quatre

326 25 6
                                    

Po wypaleniu trzeciego już papierosa wreszcie się uspokoił na tyle, by wyjść z pokoju i stanąć przed dziewczyną. Ona nadal siedziała tam, gdzie ją zostawił. Już nie płakała, a patrzyła na niego niepewnym wzrokiem. Jakby chciała o coś poprosić, czy zapytać, ale nie było to stosowne. Wtedy uderzyła go myśl. Skoro ona jest sparaliżowana od barków po czubki palców, musi się nią ktoś opiekować. Prawdopodobnie przez cały czas, z małymi przerwami na kawę. Niesie to za sobą mycie jej, przebieranie, wychodzenie z nią do toalety lub zmianę pampersów... Czy rzeczywiście chciał mieć takie dziecko? Którym non stop trzeba będzie się opiekować, bo samo nie jest w stanie niczego zrobić bez pomocy? Jednak wyciągnął ją z tych śmieci i sam nie chciał wyrzucać jej znowu. A na razie musiał ją wykąpać, bo już szczerze za długo siedziała w jego salonie i rozprowadzała nieprzyjemny zapach po pomieszczeniu. Dlatego spojrzał na nią i zatrzymał się w pół kroku.

- Teraz śmierdzi tu nie tylko mną, nie tylko papierosami, ale też i mieszanką gorszą od tego. Jeśli chcesz wezmę cię pod prysznic... No wiesz... Spróbuję doprowadzić cię do porządku.

- Rób, co chcesz tylko...

- Tylko, co?

- No ten tak jakby... Myślę, że wypadałoby zmienić...

Mimo, iż dziewczyna urwała James zrozumiał o co chodzi, chociaż rzadko mu się to zdarzało. Tylko czy miał jakieś pieluchy dla dorosłych? No tak. Miał, gdyby zechciał odwiedzić go dziadek, który także wymagał stałej opieki. Jednak przed sobą miał nie starca, a młodą dziewczynę. Jej znacznie trudniej było o tym mówić, gdyż może dopiero od niedawna musiała zacząć jeździć na wózku. Jednak, gdzie ten wózek? Nie zauważył, żeby ktoś coś takiego wyrzucał zeszłej nocy. Widocznie dla kogoś rzecz była warta więcej niż dziewczyna. Westchnął, gdyż owe stwierdzenie było smutne. Spojrzał na nią. Musiał jakoś doprowadzić ją do porządku. Wypadałoby przezwyciężyć lenistwo i niechęć oraz wszelkie wątpliwości. I wtedy wpadł na pomysł.

- Będzie mi i tobie ciężko, jeśli ja zacznę cokolwiek z tobą robić. Także mam inny pomysł. Muszę wykonać telefon do przyjaciela.

- Aha okey...

Buru odszukał wzrokiem swą niedrogą komórkę, którą dostał na urodziny od przyjaciela i wykręcił dobrze mu znany numer. Powiedział w czym rzecz i dopiero, gdy usłyszał pozytywną odpowiedź, rozłączył się. Pozostało tylko chwilkę poczekać. Nie mylił się. Wkrótce usłyszeli dźwięk dzwonka do drzwi. Wręcz popędził, by otworzyć. Gdy już wykonał ową czynność, w drzwiach ujrzał swoją koleżankę, Patricię. Pozdrowiła go pocałunkiem w oba policzki i weszła jak gdyby nigdy nic do środka. Wstrzymując oddech spojrzała w kierunku salonu.

- Dobrze, że mnie wezwałeś. Przenieś ją do łazienki. Ja wezmę krzesło.

- Jasne.

Po wykonaniu poleceń kobiety mężczyzna wrócił do salonu i otworzył na oścież okno. Zwinął koce i położył je na kanapę. Wreszcie usiadł na niej. Zaczął się zastanawiać czy powrócić do dawnego sposobu zarabiania. Wprawdzie owy sposób był nielegalny i już nie raz odsiedział trochę w więzieniu przez niego, ale był bardzo opłacalny. Przecież musiał za coś kupić wózek dziewczynie, jeśli postanowi zostawić ją przy sobie. Jednak czy to, aby dobry pomysł? Co, jeśli on nie jest gotowy aż tak dla kogoś się poświęcać? Pojęcia nie miał, co zrobić. Nie wiedział też czemu wyciągnął ją z tego kosza. Może chciał odpokutować za niezbyt dobrą przeszłość? A może zwyczajnie bał się ją tam zostawić? Raczej chciał się poczuć bohaterem. Postanowił o tym nie myśleć już więcej. Nie chciał patrzeć wstecz. Wolał myśleć o przyszłości, iść do przodu. Jednak po chwili poczuł ochotę, by wziąć papierosa, toteż wyjął go z kieszeni. Poszedł po popielniczkę i zapalił. Zaczął palić na studniówce, a potem stało się to jego nałogiem.

Po kilkudziesięciu minutach zaczęło mu się dłużyć. Czekał na wyjście obu młodych dam. Nudziło mu się czekanie na nie. Cieszył się jednak, że to nie on musiał siedzieć tam z dziewczyną, która nadal kojarzyła mu się ze zwłokami. Postanowił zrobić jakąś przekąskę, by po prostu nie siedzieć bezczynnie na kanapie. Z tym postanowieniem udał się do kuchni. Jednak nie wiedział, co takiego ma przygotować. Nie miał żadnych planów. Zapatrzył się tylko w lodówkę, którą otworzył i stał tak, dopóki nie usłyszał krzyku Patrici. Słysząc swoje imię wydobywające się z jej ust, zamknął chłodziarkę i poszedł do łazienki. Wszedł do środka, a w jego oczy od razu rzuciła się przebrana Léa. Na głowie miała ręcznik. Mężczyzna spojrzał na swoją koleżankę z uznaniem.

- Możesz zanieść ją do salonu.

- Dobrze.

Buru wziął na ręce dziewczynę i wyszedł z łazienki. Udał się zgodnie z poleceniem do salonu. Położył ją ostrożnie na kanapę. Posadził w pozycji siedzącej. I poszedł do Patrici, podziękować jej. Znalazł ją w kuchni, przygotowującą kawę.

- Gdzie ją znalazłeś?

- W śmieciach.

- Powiedziała ci już, co tam robiła?

- Nie... Nie pytałem o to.

- A powinieneś.

- Możliwe...

- Co chcesz z nią zrobić? Bo, jeśli stanie się jej jakaś krzywda z twojej ręki gwarantuję ci, że złożę wszystko na policję.

- Spokojnie, Patricio. Dopóki jest ze mną nic jej się nie stanie. Tylko nie mam pojęcia czy chcę ją tutaj zostawiać...

- Jutro nie idę do pracy. Mogę przyjść tutaj z dziećmi i kiedy ty będziesz na mieście, ja się zajmę nią oraz twoim domem. Zgoda?

- Czemu będę na mieście?

- Załatwiłam ci staż w straży pożarnej.

- Co?

- To. Masz się tam stawić jutro o dziewiątej. Jeśli nie przyjdziesz, przestanę pomagać ci w opiece nad nią.

- Zwie się to szantażem.

- Cóż poradzę?

James zaczął się namyślać czy rzeczywiście chciałby ratować ludzi z pożarów. Wprawdzie miał odpowiednie szkolenie za sobą, bo jego młodzieńczym marzeniem było zostać właśnie strażakiem, toteż kiedy jego koledzy wybierali się na mechanikę, on poszedł do szkoły, która była potrzebna, by służyć ludziom jako strażak. Udałoby mu się, gdyby nie to, że w pewnym momencie stchórzył. Zawsze był z charakteru tchórzliwy, lecz od pewnego czasu wyćwiczył odwagę i zmienił podejście do świata. Teraz nadarzyła się okazja, by zostać tym, kim chciał zostać za młodu.

- Znaczy się Remy załatwił, ale ja mu kazałam.

- Dziękuję wam obojgu, ale...

- Zastanów się.

- No dobra. Pójdę tam.

Ciemna blondynka uśmiechnęła się lekko i zaparzyła dwie kawy. Oboje zostali w kuchni i jeszcze chwilę rozmawiali.

OpiekunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz