Rozdział 10

411 44 7
                                    

— To ja pójdę kupić bilety i coś do jedzenia, a wy się tu nie pozabijajcie, proszę — powiedziała Felicja, kierując się w stronę budynku z biletami.

— Postaram się — mruknął Gilbert, siadając obok, na oko, sześcioletniego dziecka na ławce.

To spojrzało na niego zaciekawione.
— Czemu masz białe włosy?

— Mama ci nie mowiła, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?

Chłopiec popatrzył na Gilberta.
— Masz oczy w kolorze piekła.

— Piekło raczej jest pomarańczowo-czarno-czerwone.

— Ale kojarzy mi się z czerwonym.

— Aha — mruknął, licząć na to, że chłopiec nie odpowie.

— A dlaczego masz czerwone oczy? — zapytało dziecko, a Daniel zaśmiał się pod nosem.

— Bo jestem zdenerwowany wścibskimi pytaniami.

Chłopiec zmarszczył brwi.

— Stasiu! — krzyknęła biegnąca w ich stronę kobieta i złapała dziecko za rękę. — Nie męcz ludzi na stacji!

— Nic się nie stało — Gilbert uśmiechnął się do ładnej nieznajomej.

— Całe szczęście. Jest okropnie niegrzeczny. — powiedziała. — No, Stasiu, idziemy. Tata czeka. — Pociągnęła go za rękę. — Do widzenia — uśmiechnięła się i poszła z synem w swoją stronę.

— Do widzenia! — odpowiedział, a gdy matka się odwróciła, pokazał Stasiowi język.

— Znowu ktoś do nas chyba idzie — powiedział Daniel, widząc blondyna zmierzającego w ich stronę.

— Boże Święty! Wkurzają mnie ci ludzie bardziej niż ty.

Węgier prychnął.

— Ty za to jesteś niezastąpiony. Nikt nie tak nie wkurza. Chociaż nie, jest taki jeden cygan.

— Ten od garnków? — spytał.

— No — Węgier kiwnął głową.

— To Rumun, nie cygan.

— Jeden pies.

— To ty w takim razie jesteś Austriakiem. Też jeden pies.

Interesującą rozmowę przerwał mężczyzna, który od jakiegoś czasu zmierzał w ich kierunku.

— Przepraszam, którędy dojdę do ratusza?

— A skąd ja mam wiedzieć? — zapytał zdenerwowany, po rozmowie z Gilbertem, Daniel.

— Musisz iść...

— Skoro wie pan gdzie jest dworzec — przerwał Gilbertowi Rosjanin — to powinien pan wiedzieć gdzie jest ratusz.

— Jestem nietutejszy i nie wiem, gdzie jest ratusz.  I w zasadzie nie obchodzi mnie to.

— Niemiły pan jest — westchnął.

— Życie — odparł, chociaż sam nie wiedział, dlaczego jest aż tak rozdrażniony.
Być może nie tylko przez Gilberta, nowo poznany mężczyzna z niewiadomych przyczyn niesamowicie go irytował.

— Do ratusza dojdzie pan kierując się na rynek. Tam panu powiedzą konkretnie.

Daniel spojrzał na niego z uniesioną brwią.

— Dziękuję. Na Prusaka zawsze można liczyć — odpowiedział Ivan, z uśmiechem.

— Tak, jasne. — Daniel zbył go machnięciem ręki.

||APH|| Dzieje dawnego wieku |PrusNyo!PolHun|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz