Rozdział 6 - Mofis

13 1 0
                                    

Dawno nie czułem się aż tak wykończony. To był jeden z tych dni, gdy wyklinałem każdego kto twierdził, że moja praca jest lekka i przyjemna. Jednak cały dzień stania na nogach. Uśmiechania się do gości, przeważnie kobiet. Nie mówiąc już o bólu mięśni, który towarzyszy mi już od dłuższego czasu, niemal po każdym masażu, który wykonam. Położyłem się na łóżku, obiecując sobie, że za chwilę wstanę aby zjeść i się umyć.

Próbowałem otworzyć oczy, aż w końcu mi się udało. Musiałem zasnąć. Spojrzałem za okno, widząc, że słońce zaszło już dawno temu. Usłyszałem pukanie to drzwi. Zmarszczyłem czoło nie spodziewając się gości. Chociaż to pewnie ten dźwięk wybudził mnie ze snu. Podniosłem się i głośno ziewając otworzyłem drzwi.

- Panienka Stanine oczekuje twojej obecności.

- Teraz?

- Tak.

- Mówiła po co?

- Nie wolno nam pytać o takie szczegóły.

- Wyjdę za pięć minut.

Zanim zdążył coś odpowiedzieć to zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem. Wskoczyłem szybko, pod nienagrzaną wodę, aby zmyć z siebie chociaż trochę brudu. Ubrałem się i spakowałem do torby kilka drobiazgów. Jedyny powód jaki mi przychodził do głowy, to że miała ochotę na masaż. Chociaż to barbarzyństwo z jej strony, aby mnie budzić po ciężkim dniu w pracy. Jednak zdążyłem już na tyle ją poznać, by wiedzieć, że nie przejmuje się innymi. Mój żołądek zaczął się buntować, więc zajrzałem do lodówki, aby znaleźć cokolwiek co mogę zjeść idąc. Wyszedłem z mieszkania, aby podążyć za ciut zirytowanym krasnoludem. Wsiadłem do najbardziej luksusowego kogmanu, jakiego chyba w życiu nie widziałem. Zwierzęta ruszyły pozwalając mi oglądać okolicę z nowej perspektywy. Miałem problem aby jakkolwiek się obudzić. Szczęśliwie mięśnie zdążyły się zregenerować. Inaczej mógłbym mieć problem z tym by ją zadowolić. Dość szybko zjadłem zabrany ze sobą posiłek i z rozczarowaniem odkryłem, że nie zaspokoił mojego głodu. Tępo patrzyłem w jeden punkt mając nadzieję, że chociaż trochę się obudzę.

-  Jesteśmy już na miejscu.

Usłyszałem dość nieprzyjemny głos i pokręciłem głową na boki próbując zrozumieć co się dzieje. Widziałem jakiegoś krasnoluda, który przytrzymywał mi drzwi. Siedziałem w kogmanie i wygląda na to, że udało mi się z nim zasnąć. Genialnie zapowiada się spotkanie. Lekko chwiejnym krokiem wysiadłem z pojazdu udając się za krasnoludem w stronę gigantycznego budynku. Wyglądało to trochę jakbyśmy podjechali od tyłu, a utwierdziły mnie w tym maleńkie drzwiczki dla służby którymi zostałem wpuszczony do środka. Szare korytarze, obdrapane ściany, gdzieniegdzie pleśń czy szczurze odchody. Robi się coraz lepiej. Na końcu labiryntu zatrzymaliśmy się w nawet przyzwoicie wyglądającym małym pomieszczeniu. Krasnolud zapukał do drzwi i już po chwili dostaliśmy informację, że możemy wejść do środka. Już za progiem czekał nas kompletnie inny świat. Powitał mnie zapach róż i to nie tych sztucznych, które mamy w olejkach, tylko z prawdziwych kwiatów. Wszystkie ściany były obwieszone obrazami i materiałami dając wrażenie jakby był to jakiś ekskluzywny namiot a nie pokój. Dopiero gdy weszliśmy głębiej to zorientowałem się, że tuż przy ścianie stoi gigantyczne łóżko, nie to złe słowo. Łoże, na którym zmieściłaby się ośmioosobowa rodzina i to w taki sposób, że nikt nikogo by nie dotykał. Na nim leżała Stanin. Pomimo zmęczenia uśmiechnąłem się na jej widok, chociaż nie do końca rozumiałem dlaczego. Kiwnęła głową, co było wystarczającym komunikatem, aby krasnolud wyszedł na zewnątrz zostawiając nas samych. Niewiele myśląc rzuciłem się na łóżko obok niej głośno wzdychając.

- Co ty robisz?

- Musiałem sprawdzić czy jest aż tak miękkie na jakie wygląda.

- Nie myśl, że wołałam cię tutaj, abyś mógł komfortowo się wyspać.

WybraniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz