IV
[Nawiązano połączenie – #GL.v2.8.listopad.14]
Przybysze wkroczyli do podwójnego gabinetu dyrektora, nie korzystając przy tym z, jak się okazuje, nieistniejącej umiejętności, teleportacji.
Dyrektor, oczekujący ich przy stanowczo mniejszym z dwóch biurek, znajdujących się w gabinecie, uśmiechnął się niepewnie.
– Ach. Trafili państwo. Dobrze. Dobrze. Już się miałem nadzieje. To znaczy. Martwiłem się, że państwo nie trafią. – zmieszał się otyły mężczyzna.
– Nie było potrzeby się martwić. Spytaliśmy kogoś o drogę. – odpowiedziała dama z morderczym uś... Hola. Hola. Nie zapytaliście nikogo... Prawda? Nie można być tak ślepym i głuchym jednocześnie, prawda?
Niebyt otworzył usta, by coś powiedzieć, zamknął je jednak po chwili, widocznie przypominając jakimś cudem o wspólnictwie. Albo coś powiedział i nikt tego nie usłyszał.
– Dobrze. Dobrze. Proszę siadać. – wskazał ręką na powietrze dyrektor, spojrzał na powietrze, długo i przenikliwie, a gdy te nie przeobraziło się w trzy piękne krzesła, zaczerwienił się okropnie – To znaczy... Jeśli państwo... Krzesła są przy szafce.
Przybysze wzięli krzesła... właściwie były to taborety, zupełnie nie pasujące do dystyngowanej damy i elegancko niosącej się dziewczynki, ale żadne z nich nie uroniło słowa.
To znaczy, zakładam, że nie uroniło, bo niebyt akurat teraz stwierdził, że krzesło równie dobrze może lewitować sobie nad ziemią, on nie jest tu zupełnie potrzebny.
Jakimś cudem ulokowali się między małym biureczkiem, a ogromnym czarnym blatem, na którym spoczywała pojedyncza niedojedzona kiełbaska, nie łamiąc przy tym praw przestrzeni. Prawdopodobnie.
Dyrektor przyjrzał się przybyszom. Przybysze przyjrzeli się dyrektorowi. Przyglądali się tak sobie parę minut, milcząc zgodnie.
– To... To tylko formalność... – głos dyrektora pobrzmiewał ostrymi nutami przerażenia. Nie można go zresztą za to winić, w końcu kiedy dwie pary oczu i prawdopodobnie nieistniejąca para oczu przeszywa cię na wylot, można zacząć drżeć o swoją duszę.
– Mam tylko... małe pytanie... maleńkie... napra- Na wody! – jego spojrzenie przypadkowo wylądowało na kiełbasce. Z jakiś przyczyn wydawał się nią bardziej przerażony niż obcymi.
– Zrobiłaś coś? – spytał obcy mężczyzna.
– Jeszcze nic! – obraziła się obca kobieta.
– Prze- Przepraszam za to... To zaskoczenie... Nie spodziewałem się, go dzisiaj... Och, na wody... – dalej wlepiał spojrzenie w mięso – Chciałam... To znaczy... Nie zgadzało mi się to... Proszę wybaczyć nachalność... Państwo rozumieją ... ostrożność... Och! Dlaczego on nie może być nigdy ostrożny!
Mamrotał do siebie, DALEJ nie odrywając wzroku od tego jednego punktu zainteresowania, który nie był tego wart.
– Co chcę powiedzieć...
Tak? Wszyscy chcemy to usłyszeć w końcu.
– To, że pani nazywa się Kutykunis von Instynkt.
Ooo... Człowieku. Popełniłeś wielki błąd. Wielki błąd. Jest większy niż większe, Człowieku.
To przynajmniej by zobaczył gdyby raczył spojrzeć w stronę damy, a nie skazywał się na karę śmierci, drążąc źrenicami w przemielonym prosiaku!
CZYTASZ
Good luck!
HumorW świetle żarówki, banda morderców wysyła małą dziewczynkę na misje, od której powodzenia mogą zależeć losy wszechświata. Good Luck to niewielka, przyjazna społeczność, która cechuje się najniższym z możliwych współczynników szaleństwa pośród miast...