Spitsbergen

32 0 0
                                    

Oho, nie jest fajnie — pomyślałem, czując wyraźny smak ziemi w ustach.

Dobra, robimy listę. Jak się czujesz? Nie jest źle, wyczuwam wszystkie kończyny. Co rob wczoraj? Świętowałem swoje urodziny. Gdzie jesteś? No i tu pojawia się problem, moja droga podświadomości. — Rozejrzałem się uważnie. — No ciekawie nie jest. Pustka, wieje wiatr, jakieś nagie wzgórza. Albo to część Radomia, której nie znam, albo jestem w niezłym kłopocie. Godzina? Też trudno określić. Słońce jest dość nisko, więc pewnie koło szóstej po południu.

Sprawdzamy kieszenie — pomyślałem i zacząłem uważnie przetrząsać ich zawartość. — Mam portfel, w środku dwadzieścia złotych, dokumenty, ale karty kredytowej brak, fajnie, jeszcze mnie okradli, telefon niestety rozładowany, oraz paszport. Z nim też wiąże się ciekawa historia. Mój mądry znajomy kiedyś powiedział, że masz naprawdę ciekawe życie, gdy idąc na imprezę na wszelki wypadek bierzesz paszport.

I w ogóle, w co ja jestem ubrany. Nie przypominam sobie, żebym miał taką kurtkę wychodząc z domu. I dlaczego jest tak chłodno? No ale dobra. Trzeba wziąć się w garść. Mogę być wszędzie, jak i nigdzie. Muszę poszukać miejscowych.
W oddali widziałem jakąś drewnianą chałupę w jaskrawym, żółtym kolorze. Nieśpiesznie udałem się w tamtym kierunku. Okazało się, że to początek małego miasteczka. W końcu trafiłem na jakiegoś miejscowego.

— Kolego, powiedz mi proszę gdzie ja jestem?
— Jeg forstår deg ikke, morsom mann* — odpowiedział mi tubylec z promienistym uśmiechem,

Oho, jest fajnie. Szwed albo inny Czech.... Albo Ślązak...
— Chopie! Kaj żech jest?
— Jeg forstår deg ikke, morsom mann* — Znów usłyszałem te same słowa.

Czyli nie jestem na śląsku. Niedobrze.
— Do you speak english?* — zagaiłem w jednym z dwóch znanych mi języków obcych.
— Yes I do. I thought you will never ask me* — odpowiedział miejscowy, obdarzając mnie kolejnym uśmiechem.

Uff, jesteśmy w domu. Będzie już z górki. 
Nasza rozmowa płynnie przeniosła się na angielski

Mógłbyś mi powiedzieć, gdzie ja jestem? — spytałem.
— No jak to gdzie. Na Spitsbergenie. — Był wyraźnie zaskoczony pytaniem.

Spitsbergen? Czyli pewnie Niemcy, ale wolę się upewnić.
— Czyli jestem w Niemczech?
— Jakich Niemczech, kolego. Berlin jest jakieś dwa tysiące osiemset kilometrów na południe — odpowiedział rozbawiony. — Jesteś na Morzu Arktycznym, archipelag Svalbard, wyspa Spitsbergen, miejscowość Longyearbyen

No jaja sobie ze mnie robi. Jaki Svalbard, jakie Morze Arktyczne, jakie dwa tysiące osiemset kilometrów, jakie Longecośtam. Przecież jeszcze wczoraj byłem w Radomiu.
— Kolego, nie żartuj sobie ze mnie, tylko mów proszę gdzie jestem — powiedziałem, nie ukrywając zdenerwowania.
— Spitsbergen, miejscowość Longyearbyen. Nie wierzysz, to popatrz tutaj. — Wyciągnął z kieszeni smartfona i włączył mapy Google. — Ten punkt to my. Co jest wokół?Jak ciul wszędzie morze. Serio, jestem na Svalbardzie. Już chyba wolałbym być w Sosnowcu. Przynajmniej do domu bliżej
— O kurwa... — wymsknęło mi się po polsku. — J... Jak tu trafiłem, jaki jest dziś dzień?
— No samolot z Oslo przywiózł cię jakieś 7 godzin temu. Dwóch miłych panów stewardów wysadziło cię z pokładu, a ty bełkotałeś coś w swoim śmiesznym języku, doczłapałeś się tutaj i w końcu położyłeś spać na ziemi. Masz szczęście, że nie pospałeś dłużej, bo jakiś głodny niedźwiedź mógł sobie zrobić z ciebie smaczny posiłek. A dziś jest — znów spojrzał na smartfona — 17 lipca, godzina 2:03 w nocy.
— Jakie niedźwiedzie? I jakim cudem jest druga w nocy, skoro świeci słońce? — spytałem, wciąż zdezorientowany sytuacją.
— Polarne, kolego. Jest ich tu więcej niż ludzi. Na szczęście teraz albo odpoczywają, albo polują bliżej wybrzeża. A słońce świeci bo jest biała noc — odpowiedział, wciąż wyraźnie rozbawiony.

Kac SvalbardWhere stories live. Discover now