Jordan nalegał, by od razu pojechali na parking, na którym stała samochód Allison. Jego sarkastyczne zachowanie jednoznacznie sugerowało, co myśli o niej i o jej wizjach. Lydia zerknęła na niego ukradkiem. Był przystojnym facetem o blond włosach i ciemnozielonych oczach, których kolor przypominał dwa szmaragdy. Gdyby nie jego zgryźliwe uwagi, byłby niczego sobie. W samochodzie panowała całkowita cisza.
— Więc jesteś tu nowy? — odezwała się w końcu Lydia.
— Pracuję tu już od pół roku.
I znowu ta cisza, która tak bardzo ją wkurzała.
— A skąd pochodzisz?
— Jako medium chyba powinnaś to wiedzieć.
Zwykle nie zwracała uwagi na takie zaczepki, ale z jakiegoś nieznanego jej powodu uwagi Jordana bardzo ją ubodły. Nie wiedziała tylko dlaczego.
— Niestety muszę cię rozczarować. Moja kryształowa kula nie ma twojego adresu.
Zaparkowali przy wjeździe na ogrodzony teren, na którym znajdowały się skonfiskowane przez policję pojazdy. Młody, elegancki człowiek, który ich przywitał bardziej, pasowałby swoim wyglądem do jakiegoś biura. Po ukazaniu odznaki przez Jordana wpuścił ich na teren parkingu.
Ruszyli żwirowaną drogą między gęsto zaparkowanymi samochodami. W porównaniu z innymi ford Allison wyglądał jak nowy.
Byle tylko nie było za późno... Błagam...
— Długo to potrwa? Bo muszę być o piątej w laboratorium.
— Będę się śpieszyć — mruknęła i położyła dłoń na masce samochodu, przemykając oczy.
— Co ty robisz?
— Czasem, gdy dotknę jakiegoś przedmiotu mam wizję dotyczącą jego właściciela. Zazwyczaj są to jego ostatnie chwile.
— Widziałaś jej śmierć, ale w lesie nie było ciała... Czy... Boże nie wierzę w ogóle o tym, rozmawiam!
Nie odpowiedziała. Nie miała czasu na słowne przepychanki. Teraz liczyła się tylko Allison.
Ponownie odwróciła się do samochodu i zmrużyła oczy. Nagle usłyszała głosy w swojej głowie, szeptały, nawoływały. Czuła też zapach drzewa sandałowego i słyszała coś podobnego do wystrzału z pistoletu. Z krzykiem i bijącym sercem oderwała dłoń i cofnęła się kilka kroków. Zimne strużki potu, spływały jej po plecach.
— I co? — z transu wyrwał ją niepewny głos Jordana. — Widziałaś coś? Kogoś?
— Niewiele. Czułam tylko zapach drzewa sandałowego i słyszałam strzał...
— Strzał z pistoletu? Jeden strzał, czy więcej? — spytał Parrish.
— Jeden. Czy możemy jeszcze raz pojechać do rezerwatu?
Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, aż w końcu, gdy wydawało się, że odmówi, skinął głową.
Po dwudziestu minutach byli już na miejscu. Rezerwat obejmował 1/3 miasteczka. Kiedyś można tam było spotkać pumy, kojoty, a nawet wilki, ale z biegiem lat ich populacja bardzo zmalała. Miejsce, w którym Lydia widziała Allison, znajdowało się dwa kilometry od wejścia na północ. Była to niewielka polana z przewróconym pniem.
— Wątpię, abyś tu coś znalazła — powiedział Jordan. — Dokładnie zbadaliśmy to miejsce i nie znaleźliśmy żadnych śladów Allison.
— Chcę się tylko rozejrzeć — mruknęła, błądząc wzrokiem po okolicy.
— Mogłabyś się pośpieszyć? — spytał, patrząc jak rudowłosa kuca obok pnia i dotyka dłońmi trawy oraz mchu.
Nagle na jej twarzy pojawił się uśmiech, sięgnęła po coś dłonią i po chwili zobaczył srebrny błysk medalionu. Medalion przedstawiał duże zwierzę, podobne do wilka.
— To naszyjnik Allison. Dałam jej go w zeszłym roku na gwiazdkę.
Jordan miał w głowie tylko jedno pytanie. Jakim cudem technicy śledczy przegapili tak ważny dowód?
CZYTASZ
K R Z Y K BANSHEE
FanfictionLydia Martin jest Banshee. Wyczuwa kiedy ktoś umiera. Potrafi także użyć swojego krzyku jako broni, a nawet nim zabić kogoś. Nienawidzi jednak swojego daru i uważa go za przekleństwo. Kiedy jednak ma wizję w której umiera jej najlepsza przyjaciółka...