Rozdział 9

1.2K 176 44
                                    

V

Izuku Midoriya czuł się co najmniej fatalnie. Nie było to już związane tylko z trwającym od paru dni bólem głowy, czy też ciągłym poczuciem nienasycenia. Nie. Izuku miał wrażenie, jakby zaraz miał paść na twarz i nie podnieść się przez najbliższe stulecie, a w międzyczasie jego dusza zostałaby jakoś tysiąckrotnie rozerwana na strzępy i scalona z powrotem. Prawdopodobnie byłoby to coś między tysiąc dwieście trzydziestoma pięcioma, a tysiąc dwieście czterdziestoma dwoma razami, ale nie był teraz tego stuprocentowo pewny, bo jego umysł był zajęty dużo ważniejszymi sprawami niż matematyka. Chłopak nie czuł już tylko dyskomfortu fizycznego. Okazało się, że to, co odczuwało jego ciało, było niczym w porównaniu do zagubienia i pustki, której doznał zaledwie dwie godziny temu. Zmęczyło go to potwornie.

Wampir był przekonany, że odkąd Bakugo siłą zaciągnął go do świata ludzi, na karaoke zielonowłosy po raz pierwszy spotkał kogoś (poza blondynem i jego matką) z tej rasy. Jednak z Ochaco Uraraką i Iidą Tenyą widział się nie pierwszy, a nawet nie dwudziesty raz. A że Izuku przez ostatnie tysiąclecie, pomijając jeden szczególny przypadek, nie opuszczał swojej kryjówki ani na krok, nie było mowy, żeby spotkał tych ludzi później niż w siedemsetnym roku. Czy ta dwójka także była wampirami? Przychodzili razem ze swoimi rodzinami do ojca Midoriyi, gdy groziło im ujawnienie? Na pewno nie były to dzieci, z którymi spotykał się jako kilkuset latek, by rzucać kamienie do rzeki lub szukać jelonków w lesie. Przecież Izuku nie mógł wychodzić z zamku rodziców tak po prostu. W dodatku jego rodzina bardzo często się przeprowadzała, więc oczywiście zielonowłosy przyjaciół najzwyczajniej w świecie nie miał. Biorąc pod uwagę ilość jego zajęć dodatkowych, nie miał nawet czasu na przyjaciół. A Iida oraz Uraraka wyglądali na nie więcej niż dwa tysiące pięćset lat. To znaczyło, że mogli dokładnie wiedzieć kim on był, bo przecież należeli do wampirów drugiego (prawie trzeciego!) stopnia. Między nimi było jakieś osiemset lat różnicy.

I w tym momencie jego wzrok padł na Bakugo, który z wyczuwalnym z daleka poddenerwowaniem szukał czegoś w swoich szafach. Przecież Bakugo był od niego tysiąc siedemset lat młodszy, a Izuku miał wrażenie, jakby to blondyn był dojrzalszy. Czy to stąd brał się szacunek, który mu okazywał, mimo że nie powinien? Bakugo nie tylko był od niego setki lat młodszy, ale był też człowiekiem! Midoriya nie raz słyszał historie, czy to od matki, czy też wujka, jaka to ludzka krew jest drogocenna, jaka syta. Podobno lepszego pożywienia w świecie nie było. A Izuku jak gdyby nigdy nic przebywał sobie wśród źródeł tego pokarmu i głodował. Codziennie jego żołądek skręcał się bardziej i bardziej i mimo że w całości zjadał mdłe posiłki, które szykował mu Bakugo, nie oferowały mu one zbyt wielu wartości odżywczych. Ale przecież nie mógłby zjeść chłopaka, który (Midoriya musiał to przyznać)w pewnym stopniu uratował mu życie. Bo co mu po tym, że wszyscy mieli wampirów za nieśmiertelnych, skoro po setkach lat głodówki i ich ciału kończyła się energia, by nadal prawidłowo funkcjonować? Jego ciało już od czasu do czasu przestawało odbijać się w lustrze, a skóra zbladła jeszcze bardziej. Powoli zaczynało go drażnić nawet słońce zza żaluzji. Co nie zmieniało faktu, że nie mógłby żerować na Bakugo.

Blondyn podszedł do niego, zupełnie jakby wyczuł, że myśli zielonowłosego krążyły wokół jego osoby. Usiadł na tym samym łóżku, co Izuku (pomijając, że innego tam nie było), jednak w dość sporej odległości od chłopaka. Zielonowłosy nie był w stanie rozgryźć, o czym mógł aktualnie myśleć nastolatek. Jego czoło zmarszczyło się, jednak Katsuki nie wydawał się smutny, raczej zamyślony. Może zastanawiał się, co powinien zrobić na obiad? Izuku był tak głodny, że zjadłby konia z kopytami. Oczywiście surowego, może nawet żywego, bo osobiście wolał, gdy krew była jeszcze ciepła i rzadka. Najwyraźniej jednak Bakugo nie miał ochoty przyprowadzić do domu żywego konia, ale chyba znalazł rozwiązanie swojego problemu, bo całkowicie zmienił mimikę swojej twarzy. Swoją drogą pozycję też całkowicie zmienił. Ułożył głowę na nogach Midoriyi, ale leżał bokiem w taki sposób, że Izuku praktycznie nie był w stanie zobaczyć twarzy blondyna bez pochylenia się tuż nad nim. Co oczywiście natychmiast zrobił, chcąc upewnić się, czy z jego Katsukim jest na pewno wszystko w porządku i za co oczywiście natychmiast dostał porządne uderzenie w twarz. Ale co niby miał począć, gdy jego opiekun leżał sobie na jego kolanach (co samo w sobie było dziwne) i w dodatku był całkowicie cicho? Midoriya spotkał się z czymś takim w obecności Bakugo po raz pierwszy i wszystko podpowiadało mu, że zwiastowało to jakąś poważną chorobę. Może ospę wietrzną? Jedna z postaci w ostatnio czytanym przez niego romansidle wspominała o takiej zarazie. Chociaż z wszystkich przewertowanych przez niego dotychczas opisów najpoważniejszy wydał mu się rak płuc. Czyżby Bakugo zachorował na tegoż właśnie raka? Pamiętał, że jego mama zazwyczaj odstraszała raki i homary specjalnym, ozdobnym woreczkiem z solą i bawełną. Czy taki rytuał pomógłby blondynowi? Byłby mu wdzięczny?

Nie tylko kołek rani || BakuDeku ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz