12. In between

2.1K 195 146
                                    

1.

Poniedziałek. Kto wymyślił ten dzień? Kto wymyślił, żeby po naprawdę przyjemnym weekendzie nadchodził szary i ponury poniedziałek oznaczający powrót do pracy? Louis naprawdę miał ochotę znaleźć tą osobę i przetrzepać jej skórę. Jeszcze poprzedniego wieczora był spokojny i rozluźniony, zasypiał z uśmiechem na ustach, a teraz leżał w łóżku gapiąc się w sufit, czując jak lepkie palce stresu oplatają się wokół niego. Powinien do cholery być podekscytowany, bo przecież za zaledwie kilka godzin zbliży się nieco do odkrycia, kim był posiadacz tego cudownego głosu, który tak namieszał w jego życiu, ale jakoś nie mógł wykrzesać z siebie, chociaż iskierki. Jedynie stres i, tak, chorobliwa ciekawość, która ostatnio stała się jego zmorą. Jakby nie miał już dość na głowie z układaniem swojego życia od nowa. Kawałek po kawałku.

Zanim się zorientował siedział w kuchni przed filiżanką gorącej, czarnej kawy po raz kolejny przeglądając w szarym świetle poranka umowę, którą sklecił kilka tygodni temu. Cóż, to nie do końca była umowa, raczej jej propozycja, ale i tak był z niej zadowolony. Na tyle na ile można być zadowolonym z czegoś przed siódmą rano w poniedziałek. Tak, powaliło go do końca, ale i tak by już nie zasnął a leżenie w łóżku było bezsensowne. Może gdyby nie był w nim sam nie byłoby takie, ale był, więc zamiast patrzenia w sufit wolał zrobić coś pożytecznego. O ile stresowanie się zaliczało się to tej kategorii. Wątpił w to, ale nie bardzo potrafił coś z tym zrobić, to jeszcze nie był ten poziom, nawet mimo nasiąknięcia spokojem przez weekend.

Biorąc duży łyk napoju pozwolił sobie oderwać wzrok od kartek i zapatrzyć w szare niebo pokryte chmurami. I pomyśleć, że zaledwie wczoraj słońce grzało przyjemnie, tworząc cudowne cienie w głębokich dołeczkach na twarzy Harry'ego. To był naprawdę miły weekend. Tak naprawdę nie robili nic wielkiego, po prostu szwędali się po miasteczkach pośrodku niczego, błądzili po zagajnikach i cieszyli się swoim towarzystwem. Nawet, jeśli Louis wylądował w trawie więcej razy niżby chciał nie narzekał, bo ciepły ciężar Harry'ego i jego jasny uśmiech wynagradzały wszelkie niedogodności. Żałował jedynie, że nie udało mu się namówić bruneta do kąpieli w wartkim strumyku, bo widok zroszonego wodą ciała w blasku słońca byłby epickim doznaniem, ale zważywszy na fakt, że chłopak wciąż dochodził do siebie po operacji i musiał uważać na gardło wystarczyłby odłożył ten pomysł, tą wizję, na kiedy indziej. Wprowadzenie jej w życie stało się nowym celem. Malutkim w porównaniu do innych jednak wciąż wystarczającym by mógł się uśmiechnąć na obrazy formujące się w jego głowie.

Oparł brodę na dłoni wzdychając cicho. Od ich rozmowy w szczerym polu Harry wydawał się bardziej rozluźniony niż Louis kiedykolwiek wcześniej widział. I mówił więcej, a spokojny, choć wciąż cichy ton jego głosu bardzo przyjemnie wpływał na szatyna. To było odświeżające, móc usłyszeć więcej niż jedno zdanie, czy pojedyncze słowa. I nawet, jeśli Louis przyłapał się więcej niż raz na prawie obsesyjnym skanowaniu twarzy chłopaka w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak dyskomfortu to i tak był naprawdę miło. Może oprócz momentów, kiedy Harry przyłapywał go na tym obserwowaniu, wywracał oczami, marszczył brwi i mruczał coś o chuchaniu nad nim, po czym milknął dopóki Louis nie scałował z niego całej złości. Nie, te momenty też były przyjemne. I naprawdę chciał, żeby trwały dłużej niż marne dwa dni. Urlop nagle nie wydawał się takim złym pomysłem.

Niestety poniedziałek oznaczał powrót do pracy również dla Harry'ego a Tomlinson wciąż nie wiedział, czym tak naprawdę zajmuje się chłopak. Naprawdę chciał wiedzieć, ale jakoś dziwnie było zapytać po tak długim czasie. Miał nauczkę, odkładanie rozmów nie kończyło się dobrze. Sprawiało tylko, że wszystko było bardziej niezręczne. Chociaż tak na dobrą sprawę mieli więcej powodów do czucia się niezręcznie w swojej obecności a jednak nic takiego nie miało miejsca. No może poza tymi momentami, gdy oboje milknęli przytłoczeni bliskością a iskry wręcz sypały się z ich rozpalonych spojrzeń. Jakkolwiek niedorzecznie to brzmiało. Tak było, wciąż pamiętał to ciepło pojawiające się nagle, nie wiadomo skąd i sprawiające, że oddech zamierał. Cholera, miał przejebane.

Calm (I can't live without your voice) | Larry Short Story  ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz