Rozdział 8

5.6K 331 54
                                    

Na ten dzień czekałem kurewsko niecierpliwie.
Sergio zaparkował samochód na podjeździe, zgasił silnik i spojrzał w lusterko wsteczne, chcąc nawiązać ze mną kontakt wzrokowy.
– Jesteś pewien?
– Nie mam wyjścia, przecież o tym wiesz – rzuciłem spokojnym tonem, ale czułem, że z minuty na minutę krew w moich żyłach buzuje coraz bardziej.
– Zawsze jest jakieś wyjście, Sal. Zawsze.
Rzuciłem mu sceptycznie spojrzenie, lecz byłem wdzięczny, iż próbował walczyć do samego końca i spróbować przemówić mi do rozumu. Niestety, nikt nie mógł tego zrobić.
Wziąłem głęboki oddech i wysiadłem z wozu. Oparłem się o auto i wsunąłem dłonie do kieszeni spodni od garnituru. Ostatnim razem, gdy byłem w willi Lorenza, ona też tam była. Dzieliła z nim łóżko. Gdy patrzyłem na jej spokojną twarz, pogrążoną w głębokim śnie, nie mogłem oprzeć się pokusie, by ją dotknąć. W ostatniej chwili zignorowałem głos w głowie podpowiadający mi, żebym to zrobił. Musnąłem wargami jej czoło i odszedłem, wiedząc, że kiedyś tu wrócę.
I wróciłem. Jednakże nie po nią, a po dziedzictwo.
Wszedłem do środka, gdy Lorenzo stanął w drzwiach i zaprosił mnie gestem ręki. Przekroczyłem próg, czując dobrze znany mi zapach. Mimowolnie zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu Audrey. Woń jej perfum wodziła mnie za nos, lecz nie mogłem podążyć ich śladem. Byłem na terenie wroga. Przypuszczałem zresztą, iż jej nie ma, zapach świadczył o tym, że musiała krótko przed moim przyjściem się ulotnić. Zawsze stroniła od członków Komisji, tym bardziej że w młodości nie podobało się im, że Audrey ma korzenie sycylijskie. Konflikt interesów, nie byliśmy w stanie tego przeskoczyć.
Lorenzo podał mi dłoń, spojrzałem na nią z wahaniem, bo nie miałem najmniejszej ochoty go dotykać. Budził moją odrazę, nienawiść, wrogość. Odebrał mi ją, choć nie miał pojęcia, że kiedyś należała do mnie i to ja kazałem jej odejść, dając jej wolność.
– Ładnie się urządziłeś – rzuciłem i ruszyłem do salonu, nie podając mu dłoni. Rozsiadłem się na kanapie obitej czarną skórą.
– Chyba musimy sobie coś wyjaśnić, Salvatore – zaczął, siadając na fotelu naprzeciw mnie.
– Tak uważasz? – Zerknąłem na zegarek na lewym nadgarstku. Mieliśmy dziesięć minut do spotkania z Komisją.
– Nie oddam ci jej. Jest moja – powiedział stanowczo, lodowatym tonem, wbijając we mnie mordercze spojrzenie.
Roześmiałem się. Nie sądziłem, że tak szybko przejdzie do konkretów, liczyłem, iż tę sprawę będzie chciał omówić po obradach, a nie tuż przed nimi.
– Nie mam pojęcia, o kim mówisz, Russo. Ale powiem ci coś. Nie interesuje mnie, kogo uważasz za swoją. Wiesz, dlaczego? – Milczał. – Bo kobiety są problematyczne, a ja nie chcę problemów. Chcę odzyskać to, co jest moje, i skupić się na interesach. W dupie mam twoje miłostki – powiedziałem zgodnie z prawdą, miałem w dupie jego uczucia, wróciłem odzyskać swoją własność: rodzinę, którą stworzył mój pradziadek. Tylko prawowity syn capo mógł przejąć władzę.
Lorenzo na swoje nieszczęście był jedynie moim kuzynem i zastępstwem do czasu, aż będę gotowy przejąć stery. Jednakże nie musiałem tego robić, miałem możliwość oddać stołek młodszemu bratu, nie przejmując się niczym więcej poza interesami w Nowym Jorku i Detroit. Sergio też był tego zdania, lecz ojciec zawsze powtarzał mi, że to moje przeznaczenie, że zostałem stworzony, by przejąć po nim władzę.
– Cieszę się, że się rozumiemy. – Uśmiechnął się przebiegle i wstał. – Już czas, byśmy dołączyli do reszty – poinformował i ruszył na schody.
Prychnąłem. Nie doceniałem go i od teraz postanowiłem baczniej obserwować.



– Jeśli już wszyscy jesteśmy, możemy zaczynać – zaczął jeden z członków Komisji. – W obecności pięciu przedstawicieli rodzin wchodzących w skład Cosa Nostra – rozejrzał się po zebranych – rozpoczynam posiedzenie. Dzisiejsze spotkanie dotyczy rodziny Costello. Do dnia dzisiejszego rolę capo di tutti capi pełnił Lorenzo Russo. Komisja nie ma większych zastrzeżeń do jego działalności i kierowania ludźmi wchodzącymi w skład rodziny, aczkolwiek... – spojrzał na przedstawicieli rodzin, chcąc uzyskać od nich potwierdzenie, że może kontynuować temat – ...dotarły do nas informacje o wykroczeniach dokonanych przez bossa Russo, które są przyczyną sporów między rodzinami należącymi do Cosa Nostra.
Spojrzałem na Lorenza. Swobodnie siedział na krześle, z rękoma wyciągniętymi na jadalnianym stole, jak reszta członków posiedzenia. Zdawał się niczym nie przejmować. Był opanowany i wbijał wzrok w głównego szefa Komisji.
– Pragnę poinformować pana, panie Russo, że wasze nadużywanie władzy dona jest niedopuszczalne i karygodne. Jest również złym przykładem dla innych capo w strukturze Cosa Nostra. Nie chcę myśleć, co by z tego wynikło, gdyby pozostali postanowili złamać zasady. Dlatego jako ostrzeżenie dla innych i jako przestroga dla pana, panie Russo, Komisja jednogłośnie zdecydowała o pańskiej degradacji na stanowisko underboss oraz o przeniesieniu zainteresowanego do Detroit, gdzie pod nadzorem Komisji będzie pełnił określone funkcje.
Tak właśnie miały się sprawy. Komisja Syndykatu ściągnęła mnie do Nowego Jorku przez Lorenza. Russo namieszał w półświatku tak, że lada moment mogła wybuchnąć wojna, która dla nikogo nie skończyłaby się dobrze. I ja miałem ten cały bajzel posprzątać i załagodzić konflikty. Oczywiście. Ojciec, zanim umarł, napisał w testamencie, że w pierwszej kolejności to ja mam otrzymać dziedzictwo. Natomiast mnie powiedział, żebym nigdy nie odważył się wyrzec rodziny, bo nie zmienię swojego pochodzenia i krwi, która płynie w moich żyłach.

To twoje przeznaczenie, Salvatore. Pewnego dnia to wszystko będzie twoje, pewnego dnia ci ludzie będą na każde skinienie twojego najmniejszego palca. Nie możesz ich zawieść. Nie możesz wyrzec się dziedzictwa, możesz jedynie je przekazać poprzez wolną wolę. A jeśli kiedyś ktoś będzie jakimś cudem chciał wymusić na tobie, byś oddał panowanie nad rodziną w jego ręce, wiedz, że takie postanowienie musi zostać spisane w obecności całej Komisji Syndykatu, a ona musi wyrazić na to zgodę. Mówię ci to, ponieważ wiem, że przez nią będziesz miał kłopoty. Kobiety są problematyczne, synu. Są piękne, inteligentne i kochają nas, ale ślepa miłość do nich może nawet zabić. Jako don będziesz mógł ją odzyskać, jeśli żaden inny mężczyzna nie wsunie na jej palec obrączki. Jednak ona będzie musiała tego chcieć. Jeżeli kocha cię tak, jak zapewnia, nie musisz się martwić. Pewnego dnia odzyskasz wszystko to, co należy do ciebie. Ale teraz musisz postąpić tak, jak prosiłem.
– Panie Costello? Jakieś uwagi, sprzeciwy odnośnie do degradacji pana Russo?
Byłem rozbity, powrót do wspomnień odciągnął moją uwagę od toczącej się narady. Poprawiłem się na krześle i zapytałem:
– Co stanie się z klubem Dolce Vita?
Russo wreszcie się poruszył i zacisnął pięści. Wiedziałem, że klub jest dla niego ważny. To w nim Lorenzo uprawiał hazard, prostytucję, a w podziemiach produkował narkotyki. Czyli wszystko to, co przynosi szybki zysk, bez brudzenia sobie rąk.
– Dojdziemy do tego. Rozumiem, że nie ma pan żadnych zastrzeżeń do degradacji?
– Nie mam – odparłem zniecierpliwiony.
Taką samą odpowiedź udzieliło czterech pozostałych capo.
– Czy pan, panie Russo, wnosi sprzeciw?
Wszystkie pary oczu skierowane zostały na Lorenza, ale on zdawał się w pełni panować nad emocjami, choć szczękę zaciskał z taką siłą, iż nasłuchiwałem, kiedy pogruchotają się mu zęby.
– A co to da? I tak podjęliście decyzję. Uważam jednak, że ściąganie mojego kuzyna nie było potrzebne. Dałbym sobie radę i naprawił błędy. Ponadto klub jest moją własnością, nie możecie mi go odebrać – powiedział spokojnie, wciąż mając ręce na stole, tak jak my wszyscy.
Podczas posiedzenia Komisji każdy członek biorący w niej udział musiał mieć ręce na widoku. Taki rodzaj zabezpieczenia.
– Wezwanie pana Costello było koniecznością, ponieważ rodzina Costello od dziesiątek lat kierowana jest przez prawowitego syna dona. Pański wuj w testamencie spisanym niemal na łożu śmierci napisał, cytuję – wziął do ręki dokument i kontynuował – rodzina Costello istnieje od pokoleń. Mój ojciec powiedział mi kiedyś to, co ja powiedziałem swojemu synowi. To dziedzictwo, którego nie wolno się wyrzec. Dziedzictwo, które przechodzi z ojca na syna. Dlatego ja, Michele Costello, oddaję w ręce syna, Salvatorego Costello, klan rodziny Costello. Kiedy doczeka się on potomka, z dniem narodzin mego wnuka, legat  w przyszłości należeć będzie do niego. – Odczytanie ostatniej woli mojego ojca przypomniało mi o tym, jak ważna była dla niego mafia. Nie chciałem go zawieść, nie chciałem dawać mu powodów do rozczarowania, choć od dwóch lat nie żył. Zdawałem sobie sprawę, że to moje dziedzictwo i przekonałem się, iż nie jestem w stanie od tego uciec, nawet gdybym próbował. A uwierzcie mi, próbowałem. Jak widać, Komisja upomniała się o mnie, okazując tym lojalność i szacunek wobec capo rodziny Costello. – Komisja nie może zmienić struktury, która świetnie funkcjonuje, szczególnie że dopuścił się pan czynu niewybaczalnego. Interesy poza terenem panowania są zabronione. Po to określone są terytoria, abyśmy nie wchodzili sobie w drogę i nie dochodziło do wojen. Może pan podziękować kuzynowi, który wstawił się za panem i wniósł prośbę o przeniesienie, w przeciwnym razie zostałby pan wyeliminowany, panie Russo – dokończył przewodniczący z irytacją.
Ostatnie słowa zmusiły Lorenza, by odwrócił twarz w moją stronę i na mnie spojrzał. Nie oczekiwałem podziękowań, bo doskonale wiedziałem, że mój kuzyn jest socjopatą i w tej akurat chwili szczerze mnie nienawidzi. W sumie mu się nie dziwiłem. Niejeden z półświatka marzy o tym, by zostać bossem. Lorenzo zasmakował władzy i teraz trudno było pogodzić mu się ze stratą. I to z niejedną.
– Jestem wdzięczny, że tak otwarcie rozmawiamy o eliminowaniu – uśmiechnął się przebiegle – kiedy mam się stawić w Detroit? I dlaczego w ogóle Detroit? Nie mogę zostać w mieście? – rzucił na skraju wytrzymania. Całą siłą woli powstrzymywał się, żeby nie wybuchnąć. Gdyby to zrobił, z miejsca byłby trupem, a mnie byłoby to na rękę. Po jego śmierci nic nie stałoby mi na przeszkodzie, żeby zbliżyć się do Audrey i odzyskać najcenniejszą rzecz.
– Za dwa tygodnie spotkamy się w Detroit. Tam zostaną przedstawione szczegóły. Odpowiadając na pańskie wcześniejsze pytanie: klub należy do rodziny Costello. Spadkobiercą całej spuścizny jest pan Costello. Jeszcze jakieś pytania? – Dziesięć osób z jedenastu, łącznie ze mną, czterej pozostali bossowie rodzin i pięć consigliere, pokręciło głową, nawet Lorenzo.
Postąpił właściwie, zaniechawszy dalszej dyskusji i targowania się.
– Świetnie. Możemy przejść do sedna spotkania – podsumował przewodniczący z entuzjazmem. – Z dniem dzisiejszym Salvatore Costello, w obecności przedstawicieli rodzin Balamonte, Gambino, Moretti, Luciano, odbiera spadek pozostawiony przez ojca, Michele Costello, będącego donem przez ostatnie trzydzieści trzy lata życia. Komisja wedle życzenia zmarłego, acz szanowanego bossa rodziny Costello, zgadza się na przekazanie kontroli nad rodziną synowi, Salvatoremu Costello. Niniejszym Komisja podjęła decyzję w sprawie potomka pana Costello.
Teraz wszystkie oczy skierowane były na mnie. Skręcało mnie w żołądku, a w piersi serce szamotało się tak niespokojnie, iż miałem wrażenie, że za moment wyrwie się i potoczy się po drewnianym, ciemnym blacie stołu. Mimo iż w środku wszystko we mnie krzyczało, zachowałem zimną twarz. Przez lata szkolenia opanowałem do perfekcji tłumienie emocji.
– Pierwszy syn zrodzony z pańskiej krwi, panie Costello, w dniu swoich narodzin automatycznie stanie się następcą funkcji. W wieku dwudziestu czterech, ewentualnie dwudziestu pięciu lat obejmie stanowisko bossa, w przypadku pańskiej śmierci. Czy wszytko jest dla pana zrozumiałe? – Uniósł sceptycznie brew i zbyt głęboko wpatrywał się w moje oczy.
Zacząłem rozumieć, dlaczego kwestia mojego potomka została objaśniona, choć tak na dobrą sprawę żadne moje dziecko nie było w drodze. To był znak ostrzegawczy. Kurwa!
– Tak.
– Czy przedstawiciele mają jakieś pytania?
Russo podniósł rękę, na co przewróciłem oczami. Chyba naprawdę zapomniał, z kim i z czym ma do czynienia. Będąc mafioso, ma się cały świat u stóp, owszem, ale w organizacji Cosa Nostra panują zasady, a Komisja Syndykatu, składająca się z pięciu bossów rodzin nowej mafii amerykańskiej, pilnuje ich przestrzegania. Gdybym tydzień wcześniej nie wniósł prośby o przeniesienie kuzyna do Detroit, Lorenzo byłby już martwy. Nie powinienem tego robić, ale ocaliłem mu tyłek ze względu na Audrey.
Osiem lat temu byłem zupełnie innym człowiekiem. Chciałem dojść do czegoś własnymi rękoma, a nie dostawać wszystko na tacy. Miałem marzenia, jak każdy nastolatek, ale moje były inne. Nieosiągalne. Chciałem stąd uciec, porzucić ten popierdolony świat, który nie ma skrupułów, i być wolny. Pragnąłem wolności i jej. Mieliśmy uciec, taki był nasz plan, ale ten na górze skutecznie go pokrzyżował, rozdzielając nas na osiem długich, jebanych lat.
Teraz nie miałem już marzeń ani planów. Teraz miałem zadanie do wykonania, ale nie mogłem spłoszyć Audrey. Obawiałem się, że gdy ujrzy moje nowe oblicze, ucieknie i ponownie ją stracę. A chciałem być wobec niej fair, grać według jej zasad, otworzyć się przed nią i być dla niej tym, kim byłem jeszcze osiem lat temu. Lecz przygotowałem się na ewentualną odmowę, bo byłem przekonany, iż Audrey nie będzie moim sprzymierzeńcem.
– Rozumiem, że swoją kobietę mogę zabrać ze sobą? – zapytał, kątem oka spoglądając na mnie.
Sądziłem, ba, byłem przekonany, że nie ośmieli się poruszać tematu Audrey na posiedzeniu.
– Kim jest owa kobieta, panie Russo? – zapytał tym razem boss z rodziny Moretti.
– Audrey Davis, znana w półświatku jako Carla.
Zamknąłem oczy i westchnąłem, tracąc cierpliwość. Wiedziałem, że jeśli Lorenzo zabierze ze sobą Audrey, to sprawy bardzo się skomplikują. Miałem pierdoloną nadzieję, że Komisja się nie zgodzi.
Drugi przewodniczący dzisiejszego spotkania, boss rodziny Luciano, sięgnął po teczkę i począł przeglądać akta Lorenza. Każdy z capo miał taką teczkę. Były w niej wszystkie informacje na temat dona, jego rodziny, członków klanu, nieruchomości, interesów, a nawet kochanek i nieślubnych dzieci, wykroczenia, lata odsiadki. Ogólnie mówiąc, wszystko to, co miało znaczenie i tworzyło profil danego szefa.
– Panna Davis pięć lat temu zaczęła pracować w klubie Dolce Vita, potem z panem zamieszkała. – Luciano spojrzał na Lorenza, oczekując potwierdzenia.
– Zgadza się.
– Przyjął ją pan do rodziny, panie Russo?
– Tak.
– Ale nadal nie jesteście małżeństwem i panna Davis nie złożyła przysięgi z własnej krwi?
Trafił w czuły punkt mojego kuzyna, jego klatka piersiowa unosiła się coraz szybciej. Gdyby para mogła pójść uszami lub nosem, Lorenzo już by sapał jak byk z kreskówki. W myślach zachęcałem Luciano, by zadawał dalej niewygodne pytania na temat Audrey, byleby tylko nowy underboss stracił nad sobą panowanie i dostał kulkę w łeb. Gdyby zginął w taki sposób, nie mogłaby mi ona przypisać jego śmierci. W jej oczach nadal byłbym nieskalany, jej serce wciąż by mnie kochało i podziwiało.
– Nie, ale co to, kurwa, ma do rzeczy? Jest moja, więc zabieram ją ze sobą – warknął.
Uniosłem jeden kącik ust, w duchu triumfując. Czterech przedstawicieli rodzin wraz z pierwszym przewodniczącym Komisji w mgnieniu oka wyciągnęło spluwy i wycelowało ich lufy w Lorenzo. Zapanowała cisza. Było słychać jedynie ciężkie oddechy, z pociemniałych oczu biła adrenalina i ekscytacja. Powietrze zgęstniało wraz z panującą atmosferą, powiedziałbym, że nastrój był wręcz wisielczy.
Lorenzo uniósł powoli ręce, dostrzegłem na jego twarzy cień strachu, który usiłował ukryć. Odruchowo spojrzałem na jego krocze. Faceci w ostatnich sekundach swojego życia, kiedy mają przytkniętą lufę do skroni, leją pod siebie ze strachu i paniki. Ale nie Lorenzo Russo, mój nieustraszony kuzyn i wrzód na dupie zarazem.
– Panowie, spokojnie. Nie chciałem się unieść, wybaczcie. – Trzymał ręce w górze w geście kapitulacji. – Kocham moją Audrey i nie wyobrażam sobie bez niej życia – tłumaczył powoli i spokojnie.
Kurewsko frustrujący był fakt, iż nie mogłem mu nic zrobić i zmuszony byłem słuchać, jak pierdoli, że Audrey jest jego. Nie była i nigdy, kurwa, nie będzie jego. Jeśli nie będzie moja na zawsze, nie będzie nikogo – pomyślałem, ciężko oddychając. Patrzyłem na jego profil, widząc oczami wyobraźni, jak wyciągam dłoń, łapię go za potylicę i rozpierdalam mu twarz o krawędź stołu. Ta wizja była niesamowicie kusząca i podniecająca, ale musiałem zdusić w zarodku mordercze zapędy, w przeciwnym razie za moment to ja znalazłbym się na celowniku kilku spluw.
Pochwyciłem jednoznaczne spojrzenie Luciano. Lorenzo popełnił ogromny błąd, wspominając nazwisko Audrey, ponieważ ona była także w moich aktach, co miało przez najbliższy czas pozostać tajemnicą. Jako następca funkcji, wybrany przez ojca, czyli wnuka założyciela rodziny Costello, nie musiałem być sprawdzany przez Komisję i gdyby Lorenzo nie postanowił otworzyć swojej parszywej gęby, Audrey byłaby nadal bezpieczna.
Luciano dał znak dłonią, że pozostali mogą opuścić broń. Wstał z miejsca i podszedł do mnie, szepcząc mi na ucho, byśmy pogadali na osobności. Odwrócił się i ruszył do wyjścia, więc popędziłem za nim. Zanim zszedł po schodach, powiedział karkowi przed drzwiami do jadalni, że idziemy na zewnątrz.
Wyszliśmy przed willę. Sergio skinął do mnie głową, opierając się o maskę czarnego dodge’a. Carlos Luciano zapalił papierosa, zaciągając się mocno nikotyną, wysunął paczkę w moją stronę, nakazując, żebym zapalił razem z nim. Wziąłem fajkę między wargi i podpaliłem, zaciągając się równie mocno, jak mój towarzysz.
– Salvatore, szanowałem twojego ojca i przez wzgląd na niego nie poruszyłem tematu w obecności socjopatycznego Lorenza. Ale, do jasnej cholery, wytłumacz mi, o co chodzi z tą całą Audrey? Kim ona jest, że twój kuzyn rości sobie do niej prawa?
– Nikim – odparłem bez namysłu.
Wypuścił dym z ust, przyglądając mi się bacznie.
– Czyżby? W takim razie... Bez powodu znalazła się także w twoich aktach? – Uniósł sceptycznie brew i posłał mi powątpiewające spojrzenie.
Westchnąłem, uznając, że i tak jest pozamiatane. Luciano wiedział więcej, niż bym chciał.
– Była moją dziewczyną. Dokładnie osiem lat temu kazałem jej wyjechać z Nowego Jorku – wyjaśniłem pokrótce. Łudziłem się, że starzec nie będzie drążył tematu.
– Dlaczego? Co było powodem? – Rzucił peta na ziemię i przydepnął go czubkiem eleganckiego, czarnego buta, a ja milczałem, nie zamierzałem uzewnętrzniać się przed donem starej daty. – Mówże, chłopcze. Czas ucieka. Jeżeli mi nie powiesz, nie będę w stanie ci pomóc – naciskał, zapalając kolejnego papierosa.
– Spieszno ci do grobu, jak widzę – skwitowałem, jednocześnie próbując skierować rozmowę na inny tor.
– Nie zostało mi już wiele czasu, synu. Jestem stary, przeżyłem swoje, ale mogę ci pomóc i co więcej, sądzę, iż potrzebujesz mojej pomocy. Mów, czego dusza pragnie, a ja to załatwię. – Był nieugięty, co dało mi potwierdzenie, że mam przejebane.
Podrapałem się po głowie, zastanawiając się, czy mogę zaufać temu człowiekowi. Darzył respektem mojego ojca, był jego przyjacielem, lecz stare porzekadło mówi: przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej.
Gdyby Audrey posłuchała mnie osiem lat temu, nigdy nie doszłoby do tej rozmowy, ale wizja innej kobiety przy moim boku była odrażająca. Żadna nie zastąpiłaby Audrey, żadna nie nadawała się na żonę bossa, żadna nie dałaby mi tego, co tylko ona mogła dać.
Życie.



Gdy wszedłem ponownie do jadalni, gdzie odbywało się spotkanie z Komisją, poczułem, jak Lorenzo wwierca we mnie ciężkie spojrzenie. Luciano nie przemyślał jednej rzeczy – mój kuzyn doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o czym rozmawialiśmy z dala od świadków. Jednakże nic nie mógł już na to poradzić, mógł się jedynie wkurwić, do czego miał zresztą pełne prawo, ale nic poza tym. Miał związane ręce i był na celowniku. Jeden niewłaściwy ruch i bam! Jest trupem.
Nieco mniej spięty usiadłem na swoim miejscu i wyciągnąłem ręce na stole. Luciano odchrząknął, zwracając na siebie uwagę, i przeszedł od razu do meritum.
– Panie Russo, po przeanalizowaniu pewnych faktów i relacji łączącej pana z panną Davis Komisja nie wyraża zgody, aby owa kobieta panu towarzyszyła. Uprzedzając pańskie oburzenie, nie podlega to dyskusji. Panna Davis jest dla półświatka ważna, a co za tym idzie, musi pozostać w Nowym Jorku.
– A co, jeśli zostanie moją żoną? Wtedy nie będziecie mogli jej zatrzymać, prawda? – zapytał Lorenzo z przebiegłym uśmiechem.
Po moim trupie! – pomyślałem.
To w ogóle nie wchodziło w grę. Audrey nie mogła za niego wyjść, nie zrobiłaby tego… Ale co ja po tylu latach mogłem o tym wiedzieć? Przez ten czas spędzony u jego boku mogła się zmienić, z jakichś względów z nim była. Dzieliła jebane łóżko i rozkraczała nogi, prawda?
Dwa tygodnie, dwa pierdolone tygodnie miałem na to, aby do tego nie dopuścić i postanowiłem zrobić wszystko, żeby pokrzyżować mu plany.
Luciano twardo nie spuszczał wzroku z Lorenza, ale domyśliłem się, że trybiki w jego podstarzałej głowie pracują na najwyższych obrotach, byleby znaleźć jakąś wymówkę. Niestety nieważne, ile by rozmyślał, ponieważ odpowiedź była jedna.
– Nie, nie będziemy mogli jej zatrzymać.
– Świetnie. To problem został rozwiązany – rzucił zadowolony, czym jeszcze bardziej mnie wkurwił.
Cholernie trudno było mi zachować maskę obojętności. Gotowało się we mnie, dłonie rozbolały od zaciskania pięści. Musiałem stamtąd jak najszybciej wyjść, by nie wpakować mu kulki w ten zasrany łeb.
– Dopełniając formalności związanych z panem Costello, przeczytam teraz kodeks jednostki Cosa Nostra, który następnie don Costello podpisze własnoręcznie i przysięgnie przed Komisją, iż będzie lojalny wobec rodziny, oraz zapewni o przestrzeganiu przez niego zasad. – Sięgnął do teczki podpisanej moim imieniem i nazwiskiem oraz nazwą rodziny. Nie musiał mi tego odczytywać, doskonale znałem kodeks Cosa Nostra, ponieważ mój pedre papi wbił mi do głowy te przykazania, gdy byłem jeszcze nastolatkiem. Mimo to postanowiłem się nie odzywać i pozwolić, aby Luciano czynił swoją powinność. – Punkt pierwszy: nikt nie może przedstawić się sam innemu członkowi organizacji. Musi zrobić to osoba trzecia. Punkt drugi: nigdy nie spoglądaj na żonę przyjaciela. Punkt trzeci: nigdy nie pokazuj się z policjantem. Punkt czwarty: nie przebywaj w klubach i pubach, które nie są twoją własnością. Punkt piąty: bądź zawsze do dyspozycji Cosa Nostra, nawet jeśli w tym momencie żona zaczyna rodzić. Punkt szósty: osoby mianowane na funkcje traktuj z respektem. Punkt siódmy: zawsze obdarzaj szacunkiem swoją żonę. Punkt ósmy: pytany przez bossa, zawsze mów prawdę. Punkt dziewiąty: pieniądze nie mogą być przyjęte, jeśli należą do innych członków organizacji. Punkt dziesiąty: zachowaj milczenie i strzeż tajemnicy – Omertà  ponad wszystko. Punkt jedenasty: nie spotykaj się w cztery oczy z członkiem innego klanu. Musi być świadek. Punkt dwunasty: do organizacji Cosa Nostra nie może zostać przyjęty: ktokolwiek, kto ma w rodzinie policjanta, kto ma drugą żonę bądź nieślubną partnerkę, kto zachowuje się nieprzyzwoicie, kto nie przestrzega zasad moralnych . – Skończył odczytywać punkty, po czym przesunął kartkę w moją stronę po ciemnym, drewnianym blacie. – Zanim podpiszesz, przeczytaj na głos przysięgę, kładąc prawą dłoń na wysokości serca.
Wziąłem do ręki kodeks i począłem czytać ostatni akapit.
– Przysięgam być wiernym Cosa Nostra i przestrzegać zasad, a jeślibym popełnił błąd, niech spotka mnie śmierć. – Podpisałem dokument zamaszystym ruchem, wbiłem wcześniej przygotowaną igłę w palec i przyłożyłem kciuk do pergaminu, przypieczętowując własną krwią kodeks mafii, a potem podałem go Luciano.



– Kuzynie. – Usłyszałem za plecami, gdy miałem opuścić miejsce spotkania z Komisją. Przystanąłem w miejscu. Czułem w kościach, że ten idiota nie odpuści.
– Czego, Lorenzo? – warknąłem, odwracając się do niego przodem.
– Dzięki, że się za mną wstawiłeś. Szczerze mówiąc, byłem przekonany, iż sam wpakujesz mi kulkę w łeb – stwierdził z głupkowatym uśmieszkiem.
– Doceń to i tym razem niczego nie spierdol. Drugiej szansy nie dostaniesz – rzuciłem i już chciałem się odwrócić, by opuścić pomieszczenie i dom kuzyna, gdy zatrzymał mnie słowami:
– Naprawdę jej nie chcesz? Czy to tylko taka gra pozorów, żeby uśpić moją czujność? – Spojrzał na mnie sceptycznie, wyciągając ze spodni paczkę fajek. Wsunął papierosa do ust i zapalił.
– Gdyby chodziło mi o nią, nie siedziałbyś tu teraz, z pewnością gryzłbyś już ziemię.
Tak... To wiele by mi ułatwiło, ale też skomplikowało.
– Chyba ci wierzę. W takim razie dostąpisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moim świadkiem na ślubie?
Prychnąłem w myślach. On naprawdę łudził się, że moja Audrey zostanie jego żoną.
– Przemyślę i dam ci znać – odparłem, wychodząc.

Syn mafii TOM 1 | w księgarniach!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz