Rozdział 9

5.8K 323 95
                                    

Z każdym kolejnym dniem moja niepewność rosła. Niby wszystko toczyło się swoim torem, a jednak coś było nie tak. Coś się działo za moimi plecami, a ja nie byłam tego świadoma. Lorenzo od czasu, gdy test wyszedł negatywnie, zmienił do mnie nastawienie. Już więcej nie okazał mi uczucia w taki sposób, w jaki zrobił to rano w ogrodzie po powrocie z przebieżki. Tak jakby coś w nim zgasło.
Prosiłam, by nie robił sobie nadziei, bo wiedziałam, jaki będzie wynik testu, ale człowiek nawet w chwili śmierci liczy na cud, prawda? Zawsze mamy nadzieję, lecz rzadko kiedy jesteśmy w stanie przełknąć gorzkie rozczarowanie, szczególnie gdy chodzi o potomka. Niemożność zdobycia tego, czego pragnie się całym sobą, jest... Niech pomyślę... Frustrująca? Dołująca? Wkurwiająca? W każdym razie podejrzewałam, że Lorenzo przeżyje rozczarowanie bardziej, niż zamierzał się do tego przyznać. W końcu sądził, że tym razem się udało.
Oczywiście całą swoją złość w głównej mierze wyładowywał na mnie podczas seksu. Nie będę kłamać, że mi się to nie podobało. Wręcz przeciwnie. Czułam się lepiej, ponieważ ostre rżnięcie, jakie fundował mi Lorenzo, było moją karą, pokutą za to, czego byłam w stanie się dopuścić. Kłamstwa. Zdrady. Czegoś, za co według prawa Cosa Nostra mogłabym z miejsca odhaczyć śmierć. Więc z dwojga złego wolałam być pieprzona na różne sposoby przez Lorenza, niż spotkać się ze Stwórcą.
Ból między nogami oraz na pośladkach czułam niemal od miesiąca. Ślady na nadgarstkach od krępowania powoli znikały, lecz spostrzegawcze oko było w stanie zauważyć, co zostawiło je na mojej skórze.
Czułam się wypalona - jak pet, który za chwilę straci swój żar. Przez ostatnie dni Lorenzo zdążył się ode mnie odsunąć. Kiedyś nie sądziłam, że zauważę kiedykolwiek tę różnicę, ponieważ nigdy nie okazywał uczuć względem mnie, a jednak teraz zrobił się jeszcze ozięblejszy, obojętny i agresywny. Nie chciał ze mną rozmawiać, nie chciał smakować moich ust i nie dbał o moje orgazmy. Świadomie i z premedytacją karał mnie za to, że nie nosiłam pod sercem jego dziecka. Z pokorą brałam wszystko na klatę, ale mimo iż byłam silna psychicznie, powoli nie dawałam sobie rady i topiłam smutki w dragach, popijając łzy winem.
Siedziałam w loży obitej czerwoną skórą, w tej samej, w której cztery tygodnie temu zasiadał facet zakorzeniony na dnie mojego serca. Nie byłam pewna, gdzie dokładnie, ale to nie miało znaczenia. W tej chwili liczyła się dla mnie biała kreska na czarnym stoliku i butelka wina, produkowana przez jakąś winiarnię. Nieważne jaką, ważne, iż trunek mi smakował i pozwalał rozluźnić napięte mięśnie oraz uśmierzyć ból, jaki Lorenzo zadał mi wczorajszej nocy.
Otumania narkotykiem i alkoholem czułam, jak rozbrzmiewająca po lokalu muzyka wędruje po ciele i zmusza nogi do podrygiwania w jej takt. Kiedy Helsey zaczęła śpiewać pierwsze wersy utworu Without me, poczułam, jak wstaję i zmierzam na podest z rurami do pole dance. Oparłam plecy o chłodny metal i przymknęłam powieki. Chłonęłam każde słowo, osuwając się w dół, dając pochłonąć się transowi, jaki zapanował nad moim ciałem oraz umysłem.
Pochyliłam się do przodu i wypięłam tyłek, muskając pośladkami rurę. Podniosłam się do pionu i zaczęłam tańczyć, ocierając się o nią ciałem oraz miejscami intymnymi. Lawirowałam wokół niej, ubrana w białe body z odkrytymi plecami, mając w głowie totalny chaos. Naćpana i wstawiona alkoholem miałam wrażenie, iż unoszę się, a ciężar z moich ramion spada, oddając mi oddech. Przez chwilę czułam się wolna, beztroska i wyluzowana. Lecz w dalszym ciągu zakochana na zabój w mężczyźnie, który pojawił się w mojej głowie całkiem nieproszony.
Trzymając rurę obiema dłońmi i stojąc do niej przodem, wygięłam się do tyłu, widząc do góry nogami Costello siedzącego w loży. Na tej samej zasranej kanapie obitej czerwoną skórą. Zaśmiałam się gorzko sama z siebie. Dragi tak mamiły mi umysł, że aż go ujrzałam. Tego samego pięknego i idealnego Costello, co osiem lat temu, lecz teraz był jeszcze bardziej męski, pociągający i diabelnie przystojny. Na samą myśl, co mógłby ze mną zrobić, miałam mokre majtki.
Wyprostowałam się i zamknęłam oczy, krzycząc do zamglonego umysłu, żeby przestał robić mi takie wiksy. Gdy skończyłam rozmowę z dziwnymi głosami w podświadomości, otworzyłam oczy i podeszłam do didżejki, by wyłączyć muzykę. Kiedy z niej wyszłam, a potem kroczyłam po podeście, znowu go zauważyłam. Nadal siedział w tym samym miejscu. Przetarłam dłońmi twarz i wyjęczałam żałośnie:
– Jezu, Audrey, dziewczyno. Przestań ćpać, bo wszędzie widzisz tylko Costello.
Ostatecznie postanowiłam zignorować obraz malujący się przed moimi oczami. Podeszłam do loży i usiadłam, jak gdybym nikogo tam nie widziała. Niejednokrotnie doświadczałam podobnych halucynacji, szczególnie że z nazwami wymyślnych i twardych lub miękkich narkotyków byłam na bakier. Brałam to, co udało mi się zwędzić z piwnicy klubu.
Uniosłam kieliszek z winem do ust i pochłonęłam łyk, zauważając kątem oka, że wyobrażenie Costello bacznie mi się przygląda. Mimowolnie wyciągnęłam rękę ku postaci, żeby sprawdzić, czy jest prawdziwa, ale zawahałam się i cofnęłam dłoń. Odstawiłam kieliszek na stolik. Przez kilkanaście sekund, może więcej, wpatrywałam się w białą kreskę i rozważałam, czy ją wciągnąć, żeby nie była taka samotna. Nawet było mi jej żal. Samotność jest do bani, szczególnie taka, gdy niby masz wokół siebie ludzi, ale tak naprawdę ich nie masz. Tak jak ja. Miałam Lorenza, Peach i zdzirowatą Olivię, pracowników klubu, Miquela, który robił do mnie maślane oczy, bo liczył na seks, a i tak czułam się potwornie samotna. Dragi to rozumiały, dlatego dawały mi namiastkę Costello. Dawały mi to, czego najbardziej pragnęłam, więc nie mogłam białej przyjaciółce sprawić cierpienia, musiałam jej pomóc, musiałam ją wciągnąć.
Nachyliłam się nad nią i zatkałam jeden płatek nosa, gotowa do jej pochłonięcia, gdy poczułam na plecach dłoń. Ciepłą, dużą dłoń. Zesztywniałam. Serce obijało się o żebra z taką siłą, że aż bolało. Wiedziałam, że przegięłam.
– Wystarczy tego gówna, bo do reszty popierdoli mi się w głowie – zbeształam się i zdmuchnęłam proszek na podłogę, by nikt przypadkiem nie zauważył, iż jestem na haju. Gdyby Lorenzo dowiedział się, że kradnę mu dragi, wpadłby w szał.
Odruchowo sięgnęłam ręką za plecy, chcąc podrapać miejsce, gdzie wciąż czułam palący żar na skórze. Wtedy poczułam i zrozumiałam, że obok mnie naprawdę ktoś siedział. Gdybym miała otwarty, czysty, niczym nieodurzony umysł prawdopodobnie zerwałabym się z miejsca i pobiegła do garderoby, gdzie została moja torebka, a w niej spluwa, o której Lorenzo nie widział, a przynajmniej sądziłam, iż o niej nie wie. Lecz w tej chwili nie myślałam o konsekwencjach, o tym, co powinnam zrobić, po prostu się odwróciłam i spojrzałam w lodowate, tak bardzo przeze mnie kochane oczy. On tam naprawdę był. Mój Salvatore, mój Sal, mój Costello. Moja miłość, moja nadzieja, moja wolność. Siedział kilka centymetrów dalej i głaskał mnie po plecach. Fala intensywnych emocji przelała się przez mnie jak tsunami albo coś jeszcze większego, tak ogromnego, że po moich policzkach poczęły sunąć perliste łzy, przepełnione żalem, tęsknotą, miłością, nienawiścią, rozczarowaniem... Osiem lat tłumienia uczuć, życia w tęsknocie nagromadziło we mnie niezliczoną ilość bólu, który rozerwał zaporę, roztrzaskując ją w drobny mak.
Boże! On tu jest! Mój Sal, mój Costello.
Łzy przysłoniły mi świat, więc nie dostrzegłam jego oblicza, jego reakcji, ale nie obchodziło mnie to. Poderwałam się gwałtownie i usiadłam na nim okrakiem, zarzucając mu ręce na szyję oraz splatając palce na karku. Wpiłam się desperacko w jego usta, brutalnie wsuwając język do środka. Kiedy Sal odwzajemnił pocałunek, coraz mocniej nacierając na moje wargi, błądząc dłońmi po moich nagich plecach, trafiłam do nieba i niczego więcej nie było mi trzeba.
Narkotyki mają do siebie to, że gdy wpadniesz w trans, świadomie ciężko jest się z niego uwolnić. Będąc na haju, mogłam całować Costello godzinami, z czego on widocznie zdawał sobie sprawę, bo w końcu przerwał pocałunek, zabierając mi tlen, tak bardzo potrzebny do życia. Zaciskałam powieki, nie chcąc ich otworzyć. Bałam się, że gdy to zrobię, Costello jednak okaże się kimś innym. Kimś, kogo z całą pewnością nie chciałam tak żarliwe i desperacko całować.
– Spójrz na mnie, Audrey.
Wiedziałam już, że jest prawdziwy, ponieważ tembr jego głosu obudził każdą zamroczoną komórkę w moim ciele, mimo iż umysł nadal nie nadążał za tym, co się działo. Jednak wciąż czułam strach, iż wszystko to, co wydarzyło się przed chwilą, okaże się tylko wymysłem, fantazją, mrzonką. A tak dobrze było poczuć smak jego ust, połączyć się w jedność. Tak dobrze, iż zapomniałam o całym Bożym świecie, a szczególnie o świecie, w którym żyliśmy.
– Otwórz oczy, Audrey – powtórzył, tym razem ostrzej, bardziej stanowczo. To był mój Sal. Dominujący i władczy, mający ostatnie zdanie.
Spełniłam jego polecenie i teraz wpatrywałam się w niebieskie tęczówki, które przez panujący półmrok wokół nas zdawały się ciemniejsze. Błądziły po moim obliczu, badając każdy jego fragment. Dostrzegłam, że nie były już takie, jak kiedyś. Były inne. Puste i smutne. Beznamiętne.
Momentalnie poczułam, jak moje ciało robi się ciężkie. Tak, jakby ktoś przywiesił mi do niego kotwicę, a ona ciągnęła mnie na dno.
Chciałam się ruszyć i zejść z jego kolan, ale nie mogłam. Chciałam unieść rękę, by zaprzeć się o oparcie sofy i wstać, lecz nie potrafiłam. Sparaliżowało mnie. Costello przenikliwie wpatrywał się w mojej oczy.
Po chwili, zdającej się trwać wieczność, ujął moją twarz w swoje duże dłonie i począł głaskać policzki kciukami. Jego dotyk zawsze działał na mnie uspokajająco, dając poczucie bezpieczeństwa. Odprężyłam się, czując, jak ciało się rozluźnia. Westchnęłam, a z moich ust wydobył się jęk ulgi.
– Coś ty ze sobą zrobiła? – rzucił z pogardą, zjeżdżając dłońmi niżej, wzdłuż ramion, aż dotarł tam, gdzie nie powinien. Chwycił nadgarstek jednej ręki i uniósł go bliżej oczu, by mu się przyjrzeć. Potem przeniósł wzrok na moją twarz. – Co on ci, kurwa, robi, że wyglądasz jak pierdolona niewolnica i ćpasz? – warknął, nie kryjąc wkurwienia.
Milczałam. Nie tego się spodziewałam. W sumie, czego mogłam się spodziewać? Dzieliło nas osiem lat, które wpłynęły i na mnie, i na niego. Zmieniły mnie, zmieniły Costello. Nie byliśmy już tymi samymi nastolatkami z marzeniami i wielkim uczuciem w sercu. Staliśmy się sobie tak naprawdę w jakiś sposób obcy. To było powodem mojego oburzenia. Jakim prawem śmiał wyrażać swoją dezaprobatę na to, kim się stałam i co robił ze mną Lorenzo? Przecież mnie zostawił i wyrzucił ze swojego skamieniałego serca, które uważałam za najwspanialsze na świecie.
– Odpowiedz – naciskał.
– Nic cię to nie obchodzi. A teraz wybacz, muszę wracać do pracy. – Chciałam wstać, lecz zaborczy Costello mi na to nie pozwolił. Złapał mnie za ramię i przytrzymał, bym nie mogła się ruszyć. Zmarszczyłam brwi, nie patrząc na niego. Nie chciałam widzieć w jego oczach pogardy i obrzydzania, a byłam pewna, że właśnie to czuje, gdy na mnie patrzy. Ucisk na ramieniu zelżał, co przypomniało mi, że Sal doskonale potrafił czytać z wyrazu mojej twarzy.
– Przepraszam, Audrey. Nie chciałem tak mocno, straciłem wyczucie – usprawiedliwiał zbyt mocny chwyt, lecz nic mnie to nie obchodziło.
On stracił wyczucie, ja straciłam czucie i przyzwyczaiłam się do zadawanego mi bólu. Rany cielesne nie były ważne, one zawsze się zagoją, ale te powstałe na mojej duszy, nigdy. Na zawsze będę skrzywdzona, mając wypaczone pojęcie o szacunku względem kobiety.
– Puść mnie, muszę już iść. Lorenzo będzie mnie szukał – skłamałam, nie mając pojęcia, iż w gruncie rzeczy powiedziałam prawdę.
– Nie wrócisz do niego. Już więcej nie zrobi ci żadnej krzywdy – powiedział z naciskiem, tonem, któremu nie wolno się sprzeciwiać.
Zaśmiałam się z nutą goryczy.
– Wrócę, bo muszę, a tobie nic do tego.
– Mylisz się. Bardzo dużo mi do tego. Nie wrócisz do niego, zrozumiałaś?
Prychnęłam i założyłam ramionami na piersi. Byłam teraz bojowo nastawiona, dragi nadal działały, więc czułam się paradoksalnie tak, jakby wszystko było mi wolno. Costello może sobie gadać, ile chce, a ja i tak będę mieć na to wyjebane.
– Doprawdy? – Brwi podjechały mi na czoło. – Dlaczego nie?
Odpowiedzi już nie otrzymałam, a przynajmniej nie z jego ust. Przeniosłam wzrok na Olivię, usłyszawszy jej wołanie. Stanęła kilka korków od loży, gdzie wciąż siedziałam na Costello, i z pewnością był to widok, do którego Oli dopowiedziała sobie całą resztę.
– O, kurwa, Carla! – krzyknęła. – Lorenzo cię zajebie, jak mu o tym powiem – wysyczała, śmiejąc się perliście.
– Nie powiesz – ryknął Costello, cały się spinając, a mimo to zdawał się opanowany.
– A ty kim niby jesteś, że mówisz mi, co mam robić, co?
Sal nawiązał ze mną kontakt wzrokowy, dając mi w ten sposób coś do zrozumienia. Problem jednak polegał na tym, że moja spostrzegawczość była daleko w tyle i nie nadążała za wydarzeniami aktualnie się dziejącymi. Zmarszczyłam brwi, usiłując zrozumieć, o co mu chodzi. Przewrócił oczami i westchnął, ale nadal się nie odezwał.
– Długo będę czekać na odpowiedź? – wyjęczała Oli, chwytając się pod boki, gdy stanęła obok podestu do pole dance.
Przetarłam dłońmi twarz, jęcząc po cichu, że nie ogarniam, co się dzieje, aż nagle mnie olśniło. Zrozumiałam dwie rzeczy.
Pierwszą: nie możesz przedstawić się sam innemu członkowi organizacji, musi zrobić to osoba trzecia.
Drugą: Costello przejął legat. Siedziałam na kolanach nowego ojca chrzestnego rodziny Costello, którą do tej pory zarządzał Lorenzo.
Gdy to sobie uświadomiłam, natychmiast zerwałam się na równe nogi, stając obok Olivii. Serce dudniło mi w piersi, adrenalina budziła ciało i umysł do życia, a w głowie kręciło mi się od gwałtownego odskoku.
– Salvatore Costello. Nowy ojciec chrzestny rodziny Costello – wydukałam i oparłam dłoń o podest, by nie upaść na ziemię.
Oli spojrzała na mnie, jakbym była niespełna rozumu. Wcale jej się nie dziwiłam. Nie miała pojęcia, dla kogo tak naprawdę pracuje od trzech lat. To ja przyjęłam ją do pracy, informując, że Lorenzo jest właścicielem klubu, a ja jego menadżerem, choć wcale nim nie byłam.
– Nadal nic nie wiesz? Nie domyśliłaś się jeszcze, że weszłaś w gniazdo żmij? – sarknęłam.
– Co ty pieprzysz, Carla? W jakie gniazdo żmij?
Spojrzałam na Costello, marszczył brwi w konsternacji, podpalając papierosa. Zaciągnął się mocno i wypuścił obłok dymu.
– Słyszałaś o Cosa Nostra?
Kiwnęła głową.
– To wiesz, że to mafia, prawda? – Skinęła ponownie. – Lorenzo do dnia dzisiejszego był bossem zarządzającym jedną z najbardziej wpływowych rodzin mafijnych. Rodziną Costello, którą założył pradziadek Salvatorego – wskazałam dłonią Costello – ale został zdegradowany ze stanowiska. Masz przed sobą teraz nowego bossa, inaczej mówiąc, dona lub capo di tutti capi – wyjaśniłam bez owijania w bawełnę, choć nie powinnam. Olivia nie została przyjęta do rodziny, więc szczerze powiedziawszy, złamałam jedną z zasad kodeksu i to w obecności capo.
Opadła jej szczęka, dosłownie.
– I co to dla mnie znaczy? – zapytała przestraszona.
– Że nie powinnaś się dowiedzieć tego, czego się właśnie dowiedziałaś, i kierując się kodeksem mafii, wychodzi na to, że złamałam zasadę, a ty powinnaś dostać kulkę w łeb, bo dowiedziałaś się o czymś, o czym nie powinnaś wiedzieć, dlatego że nie należysz do rodziny. Więc... prawdę mówiąc, obie mamy przejebane.
