VIII

45 3 0
                                    

— Wuuuuuuduuud!

Skrzat podskoczył i zanurkował w puchaty barłóg jak tylko z dziury w podłodze wyłoniła się biała głowa. Geralt odrzucił klapę, westchnął. Miał za sobą szybki bieg i dyszał jeszcze lekko. Poranna droga do jeziorka minęła spokojnym spacerkiem, w milczeniu. Tym razem nie kąpał się jednak sam. Zimna woda musiała rozbudzić Moreén, bo w drodze powrotnej zarządziła, że będą się ścigać.

Druida we wnętrzu nie było, toteż Geralt wyszedł na tarasik. W małym koksowniku płonął przyjemnie ogień, na środku stał bujany fotel, na fotelu spoczywał starzec. Barierek żadnych, rzecz jasna, nie było. Z góry rozciągał się widok na plac w dole, można było patrzeć na goniące się wzajemnie driadki i Piotrusia.

Druid bujał się na fotelu. Popalał długą na dwie piędzi fajkę i głaskał czarnego kota, który zdawał się nic poza spaniem w życiu nie robić.

— Dużo złego dzieje się ostatnio w Brugge. Wiele krasnoludów, zasymilowanych elfów, półeflów, ćwierćelfów, niziołków, czy driad zginęło, bo okazało się, że nowa wiara to nie tylko ufundowane świątynie, ale także ograniczenia, a ludzie nie lubią jak im się coś narzuca, więc swoją złość i bezradność muszą na kogoś przelać. Wszelkie gnomy czy krasnoludy mają lepiej, bo ludziom trudno odróznić babę od chłopa, tedy zabijają wszystkich od razu. Gorzej z elfkami i driadami. Urósł wokół nich kult, masa plotek jak są dobre, jak bardzo lepsze od ludzkich kobiet. Prawdy w tym pewnie niewiele, ale w świecie gdzie ludzi jest mnóstwo, a driad garstka, chyba jasne, że te drugie cieszą się wiekszą popularnością. Zamiast więc je zabijać, poluje się, więzi, wywozi na aukcje, które są niekiedy ogromnymi wydarzeniami, i sprzedaje na własność najbogatszym. Szanujące się licytacje zaczynają się od dwu i pół tysiąca temerskich orenów za elfkę, za pół i ćwierćelfkę cena początkowa spada odpowiednio o pół i trzy czwarte. Driady zaczynają się od dziesięciu tysięcy. Plotki mówią, że stary już dziś Medell, gdy zadarł na dobre z driadami planem wycięcia Brokilonu, porwał sobie jedną i uczynił swoim psiakiem, z wszelkimi tego konsekwencjami, wliczając szczekanie, brak ubrań, smycz, wyprowadzanie na... – druid zamilkł raptownie. Ukrywał to, ale widać było, że mówienie tym tonem sprawia mu trudność. Geraltowi słuchanie również sprawiało trudność. Bo przed oczami podczas opisu nie miał elfek, pół, ćwierćelfek, ani driad. Tylko jedną driadę.

— No – wznowił Algirdas. – Ale nie ma co się martwić. Jak mawia przysłowie: skoro plotki tak głoszą, to jedyne czego możemy pewni, to to, że Medell nie miał driady-psiaka. Wracając jednak do sprawy: tydzień temu wpadło tu siedem zdyszanych driad, umykających pogoni. Utknęły dwa dni drogi od Brokilonu. Tak blisko, a tak daleko.

— Byłeś kiedyś w Brokilonie? – spytał Geralt, gdy druid zamilkł, a rysy skrytej częściowo pod opończą twarzy wskazały, że przysypia.

— One nikogo nie dopuszczą do ich domu. Zabiją każdego jak tylko przkroczy niewidzialną, lecz wyczuwalną granicę, tylko według ludzi będącą na linii rzeki Wstążki.

— Nie ma żadnych wyjątków?

— Ich nie stać na wyjątki, wiedźminie. Kontaktują się z elfami i druidami, czasem też gnomami, nimfami i innymi pomniejszymi rasami. Dostają od nich informacje, zwłaszcza od elfow, które równiez żyją w lasach, ale znacznie bliżej ludzkich osad, a driadom potrzebna jest wiedza o ludzkich planach. Ale do Brokilonu nikt poza driadami wstępu nie ma. Zakarbuj to sobie i przypomnij gdyby, choć w to wątpię, naszła cię ciekawość i pragnienie zobaczenia tego miejsca. Jeśli tam pojedziesz i będziesz miał szczęście, to dostaniesz dwa ostrzeżenia. Może nawet trzy. Taki mają zwyczaj.

— To ty przysłałeś tę wiewiórkę, która właśnie sunie w górę po pniu, by mnie uratowała. Dlaczego?

— Usiądź sobie, to chwilę potrwa.

Wiedźmin: Wanderers from Brokilon [Zakończone, Poprawiane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz