~Thirdteen~

550 27 21
                                    

Stan Martinusa jest co raz lepszy. Blondyn teraz już chętniej przyjmuje leki, chodzi na badania, chociaż jest już tym wszystkim bardzo zmęczony. Nie dziwię mu się. Wizyty u lekarzy, ciągłe badania, lekarstwa, które jak wspominał chłopak są ohydne. Żal mi go trochę, ale obiecał, że będzie dla nas wszystkich walczył.

Śmiejąc się, zresztą jak zwykle szliśmy rano do szkoły. Kochałam jego uśmiech. Trzymając się za ręce, szliśmy i śmialiśmy się jakby życie nie miało końca. Wszyscy byliśmy szczęśliwi. Czy szczęście jednak jest wieczne? Jak długo potrwa nasze?

Wchodząc do szkoły, Monica od razu rzuciła się na Martinusa. Denerwowało mnie już jej zachowanie.

- Martinus, kochanie Ty naprawdę jesteś chory? Dlaczego mi nie powiedziałeś? - Spytała, najwyraźniej zmartwiona

- Nie nazywaj tak mojego chłopaka i to nie twoja sprawa czy jest chory czy nie. Masz stąd odejść w tej chwili, albo zacznę być nie miła. - Odpowiedziałam. Ona popatrzyla w moją stronę i odeszła.

Od ostatniego razu, nie chce mi w ogóle wejść w drogę. Bardzo dobrze. Niech dziewczyna nie robi sobie nadziei i nie myśli sobie, że zdobędzie mojego chłopaka. Martinus kocha tylko mnie i udowodnił to już nie jeden raz. Zabiera mnie do kina, na spacery. Kupuje prezenty i robi niespodzianki. To oczywiście nie jest najważniejsze. Czuje się przy nim bardzo bezpiecznie i właśnie to uczucia bezpieczeństwa daje mi pewność, że Martinus mnie nie zrani.

Spojrzałam na niego, a on stał jak słup. Nie wiedziałam dlaczego, ale trochę mnie to zaniepokoiło.

- Skąd ona o tym wie? - Szepnął mi do ucha.

- Nie wiem,  chodź - Odparłam cicho, a na szkolnym korytarzu rozbrzmiewał właśnie dzwonek oznajmiający początek lekcji.

Całą czwórką pokierowaliśmy się do sali numer 127, gdzie mieliśmy akurat matematykę i zajęliśmy miejsca, ławki na samym tyle od strony okna. Po chwili przyszła nauczeycielka tego okropnego przedmiotu.

~***~

Wszystkie lekcje minęły dość szybko jak na poniedziałek. Całą naszą paczką wracaliśmy właśnie do domu.
Mieliśmy iść do domu bliźniaków.

- Dlaczego ta głupia baba dała mi jedynkę? Przecież wszystko umiałem! - Krzyczał lekko zdenerwowany Marcus na nauczycielkę chemii.

- Nie umiałeś nic - Odpowiedział Martinus uśmiechając się nieco złowieszczo

Wzrok starszego z bliźniaków od razu poleciał na swojego młodszego klona. Po chwili zaczęli się gonić. Krzycząc i śmiejąc się równocześnie biegali za sobą w tą i drugą stronę.

- Normalnie z nimi jak z dziećmi - Skomentowała zachowanie braci Melanie.

- Zapomniałaś, że mamy do czynienia z dużymi dziećmi? - Spytałam śmiejąc się.

Martinus zaczął biec w moją stronę i wpadł we mnie, przywracając nas tym sposobem na trawę. Oboje zaczęliśmy się śmiać.

- Mmmm...na kogo ja to wpadłem? - Spytał uśmiechając się.

- Na swoją dziewczynę!! - Krzyknęłam ze śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.

Martinus patrzył na mnie przez jakiś czas, a po chwili pocałował. Z uśmiechem odwzajemniłam jego krok, zapominając, że leżymy właśnie na trawie.

- Ej gołąbki, wracać musimy! - krzyknął Marcus. Oderwaliśmy się od siebie. Następnie blondyn wstał i również pomógł mi w tej czynności.

- nie bądź zazdrosny masz Melanie - Odparł Martinus, biorąc swój plecak i zakładając go na plecy. Wziął mnie za rękę i znów zaczęliśmy iść w stronę domu Gunnarsenów.

Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Weszliśmy do białego domu, w którym od razu przywitał nas zapach popołudniowego posiłku, zwanego inaczej obiadem.

- Cześć mamo! Jesteśmy z Melanie i Rosalie - Krzyknął Marcus. Weszliśmy do salonu, a Pani Gunnarsen nakładała posiłek.

Usiedliśmy wszyscy razem do stołu. Obiady w domu bliźniaków stawały się dla nas codziennością. Po szkole zawsze szliśmy do domu Marcusa i Martinusa i jedliśmy razem wszyscy obiad. Rodzice braci, Emma, bliźniacy, ja i Melanie.

Po kilku minutach zjedliśmy przygotowany obiad, odnieśliśmy talerze i sztućce do zmywarki.

- Dzieci, zanim pójdziecie, usiądźcie - Poprosił Pan Eric. Usiedliśmy, bo pewnie mieli nam coś ważnego do powiedzenia.

- Martinus, słuchaj uważnie,  zresztą tak jak wszyscy. Synku znalazł się dla ciebie dawca. - Odparła pani Gunnarsen.

Nastąpiła nieoczekiwana przez wszystkich chwila...Coś takiego, jakby czas nagle stanął w miejscu, bo wszyscy byli nieruchomi.

- C-co? Ja-jak? - Wyjąkał Martinus.

- Mamy dla ciebie dawcę - Powtórzyła kobieta.

Martinus wstał i momentalnie wpadł we mnie, powodując, że spadliśmy z krzesła. Leżelismy przytuleni na podłodze, a po chwili dołączyłi się do nas Marcus, Melanie i mała Emma.

To była chyba jedna z najszczęśliwszych chwil dla nas wszystkich. Znalazł się dawca, a to oznacza, że młodszy z braci będzie żył. Rodzice bliźniaków również wtuleni w siebie patrzyli na szczęście swoich dzieci. Byli zadowoleni z siebie, że poszukiwania się udały i ich młodszy z synów będzie jeszcze żył.

~~~~

WOOOOAH!! Powracam!! Egzaminy mam niedługo, a wczoraj były moje 15 urodzinki😏❤

Przeprowadzka, nowa klasa, szkoła, nowe osoby i otoczenie.  Wszystko się u mnie zmieniło, ale ba szczęście powracam.

Dziś rozdział trochę krótszy,  bo zaniedługo mam gorszy, ale będą dłuższe, obiecuję ❤

Tęskniliście?  Ja bardzo! ❤❤

Baby...Come back.| Martinus GunnarsenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz