9. (Not)Calm enough

2.4K 210 62
                                    

1.

Louis był spóźniony. Jak, cholernie spóźniony i nie mogłoby go to mniej obchodzić gdyby nie fakt, że jego telefon wciąż wibrował od wiadomości i połączeń, co było irytujące. Bardzo irytujące, zważywszy na to, że to właśnie piekielne urządzenie wyrwało go z pierwszego od tygodni spokojnego snu przynoszącego odpoczynek. Bo oczywiście, że poprzedniego wieczoru zasnął otoczony ciepłem i zapachem Harry'ego oraz wykończony przez ciągły stres. Piwo wypite z Malikiem pewnie też miało coś wspólnego z tym, że odleciał, jak i z tym, że obudził się z suchym gardłem, co wcale nie było przyjemne. Ogólnie cała pobudka taka nie była, przez co był rozdrażniony. Zdecydowanie wolałby dalej leżeć na miękkiej kanapie z Harrym pochrapującym cicho za nim, ale nie, oczywiście, że nie mógł, bo musiał pojawić się w biurze. Naprawdę nie wiedział, po jaką cholerę, ale Mayfair wydzwaniała na zmianę z Malikiem i to było irytujące. Bardzo.

Miętosił w palcach rąbek szarego swetra, który pachniał przyjemnie i był naprawdę miękki nie mogąc się powstrzymać od myślenia o tym poranku, kiedy dźwięk jego telefonu wyrwał go z przyjemnego snu tak niespodziewanie, że spadł na podłogę. A potem prawie zemdlał, bo podnosząc wzrok napotkał na rozespanego bruneta wyglądającego zdecydowanie za dobrze jak na kogoś, kto spędził noc na kanapie. Rozczochrane włosy, odciski na policzku i zamglone zielone spojrzenie. Zabójcza mieszanka, szczególnie, jeśli wciąż nie był do końca obudzony. A nie był, ale kolejne przychodzące połączenie oderwało go od chłonięcia tego uroczego widoku. I właśnie wtedy zdał sobie sprawę z tego, że nie czuje takiego zmęczenia jak wcześniej, że naprawdę się wyspał. Ale zanim zdążył to jakoś skomentować brunet podciągnął go na nogi i zaprowadził do łazienki wręczając świeże ręczniki. Kiedy skończył prysznic chłopaka nie było w mieszkaniu, za to znalazł kawę, tosta z serem, świeżą bieliznę i ten właśnie sweter, oraz karteczkę informującą, że Harry poszedł pobiegać. Pobiegać do jasnej cholery! I naprawdę starał się nie robić wielkiego halo o mały x pod życzeniami udanego dnia w pracy, ale jego serce najwyraźniej stwierdziło, że zabawnym będzie fikać koziołki na samą myśl o tym. Głupi organ. Mimo wszystko się uśmiechał. Do czasu, bo to diabelskie urządzenie zadzwoniło po raz kolejny.

- Ja pierdolę Mayfair, zaraz tam będę, daj se na wstrzymanie - warknął do słuchawki, bo do diabła ile razy można do kogoś dzwonić? Był pewny, że Mayfair właśnie pobiła wszystkie rekordy. Aż dziwne, że jego telefon się nie zawiesił.

- Gdzie jesteś? - Poważny ton kobiety wydał mu się dziwny, zazwyczaj opieprzyłaby go za warczenie, zamiast zadawać rzeczowe pytania. Może naprawdę był potrzebny? Nah, pewnie tylko się martwi. Kwoka, no kwoka, ale lubił to.

- Przestań być kwoką, zaraz będę. - Wywrócił oczami na ciche prychnięcie. - Przejeżdżamy właśnie koło Starbucksa, będę za góra pięć minut w biurze.

- Powiedz taksówkarzowi, żeby wjechał na parking podziemny. - Tym razem to brzmiało jak polecenie, dziwne polecenie, bo przecież wszem i wobec było wiadomo, że tylko pracownicy z uprawnieniami mogli wjeżdżać na parking. Ciekawość obudziła się w Louisie, kiedy zmarszczył brwi. Co do cholery się działo?

- Dlaczego? - Przytłumione głosy w tle, które do tej pory ignorował wzrosły na sile, ale szybko zostały uciszone przez zdenerwowane syknięcie kobiety. Musiała być naprawdę wytrącona z równowagi, czyli działo się coś wielkiego. I niekoniecznie mu się spodoba. Cóż, już teraz mógł być pewny, że wcale mu się to nie spodoba.

- Zobaczysz. Zrób jak mówię, widzimy się za chwilę.

Rozłączyła się, a Louis z westchnieniem poinstruował kierowcę o zmianie miejsca docelowego i po chwili dziękował opatrzności za to, że odebrał telefon i nie kłócił się z Mayfair, bo przed wejściem do budynku, w którym znajdowało się ich biuro panował istny chaos. Chaos z aparatami, kamerami i mikrofonami, co niezaprzeczalnie oznaczało, że któryś z ich klientów ostro coś zjebał. Louis zastanawiał się, który tym razem. Musiała to być jakaś gruba ryba skoro sępy się zleciały i to tak chmarnie. Niech to szlag trafi, nawet gdyby przespał rok, nie miałby na to siły. Zapłacił taksówkarzowi więcej niż potrzeba i wszedł do windy, próbując mentalnie przygotować się na to, co czekało go w biurze. Tylko przez chwilę rozważał ucieczkę i schronienie się w mieszkaniu Stylesa, ale wtedy drzwi urządzenia się otworzyły i zobaczył wyglądającą jakby była krok od załamania nerwowego Ninę, która tylko zmierzyła go wzrokiem unosząc wymownie brew na widok braku garnituru zanim pociągnęła w stronę biura Malika. Nie odezwała się ani słowem, co oznaczać mogło tylko jedno. Ktoś naprawdę spieprzył. I Louis się wkurzy za dosłownie kilka sekund.

Calm (I can't live without your voice) | Larry Short Story  ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz