rozdział 3

35 8 0
                                    

Od wczesnego rana kroję warzywa. Przez okno naśmiewa się ze mnie Elliot. Ugrzęzłam z Zoe przy blacie. Zawsze wiedziałam, że opiekunka lubi, gdy coś idzie nie po mojej myśli.

— Ładnie wyglądasz w kuchni — mruga do mnie okiem przyjaciel. Na co ja udaję, że rzucam w niego szmatą. Wzdycham, gdy robi głupie miny. Doprowadza mnie do szału i ma z tego niezłą uciechę.

W końcu znudzony pomaga Olivierowi wyczyścić ubrudzone spodnie. Olly'emu często przytrafiają się ciężkie do wyjaśnienia wypadki. Wątpię, aby udało im się doczyścić jego ubrania, ale życzę im powodzenia. Gdyby opiekunowie zobaczyli go w takim stanie, dostałby niezłe lanie.

— Rób to porządnie — rozkazuje Zoe spinając swoje włosy w koka. Bezgłośnie wzdycham. Może moje milczenie sprawi, że się w końcu zamknie.

Sierra pewnie kazałaby mi uspokoić swój temperament, a ja odpowiedziałabym coś chamskiego. W ostatnich dniach przed Loterią byłam dla niej okrutna. Nie mogę uwierzyć w to, że tak szybko mi ją zabrali. Była dla mnie jak starsza siostra. Jest tak wiele tematów, które chciałabym z nią obgadać. Za radą Sierry wysłuchuję poleceń Zoe. Kroję cebulę starannie, najlepiej jak potrafię. Nie mam ochoty na kolejną kłótnię. Nie muszę być uprzejma, wystarczy, że będę siedzieć cicho i robić to co do mnie należy. To skutkuje, bo Zoe w końcu daje mi spokój. Wychodzi na zewnątrz, aby odebrać od Miriam pomidory i sałatę. Gdy wraca, dołącza do mnie. Obie wiemy, że każde słowo może wywołać kłótnię, więc milczymy. Obchodzimy się ze sobą delikatnie. Gdy pyta mnie czy już kończę, przytakuję.

Sałatka wygląda nieźle. Niczym na zawołanie burczy mi w brzuchu. Titus wchodzi do kuchni, witając nas delikatnym, niepewnym uśmiechem.

— Robyn na pewno się ucieszy — oznajmia na wstępie. Zoe wymusza uśmiech.

— Robię to na Twoje polecenie, a nie z własnej woli.

A więc sałatka nie zaspokoi mojego głodu. Zgarniam jabłko i kontynuuję krojenie warzyw. Przysięgam sobie, że nigdy przenigdy nie wezmę się za tą robotę. Zoe patrzy na każdy mój ruch. Jest gotowa skarcić mnie za najmniejszy błąd.

Po południu pukamy do domu Robyn. Mam złe przeczucia. Opiekunowie dziewczynki nie należą do najprzyjemniejszych. I ja to wiem, i Zoe. Witają nas grobowymi minami. Nigdy się nie uśmiechają, więc nie wiem, na co liczył Titus. Uśmiecha się, robi dobrą minę do złej gry.

— Przynieśliśmy sałatkę dla Robyn — mówi niepewnie ciemnoskóry. Zoe nie zamierza wspomóc go w ciągnięciu tej sąsiedzkiej pogawędki. Nie dziwię się jej. Sama milczę, ale w przeciwieństwie do reszty nie zaszczycam gospodarzy uśmiechem. — Życzymy Robyn szybkiego powrotu do zdrowia — dodaje, rumieniąc się i niemal wciskając miskę w ręce gospodarza. Muszą się znać, z Centrum. Widzę to po ich minach i mogę przysiąść, że nie byli przyjaciółmi.

— Zaskakujące jak bieda zmienia człowieka, Clarie — prycha siwowłosy klepiąc swoją towarzyszkę. Oddaje nam sałatkę w taki sposób jakgdyby sam dotyk wywoływał u niego torsje. Patrzy na nas z wyższością. I on, i Clarie — Najbogatszy urzędnik stał się marnym farmerem. Wiesz, nawet Ci to pasuje.

— Zadziwiające jak nie potrafisz się dopasować, Bert — warczy Zoe, gdy Titus zamierza wrócić się do domu. Nie daje obrażać swojego przyjaciela. Jestem w szoku, nie poznaję jej. Jest gotowa wydrapać oczy wytapetowanej Clarie i niezadowolonemu Bertowi. Mimowolnie uśmiecham się. Odbieram miskę z rąk Zoe i czekam, aż pokaże, na co ją stać. Nie zawodzi mnie. Łapie za kołnierz dużo wyższego od siebie Berta. W jej oczach widzę szał i jestem zachwycona, gdy nie potrafi nad sobą zapanować. To mi kogoś przypomina. Czekam na pierwszy cios, ale Titus interweniuje. Odciąga Zoe od Bert'a, musi się przy tym bardzo wysilić. Zabawa się skończyła.

LoteriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz