Rozdział 6

4.9K 276 43
                                    

Brakowało mi powietrza. Próbowałam usilnie dostarczyć tlen do płuc, lecz bez skutku. Dławiłam się strachem, zabijał mnie, łamał doszczętnie. Przez pięć lat unikałam widoku śmierci, egzekucji szczególnie. Niekiedy byłam zmuszona patrzeć, jak człowiek odbiera drugiemu człowiekowi życie, ale wtedy mordu nie dokonywał Costello. Robił to ktoś inny, ludzie Lorenza, czasami on sam, ale nigdy nie widziałam, jak mężczyzna będący całym moim światem zabija z zimną krwią...
Znajdowałam się w próżni własnych myśli i obaw, nie mogąc pojąć, co się dzieje. Czułam jedynie, jak coś zżera mnie od środka, odbierając mi siły, jak nogi uginają się i protestują, nie chcąc prowadzić mnie dalej, jak najdalej stąd.
Doczłapałam się do garderoby, stwarzając pozory normalności, kiedy przechodziłam przez bar pod czujnym okiem szefa, zerkającego na mnie zza szyby w biurze na piętrze. Uśmiechałam się wymuszenie do koleżanek i stałych klientów, choć w moich ustach zbierała się żółć. Padłam na zimne kafelki w łazience i po raz kolejny tego wieczoru palący strumień przedostał się przez gardło do sedesu. Dłonie trzęsły mi się, jakbym miała Parkinsona, ale wciąż w jednej z nich trzymałam forsę. Brudną zresztą. Gorący pot oblepił moje ciało, zmieniając się w chłodną strużkę na plecach. Coś było nie tak i to bardzo. Byłam pewna, iż moje samopoczucie nie jest wynikiem ciąży, to musiał być zwyczajny strach przed tym, co mnie czekało, nas...
Przytrzymując się ściany, wstałam, lecz nogi nadal miałam słabe. Opłukałam zimną wodą twarz, kark i dłonie, czując ukojenie, którego potrzebowałam, choć tak naprawdę jedyne, czego pragnęłam, to spokój. Zmizerniała i wykończona torsjami, wpatrując się w swoje odbicie w lustrzanej, nieskalanej niczym tafli, przyznałam sama przed sobą, że mam już dosyć uciekania, chowania się i życia w cieniu, by tylko ukryć to, co było dla nas najcenniejsze. Castello wrócił, doskonale wiedziałam, że nie tylko przez wzgląd na objęcie stołka po ojcu, i wolałam umrzeć, niż oddać mu „to”. Gdybym odeszła na wieki, nigdy nie dowiedziałby się, gdzie „to” ukryłam. Ukrycie „tego” i zatarcie śladów kosztowało mnie wiele poświęcenia, ale było warto. Costello  mógł zrobić ze mną, co chciał, a i tak bym mu nic nie powiedziała. Dlatego śmierć teraz czy później nie miała dla mnie znaczenia, wręcz przeciwnie, wolałam, żeby zrobił to od razu. Żeby mnie zabił. Jeśli miałam zginąć, to z ręki Costello, nikogo innego. Przez cały ten czas łudziłam się, że może jakimś cudem Salvatore nie stał się tym, kim był jego ojciec, że jego matka nie pozwoliła, żeby syn był mordercą i pozbawionym moralności człowiekiem. Dopiero później dowiedziałam się, jak bardzo nieświadoma byłam świata, w którym żył mój ukochany.
Przeszłam do garderoby i wyciągnęłam ze swojej szafki ręcznik, uprzednio chowając do portfela pieniądze. Przetarłam nim twarz i przebrałam się w normalnie ciuchy: spodnie jeansowe i bluzkę z długim rękawem w kolorze czerni, z rozkoszą wsunęłam stopy w znoszone conversy i przysiadłam przy toaletce, aby zmyć rozmazany makijaż. Wklepałam krem w skórę twarzy, ignorując chaos panujący w umyśle. Oparłam łokcie o blat toaletki, przyłożyłam palce do skroni i zwiesiłam głowę, zamykając oczy. Próbowałam zastanowić się nad tym, co robić dalej.  Siedziałam w gównie po pas, mimo iż od dawien dawna miałam plan, który z pozoru wydawał się łatwy w realizacji. O tyle, o ile mogłam wcisnąć kit Costello,  że rzekomo nie mam już „tego” i stać się wreszcie wolna, to uwolnienie się od Lorenza nie było już takie proste. I to był jedyny problem, którego nie mogłam przeskoczyć.
Nie wiem, ile czasu spędziłam w tej pozycji, ale zdecydowanie więcej, niż mi się zdawało, bo nagle drzwi do garderoby otworzyły się z hukiem. Podskoczyłam na siedzeniu i złapałam się odruchowo za serce. Odwróciłam gwałtownie głowę, nie dostrzegłszy w lustrze sylwetki osoby, która wtargnęła do pomieszczenia.
– Lorenzo? Jasna cholera, zeszłam niemal na zawał – wysapałam, czując silnie uderzenia serca. – Nie rób tego więcej, jeśli mam jeszcze żyć – dodałam.
Stał w progu rozsierdzony niczym byk na widok czerwonej płachty, zaciskał pięści i oddychał szybko. Wstałam i powoli podeszłam do niego, kładąc mu dłoń na piersi. Woń kardamonu, różowego pieprzu i listków fiołka dotarła do moich nozdrzy, przywodząc na myśl dom. Od pięciu lat ten zapach otulał mnie w nocy, budził rano i kołysał do snu – odkąd sprezentowałam Lorenzu na święta Bożego Narodzenia perfumy Armaniego. Pochwycił moje zdezorientowane spojrzenie, coś w jego oczach się zmieniło, nie były już mroczne, zimne, przywodzące na myśl mafijnego tyrana. Dostrzegłam w nich zlękniecie, może nawet strach... Lorenzo Russo czegoś się bał? Nieprawdopodobne!
Przyłożyłam drugą dłoń do jego twarzy i uśmiechnęłam się niepewnie. Wtedy przyciągnął mnie do siebie, łapiąc za kark, i wyszeptał:
– Myślałem, że mi cię zabrał, że już więcej cię nie zobaczę.
Głos capo przesiąknięty był bólem, wyczułam drżenie jego podbródka, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Takiego wydania szefa się nie spodziewałam.
– Jestem przy tobie, nigdzie się nie wybieram – skłamałam, lecz stojąc z policzkiem wtulonym w jego pierś, czułam coś, czego od dłuższego czasu nie mogłam zdefiniować. Nie kochałam go, nie darzyłam go tak silnym uczuciem, jak cholernego Costello, ale na pewno był mi bliski. Mogło to być przywiązanie, przyzwyczajenie albo rodzaj miłości. W każdym razie, w jego szerokich ramionach było mi... dobrze. Stojąc w garderobie, przy akompaniamencie stłumionych dźwięków muzyki trance, odniosłam wrażenie, jakby świat na kilka minut stanął w miejscu.
Oddech Lorenza po chwili się unormował, broda przestała drżeć, mięśnie się rozluźniły, a on nadal tulił mnie do siebie w akcie desperacji. Zależało mu na mnie bardziej, niż sądziłam, a to oznaczało, że niemalże niemożliwe będzie uwolnienie się spod jego skrzydeł. A przecież musiałam być wolna, pewnego dnia będę musiała...
– Wracajmy do domu – wychrypiał i odsunął mnie od siebie na odległość ramion, by pochwycić mój wzrok.
– Dobrze – przytaknęłam, nie pytając o powód jego wtargnięcia do garderoby.
Ujął moją twarz w dłonie i złączył nasze usta, wsuwając powoli język do środka. Delektował się moimi wargami, czego nigdy dotąd nie robił. Zawsze był nachalny, agresywny, dominujący i władczy. Poddałam się zmysłowej pieszczocie i odwzajemniłam ją, pogłębiając pocałunek. Poczułam mrowienie między nogami oraz narastające z każdą sekundą pożądanie.
– Ale najpierw cię zerżnę – wysapał między pocałunkami.
Kąsał moją szyję i lizał ją, dociskając moje biodra do swojego twardego jak skała kutasa. Dreszcze rozkoszy wędrowały po mojej skórze ku dołowi, docierając do mokrej i rozochoconej cipki, pragnącej poczuć go w sobie. Zatracałam się w każdym muśnięciu warg, dotyku dłoni, ruchu penisa, dochodząc niemalże przez sam dotyk. Przerwałam pocałunek, musieliśmy się zatrzymać.
– Zaraz będzie po mnie – wzięłam wdech – weź mnie. – Wypuściłam powietrze przez usta, zwilżając koniuszkiem języka wargi w prowokujący sposób.
Lorenzu nie było trzeba powtarzać dwa razy, zamknął drzwi od garderoby oraz przekręcił klucz, obserwując, jak prowokacyjnie ściągam z siebie spodnie, nie mając pod nimi nic. Ten krótki wstęp wyzwolił w nim dzikie zwierzę, dopadł mnie spragniony i napalony do granic, popychając na szezlong po prawej stronie. Rozłożył moje nogi szeroko i mrucząc jak kot, zniknął między udami, by torturować mnie jeszcze bardziej. Powoli wybuchałam niczym fajerwerki w sylwestrową noc, gdy ssał łechtaczkę i wsuwał dwa palce w szparkę raz za razem. Lorenzo językiem wyczyniał cuda, był dobry w te klocki, choć preferował ostry seks, czasami aż za bardzo. Jednak zdążyłam polubić demona, którym stawał się przy pieprzeniu, podobało mi się to, że rżnęliśmy się, kiedy mieliśmy na to ochotę, nie zważając na miejsce, gdzie się znajdowaliśmy. 
Gdy byłam już na skraju osiągnięcia orgazmu, przestał. Wstał i zamaszystym ruchem postawił mnie na nogi, odwracając do siebie tyłem. Jęknęłam sfrustrowana, dostrzegłszy, że jego usta wyciągają się w zadowolonym, acz władczym uśmiechu. Wymruczał mi do ducha, żebym oparła stopę o szezlong, zginając nogę w kolanie. Złapał za krawędź mojej bluzki, dając do zrozumienia, iż trzeba pozbyć się bariery. Ściągnął materiał przez głowę i cisnął nim z zadowolonym pomrukiem o podłogę. Następnie rozchylił moje wargi sromowe i rozprowadził wilgoć po cipce, drażniąc pobudzony guziczek, który błagał o spełnienie. Wszedł we mnie powoli, wyszedł i wszedł znowu, tym razem do połowy. Pocałunkami pieścił szyję, wgryzając się w nią w najmniej niespodziewanym momencie, i wbił się głębiej, na co krzyknęłam, czując rozkosz i zarazem ból zasysanej skóry na szyi.
– Krzycz, mała, niech wszyscy słyszą, jak ci, kurwa, ze mną dobrze – wydyszał zachrypniętym głosem.
Kiedy posuwał mnie coraz szybciej i coraz intensywniej, pieścił brodawki, łechtaczkę i wkładał język do ust, zapomniałam o całym świecie, nawet o istnieniu Costello.  Kręciło mi w głowie z rozkoszy, unosiłam się i leniwie opadałam, gdy on pieścił cipkę palcami, potęgując obezwładniające uczucie spełnienia, dochodząc i krzycząc głośno:
– O, kurwa!




Obudziłam się w środku nocy zlana potem, z galopującym sercem. Zdezorientowana prześledziłam wzrokiem otoczenie, wytężając słuch. Wydawało mi się, iż coś słyszę, lecz wokół panowała jedynie cisza, więc doszłam do wniosku, że cokolwiek wyrwało mnie ze snu, musiało być nim. Snem. Przymknęłam powieki, postanowiwszy obrócić się na bok i przysunąć bliżej Lorenza. W pierwszym odruchu chciałam zarzucić na niego rękę i przytulić się do jego pleców, ale zrezygnowałam. Wtuliłam głowę w ciepło bijące od jego ciała, a potem wpadłam w ramiona Morfeusza.
Buczenie pod głową wyrwało mnie z otchłani obaw. Początkowo nie mogłam zorientować się, co i gdzie wibruje, jakby ktoś trzymał mój umysł w śpiączce i z jakichś powodów nie chciał, bym się obudziła. Wyciągnęłam rękę przed siebie, żeby odszukać przedmiot, ale zanim znalazłam go pod poduszką, odkryłam, że miejsce obok mnie jest puste. Zazwyczaj to ja wstawałam pierwsza i zostawiałam Lorenza samego w łóżku, a potem wymykałam się z willi i jechałam do klubu przygotować lokal na wieczór lub zajmowałam się swoimi sprawami. Ale tego ranka było inaczej i to zbiło mnie z tropu, wyrywając jednocześnie z kilkuletniej rutyny. Nie podobało mi się to, wypracowałam sobie plan dnia, który nigdy wcześniej nie został zaburzony. I nie chodzi o to, że byłam staroświecka i nie akceptowałam zmian jak babcia na emeryturze, wręcz przeciwnie, pragnęłam ich, pragnęłam stać się wreszcie wolna. Czułam się po prostu bezpieczniej, mając kontrolę chociaż nad głupim harmonogramem dnia.
Telefon pod poduszką zabuczał ponownie, przypominając o swoim istnieniu. Wymacałam aparat, spojrzałam na ekran iPhone’a, czując, jak oddech przyspiesza wraz z sercem.



Wychodząc z sypialni, zarzuciłam na siebie podomkę i zeszłam na dół, do  salonu oraz otwartej kuchni. Zerknęłam mimowolnie na wyświetlacz lodówki, na którym elektroniczny zegar wskazywał siódmą rano. Przespacerowałam się po willi, sprawdzając każdy kąt, lecz nie znalazłam nigdzie Lorenza. Wszędzie panowała cisza jak makiem zasiał. Nigdzie nie było widać nawet żołnierzy, gosposia miała zjawić się dopiero o ósmej. Gdy co rano opuszczałam to miejsce, cisza nie była dla mnie dziwna, ale teraz było w niej coś niepokojącego. Dreszcz prześlizgnął się po moich plecach, docierając do każdej części ciała, a na skórze pojawiła się gęsia skórka. Zignorowałam ten dziwny stan, ponieważ wiedziałam, że wariuję przez wzgląd na Costello. Rozsunęłam oszklone drzwi, by wyjść na taras. Lekki wiatr zatańczył, porywając do tanga kosmyki moich włosów. Odgarnęłam kilka pasm z twarzy i głęboko westchnęłam, rozglądając się po rozłożystym terenie. Słońce mocno świeciło na niebie, skąpany w jego promieniach ogród aż prosił się o towarzystwo. Czując otulające moją sylwetkę ciepło, przysiadłam na leżaku i rozprostowałam nogi, a powieki dosłownie same postanowiły opaść.
Wróciłam myślami do poprzedniego wieczoru.
Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie prędzej czy później, że Salvatore Costello   wróci do Nowego Jorku, by przejąć rodzinę po ojcu. Nie miałam co do tego wątpliwości, nikt nie miał, ponieważ jako najstarszy syn capo di tutti capi był następcą „tronu”. Jednakże sądziłam, iż jego powrót nastąpi szybciej, dlatego i ja wróciłam do Nowego Jorku, do miejsca, gdzie był nasz dom.
Problem polegał na tym, że powrót Costello oznaczał degradację Lorenza na niższe stanowisko w rodzinie Costello. Mógł zostać acting boss  bądź underboss , lecz o tym mógł zdecydować jedynie Salvatore po obwieszczeniu swojego stanowiska w Komisji . Dlatego Lorenzo zachowywał się chwilami irracjonalnie i kompletnie jak nie on. Zrozumiałam nie tylko jego, lecz także swoje położenie. Nie będąc żoną ani jego kobietą, stałabym się wolna, przynajmniej w teorii, ponieważ w praktyce nie musiało to być takie oczywiste. Costello, przejmując fotel dona, mógł chcieć przejąć także i mnie – przez wzgląd na to, co kiedyś nas łączyło – z czego Lorenzo zdawał sobie sprawę i widocznie tego obawiał się najbardziej. Bał się stracić mnie, a ja lękałam się, że skrupulatnie obmyślony przeze mnie plan spali na panewce. Chciałam jedynie przekazać Costello  kłamstwo, które zapewniłoby mi wolność, lecz jeśli on chciał odzyskać i mnie, sprawy cholernie by się skomplikowały.
Żałowałam, iż nie mogłam zobaczyć dokładnie jego twarzy, dostrzec zmian, jakie zaszły w nim przez te lata. W moim umyśle był nadal chłopcem o zabójczym uśmiechu, łagodnych rysach twarzy i pełnych ustach, wilgotnych i spragnionych, które z miłością oraz uwielbieniem pieściły każdy zakamarek mojego ciała. Z dużymi dłońmi i sprawnymi palcami zataczającymi kręgi na łechtaczce, z głębokim tembrem głosu, szepcącym mi do ucha sprośne słowa, by za moment między pchnięciami z namaszczeniem wyszeptać: „kocham cię, Audrey. Jesteś moja, na zawsze”.
Znienawidzone, szczypiące łzy pojawiły się pod powiekami na wspomnienie tych dwóch zdań, siedmiu słów, trzydziestu trzech liter. Zagryzłam wargę, zacisnęłam mocno oczy, byleby się nie rozpłakać, przecież potrafiłam być twarda, a łzy oznaczają cholerną słabość. Becząc, pokazywałam światu, że jestem miękka, że można mnie złamać. Płakać, owszem, można, lecz trzeba wiedzieć, kiedy wstać, otrzepać się i iść dalej, bo nikt za nas tego nie zrobi, nikt nie poda nam ręki, byśmy powstali i ruszyli do przodu, wręcz przeciwnie, inni z uśmiechem na ustach przydepną i zgniotą nas jak pieprzonego karalucha.
Pojedyncze słone krople znikały zasysane przez promienie bijące z nieba. Przetarłam dłońmi ich nikłe pozostałości i wzięłam głęboki oddech. Skierowałam refleksje na inny tor, by uspokoić przyspieszone tętno. Słonce przyjemnie grzało moją sylwetkę i było sprawcą rozleniwienia. Musiałam podnieść tyłek z leżaka, wziąć prysznic, ubrać się, spakować i wyruszyć w drogę, lecz niespodziewany dreszcz podniecenia prześlizgnął się po mojej cipce, gdy coś zaczęło sunąć od kolana, po wewnętrznej stronie ud, ku górze.
Westchnęłam z ulgą. Potrzebowałam zapomnienia, uczucia wykorzystania i bólu, ponieważ wtedy wyrzuty sumienia, iż okłamuję Lorenza, nie były tak głośne. Pozwalanie mu na przekroczenie granic było moją pokutą. W zorganizowanej grupie przestępczej musisz liczyć się z tym, że kłamstwa prędzej czy później wychodzą na jaw, a gdy się tak stanie, mogą wydarzyć się bardzo złe rzeczy. Zależy jeszcze, czego kłamstwo dotyczy, a moje... Było najwyższej wagi, dlatego dawałam mu to, czego pragnął, by w odpowiednim momencie wykorzystać to jako kartę przetargową.
Wiedziałam, że to dłoń Lorenza, rozpoznałam szorstkie fragmenty palców drażniących skórę. Mimo iż na dworze było ciepło, przeszedł mnie dreszcz. Nie uszło to jego uwadze, zachęciło go wręcz, aby posunąć się dalej. Dotarł do zbiegu ud, mrucząc gardłowo, i wsunął we mnie dwa palce, z rozkoszą odkrywając, że jestem całkiem naga, tak jak lubił. Jęknęłam, czując pulsowanie kobiecości, która otulała jego palce niczym kokon.
– Taką cię uwielbiam, Audrey. Mokrą i zawsze gotową – odezwał się tuż przy moich ustach, owiewając wilgotne wargi gorącym oddechem.
Nadal miałam zamknięte powieki i nie czułam potrzeby ich otwierania, ponieważ nie lubiłam patrzeć w jego oczy. Robiłam to tylko wtedy, gdy mnie prosił stanowczym tonem. Ten przywilej zarezerwowany od zawsze był dla Costello, z biegiem lat to się nie zmieniło i nigdy nie zmieni. Kontakt wzrokowy podczas seksu oznaczał coś więcej. Przywiązanie. Uczucia. Emocje. Przynależność. Miłość.
Pocałował delikatnie jeden kącik moich ust, potem następny, nadal posuwając mnie palcami. Zjeżdżał niżej, naznaczając poszczególne fragmenty mojego ciała. Objął ustami jedną z brodawek, lekko ją przygryzając. Wygięłam plecy w łuk, unosząc klatkę piersiową, wsunęłam dłoń w jego ciemne włosy i szarpnęłam za nie, będąc już na klifie oznakowanym jako ekstaza. Wiedział, co na mnie działa, co doprowadza mnie na szczyt, więc gdy rozgrzanym językiem przejechał po pulsującej łechtaczce, z wrażenia cofnęłam biodra, lecz po sekundzie uniosłam je, by wpaść w przepaść i zapomnieć o Bożym świecie.
Dyszałam jak parowóz, czekając, aż oddech się wyrówna, dopiero wtedy spojrzałam na Lorenza. Nie było go już między moimi nogami, siedział po przeciwnej stronie na krześle ogrodowym z drewna. Czarna koszulka, którą miał na sobie, opinała lekko bicepsy i nosiła ślady mokrych plam. Otaksowałam dokładnie jego ubiór i wywnioskowałam, że wrócił z przebieżki. Nawet nie wiedziałam, że to robił, nigdy też nie widziałam go w tym wydaniu. Zawsze był elegancki i pachniał jednymi perfumami, a teraz patrzyłam na Lorenza tak, jakbym go wcześniej nie znała. Rozsiadł się w ulubionej pozycji, z opartą o kolano kostką, dłonie złożył w trójkąt, wbijając we mnie ciemne oczy. Wyglądał inaczej i to nie przez wzgląd na ubiór i spocone ciało, po prostu był inny, spojrzenie miał inne, nie było zimne, władcze czy mordercze, było... było... ciepłe, jakby patrzył na mnie z uwielbieniem, z zauroczeniem, być może nawet z miłością. Uświadamiając to sobie, poczułam się bardziej naga, niż w rzeczywistości byłam, więc opatuliłam się ciasno szlafrokiem.
Zreflektowałam się pospiesznie w myślach, przypominając sobie, że wraz z pojawieniem się Costello, Lorenzo rozpoczął grę, w której nagrodą główną zapewne miałam być ja. Stąd ten blask w oczach, pogodniejsza twarz i delikatność.
– Kiedy się obudziłem i zobaczyłem, że nadal jesteś obok, poczułem się inaczej. – Uśmiechnął się lekko, acz tajemniczo. – Po raz pierwszy tego ranka wstałem z uśmiechem na ustach, czując w piersi coś, czego wcześniej nie czułem bądź nie chciałem dostrzec. Jednak jestem pewien, że to twoja zasługa, Audrey, dlatego byłbym szczęśliwy, gdybym mógł każdego ranka budzić się przy tobie.
Milczałam, czując, jak życie wymyka mi się spod kontroli.

Syn mafii TOM 1 | w księgarniach!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz