Dziewczyna wciąż wpatrywała się w drewnianą podłogę. W zasadzie jej wzrok błądził po niej, próbując skupić się na jakimś elemencie, ale takowego nie znajdował. Bała się. Nie powinna przecież mówić z obcym mężczyzną o swoim życiu. W ogóle nie powinna wsiadać wtedy do samochodu. Gdyby wtedy nie popełniła tego błędu, nadal byłaby sprawna. Jednak czasu cofnąć nie mogła. Liczyły się teraz słowa, które miała wypowiedzieć, a których mówić nie chciała. Czuła na sobie jego wzrok, mimo to nie potrafiła się przełamać.
- Nikt... - wyszeptała.
James wciąż patrzył na nią, wyczekując odpowiedzi. Wiedział, że coś wyszeptała, ale tego nie dosłyszał. Nie miał czasu, żeby czekać na jakiekolwiek wyjaśnienia, chociaż gdyby mógł z pewnością czekałby na nie cały dzień. Westchnął, widząc niepokój i niepewność na twarzy dziewczyny. Jeszcze nie była gotowa, dlatego postanowił wzbudzić jej zaufanie.
- Wiesz, co? Widzisz kolor tych ścian? Jest żółty. Nie lubię tego koloru. Za bardzo radosny, kiedy ja chcę stawać się mroczniejszy. Dlatego będę musiał kiedyś kupić farbę, żeby przemalować. Dużo zmieniłbym w tym mieszkaniu, ale na razie mnie nie stać.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Ty nie chcesz się zwierzać, to ja będę. Tak dawno nikomu nie narzekałem na swoje życie, że aż za tym zatęskniłem, a ty mi nigdzie nie uciekniesz - zaśmiał się, ale po chwili ucichł, bo dla dziewczyny wcale nie było to zabawne.
Spojrzał na kwiat, który wciąż stał obok kanapy i przypomniał sobie, że dawno go nie podlewał. Jednak postanowił zostawić to zajęcie dla Patrici. Po chwili wpadł na pomysł, co mogłoby wywołać uśmiech na twarzy jego słuchaczki.
- Miałaś kiedyś tak, że będąc na przykład pod prysznicem, nagle zaczęłaś się bać, że tam gdzieś jest kaczka, która właśnie w tej chwili cię obserwuje?
- Nie, a co?
- Ja miałem. I to było straszne uczucie. Dajmy na to, że ta kaczka obserwuje nas w tej chwili. Widzi każdy nasz ruch, słyszy każde nasze słowo - jednak to stwierdzenie wywołało u Buru nagłe uczucie lęku. - To jest straszne....
Mężczyzna wstał z krzesła i zaczął nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu. Oblał go zimny pot, a jego myśli przestały kierować się ku dziewczynie, a ku kaczce. Istniejącej gdzieś na świecie, która na pewno w tej chwili go obserwuje. Od małego bał się kaczek. W jego domu tych stworzeń nie było, mimo to odczuwał strach, że tam gdzieś są kaczki, które nie mają nic lepszego do roboty niż podglądanie go.
- Co robisz?
- Muszę się uspokoić... - zignorował pytanie, mówiąc do siebie i otworzył okno, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów.
Zapalił, by uspokoić swoje myśli. Z kolei Léa nie potrafiła zrozumieć, co się stało. Czyżby facet, który wyciągnął ją z kontenera, który chciał stawać się mroczniejszy bał się zwykłych kaczek? Może kłamał, by ją rozśmieszyć, ale czy wtedy wpadłby w panikę? Coś musiało być na rzeczy, mimo to uśmiechnęła się lekko na to całe wydarzenie. Było tak absurdalne, że aż niemożliwe i śmieszne.
- Naprawdę boisz się kaczek?
- Tak. Ich samych i ich obserwowania. Ale jakby, co to poważna choroba. Ma nawet nazwę - zaciągnął się dymem, który potem wypuścił z ust.
- Tak, a jaką? - spytała wciąż, patrząc na krzesło, gdyż nie mogła się odwrócić, a okno znajdowało się z tyłu kanapy.
- Anatidefobia.
- No nieźle. Ja tam boję się dentystów.
Rozmowę przerwał im dzwonek do drzwi. Buru zgasił papierosa, którego później wyrzucił do popielniczki. Zostawiając otwarte okno, poszedł zobaczyć kto ma czelność przeszkadzać mu w paleniu.
- Któż to może być? Czyżby Patricia? - rzucił słowa na wiatr.
Mężczyzna otworzył drzwi. W progu ujrzał swoją koleżankę wraz z dziećmi. Zgodnie ze swoim zwyczajem kobieta złożyła pocałunek na dwóch jego policzkach, by go powitać. Nie czekając na jego reakcję, weszła do środka wraz z wózkiem. James był już przyzwyczajony do jej zachowania, więc tylko zamknął za nią drzwi. Udał się za nią do salonu.
- Dzień dobry... - odezwała się Léa.
- Hej - odparła wesoło Patricia, pozostawiając wózek obok kanapy.
Przez dłuższy czas nikt nic nie mówił. Ciszę przerwał dopiero płacz bliźniąt i natychmiastowa reakcja ich matki. Buru patrzył na scenę karmienia ich piersią z zaciekawieniem. Jakby zapomniał o tym, że powinien wyjść z budynku i udać się do przyszłej pracy.
- Będę tutaj przez trzy godzinki albo cztery, więc spokojnie możesz już iść - zwróciła się do niego jego koleżanka.
- Dobrze. Dzięki.
Mężczyzna wziął jeszcze paczkę papierosów do kieszeni czarnych spodni. Ostatni raz spojrzał do salonu i wreszcie wyszedł. Zszedł po schodach i udał się prosto przed siebie.
CZYTASZ
Opiekun
Teen Fiction- Chciałabyś pójść na lody? - Mogę. - To świetnie. Znam dobrą miejscówkę. Czasem, gdy wydaje się nam, że już nie może być gorzej, właśnie tak się dzieje. Jednak zawsze po deszczu przychodzi słońce, a nawet i tęcza, nie można o tym zapominać. Życie...