Rozdział 3

72 7 10
                                    

Nic nie wskazywało na to, że ten dzień będzie inny. Oprócz porannej kłótni wszystko przebiegło niemal tak samo. Spokojnie i bez żadnych niespodzianek tak jak powinno być w życiu dorosłego człowieka. Jednak myśl o śnie i wszystkich kłamstwach Fury'ego nie dawała mi spokoju. Chciałam w końcu poznać odpowiedzi a nie dostawać co raz to więcej pytań. Dopiero teraz dobierało do mnie w jak bardzo zakłamanej rodzinie żyłam.

Może moja mama wcale nie umarła przy porodzie. Tylko teraz siedzi gdzieś spokojnie w innym stanie i cieszy się, że pozbyła się wstrętnego bachora. Zaczęła pewnie nowe życie, w którym nie było jej potrzebne dziecko. Może poznała kogoś nowego i chciała z nim założyć rodzinę i nie myśleć o moim ojcu.

Droga do pracy ciągnęła mi się wyjątkowo długo, jako że zrezygnowałam z jakiegokolwiek pojazdu ojca. Nie chciałam mieć na tą chwilę z nim nic wspólnego. W mojej głowie wciąż pojawiały się nowe obrazy, których nie byłam w stanie rozróżnić. Nie byłam w stanie powiedzieć czy to co pamiętałam było prawdą, czy tylko wymysłem Fury'ego.

Gdy w końcu przestałam o tym myśleć, mogłam w spokoju wypić kawę. To nie był pierwszy raz gdy nie mogłam żyć normalnie, bo nie mogłam zrozumieć dlaczego Fury tyle kłamał. Nie miałam jednak zbyt wiele czasu, by posiedzieć w spokoju, bo z głośników zaczęły wydobywać się dziwne dźwięki.

Słyszałam ten dźwięk tylko raz w moim życiu i nie był to najlepszy zwiastun. Nie do końca też pamiętałam co trzeba w takiej sytuacji zrobić. Nie było jakiegoś specjalnego przeszkolenia, a ja nie byłam w stanie zapamiętać czegoś tak, jak mi się wydawało, głupiego.

- Dzieci! Musimy wyciągnąć stąd dzieci!- rozległ się krzyk jednej ze starszych kobiet, które jak można się było spodziewać wiedziały więcej niż przeciętni ludzie. Jakby byli obdarowani talentem do robienia rzeczy, o których zwykły człowiek nie miał pojęcia. A może po prostu przeżyły wystarczająco dużo, by wiedzieć co trzeba w danej chwili zrobić.

Wszyscy ruszyli do drzwi, by móc zebrać jak najwięcej osób. Nie mogło przecież nic stać się dzieciom. Ochrona ich życia była naszym zadaniem, a jedynym sposobem na wywiązanie się z niego, było chronienie ich nade wszystko.

Mógł to być przecież fałszywy alarm. Takie coś nie miało żadnego znaczenia, ale mógł ktoś zasnąć i niechcący wcisnąć przycisk. Albo zasłabnąć. Kto wie co tak naprawdę działo się w kancelarii dyrekcji. Mimo wszystko musieliśmy zareagować. Musieliśmy chronić szkołę i przede wszystkim chronić dzieci. Tego od nas oczekiwano.

Ruszyłam biegiem do najdalszego zakątka budynku. Tam też mogły być dzieci. A w takim wypadku mogło to być skrajnie niebezpieczne. Dzieci mogły by być w wielkim niebezpieczeństwem.

To tam doszło do pierwszego wybuchu. Byłam kilka metrów od tego miejsca, gdy wydarzył się właśnie ten wybuch. Nie był on zbyt duży, ale dotarły do mnie krzyki. Były to ewidentnie krzyki z bólu i jakiś płacz.

Dobiegłam tam po chwili, by zobaczyć dyrektorkę leżącą w kałuży krwi. Serce od razu podeszło mi do gardła. Nie chciałam tutaj być. Bałam się tego co widziałam. Była to chwila, w której chciałam aby Fury był obok. On wiedział by co trzeba zrobić. I by mnie ochronił. Ochronił by nas wszystkich. Miał na to przecież swoje sposoby.

Nad kobietą pochylało się trzech chłopców.  Niemal natychmiast rozpoznałam Johna, który stał lekko skulony w kącie i patrzył przerażonymi oczami w kałuże krwi. Obok niego stał rudy chłopiec to otwierając to zamykając buzię. Bał się również tego co się wydarzyło, ale mimo wszystko patrzył na umierającą kobietę. Przy nich z uśmiechem na twarzy stał Rob.

Udało mi się na szczęście do niej podbiec zanim chłopcom udało się spełnić ich dziwaczny plan. Odetchnęłam ich jak najdalej mogłam, licząc się z tym, że mogę przez to stracić pracę. Przy okazji próbowałam ocenić sytuację dyrektorki. Nie miałam zbyt wiele czasu, sądząc po jej oderwanej nodze, max godzinę. Musiałam interweniować.

- Nie musisz tego robić Rob- powiedziałam cicho, by go nie zdenerwować za bardzo, ale chciałam im jakoś pomóc. Im wszystkim. Musiałam jakoś zatrzymać krwawienie i uratować życie dyrektorce.

- Nic nie rozumiesz... Summer- uczeń nie powinnien zwracać się do mnie w ten sposób. To znaczyło, że nie miał do mnie szacunku. Albo że był gotowy na wszystko byle by się mnie pozbyć ze swojej drogi.

W ostatniej chwili udało mi się złapać Johna i rudego chłopca, i wraz z dyrektorką zamknąć ich w ciasnym uścisku. Najwyżej coś stanie się mi, ale nie im. Wybuch nadciągnął chwilę później. Poczułam mrowienie na plecach i modliłam się tylko, by nic nie stało się tym trzem osobom, które tak desperacko próbowałam chronić. Zacisnęłam powieki jeszcze bardziej, gdy ciepło rozlało się po całym moim ciele.

Po chwili już nic nie czułam. Nie byłam w stanie poczuć, czy to coś wyrządziło mi krzywdę czy nie. Nie widziałam też zbyt wiele, przez światło, które zaczęło nas otaczać. Energia przeszła przez całe moje ciało, pobudzając każdą komórkę do działania, po czym wystrzeliła w stronę Roba. Nadal nie widziałam nic, ani nic nie czułam. Nie było też nic.

Pojawił się tylko on. Potężny fioletowy tytan, który wyciągnął do mnie rękę, by mi pomóc. Wiedziałam, że chce mi pomóc. To musiał być mój pierwszy opiekun. Chodź do mnie słońce. Jesteś bezpieczna. Nie jestem szalona, ale mimo wszystko mu zaufałam. Podałam mu dłoń i pozwoliłam wciągnąć w jakieś zaświaty.

- Panno Danvers? Panno Danvers!! Pani Carter ona nie oddycha...

Hejka! Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał. Starałam się wprowadzić trochę więcej akcji i e końcu ukazać jej prawdziwe "moce".

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 13, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Quaerens veritatenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz