17. Coś się pojawia, coś znika

137 12 16
                                    

– Wszyscy wszystko zrozumieli? – Głos Willa był wyjątkowo znudzony, a pobrzmiewająca w nim chrypka przynosiła na myśl zdarte gardło.

Przygryzłam wnętrze policzka, przerywając swoje rozmowy z Valerie. Czego mieliśmy nie zrozumieć? Pewnie jak zwykle mówił o współpracy, trzeźwości umysłu i zakazie kontaktu z ludźmi. Owszem, tego dnia nasz trening, a raczej wykonanie misji, miał się odbyć na Ziemi. Ponoć od jakiegoś czasu uwagę istot nadprzyrodzonych przykuwała wzmożona aktywność przecieków z naszych wymiarów: do świata ludzi przedostawały się małe dzieci lub magiczne zwierzęta. Na razie cała sytuacja była pod kontrolą, a ilość wycieków nie wychodziła poza maksimum, ale mimo wszystko aktywność magiczna na Ziemi zaczynała dawać do myślenia.

Skinęłam głową, by podobnie jak reszta klasy pokazać zrozumienie. Profesor klasnął w dłonie, następnie je zacierając, jak gdyby wymyślił dla nas jakiś szatański plan, po czym gestem otworzył portal. Blond włosy opadły mu na czoło.

Iskra energii natychmiastowo wypełniła otaczającą nas przestrzeń. Świadomość zjeżyła mi włosy na karku.

Lekki ruch powietrza w zamkniętym pomieszczeniu był tylko i wyłącznie zasługą warunków pogodowych panujących po drugiej stronie teleportu. Nieregularny kształt nieprzerwanie zwężał się i rozkurczał, przypominając pracę mięśni. W jego powierzchni niby skrzywionego lustra można było zaobserwować łączące się widoki obu rzeczywistości.

– Nie traćcie czasu! – poradził nauczyciel. Po tych słowach uczniowie zaczęli znikać za drgającym portalem, podczas gdy widniejące na suficie lampy, mrugały jak na dyskotece.

Ruszyłam za tłumem i z obojętnością przekroczyłam linię teleportu, jednak kiedy moja stopa nie natrafiła na podłoże, a powietrze poderwało włosy do szaleńczego tańca, serce podeszło mi do gardła.

– Jaaapieeerrniiiczę! – krzyknęłam na cały głos.

Moje ciało runęło z niesamowitą szybkością przez niebo, choć wcale nie leciałam. Oj nie, ja kuźwa spadałam jak meteoryt tuż nad lasem pełnym drzew iglastych!

Zachłysnęłam się powietrzem – było wszędzie: otaczało mnie, wlatywało do nosa, oczu, uszu i ust, mocno utrudniając przy tym oddychanie. Poczułam, że blednę, a tańczące przed moimi oczami brąz, lazur oraz zieleń, zaczęły zmieniać się w fantazyjne omamy. Przymknęłam powieki, chcąc uniknąć zawrotu głowy i ograniczyć łzy, które z oczu wyciskał mi pęd.

Coś zgrzytnęło w mojej głowie, gdy mocno zagryzłam zęby, powstrzymując nudności. Grawitacja i wiatr obracały mnie w powietrzu, jak tylko chciały – byłam w ich rękach niczym bezwładny liść, który zataczał salta i korkociągi. Wierzgnęłam nogami, nie chcąc spadać na głowę. Spanikowałam.

Przewróciło mnie na brzuch, potem na nogi, następnie na plecy. Coś strzeliło mi w kręgosłupie, gdy nienaturalnie wygięłam, a zarazem skręciłam się w tył. Przez te akrobacje poczułam w ustach nieprzyjemny smak żółci.

Dobrze, że nie byłam człowiekiem, bo już dawno umarłabym na zawał serca, które i tak szamotało się niczym ptak w klatce.

Rozczapierzyłam palce, rozprostowując kończyny, starając się przypominać palatuchę. Czy to ma jakiś sens? Większy opór powietrza czy coś? Kuźwa, nigdy nie latałam, skąd mam to wiedzieć?!

– O kurw... – Obróciłam się w powietrzu, taranując po drodze biedny klucz dzikich ptaków. Ich pełne złości głosy bardzo szybko zatonęły w szumie powietrza. Byłam pewna, że teraz na mojej twarzy oprócz przerażenia i braku koloru, widnieje kilka zadrapań oraz piór.

Miałam wrażenie, że nabieram prędkości, a ziemia była już niepokojąco blisko mnie. Czułam, jak moje wargi drżą ze strachu, a ja jestem na skraju omdlenia. To nie było przyjemne uczucie lewitowania, to była walka z grawitacją i żywiołem, ze świadomością, że uderzenie o glebę będzie śmiertelne. Może tak ma być?, przemknęło mi przez myśl. Umrę, a moja dusza trafi do zaświatów?

WIECZNI: Drzewo piorunówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz