Rozdział 17

1.5K 50 2
                                    

Chwilę mocowałem się ciężkimi drzwiami, jednak kiedy w końcu ustąpiły pod naporem mojej siły, zastałem widok na który nie byłem przygotowany. Leżała w kącie, zawinięta w kłębek. To co miała ubrane na sobie nie mogło już nosić miana ubrań tylko podartych szmat. Schudła, a jej ciało było sine, potargane włosy zasłaniały jej zmaltretowaną twarz. Wiedziałem, że była bita, ale nie sądziłem, że do takiego stopnia. 

Podbiegłem do niej i najdelikatniej jak umiałem, dotknąłem jej zimnego jak lód policzka. Zaczęła się szamotać i płakać. 

- Zostaw mnie, zostaw, ja już nie chcę - z jej ust wydarł się tylko cichy błagający szept. Każde jej słowo rozdzierało moje serce na coraz mniejsze kawałeczki, a w mojej piersi narastał gniew tak palący, że nie byłem w stanie się go pozbyć. 

- Spokojnie mała, to tylko ja - uchyliła lekko powieki. Nigdy dotąd nie widziałem takiego bólu w czyimś wzroku. Przeszyło mnie to na wylot do tego stopnia, że zachciało mi się płakać. Tak, dorosły mężczyzna, dowódca drużyny i rozłożyło mnie to na łopatki.  Wsunąłem pod nią ręce i najdelikatniej jak tylko potrafiłem, podniosłem i przytuliłem do swojej piersi. Jej ciało wisiało bezwiednie w moich ramionach. Była wykończona i co najgorsze zakrwawiona. Wyszedłem z pomieszczenia.

- Wychodzimy stąd chłopaki - mój głos zabrzmiał grobowo - osłaniać i na przód.

Ustawili się dookoła mnie. Na wszelki wypadek, miałem przygotowany pistolet, jednak trzymając Amelie, miałem raczej małe pole manewru. Z tyłu słyszałem krzyki. Zostało mi niewielu ludzi, musieliśmy spadać stąd jak najszybciej. Wbiegliśmy po schodach. Wszędzie było zaskakująco cicho, a to nie świadczyło o niczym dobrym. Przeszliśmy przez korytarze, bez większych ceregieli, jednak najgorsza przeszkoda dopiero nadchodziła. W centrum fabryki była ogromna hala, niczym nie osłonięta, tam będziemy idealnym celem. Popatrzyłem na zegarek. Zostało nam pół minuty do wejścia reszty ekipy. Widziałem, że chłopaki przygotowali granaty dymne. Trzy, dwa, jeden weszliśmy na halę, a z drugiej strony nasza ekipa. Zrobiło się gorąco. Strzały padły najpierw z lewej strony. Poleciały granaty dymne. A ja pobiegłem ile tylko miałem sił w nogach do wyjścia. Jednak kiedy byłem w połowie hali poczułem ostry ból w ramieniu. Na chwilę straciłem równowagę, jednak dopóki stąd nie wyjdę będę osłaniał całym ciałem Amelie. Biegłem dalej, a moje drużyna robiła wszystko, żeby mnie osłonić. W końcu wybiegłem z hali i pognałem w stronę lasu. Zdążyłem dobiec do samochodu i delikatnie położyłem Amelie na kanapie. 

Moje szczęście nie trwało długo. Na skroni poczułem zimną stal. 

- Teraz też mi obierzesz to co moje? - Bruno. Przymknąłem  delikatnie powieki.

- Nikt nie jest twoją własnością, a Sara sama od ciebie odeszła, widząc jakim jesteś psychopatom. Przyszła do mnie, prosić mnie o pomoc, żeby stąd wyjechać i nigdy więcej nie widzieć cię na oczy. Musiała się upewnić, że nie znajdziesz jej do końca życia - stałem nieruchomo, oczekując na to co się wydarzy. 

- Zabierasz mi wszystko, moją drużynę, moją dziewczynę i moją matkę. Nie daruje ci tego - syknął i już miał pociągnąć za spust, jednak byłem szybszy. Obróciłem się i jedną ręką chwyciłem jego dłoń, równocześnie drugą wybiłem pistolet. Zaczęliśmy się szamotać i w końcu powaliłem go na ziemię i zacząłem okładać pięściami. Nie przestałbym, gdyby nie Młody, który zjawił się w idealnym momencie i odciągnął mnie od jego ciała. 

- Zostaw Chris, odegrałeś się już. Zostanę z Amelie, a ty przetransportuj go pod fabrykę. Za minutę zadzwonię na policje. Będziecie mieć równo cztery minuty żeby się ewakuować i dodatkowe trzy, żeby stąd zniknąć. 

- Jasne. - wyjąłem krótkofalówkę i przekazałem chłopakom informacje - przyjęli, więc teraz moja kolej, żeby zanieść tam Bruna. Czym bliżej byłem fabryki, tym więcej strzałów słyszałem. Po drodze minąłem ciało strażnika, zakneblowanego i przywiązanego do drzewa. Kiedy dobiegłem do fabryki reszta powoli opuszczała budynek. Zostawiłem nieprzytomnego Bruna na samym środku pola i zacząłem osłaniać drużynę.

- Wstrzymać ogień jeżeli chcecie zobaczyć jeszcze swojego dowódce - ryknąłem celując w jego klatkę piersiową. Chyba poskutkowało, bo wszystko po chwili ucichło. Reszta chłopaków, biegła w kierunku linii lasu i ustawili się, osłaniając mnie, abym też mógł spokojnie do nich dotrzeć. Biegliśmy zwartą grupą, w kierunku samochodów. 

- Alex! Widziałeś Lucka ? Miał przetransportować Jeremiego do samochodów. 

- Nie nigdzie go nie było. 

- Greg, jest z tobą Lucas ? - Spytałem przez krótkofalówkę. 

- Nie - zameldował

- Cholera. Alex jeśli za dwie minuty nie wrócę do samochodów, jedźcie beze mnie. Rozumiesz. 

- Nie zostawię cię tu. 

- To jest rozkaz, czy tego chcesz czy nie. 

Odbiłem w kierunku ukrytego korytarza. Adrenalina, która szalała w moich żyłach, pozwalała mi na przyśpieszenie. Pół minuty później wskoczyłem do korytarza i pognałem korytarzem, który znałem na pamięć. W połowie drogi, spostrzegłem opartego o ścianę Lucka. 

- Chodź stary, nie zostawię cię samego. 

- Uciekł Chris, dopadli nas. przy samym wyjściu. 

- Teraz to nie jest ważne, musimy stąd wiać - powiedziałem i zarzuciłem jego rękę na mój kark. Widziałem że krwawi. Musieli go trafić w udo. Ciągnąłem go za sobą. Cały czas się potykał i kilka razy prawie upadł. 

- Zostaw mnie tu. Nie uciekniemy razem, tylko cię spowalniam. 

- Nie bądź głupi. - warknąłem. Wiedziałem, że mam marną szanse. Została mi minuta i dokładnie trzy do przyjazdu policji. Zarzuciłem chłopaka na plecy i pobiegłem w kierunku wyjścia. Powoli odliczałem sekundy w głowie. Kiedy wydostaliśmy się na powierzchnię zostało nam pół minuty. Biegłem ile tylko miałem sił w nogach. Widziałem już w oddali samochody. Dwa z nich właśnie odjeżdżały, a jeden z nich dalej stał. "Alex ty idioto, później zrobię ci wykład na temat niestosowania się do rozkazów" - pomyślałem, ale w głębi duszy cieszyłem się, że poczekał. Wrzuciłem Luca na pakę i samochód ruszył od razu gdy ja też na nią wskoczyłem. To że uciekliśmy stamtąd to jeszcze nie koniec. Teraz czekała nas przeprawa niezauważonymi przed policjom, ale z tym chyba nie będzie problemu.  

- Kierujcie się do bazy w lesie. Jedźcie przez las polną drogą. Tak powinniśmy ominąć radiowozy.

Gnaliśmy przez wyłączonymi światłami, a kiedy oddaliliśmy się o około pięć kilometrów od fabryki, usłyszałem policyjne radiowozy. Widocznie wszystko się udało. Po dwudziestu minutach, dotarliśmy na miejsce. Zeskoczyłem z paki i pobiegłem po Amelie. Reszta zajęła się Luckiem. Wniosłem ją do domku i położyłem na kanapie. Uważnie obserwowałem jej twarz. Była blada i zimna jak trup z licznymi siniakami i otarciami. Przykryłem ją kocem i przyniosłem opatrunki. Lekko oczyściłem jej twarz wodą i  przemyłem z krwi. Obudziła się nagle. Otworzyła delikatnie oczy i po patrzyła na mnie, jednak jej oczy były bez krzty życia. Czaił się w nich obłęd.

- Nie krzywdź mnie - szepnęła, a jej ciałem wstrząsnęły drgawki - proszę zostaw mnie już.

- Amelie to ja Chris. To tylko ja - z mojego gardła wydobył się niekontrolowany szloch - Jesteś już bezpieczna. 

- Chris ? - wyszeptała bezsilnie i znów zamknęła oczy. Oparłem czoło o jej bezwładne ciało i najzwyczajniej w świecie się rozkleiłem. Emocje jakie trzymałem w sobie od czterech dni, wypłynęły ze mnie z prędkością światła. 

-Co oni ci tam zrobili. - łkałem przytulając do niej głowę - Zostań ze mną, Amelie. Kocham cię. Odkąd cię zobaczyłem, zakochałem się w tobie. Więc zrób to dla mnie i zostań ze mną. Walcz dla mnie, proszę. 

To tylko jaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz