Rozdział piąty

124 31 2
                                    

Lydia opadła na krzesło, popijając swoją kawę. Udawała, że przygląda się Wendy, która pisała coś na komputerze. Tak naprawdę, patrzyła na wszystko, tylko nie na Jordana. Czuła, że jeśli to zrobi, stanie się czerwona jak pomidor. Ich pocałunek zaskoczył ją bardziej, niż chciała to przyznać. Nie przepadała za związkami, ktoś taki jak ona, nie miał za dużo adoratorów. Nie miała czasu, umawiać się na randki. Poza tym polubiła swoje samotne życie. Co innego Allison, ona lubiła chłopaków i była bardzo rozrywkowa. Właśnie Allison... Czas odsunąć na bok niedorzeczne rozważania i zająć się tym, co najważniejsze: poszukiwaniami Allison.

Jordan po cichu opowiadał Wendy kim naprawdę, jest Lydia i co umie. Kobieta niechętnie zgodziła się na to, ale zastrzegła, że nikt więcej z policji, czy z laboratorium ma o tym nie wiedzieć.

— Rozumiem, więc Lydia jest Banshee i znajduje zmarłych, a czasem ma wizje z nimi związane.

Lydia uniosła głowę, przypominając sobie o czymś.

— Dzisiaj dwa razy widziałam starszą kobietę, ostrzegła mnie. Może... potraficie ją znaleźć?

— Masz na myśli zmarłą kobietę? Wiesz jak się, nazywa?

— Nie wiem...

— Ok, opisz mi jak, wyglądała.

— Niska, zgarbiona, siwe włosy. Wyglądała na jakieś siedemdziesiąt lat. Ubrana była w fioletową flanelową koszulę i przetarte jeansowe dzwony. A i miała z boku głowy dziurę, myślę, że została zastrzelona.

Wendy zmarszczyła czoło.

— Jordan zabierz Lydię do komputera i stwórzcie obraz pamięciowy tej kobiety.

Gdy szli do laboratorium, mężczyzna niespodziewanie wziął ją za rękę. Spięła się, a jej myśli znów pogalopowały w stronę ich pocałunku.

— Wiesz, że gdy pierwszy raz cię zobaczyłem to, pomyślałem o tobie, że jesteś piękna i szalona?

Jej serce zabiło mocniej, by zaraz zwolnić. No tak, uważa ją za jakąś wariatkę. Po prostu cudownie.

— Będziesz rysował portret, czy użyjesz jakiegoś specjalnego programu? — spytała, by zmienić temat.

Lekko urażony zasiadł przed komputerem.

— Zacznijmy od kształtu twarzy. Na początek spróbujmy standardowego owalu — na ekranie pojawił się podłużny, regularny kształt. — Dobra, teraz oczy. Pamiętasz jak, było rozstawione.

— Blisko — w głowie Lydii coraz wyraźniej malował się wizerunek tajemniczej staruszki.

Jordan z prawą klikał w myszkę, po chwili na podobiźnie pojawiły się marszczki, a policzki jakby zapadły.

— Kobieta, którą widziała, miała raczej haczykowaty nos — skupiła się na szkicu. — No i nie miała aż tylu zmarszczek.

Jordan wprowadził potrawki.

— Wydrukuję portret. Miejmy nadzieję, że ktoś ją rozpozna — powiedział Parrish.

Na początek pokazali go Wendy, jednak kobieta bezradnie pokręciła głową.

— Jest już późno. Sprawdźmy, czy AFIS coś znalazł na temat Dereka i Petera Hale'ów, a potem odwiozę cię do domu — odezwał się Jordan.

Wrócili do laboratorium.

— A niech mnie! To on Derek Hale — zawołała, wskazując na ekran monitora.

— Tyle że on wcale nie jest niewinnym krewnym, który poszukuje brata... Jego dane zawierają informację, że dziesięć lat temu był zamieszany w przemyt broni na bliski wschód. Był też oskarżony o zabójstwo, ale zarzuty wycofano z powodu małej ilości dowodów.

Lydia poczuła zimne dreszcze. I pomyśleć, że taki człowiek stał na jej ganku, rozmawiał z nią. Wzdrygnęła się, czując delikatne uciśnięcie na swojej dłoni. Przeniosła wzrok z fotografii na Jordana.

— Nie martw się. Przy mnie nic ci nie grozi.

Rozkoszny dreszcz przebiegł jej przez plecy. Z trudem powstrzymała się od chęci wtulenia w jego silne ramiona.

— Nie składaj obietnic, których nie możesz spełnić.

— Wierz mi, zrobię wszystko, by zapewnić ci bezpieczeństwo.

Chciała mu wierzyć. Bardzo, bardzo chciała.

K R Z Y K  BANSHEEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz