quinze

142 9 13
                                    

Po skończonym niedokładnym myciu dziewczyny, Buru skierował jej wózek, tak by jej twarz była zwrócona w stronę drzwi. Sam natomiast rozpiął rozporek i odwrócił się w stronę kibla, który był naprzeciwko beżowych drzwi.

- Skoro już tu jestem, zrobię siku. Tylko nie podglądaj - zaśmiał się.

- Nie chcę cię poganiać, ale pamiętaj o moim obiecanym spacerze.

- Bez obaw, pamiętam.

Gdy skończył, zapiął rozporek, złapał wózek i popchnął go w stronę salonu. Odwrócił go tak, by móc spojrzeć w oczy nastolatce i uśmiechnął się do niej.

- Wczoraj spadł śnieg, dlatego kupiłem ci ładny płaszcz. Tylko nie krzycz na mnie, że ci nie pasuje. Chyba wziąłem trochę za duży - podrapał się po karku.

- Dzięki. Masz szczęście, że nie jestem z tych, co przejmują się wyglądem. Nie tłumacz się. Po prostu mi go włóż i chodźmy już.

Przeszedł zgrabnie do wieszaka na kurtki w przedpokoju. Ubrał najpierw swoją w kolorze czarnym. Płaszcz w odcieni szarości wziął zaś z sobą i nałożył na dziewczynę. Nakarmił jeszcze kota*. Włożył czerwony szalik, gdyż stwierdził, że w fioletowym mu nie do twarzy. Owy fioletowy włożył Léi. Następnie wyprowadził ją z mieszkania. Zamknął je na klucz i ruszył do windy, dziękując w duchu temu, kto ją tu wybudował. Po kilku sekundach ciszy w windzie wyszli na zewnątrz. Zobaczyli spadające z nieba płatki śniegu i jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki zawiał mroźny wiatr. Usłyszał śmiech dziewczyny.

- Zadowolona?

- Jestem szczęśliwa, dziękuję.

- Nie ma sprawy.

James zaczął pchać dziewczynę w stronę parku, który był niedaleko. Zaledwie dwie przecznice dalej. Léa podziwiała widoki z uśmiechem na twarzy. Wprawdzie nie było nic do podziwiania, ale tak dawno nie była na dworzu, że nawet przejeżdżające obok samochody wydały jej się abstrakcją. W pewnym momencie zaczęła przypatrywać się ludziom. Każdy z nich wyszedł ze swojego domu w jakimś celu. Chciała im powiedzieć, żeby uważali na siebie i trochę zazdrościła im zdolności poruszania się. Och, oddałaby cokolwiek, byleby móc stanąć, zacząć chodzić, czuć czy dotykać. Gdyby mogła cofnąć czas, zrobiłaby to. Jednak wiedziała, że to płonne marzenia. Musiała zaakceptować swoje życie, choć zostało ono bezpowrotnie zmienione. Nie mogła nic na to poradzić. Powinna była wreszcie pogodzić się ze swoim losem. Przestać wspominać wypadek i dalej żyć. Zacząć zastanawiać się nad przyszłością, a nie ciągle żyć przeszłością. Powinna porzucić żal i obudzić się z tego amoku, w którym żyła, a który trwał już zdecydowanie za długo, ale żeby to wszystko zrobić musiała zamknąć rozdział. Odetchnęła głęboko.

- Buru, mam prośbę.

- Tak?

- Odwiedzimy cme... Czekaj! - krzyknęła gwałtownie, wpadając na nowy pomysł.

Zatrzymali się przed wejściem do parku.

- Co jest?

- Jest tu katolicki kościół?

- Tak - mężczyzna podrapał się po karku.

- Pójdźmy tam na chwilę, proszę.

- Okej, ale nie zostaniemy tam długo.

- Dobrze.

Nie mogła widzieć wyrazu jego twarzy. Przez moment wyrażała dezorientację, ale potem zagościł na niej uśmiech. Trochę obawiał się pójścia do kościoła, dawno tam nie bywał, ale postanowił spełnić jej prośbę. Stwierdził, że nie ma nic do stracenia. Skierował wózek w odpowiednią stronę i zaczął iść, pchając go. Zimowa atmosfera nadal się utrzymywała. Uwielbiał ją, więc nie stracił pogody ducha. Nawet nie myślał o dwóch przykrych incydentach, które miały miejsce w tym kościele. Po prostu zachwycał się śniegiem spadającym z nieba.

*I tu oto rozpoczyna się konkurs na imię dla kota (kocur) Buru! Piszcie w komentarzach swoje propozycje. Nagrodą będzie dedykacja w kolejnym rozdziale oraz spam gwiazdek i follow (jak jeszcze tego nie robię). ❤
Konkurs potrwa do końca kwietnia

OpiekunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz