Otwieram oczy słysząc cichy skowyt Fortty'ego. Jest przed piątą, a za oknem całkowicie ciemno. Nikt nas nie złapie.
— Czas na spacer, przyjacielu — wstaję z tapczanu i otwieram drzwi szafy. Fortis wyskakuje zadowolony. Merda swoim czarnym ogonem we wszystkie strony, podskakując na tylnych łapach. Sam jego widok zmusza mnie do uśmiechu. Nie znam nikogo w wiosce tak wesołego, jak Fortis. Żaden człowiek nie może się z nim równać.
Skradanie się, i ja i mój włochaty przyjaciel opracowaliśmy do perfekcji. Nie szczeknął ani razu, chociaż rozpiera go radość. Wie, co się stanie, gdy ktoś nas nakryje. Wychodzę ze swojego pokoju na palcach, na stopy wciągam stare buty Zoe. Otwieram skrzypiące drzwi, wypuszczając Fortisa. Mimo wczesnej pory na zewnątrz jest gorąco. Upały trwają, odkąd pamiętam, a susza nigdy się nie kończy. Naszym jedynym lekarstwem jest woda, którą daje nam zanieczyszczone jezioro, codziennie filtrowane.
— No leć, Fortty, zasłużyłeś — zanim kundel odbiegł, drapię go za uchem. Jego brązowe oczy promienieją, gdy skacze wokół domków. Ma czarno-białą sierść i jestem w stanie go dostrzec jedynie przez jasne, beżowe łapki. Jego szczęście sprawia, że zapominam o całym świecie. Rzucam mu kawałek gałęzi, na której stanęłam. Stara się ją złapać w swoje zęby.
Gdyby opiekunowie go odnaleźli, dowiedzieliby się o nim Kosiarze, a Kosiarze prędko by się go pozbyli. Zwierzęta są zabronione. W naszej wiosce jest tylko Fortty, chyba że ktoś jeszcze odważył się ukryć jakieś stworzenie. Fortis zatrzymał się nagle i wyciągnął łapkę przed siebie. Gałąź przestała go interesować. Zamarł. Przez ciemność nie widzę zupełnie nic, ale słyszę głośne kroki. Ktoś się do nas szybko zbliża. W głowie dokładnie układam wyjaśnienia, które i tak niczego nie zmienią. Nic nie wyratuje mnie od kary śmierci. Pies to pies. A psa trzeba się pozbyć. Nawet gdybym wymyśliła najlepszą bajeczkę, to możemy zapomnieć o ocaleniu. Mówiąc szczerze, nie jestem zbyt sprytna. Chowam Fortisa za sobą.
— Zamknij się — ktoś spluwa tuż obok mnie. Fortty wyskakuje zza moich pleców i syczy, gotowy skoczyć na napastnika w mojej obronie. Wciąż jednak jest cicho.
Przełykam ślinę, boję się spojrzeć kto przed nami stoi. Kojąco głaszczę grzbiet Fortisa, bardziej po to, aby uspokoić siebie. Zbieram w sobie siły i w końcu wstaję na równe nogi. Piwne oczy, najpierw je widzę, a potem rozpoznaję. Strach wreszcie znika. Wreszcie jestem w stanie oddychać. To Elliot. Mogłam się domyślić, czasem mi towarzyszy podczas spacerów. A Fortis szczeka na niego, odkąd próbował utopić go w jeziorze. Gdy łapiemy spojrzenie, parska:
— Ściągasz na siebie śmierć, Shelly.
Olewam jego słowa. Wiem, że się martwi i właśnie to denerwuje mnie jeszcze bardziej. Siadamy razem na polu. Na policzku Elliot'a mieni się nowy siniak. Jest fioletowy, ogromny i wyjątkowo nieprzyjemny. Fortty odbiega, widząc, że nic mi nie jest.
— A to za co?— pytam. Elliot patrzy w przestrzeń przed nami. Zawsze, gdy spotykam któregoś z jego opiekunów, staram się na nich nie rzucić. Tylko i wyłącznie z jednego powodu, za to, jak traktują mojego przyjaciela. Muszę być wdzięczna za Titusa i Zoe. Nie są szczególnie sympatyczni, ale przynajmniej mnie nie biją. A tutaj przemoc jest codziennością, doświadcza jej każdy. Patrzę na przyjaciela w wyczekiwaniu. — Elliot?
— To nie istotne, Shelly. Jeśli zamierzasz liczyć, ile razy oberwę, to nie starczy Ci na to życia.
— Ściągasz na siebie śmierć, Elliot — powtarzam jego słowa. Śmieje się i mnie lekceważy, ale doskonale wie, że mam rację. Łapię jego dłoń w swoją, liczę każdy pęcherz ciężkiej pracy i każdy siniak buntu. Elliot z naszej dwójki jest tym bardziej honorowym.
CZYTASZ
Loteria
Science FictionŚwiatem rządzi system, który ma za zadanie zapobiegać problemowi przeludnienia. Władze podzieliły świat na bogatych, żyjących w dostatku, oraz ludzi biednych zamieszkujących wioski, w których panuje susza i brakuje wody. Shelly i Elliot, są najlepsz...