10. Ambiwalentne odczucia cz.2

143 19 6
                                    


   Będąc u pielęgniarki, dostrzegłam, że te najpłytsze zadrapania zasklepiły się i niemal zniknęły. Mimo to uparta kobieta posmarowała mi dłoń oraz ramię maścią leczniczą, po czym zrobiła opatrunek na nadgarstku. Była trochę nadgorliwa, ale w końcu taka była jej praca. W tym samym czasie jej bliźniacza głowa zajmowała się jakimś pierwszoroczniakiem, który mocno oberwał zaklęciem ogłuszającym. Złociste włosy pielęgniarki rozciągały się na całej długości sali, wciąż będąc też włosami jej drugiej głowy, a raczej ciała. Kobieta bowiem była stupięćdziesięcioletnią potomkinią hydry. Zaliczała się także do tej grupy nauczycieli, która swoją wiedzą i postawą imponowała mi najbardziej. Znała lek na każdą dolegliwość, wszystkie antyzaklęcia, leczyła każdą ranę i uraz. Czasem nawet te sercowe. Zawsze była pełna energii i pokazywała się jako pewna siebie, zdeterminowana istota o wielkiej wiedzy medycznej. Ale było coś jeszcze... Gdy rannych w skrzydle było więcej, tak, że nie nadążała zajmować się wszystkimi, przecinano jej włosy, z których wyrastały kolejne bliźniaczki. Dzięki temu miała więcej sprawnych rąk do pomocy, a najlepsze było to, iż każda jej głowa posiadała równie dużą wiedzę. Zdarzało się to rzadko. I dobrze. Nie życzyłam jej bólu związanego z redukcją głów. Jej optymalna ilość wynosiła dwa. Posiadając więcej głów, trudniej było się poruszać. Wieczorami po dniu pełnym pracy, zamykała się wtedy w skrzydle i pijąc whiskey lub najmocniejsze druidzkie wino znosiła tortury związane z paleniem jej głów. Bowiem tylko w taki sposób można było się ich pozbyć.

Gdy ukończyła opatrywanie ran, podziękowałam i wyszłam na korytarz ku klasie, w celu odzyskaniu swoich rzeczy. Wychodząc ze słonecznej, przestrzennej sali, gdzie białe firany, duże okna i paprocie nadawały wyglądu nieba, zderzyłam się nagle z ponurym korytarzem. Czułam, jak moje źrenice błyskawicznie rozszerzyły i przystosowały się do ciemności. Zamglone promienie prześlizgiwały się po ramach okien i prawie niezauważenie rozświetlały kamienne posągi. Nad ziemią kołysały się drobinki kurzu, które po wniknięciu w cienie, znikały mi sprzed oczu, przestając być widocznymi. Żyrandole mieniły się orgią kolorów niczym syrenie ogony czy też egzotyczne motyle. Ciche dźwięki moich kroków wibrowały w powietrzu.

– Ocho. Kogo my tu mamy? – Głos przepełniony znajomym jadem, podrażnił moje uszy. Mógł on należeć tylko do jednej osoby w tej szkole.

– Czemu nie było cię na lekcji? Stchórzyłaś? – Dopiero w połowie zajęć dostrzegłam brak jej charakterystycznych rudych pukli, nie żeby mi jakoś bardzo przeszkadzał. Teraz także mnie to nie obchodziło. Zmrużywszy oczy, obróciłam się i zmierzyłam ją spojrzeniem.

– Ocipiałaś? Nie twoja sprawa. Zresztą...Już się skontuzjowałaś? – zaśmiała się, niespodziewanie chwytając mnie za nadgarstek. Mimowolnie skuliłam się z bólu. – Nie chcę nic mówić, ale nie wróżę ci długiego pobytu w Twierdzy. O widzisz? Tutaj. – Wskazała na jedną z linii wewnątrz mojej dłoni. – Tu masz dowód.

– Niby od kiedy jesteś wróżbitką, hm? Co za bzdury opowiadasz? Od tych przyciasnych ciuchów chyba tlen ciężko dochodzi i miesza ci się w głowie.

– Ale taka jest prawda, kochaniutka. Nic nie zdziałasz w ciągu miesiąca.

Na kilka sekund zastygłam w bezruchu, obserwując, jak oczy Porti wypełniają się złośliwym triumfem.

– S... Skąd? – wyjąkałam. Nie rozpowiadałam tego na prawo i lewo, więc jak się dowiedziała?

– Ja wiem wszystko o wszystkich – powiedziała z samouwielbieniem. – I jakim cudem wciąż tu jesteś, też się dowiem.

Tego było naprawdę za wiele, jak na jedną osobę. Nie mogłam nic poradzić na nagłą zmianę nastroju i gniew, który wypełnił mnie od czubka głowy po koniuszki palców.

WIECZNI: Drzewo piorunówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz