six

285 24 11
                                    

Dziewczyna wciąż wpatrywała się w drewnianą podłogę. W zasadzie jej wzrok błądził po niej, próbując skupić się na jakimś elemencie, ale takowego nie znajdował. Bała się. Nie powinna przecież mówić z obcym mężczyzną o swoim życiu. W ogóle nie powinna wsiadać wtedy do samochodu. Gdyby wtedy nie popełniła tego błędu, nadal byłaby sprawna. Jednak czasu cofnąć nie mogła. Liczyły się teraz słowa, które miała wypowiedzieć, a których mówić nie chciała. Czuła na sobie jego wzrok, mimo to nie potrafiła się przełamać.

- Nikt... - wyszeptała.

James wciąż patrzył na nią, wyczekując odpowiedzi. Wiedział, że coś wyszeptała, ale tego nie dosłyszał. Nie miał czasu, żeby czekać na jakiekolwiek wyjaśnienia, chociaż gdyby mógł z pewnością czekałby na nie cały dzień. Westchnął, widząc niepokój i niepewność na twarzy dziewczyny. Jeszcze nie była gotowa, dlatego postanowił wzbudzić jej zaufanie.

- Wiesz, co? Widzisz kolor tych ścian? Jest żółty. Nie lubię tego koloru. Za bardzo radosny, kiedy ja chcę stawać się mroczniejszy. Dlatego będę musiał kiedyś kupić farbę, żeby przemalować. Dużo zmieniłbym w tym mieszkaniu, ale na razie mnie nie stać.

- Dlaczego mi to mówisz?

- Ty nie chcesz się zwierzać, to ja będę. Tak dawno nikomu nie narzekałem na swoje życie, że aż za tym zatęskniłem, a ty mi nigdzie nie uciekniesz - zaśmiał się, ale po chwili ucichł, bo dla dziewczyny wcale nie było to zabawne.

Spojrzał na kwiat, który wciąż stał obok kanapy i przypomniał sobie, że dawno go nie podlewał. Jednak postanowił zostawić to zajęcie dla Patrici. Po chwili wpadł na pomysł, co mogłoby wywołać uśmiech na twarzy jego słuchaczki.

- Miałaś kiedyś tak, że będąc na przykład pod prysznicem, nagle zaczęłaś się bać, że tam gdzieś jest kaczka, która właśnie w tej chwili cię obserwuje?

- Nie, a co?

- Ja miałem. I to było straszne uczucie. Dajmy na to, że ta kaczka obserwuje nas w tej chwili. Widzi każdy nasz ruch, słyszy każde nasze słowo - jednak to stwierdzenie wywołało u Buru nagłe uczucie lęku. - To jest straszne....

Mężczyzna wstał z krzesła i zaczął nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu. Oblał go zimny pot, a jego myśli przestały kierować się ku dziewczynie, a ku kaczce. Istniejącej gdzieś na świecie, która na pewno w tej chwili go obserwuje. Od małego bał się kaczek. W jego domu tych stworzeń nie było, mimo to odczuwał strach, że tam gdzieś są kaczki, które nie mają nic lepszego do roboty niż podglądanie go.

- Co robisz?

- Muszę się uspokoić... - zignorował pytanie, mówiąc do siebie i otworzył okno, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów.

Zapalił, by uspokoić swoje myśli. Z kolei Léa nie potrafiła zrozumieć, co się stało. Czyżby facet, który wyciągnął ją z kontenera, który chciał stawać się mroczniejszy bał się zwykłych kaczek? Może kłamał, by ją rozśmieszyć, ale czy wtedy wpadłby w panikę? Coś musiało być na rzeczy, mimo to uśmiechnęła się lekko na to całe wydarzenie. Było tak absurdalne, że aż niemożliwe i śmieszne.

- Naprawdę boisz się kaczek?

- Tak. Ich samych i ich obserwowania. Ale jakby, co to poważna choroba. Ma nawet nazwę - zaciągnął się dymem, który potem wypuścił z ust.

- Tak, a jaką? - spytała wciąż, patrząc na krzesło, gdyż nie mogła się odwrócić, a okno znajdowało się z tyłu kanapy.

- Anatidefobia.

- No nieźle. Ja tam boję się dentystów.

Rozmowę przerwał im dzwonek do drzwi. Buru zgasił papierosa, którego później wyrzucił do popielniczki. Zostawiając otwarte okno, poszedł zobaczyć kto ma czelność przeszkadzać mu w paleniu.

- Któż to może być? Czyżby Patricia? - rzucił słowa na wiatr.

Mężczyzna otworzył drzwi. W progu ujrzał swoją koleżankę wraz z dziećmi. Zgodnie ze swoim zwyczajem kobieta złożyła pocałunek na dwóch jego policzkach, by go powitać. Nie czekając na jego reakcję, weszła do środka wraz z wózkiem. James był już przyzwyczajony do jej zachowania, więc tylko zamknął za nią drzwi. Udał się za nią do salonu.

- Dzień dobry... - odezwała się Léa.

- Hej - odparła wesoło Patricia, pozostawiając wózek obok kanapy.

Przez dłuższy czas nikt nic nie mówił. Ciszę przerwał dopiero płacz bliźniąt i natychmiastowa reakcja ich matki. Buru patrzył na scenę karmienia ich piersią z zaciekawieniem. Jakby zapomniał o tym, że powinien wyjść z budynku i udać się do przyszłej pracy.

- Będę tutaj przez trzy godzinki albo cztery, więc spokojnie możesz już iść - zwróciła się do niego jego koleżanka.

- Dobrze. Dzięki.

Mężczyzna wziął jeszcze paczkę papierosów do kieszeni czarnych spodni. Ostatni raz spojrzał do salonu i wreszcie wyszedł. Zszedł po schodach i udał się prosto przed siebie.

OpiekunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz