Trzy dni wcześniej, rankiem bo bitwie, gdy Geralt gnał z nieprzytomną Moreén, na gościniec w Reush zajechał sznur wozów i koni. Rabbon Kus twarz miał bladą, ludzie chowali się w chatach, strażnicy zwieszali głowy.
Najpierw wjechało z dwudziestu konnych rycerzy w czerwonych zbrojach, przy broni, ze smagłymi twarzami. Za nimi wjechały wozy z kobietami. Kapłankami Melitele. Młodymi, skromnymi, ze zwieszonymi pokornie głowami. Było ich kilkanaście.
Potem znowu rycerze, potem znowu kobiety. Tym razem starsze. Wśród nich Rabbon rozpoznał tę staruchę Hebron.
Ta starucha Hebron okazała się być wcale nie staruchą, a po prostu dojrzałą, tęgą kobietą, około czterdziestki. Na wozie było ich około piętnastu, wszystkie pełniły tę samą rolę, co Hebron. Każda zarządzała kościołem Melitele w innym mieście czy miasteczku.
Potem znów rycerze.
Potem znów wóz. Iście królewski. I kobieta w wozie wyglądająca zza cienkich firanek. Jej ekscelencja, arcykapłanka kultu Melitele, która dwa miesiące temu zajechała do Brugge, by krzewić nową wiarę.Recerze rozjechali się po okolicy, zabezpieczyli teren, rozepchnęi ciekawskich, stworzyli z koni okrąg. Byli wszędzie, zaroiło ich się jak mrówek przy zdechłym szczurze. Do wnętrza okręgu wszedł Rabbon, pokornie, z czerwoną miną pomógł wysiąść jej ekscelenji.
- Bądź pozdrowiona, arcykapłanko, witam uniżenie w moim skromnym mieście.
Tę kobietę, w przeciwnieństwie do Hebron, można było nazwać staruchą, ale burmistrz nie odważył się nawet w myślach.
Opiekę nad nią zaraz przejęły inne kapłanki, wszystkie zresztą, z tego czy tamtego wozu, młode czy stare, ubrane były identycznie. Identycznie jak Kama, Jasia i Sara.
- Bądź pozdrowiona, Matko - powiedziała ta pierwsza, a ukłoniły się wszystkie. Podobnie zachowały się wobec Hebron, która do nich podeszła.
- Powitania mamy tedy za sobą - zaczęła władczym, nieco chropowatym głosem jej ekscelencja. - Do rzeczy zatem. Doszła mnie wieść, że pomimo kategorycznego zakazu obecnej tu Hebron, pobożnej kapłanki Melitele, obecnej tu z polecenia mojego i z woli waszego króla Vanzlava, dokonaliście napadu na podróżujące driady, a potem oblegaliście je w pobliskim lesie. Co wy na to, panie burmistrzu?
- Wasza...
- Przerwę ci od razu, brmurmistrzu. Żyjemu krótko, a spraw wszyscy mamy wiele. Napadliście driady, wbrew zakazowi, a potem oblegaliście las przez dwa tygodnie. Jeśli chciałeś mówić że nie wiedziałeś, nie zrozumiałeś nieprecyzyjnego rozkazu i tak dalej, to daruj sobie, nie marnuj mojego czasu. Bo, z racji wieku, mam go mniej niż ty. Choć...kto wie?
Kobieta demonstracyjnie spojrzała na lokalny szafot, Rabbon pobladł jeszcze bardziej.
- Na wszystko, przyznaję, zezwoliłem, przymknąłem oko. Pragnę tylko zaznaczyć, że to szlachetnie urodzony rycerz Notker od początku działaniom przewodził i zachęcał i choć próbowałem zgodnie z zaleceniami miłościwej pani He...
- Gdzież ten Notker? - przerwała staruszka.
- Emmmghhhm.
- Hm?
- Na...w... lesie.
- Siostro, ty mi to wytłumacz, proszę.
- Wczoraj wieczorem rozpoczął się szturm - wypaliła Kama, długo widać czekając na taką okazję. - Prawie stu ludzi ruszyło by złapać lub zabić wszystkie driady. Ponadto wynajęto najemnych zabójców.
- Najemnych zabójców? Za królewskie pieniądze, rozumiem? A ten Notker?
- Przewodził wyprawie.
Jak na zawołanie za okręgiem podniosły się głosy. Nie zajęło długo, nim wprowadzono Notkera, zdyszanego, zadymionego i wykończonego, a wraz z nim pachołka. W podobnym stanie.
- Ten w zbroi gadał głupoty o jakimś patrolu i zwiadzie, ale pachołek powiedział, że to z lasu właśnie wracają. Z polowania na driady - zameldował jeden z rycerzy.
- Mhm. Jak tam tedy polowanie? Powiodło się, mości Notkerze?
- Nie...nie, wasza ekscelencjo. Nie...powiodło.
- Dajcie mu wody! Zaraz tu padnie, za wcześnie, nie powinien sam umrzeć.
- Las spłonął calutki! Pan Notker w róg zadmił, podpalić kazał, to podpalili. Wszystko spłonęło! - wypalił, klękając, pachołek, tęgi łysy wieśniak.
- Co z driadami?
- Nie żyją, wszystkie, co do jednej! Pozabijać kazał, my nie chcieli, ale zmusił, a my bali się sprzeciwić, bo zbójów najemnych wynajął!
- Kłamstwo - krzyknął Notker, ale jeden z asystujących rycerzy osadził go na ziemi.
- Las spłonął, driady wybite, burmistrz nic nie wiedział... ładnie się tu nasze zalecenia traktuje - dumała staruszka, ciesząc się strachem i niemocą oskarżanych.
- Burmistrz Rabbon wielokrotnie żarty z nowej wiary naszej czynił, lekceważył, panią Hebron publicznie obrażał, wszyscy słyszeli - nakręcał się pachołek. - A pan Notker śmiał się, że podopiecznym pani Hebron to by...by...
- Co by?
- Wstyd mówić, jaśnie ekscelencjo - padł ponownie, dopiero co wstawszy z kolan.
- Ależ mów, ciekawam.
- Że by je wszystkie najchętniej rozkraczył i na rynku do użytku publicznego swobodnego wystawił, a pani Hebron patrzeć kazał, bo ona to się już do niczego nie nadaje, tępa ku... - pachołek powstrzymał się w porę.
- Kłamstwo wszystko! - rycerz zaprotestował, chciał wstać, ale bieg w pełnej zbroi przez płonący las i szaleńczy galop do miasta wykończył go za bardzo.
- Ładne rzeczy, ładne rzeczy się tu dzieją. Proponuję winnych na szafot od razu i bez przeciągania. Podnieście rycerza, burmistrz drugi.
- Jam niewinny! Nic o tym nie wiedziałem!
- Twoich ludzi na akcję wziąłem - wydarł się z ziemi Notker.
- Mówiłeś, kłamco chędożony, że ten...no, parchomorf się zalągł i ubić go idziesz z moimi ludźmi!
- Sam mi ich dałeś, a jedną driadę na własność chciałeś dla siebie, a za zabójców pieprzonych co czmychnęli i jeszcze nam dwa tuziny koni podpieprzyli sam zapłaciłeś!
- A ty sam nocą pod świątynie łaziłeś i łajno krowie na kwiaty panny Jasi rzucałeś!
- A ty wiedźmina wynająłeś żeby driady po taniości wybił a potem go w ciemnicach bez powodu zamknąłeś!
CZYTASZ
Wiedźmin: Wanderers from Brokilon [Zakończone, Poprawiane]
Fiksi PenggemarWprowadzenie do Brugge siłą kultu Melitele wywołało falę nienawiści do wszelkich innych ras. Dochodzi do polowań na podróżujące po okolicy driady, a w sprawę pod przymusem wmieszany zostaje młody, białowłosy wiedźmin. ,,(...) Dziwożony bowiem z lasu...