Wbiłam wzrok w Costello, czekając na jego potwierdzenie. Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu rozbawienia. Natomiast Oli patrzyła to na mnie, to na niego z widocznie malującym się strachem w oczach i na twarzy.
– Żartujesz, prawda? – zapytała tak chicho, że ledwo ją zrozumiałam.
Czy żartowałam? Nie. Takie były zasady, ale wątpiłam, by Sal kazał ją zabić, a mnie ukarać za to, że tak bezceremonialnie wyjawiłam jej fakty.
– Oba...
– Spokojnie – zaczął Sal, przerywając moją odpowiedź. – Nikt dzisiaj nie zginie, jednak Carla będzie musiała ponieść karę za swój niewyparzony język – mrugnął do mnie okiem – ale za to, że daruję ci życie, Olivio, będziesz musiała być mi oddana i lojalna wobec rodziny. Chyba że wybierasz szybką śmierć. Decyzja należy do ciebie. – Wstał i podszedł do niej, począł głaskać zewnętrzną stroną dłoni jej policzek, a ona, napięta niczym struna, teraz niemalże rozpływała się pod wpływem dotyku Costello.
Poczułam w piersi nieznośny ucisk, jakby ktoś rąbnął mnie w klatkę piersiową. Nie mogłam stać tak blisko i patrzeć na to, jak ją dotyka niemal z czułością. Usiadłam w loży i dopiłam resztę wina znajdującego się w kieliszku, cierpki płyn, w dodatku ciepły, smakował nie najlepiej, ale musiałam się czymś zająć, by dać Costello do zrozumienia, że mam gdzieś to, co robi.
– Jesteś ładną kobietą, żal by było strzelić między oczy i patrzeć, jak twoje bezwładne ciało osuwa się na ziemię, mając świadomość, że nikt nie będzie mógł już go posuwać. – Zerknęłam kątem oka w ich stronę, bo nie mogłam wytrzymać, i zobaczyłam, jak dłoń Costello wędruje po ciele Olivii, a jego usta pieszczą jej wargi.
Tego było dla mnie za wiele.
Jebany skurwysyn!
Zdjęłam ze stóp buty, by niezauważona opuścić salę, i pędem udałam się przez korytarz do garderoby, zostawiając ich za sobą. Nawet nie wiem, co wtedy czułam. Na pewno złość, rozczarowanie i zazdrość. W każdym razie nie podobało mi się to, co robił Salvatore z Olivią. Aczkolwiek pokazał mi, że nie jest już tym, kim był kiedyś. Nie w takim wydaniu Costello się zakochałam.
Przed drzwiami wpadłam na Miguela, omal się z nim nie zderzając.
– Tu jesteś. Szukałem cię... – zaczął. – Mam zabrać cię do Lorenza.
– W jakim jest nastroju? – zapytałam, wyminąwszy go, żeby wejść do garderoby. Złapałam za czerwoną bieliznę i poczęłam ściągać body.
– Nie jest z nim dobrze. Komisja pozbawiła go stanowiska capo, przydzielając underboss, a za dwa tygodnie Lorenzo przenosi się do Detroit, prawdopodobnie na stałe. Jeśli zdoła odpokutować złamanie zasad, możliwe, że będzie mógł wrócić do Nowego Jorku, ale tylko wtedy, gdy Costello... – urwał w momencie, gdy wsuwałam na tyłek koronkowe szorto-stringi z kokardką na środku paska wchodzącego między pośladki.
– Mów dalej, muszę wiedzieć, co mnie czeka po wejściu do willi – poprosiłam, sięgając po stanik przewieszony przez oparcie krzesła, które stało obok toaletki.
Miguel w odbiciu lustrzanym miał pełny widok na moje piersi, lecz nie tym się przejmowałam.
– Tak, jasne... tylko że... wiesz doskonale, jak na mnie działasz, Audrey. Jestem tak cholernie twardy, że aż boli. Dawno tego nie robiliśmy i zaczynam wariować – wyszeptał mi do ucha, łaskocząc skórę i budząc pożądanie.
Miguel był nawet fajnym facetem, niejednokrotnie kontemplowałam nad tym, dlaczego dołączył do rodziny. Jakie miał powody, że wszedł w ten gówniany świat. Jednak z drugiej strony cieszyłam się, że mam go do swojej dyspozycji i jest w pewnym sensie moim ochroniarzem, przyjacielem i poniekąd sprzymierzeńcem. Przy nim mogłam czuć się swobodnie i mówić, co naprawdę myślę. Mogłam znaleźć pocieszenie w jego szerokich ramionach i na moment zapomnieć się, byleby tylko doświadczyć namiastki czułości oraz poczuć, jak celebruje moje ciało.
– Gdyby nie było tu Costello, wiesz, co bym z tobą zrobił, prawda? – wymruczał, wsuwając dłoń w moje majtki, doprowadzając mnie do wrzenia. – Jesteś tak kurewsko mokra, proszę, pozwól mi w ciebie wejść – błagał, gdy wsunął dwa palce w moją cipkę, jednocześnie dociskając twardego kutasa do mojego tyłka. Płonęłam z pożądania, które obudził we mnie pocałunek z Costello, i to dlatego byłam już mokra, lecz dotyk Miguela pogłębił pragnienie.
– Po drodze... zrobimy to... po drodze. Nikt nie może nas nakryć – wyszeptałam, czując obezwładniającą rozkosz.
Miguel przestał posuwać mnie palcami. Przeszedł do łazienki i umył ręce, a ja w tym czasie pospiesznie się ogarnęłam, wcisnęłam się w dżinsowe spodnie i białą koszulkę z krótkim rękawem. Przeczesałam palcami swoje ciemne włosy i opuściłam wraz z nim pomieszczenie, krocząc do wyjścia. Niestety musieliśmy przejść przez główną salę, gdzie zostawiłam Costello z Olivią.
Ku mojemu zdziwieniu na sali nie zastałam ich obojga. Był tam Sal, lecz nie migdalił się już z tą zdzirą, rozmawiał z menadżerem klubu, stojąc za barem. Obrzuciłam go przelotnym spojrzeniem i już miałam wchodzić w przedsionek, minąć szatnię i zaczerpnąć świeżego powietrza, gdy capo mnie zawołał. Miałam oczywiście ochotę go zignorować i pójść dalej, ale jak wiadomo, nie mogłam tego zrobić. Przymknęłam powieki, wzięłam głęboki oddech, zaciskając usta, odwróciłam się i ze sztucznym uśmiechem na twarzy podeszłam do Costello, który zdążył wyjść już zza baru.
– Słucham, don. Śpieszy mi się troszeczkę, więc mów, o co chodzi – rzuciłam zniecierpliwiona, przebierając nogami w miejscu.
Sal skinął delikatnie głową do kogoś za moimi plecami. Odwróciłam głowę, by zobaczyć, z kim porozumiewa się bez słów. Sądziłam, że ktoś nowy wkroczył do lokalu, lecz nikogo poza Miguelem tam nie było. Zmarszczyłam brwi w konsternacji. Miguel był człowiekiem Lorenza, więc dlaczego miał jakieś konszachty z Costello? Coś mi tu śmierdziało, bo owszem, Sal stał się ojcem chrzestnym, ale żeby tak od razu Miguel przeszedł na stronę nowego capo? Sądziłam, że będąc na pozycji underboss, wyjedzie on z Lorenzo, lecz przecież to Russo nim właśnie został. Nie mogłam tego rozgryźć, przynajmniej nie w ciągu kilku sekund, ale zapisałam  w pamięci, by wypytać o to Miguela, gdy już mnie przeleci.
– Gdzie się wybierasz? Przecież dzisiaj pracujesz.
– Pracuję, ale Lorenzo życzy sobie, żebym wróciła do domu. Podobno nie jest z nim dobrze, bo został zdegradowany z funkcji, którą ty przejąłeś. W dodatku za dwa tygodnie ma wyjechać do Detroit. Więc sam rozumiesz, muszę się spakować. – Pyskowanie i stawianie się to moje drugie ja. Cud, że przez te wszystkie lata nikt nie postanowił jeszcze wpakować mi kulki między oczy. Kodeks organizacji mówi o tym, żeby okazywać sobie wzajemny szacunek, ale nie zawsze mi się to udawało. Szczególnie gdy Lorenza nie było w pobliżu, mój język nie współpracował z rozumem i plótł trzy po trzy, tak jak w tej chwili.
Oczywiście nie byłam pewna, czy wyjadę do Detroit. Uzależniłam się od byłego już capo, to fakt, aczkolwiek to była moja szansa na uwolnienie się. Było kilka ale, ponieważ zawsze jakieś się znajdzie, lecz szczerze mówiąc, wątpiłam, bym miała w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia, ponieważ Lorenzo wyznał mi miłość, a to oznaczało, że o wolności mogę dalej tylko marzyć.
Costello się zaśmiał. Szczerze i z widocznym rozbawieniem w oczach. Po chwili się opanował i pokonał dzielącą nas odległość. Stanął bardzo blisko, naruszając moją przestrzeń osobistą. Stykaliśmy się niemal sylwetkami, czułam jego miętowy oddech na twarzy.
– Nie wiesz wszystkiego, moja droga – zaczął, na co uniosłam sceptycznie brwi. Miał rację, nie wiedziałam. – Lorenzo wyjedzie za dwa tygodnie, lecz ty, Audrey, zostajesz. – Rozchyliłam usta, by zaoponować i nawrzucać mu trochę, bo narkotyki wciąż pobudzały moje zmysły, powodując, iż przekraczałam granicę, zbyt wiele granic, lecz Sal przyłożył do nich palec, nie pozwalając słowom na ujście. – Komisja o tym zadecydowała, nie ja. – To akurat zabrzmiało poważnie, nie miałam tu już nic do gadania. Milczałam, powstrzymując cisnący się na usta uśmiech ulgi i wybuch radości, który przenikał każdą komórką w moim ciele. Miałam ochotę skakać i tańczyć, zapominając, że przecież jest jakieś ale... – Teraz ja jestem szefem tego bajzlu, który zrobił tu twój kochaś, i informuję cię, że jesteś mi tu potrzebna, bo od jutra będę wprowadzać w klubie zmiany. Zrozumiałaś, Audrey?
Oddychałam coraz ciężej, ponieważ początkowa ekscytacja ustąpiła miejsca innemu uczuciu. Costello wpatrywał się w moje oczy, jakby chciał mi powiedzieć wiele rzeczy naraz, nie wymawiając ich głośno i w obecności świadków. W dodatku kciuk tkwiący na moich wargach zaczął przesuwać się po nich, obrysowując ich kształt. Zaschło mi gardle. Odebrało mowę. Prawdziwy rollercoaster emocji. Z jednej skrajności w drugą. Wiedziałam, że gdy dragi zaczną opuszczać mój organizm, będę miała wrażenie, że umieram, a wydarzenia tego dnia i natłok informacji uderzą we mnie jak trąba powietrzna.
Pokiwałam głową w odpowiedzi.
– Doskonale. Jeśli Lorenzo będzie miał obiekcje, a będzie je miał, powiedz o tym Miguelowi, a ja się tym zajmę – poinformował i odsunął się ode mnie, oddając mi swobodę oddechu. Wsunął dłonie w kieszenie czarnych garniturowych spodni, przypominając mi nastolatka, któremu oddałam serce.
Pod powiekami zapiekły mnie łzy tęsknoty i żalu. Musiałam wyjść natychmiast. Bez słowa odwróciłam się na pięcie i wybiegłam na zewnątrz.
W jego obecności pancerz zobojętnienia, którym się otaczałam, tracił swoją moc, czyniąc mnie całkowicie bezbronną.

Syn mafii TOM 1 | w księgarniach!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz