Prolog

5K 256 40
                                    

 — West?

  Chętnie podnoszę głowę znad poprawek, które przyniósł mi kierownik działu reklamy. Mój najlepszy przyjaciel, a zarazem kierownik działu finansów, stoi w otwartych drzwiach do mojego biura. Bruce jest w jak zwykle idealnie skrojonym garniturze, które zamawiamy u tej samej krawcowej, a jego włosy są perfekcyjnie ułożone. On sam posyła mi spojrzenie i rzuca okiem na niskiego faceta z lekkim brzuszkiem.

— Stan, zostaw nas samych — mówię oschle, a pracownik wychodzi, szorując butami.

   Bruce nie czekając na zaproszenie od razu podchodzi do mojego biurka, które zaprojektowała mi główna projektantka. Solidny mahoń i czarny marmur prezentowały się gustownie i nowocześnie w moim przestronnym gabinecie. Uwielbiałem to miejsce jeszcze, gdy tylko je odwiedzałem. Ostatnie piętro, przeszkolona tylna ściana, dająca widok na zatłoczone ulice i te meble - wygodne, eleganckie i pełne klasy.

— Krasnal znowu na poprawki? — pyta Bruce, rozsiadając się w obitym skórą fotelu.

— Ten człowiek doprowadza mnie do szału. Widuję go częściej niż własne odbicie.

    Bruce parska śmiechem, a ja przez chwilę mu się przyglądam i zastanawiam się, dlaczego każdy pracownik nie może być tak bystry i utalentowany jak on.

— Nie to mnie jednak do ciebie sprowadza — pochyla się odrobinę na siedzeniu.

— Domyślałem się.

— Grant do mnie dzwonił. Mówił, że masz zajętą linię i nie mógł się do ciebie dodzwonić...

— Cholera. To znowu ta nowa sekretarka. I kolejna do wymiany — mówię pod nosem, a Bruce porusza brwiami sugestywnie, co postanawiam zignorować. 

— Wiesz o co może chodzić?

— Pewnie coś z ślubem.

   Bruce uśmiechnął się i wiedziałem, że to jest to. Jeszcze bardziej upewnił mnie w tym cichy śmiech, dobiegający od strony drzwi, których Stanley musiał nie domknąć, bo nie słychać było, żeby je ktoś otwierał. 

— Jakbyś czytał mi w myślach, West — odzywa się Grant, a parskam śmiechem, widząc go rozczochranego i w koszuli wybrudzonej czymś o ohydnym zielonym kolorze. To już nie był ten sam facet, z którym Bruce i ja wychodziliśmy w piątek do Sommset Gard - naszego ulubionego baru, w którym mieli atrakcyjne kelnerki. Mia złapała naszego przyjaciela pod pantofel, a jakby zupełnie się na to godził. Ba! Był przeszczęśliwy. 

— Co tym razem nie podoba się przyszłej pannie młodej, przyjacielu? — pytam, a Bruce przewraca oczami. On z powodu tego ślubu cierpiał najbardziej, bo nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że nie będziemy już trzema samotnymi muszkieterami. 

— Ślub za miesiąc, West, a ty jesteś moim drużbą. Mia stwierdziła, że nie możesz przyjść sam. Wybacz, stary.  

   Kiwam tylko głową i w myślach widzę siebie, duszącego jakiegoś kolejnego głupka, który przyjdzie jako kolejny do mojego biura. Kochałem Granta bardziej niż brata, którym niestety mnie obdarzono i jeśli chciał się żenić to ja musiałem go wspierać (bo opcję wybicia mu tego z głowy zaklepał Bruce). Poza tym to mnie wybrał na drużbę i to ja musiałem kombinować jak dogadać się z jego przyszłą żoną, która panikowała coraz bardziej z dnia na dzień. Współczułem dziewczynie, która była jej druhną. To musiało być trudniejsze niż wytrzymanie całej historii Bruce'a o nocnym podboju w pełnym skupieniu. 

— Rozumiem, ale mówiłem ci już, że nie znajdę idealnej partnerki w tak krótkim czasie. Próbowałem już kilka razy w tamtym miesiącu. 

— Oo tak, tamta blondynka była niezła. I te nogi — rozmarzonym głosem sapnął Bruce, a ja tylko przewracam oczami. 

     Staram się zmienić w kogoś mniej podobnego do Bruce'a, ale to nie jest takie proste, a wręcz przeciwnie. To jest jak nałóg, którego nie da się tak po prostu pozbyć. Jak hobby, w którym jestem tak cholernie dobry, że nie umiem tak po prostu zrezygnować. Wiem, że nie powinienem tak żyć, ale tak jest łatwiej. Nie muszę się tłumaczyć dziewczynie, którą ostatni raz zobaczę, gdy jeszcze pijana wyjdzie z mojego mieszkania. Ona nie pyta, nie stara się mnie rozgryźć, bo wie, że to był raz, a ja nie zadzwonię. Nie jestem jednym z tych, co dzwonią, a może powinienem być. 

— Mówię poważnie — burczy Grant, mierząc spojrzeniem zirytowanego Bruce'a, który oznajmia, że idzie na przerwę i znika za drzwiami. — Wiem, że to nie jest proste, West. Gdyby było, to nie cieszyłbym się tak cholernie, że odnalazłem swoją drugą połówkę. 

— Czuję, że do czegoś zmierzasz. Zastanawiam się tylko jak bardzo wkurzony będę, gdy się zgodzę. 

     Obserwuję uśmiech rosnący na śniadej cerze mojego przyjaciela, który dłonią poprawia sobie kosmyki trochę przydługich już czarnych włosów. Coś kombinował, a teraz zastawiał się jak mi to przekazać jak najbardziej neutralnie i spokojnie. 

— Mam dla ciebie odpowiednią dziewczynę, West.

Czując Twój OddechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz