, Lorenzo wkroczył za mną i zamknął drzwi na klucz, co oznaczało, że nie miałam żadnej drogi ucieczki. Poczułam chłód otulający moją sylwetkę, więc objęłam się ramionami. W gabinecie temperatura była niższa niż na sali, panował tu półmrok. Żołądek związał mi się w supeł, alkohol leniwie dawał już o sobie znać, niepokój rozgościł się w trzewiach. Drżałam z zimna i ze strachu.
W co ja się wpakowałam? Głupia idiotka – myślałam.
Przystanęłam przed oknem, skupiając wzrok na mężczyźnie w czapce. Siedział nadal w loży, obserwując ludzi, a może tancerki? Wolałam myśleć, iż nie zwraca na nie uwagi, że to ja jestem tą, której pragnie, i podświadomie liczyłam na to, że naprawdę nie pozwoli, by Lorenzo zrobił mi krzywdę. A jeśli już o nim mowa, stanął za mną i ku mojemu zdziwieniu otoczył mnie ramionami, w momencie, gdy tajemniczy przyjaciel odwrócił się i uniósł wzrok, wbijając go we mnie.
– Wytłumacz mi, Audrey, co się, kurwa, z tobą dzieje – warknął, gwałtownie odwracając mnie przodem do siebie.
– Nic, wszystko jest po staremu – odparłam, siląc się na obojętny ton, ale chyba mi nie wyszło. – Może z wyjątkiem tego, że kazałeś mi być główną kelnerką, a potem kategorycznie zabroniłeś rozkładania nóg przed tym – wskazałam ręką za siebie – przyjacielem, wrogiem, chuj wie jeszcze kim. Potem, nie dbając o to, że wszyscy nas widzą, omal nie zmiażdżyłeś mi ramienia. Więc jak, do cholery, mam zachowywać się normalnie, skoro odpierdalasz jakieś szopki rodem z filmu – wyrzuciłam na jednym wdechu, podnosząc głos. Sapałam jak lokomotywa, wściekłość rozgrzała ciało i nie było mi już zimno, czułam gorąco.
Lorenzo się zaśmiał. Tak po prostu.
– Mówiłem ci, przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej.
– To niczego nie tłumaczy. – Skrzyżowałam przedramiona pod biustem. Nie było tak źle, jak sądziłam. Nie dostałam jeszcze w twarz, więc nabrałam odwagi na stoczenie bitwy.
– Jesteś piękną, atrakcyjną i silną kobietą. Lubię się tobą chwalić, więc chciałem, żebyś zajęła się dzisiaj moim przyjacielem, aby wiedział on, że traktuję go z należytym szacunkiem. Nawet jeśli jest inaczej. Lecz nie podoba mi się twoje zachowanie. – Zamyślił się, dotykając mojego policzka. – Odkąd pojawił się tutaj Costello, zachowujesz się inaczej niż zwykle. Dziwne, prawda? – Ton Lorenza był podejrzliwy, mogłabym powiedzieć, że oskarżycielski.
Coś jeszcze mówił, ale jego słowa do mnie nie docierały. Kręciło mi się w głowie, żołądek boleśnie się ścisnął, zwiastując wymioty. Zakryłam usta dłonią, rozglądając się za koszem na śmieci, by nie ubrudzić wykładziny w gabinecie szefa, bo z miejsca dostałabym kulkę w łeb. Odnalazłszy kubeł przy biurku, padłam na kolana, wyrzucając palącą zawartość żołądka. Nie trwało to długo, dwa razy i po sprawie. Lorenzo pokrzyczał sobie, używając kilkukrotnie słowa „kurwa” i ukląkł przede mną, gdy oparłam się plecami o nogi biurka i przetarłam usta przedramieniem.
Trzęsłam się jak osika, lecz nie przez wymioty czy alkohol. To z powodu nazwiska, które padło z ust Lorenza Russo. Elementy układanki częściowo wskoczyły na swoje miejsce. Przeszłość wróciła, moje ciało wyczuło mężczyznę zakorzenionego w mym sercu. Wszystko nabrało sensu: czapka z daszkiem, zapewnienie, że mam się go nie bać, unikanie mojego wzorku i czuły, troskliwy dotyk. Nadal było mi niedobrze i słabo. Lorenzo nie miał pojęcia, iż znam Costello, ale doskonale potrafił czytać między wierszami, dlatego począł zachowywać się zaborczo i zazdrośnie, obawiając się, że facet sprzątanie mu mnie sprzed nosa.
Złapał moją twarz w dłonie i głęboko spojrzał mi w oczy, jakby chciał wyczytać z nich prawdę. Mógł mnie nawet torturować, a nie powiedziałabym mu słowa. Nie mogłam, po prostu nie mogłam.
– Mów, co z tobą nie tak – polecił stanowczo.
Musiałam wymyślić coś satysfakcjonującego na poczekaniu.
– Nie jadłam nic od paru godzin i pewnie dlatego zwymiotowałam, przepraszam – wychrypiałam przez ściśnięte z emocji gardło.
Westchnął przeciągle.
– Dlaczego o siebie nie dba... A może... Ty jesteś... – Jego twarz momentalnie się rozjaśniła, a w oczach błysnęła radość.
– Co jestem? – burknęłam, chowając twarz w dłoniach.
– W ciąży, Audrey, w ciąży – wykrzyknął, potrząsając mną za ramiona.
Jeszcze tego mi brakowało, żebym nosiła pod sercem potomka Lorenza. Musiałabym postradać rozum, żeby do tego dopuścić, ale oczywiście nie wypowiedziałam tych myśli na głos, tak jak nie powiedziałam mu, że od pięciu lat biorę tabletki. I żadnej nie pominęłam, byłam pewna.
– Nie sądzę, żebym była w ciąży, ale mogę zrobić test, jeśli sobie tego życzysz – wymamrotałam smętnie. Jedyne, czego pragnęłam, to wrócić do domu i zaszyć się w pościeli, nie wychodząc spod niej już do końca świata.
Szlag by to! Costello pojawił się po ośmiu latach i w godzinę wszystko zepsuł. Co więcej, byłam świadoma, iż to dopiero początek.
Lorenzo wstał i podszedł do małej lodówki w kącie pomieszczenia, by wyciągnąć z niej butelkę wody. Podał mi ją, a ja z wdzięcznością odkręciłam nakrętkę i wzięłam kilka łyków, przepłukując usta. Gdy odstawiłam butelkę na blat biurka, sięgnął do kieszeni spodni od garnituru, wyciągając z niej portfel, a z niego zwitek banknotów. Kucnął z powrotem przy mnie i wcisnął mi forsę w dłoń.
– Kup jutro test, a najlepiej jeszcze dziś – uśmiechnął się rozdarowany, splatając palce z moimi – a potem pomyślimy. – Pogładził kciukiem mój policzek i nachylił się, by złączyć nasze usta w pocałunku.
W normalnej sytuacji czułabym rosnące w ciele pożądanie, lecz zamiast tego uczucia ogarnęła mnie niemoc i w jakiś sposób zrobiło mi się żal Lorenza. Od dwóch lat tak bardzo pragnął mieć syna, w ogóle dziecko, a ja, bojąc się o swoje życie, choć z pozoru nic mi nie zagrażało, nie umiałam się przełamać i być jego na wyłączność. Wbrew rozumowi wdepnęłam w bagno wiele lat wcześniej. Pogodziłam się z faktem, że zostałam wplątana w świat bez skrupułów, ale wtedy kierowałam się sercem, które źle wybrało, a ja zostałam sama, porzucona, zraniona, w jakiś sposób wciąż przynależąca do półświatka. Z własnej woli weszłam w gniazdo żmij, ponieważ wiedziałam, iż nadejdzie dzień, w którym Costello upomni się o mnie i odszuka nawet na krańcu świata. Wyświadczyłam mu przysługę, zostając w mieście, ale miałam powód, dla którego tak zdecydowałam. Dopiero później, kilka tygodni przed tym, jak wrócił do NY, dowiedziałam się, że jest żonaty. Dlatego chciałam odejść z Dolce Vita i od szefa. Wciąż tliła się we mnie nadzieja, że Costello nie przejmie stanowiska po ojcu i nie upomni się o swoje.
Byłam naiwna.
– Nie chcę, żebyś się rozczarował, nie nastawiaj się na nic, dobrze? – poprosiłam, wiedząc, że gdy okaże się, iż nie zaciążyłam, to wpadnie w szał, ponieważ zrobił sobie nadzieję, że w końcu się udało.
Zwrot wydarzeń, choć tak niespodziewany, uchronił mnie przed gniewem Lorenza i za to byłam wdzięczna Opatrzności, mimo iż zbytnio nie wierzyłam w Boga.
– Nie martw się o mnie, poradzę sobie. – Zbliżył czoło do mojego i zamknął oczy. – Byłbym w siódmym niebie, Audrey, gdybyś dała mi dziecko, a najlepiej syna. Przepraszam za to, jak się zachowałem. Ostatnio interesy nie idą najlepiej i jestem spięty – wyznał zmęczonym tonem, po czym westchnął. – Uwielbiam cię, pamiętaj o tym. – Musnął wargami moje czoło, a potem usta.
Czułam się zdruzgotana i kompletnie bez sił za sprawą panującego chaosu w głowie. Lorenzo był dla mnie dobry, starał się dbać i troszczyć, ale z natury był rasowym capo, niemal od dziecka szkolonym, by w dorosłym życiu twardo stąpać po ziemi i piąć się w górę po szczeblach hierarchii. Nie miał dzieciństwa, a mimo to gdzieś w głębi duszy posiadał uczucia i serce, tylko nikt nie nauczył go, jak okazywać to, co czuje. Nikt nie powiedział mu, jak rozmawiać z kobietami. Przez pięć lat, sypiając i spędzając z nim czas, sprawiłam, że zrobił postępy. Małymi krokami leczyłam zepsutą powłokę Lorenza. I to bolało mnie najbardziej. Wiedząc, że w pobliżu jest Costello, nie umiałabym w pełni oddać się jemu, serce nie sługa. Jednakże w tamtej chwili zrozumiałam, że czuję coś do szefa. Być może tylko wdzięczność, uzależnienie i pociąg seksualny. Być może...
– Mogę jechać już do domu? – zapytałam z wahaniem.
– Pewnie, w takim stanie nie oczarujesz już mojego przyjaciela – stwierdził, wstając na równe nogi. Podał mi dłoń i dźwignął do pionu. – Miguel cię odwiezie – dodał, kładąc rękę na mych plecach.
Zacisnęłam dłoń z banknotami, czując, jak papier wpija się w skórę.
– Jesteś kochany, Lorenzo. Dziękuję. – Cmoknęłam go w policzek. – Pójdę wpierw do toalety przepłukać usta i umyć ręce. Będę gotowa za dwadzieścia minut.
Skinął głową i poprowadził mnie do drzwi. Przekręcił klucz, zgrzytnięcie obwieściło, że wrota do komnaty tajemnic zostały otwarte.
– Chujowo, że źle się czujesz, Audrey. Mam na ciebie kurewską ochotę – wysapał mi do ucha i klepnął w tyłek.
Zacisnęłam uda i przygryzłam wargę.
– Ja też, ale nie chcę przypadkiem na ciebie zwymiotować – odparowałam, zostawiając napalonego Lorenza za sobą.
Na parterze odetchnęłam z wielką ulgą. Nigdy nie pomyślałabym, że mam na niego jakiekolwiek wpływ, a tymczasem okazywało się, że niemały.
Gdy kroczyłam w kierunku toalet dla personelu, głowa poczęła mi boleśnie pulsować. Natłok wrażeń, alkohol, stres i emocje znajdowały ujście. Nawet stopy mnie bolały i to nie była wina szpilek, a zmęczenia. Powłócząc nogami, stwierdziłam, że zdejmę buty. Trzymając w jednej dłoni białe obuwie, zaś w drugiej zwitek dolarów, zbliżałam się do damskiego WC. Minęłam męski. Cofnęłam się dwa kroki i przylgnęłam do ściany. Ciekawość mnie kiedyś zabije, jestem pewna, bo zamiast wejść do damskiego kibla, zrobić swoje i iść do garderoby się przebrać, musiałam podglądać wydarzenia w męskim klopie.
Kiedy zrozumiałam, że obserwuję przez uchylone lekko drzwi egzekucję na mężczyźnie, a dokładnie na facecie, który dał mi napiwek, a potem klepnął w tyłek, przestałam oddychać. Serce dudniło mi w klatce piersiowej, niemal z niej wyskakując, nogi nagle zrobiły się jak z waty, miałam problem, by utrzymać na nich ciężar reszty ciała. Mogłam się jeszcze stamtąd ulotnić, ale najwyraźniej prosiłam się o problemy i stałam w miejscu, jakby moje kończyny wrosły w ziemię.
– Proszę, nie rób tego, proszę. Nie wiedziałem, że ona jest twoja. Nie, nie, nie. Nie rób tego.
Koleś kręcił głową, jakby był w amoku, błagał kogoś, kto mierzył do niego z broni, przyłożonej dokładnie pośrodku czoła. Klęczał z rękoma złożonymi jak do modlitwy, wciąż prosząc o ułaskawianie. Ale ono nie zostało mu udzielone. Usłyszałam stłumiony wystrzał z berretty M9A1, facet od napiwku runął bezwładnie na posadzkę. Forsa wsunięta za gumkę majtek zaczęła mnie parzyć, jakby płonęła. Zakryłam usta dłonią, wydając z siebie bezwarunkowy pisk, bo zrozumiałam, że strzał padł z broni należącej do ojca Costello. Gdy byliśmy nastolatkami, trzymałam tę spluwę w rękach, a Costello wyjaśnił mi, co to za model, jakoś utkwiło mi to w pamięci.
Zanim wzięłam nogi za pas, ujrzałam, jak miłość mojego życia opuszcza miejsce zbrodni z uśmiechem na ustach.
Serce w zastraszająco szybkim tempie dudniło mi w piersi, gdy przekroczyłam próg rezydencji rodziny Costello. Najbardziej wpływowej rodziny w strukturze Cosa Nostra. Doskonale wiedziałam, czym trudni się ojciec Salvatorego, miałam świadomość, kim w przyszłości będzie ten śliczny chłopiec, trzymający mnie teraz za rękę i prowadzący w głąb domu. Mimo to z każdym kolejnym dniem zatapiałam się coraz głębiej w jego czekoladowych oczach, czując prawdziwą euforię, w brzuchu motyle, a w piersi przyjemne ciepło i ukłucie. Miałam zaledwie szesnaście lat, lecz byłam pewna, że gdyby poprosił mnie, bym poszła z nim na koniec świata, bez wątpienia bym to zrobiła.
Świat, w którym żył od urodzenia Sal, mimo iż niebezpieczny, brutalny i pozbawiony empatii wobec społeczeństwa, w jakiś niezrozumiały sposób fascynował mnie, a ciekawość zżerała mnie od środka. Dlatego gdy zaproponował, żebym odwiedziła go w domu pod nieobecność jego rodziców, zgodziłam się bez wahania.
Kroczyłam za Salem, nerwowo ściskając jego dłoń i rozglądając się na boki. Rezydencja urządzona była we włoskim stylu, podłogi wyłożone dywanami o różnych wzorach, w jasnych barwach szarości, kontrastowały z ciemnymi deskami parkietowymi. Salon swoim rozmiarem zapierał dech w piersi, ponieważ był ogromny, jasny oraz przestronny. Ciężkie, ciemne komody zdobiły jego włości, idealnie zgrywając się z jasnymi sofami oraz fotelami. Otwierałam coraz szerzej oczy z ekscytacji, podziwu oraz poniekąd ze strachu.
– Nie bój się. Nic ci nie grozi – zapewnił Salvatore, zatrzymując się przed schodami na górę. Przełknęłam ślinę, czując w żyłach krążącą adrenalinę zmieszaną ze strachem. – Pokażę cię coś, a potem stąd pójdziemy, dobrze?
Pokiwałam głową, patrząc w hipnotyzujące oczy dojrzewającego chłopca. Sal musnął przelotnie moje wargi w pocałunku i pociągnął mnie na górę, do gabinetu ojca. Stanęliśmy przed brązowymi, dużymi drzwiami z okrągłą gałką zamiast klamki. Wyciągnął z kieszeni spodni klucz i wsadził go w zamek, przekręcił, a mnie żołądek zawiązał się w supeł. Jeszcze nigdy w życiu nie bałam się tak bardzo.
– Nie – zaprotestowałam, kładąc dłoń na nadgarstku Salvatorego. – Nie możemy. Jak nas przyłapią, będziemy mieli kłopoty.
– Nie złapią nas, ojca nie ma, nikt nie wpadnie na to, że jesteśmy w jego gabinecie. Będzie dobrze, Audrey. Nic ci się nie stanie, obiecuję.
– No nie wiem.
– Ufasz mi?
Czy mu ufałam? Czy mogłam mu ufać, wiedząc, że w jego żyłach płynie przeznaczenie, od którego nigdy nie zdoła uciec? Nie byłam pewna, ale że zależało mi na nim, chciałam być centrum jego wszechświata i ulegałam mu. Stopniowo oddawałam mu każdą cząstkę swojego serca.
– Dobra, ale tylko chwila i spadamy – rzuciłam, wchodząc szybkim krokiem do skąpanego w mroku pomieszczenia.
Panował w nim zupełnie inny klimat niż na parterze rezydencji. Gabinet był przesiąknięty dymem cygar, duchotą i czymś jeszcze... Śmiercią. Przełknęłam ślinę, gdy po moim ciele rozszedł się dreszcz. Stałam w miejscu, bojąc się ruszyć. Bałam się nawet rozejrzeć po wnętrzu. Nasłuchiwałam jednocześnie kroków zbliżających się do drzwi, za którymi byliśmy. Obserwowałam Sala, w duchu modląc się, byśmy już opuścili ten cholernie mroczny pokój ojca Costello.
Salvatore odwrócił się do mnie plecami, sięgnął do szuflady w biurku, wziął jakiś przedmiot w dłoń i podszedł do mnie z dziwnym uśmiechem na twarzy.
Zakryłam usta dłonią, uświadomiwszy sobie, że trzymał w ręku broń. Serce niespokojnie biło mi w piersi, zaschło mi w ustach. Panująca wokół nas złowieszcza cisza podkręcała stan, w jakim się znalazłam. Było tak cicho, że słyszałam jedynie nasze oddechy.
– To spluwa mojego ojca. Zabił z niej swoją pierwszą ofiarę – wyjaśnił chłopak, wpatrując się w broń z fascynacją. – Beretta M9A1. Kiedyś będzie należeć do mnie – oświadczył z dumą, a mnie skręciło w trzewiach.
CZYTASZ
Syn mafii TOM 1 | w księgarniach!
RomanceMiłość. Tajemnica. Zdrada. Śmierć. Salvatore Costello, dziedzic najbardziej wpływowej rodziny mafijnej, wraca do Nowego Jorku, aby przejąć stołek po nieżyjącym ojcu. Poniekąd, ponieważ jest jeszcze coś, czego pragnie równie mocno - Audrey Davis, ko...