rozdział 9

15 4 11
                                    

Na zewnątrz wszystko wydaje się dużo piękniejsze niż w Wiosce, zamkniętej pod kopułą. Poza płotem jest całe mnóstwo drzew, przed nami znajduje się długa ścieżka, prowadząca ku Centrum. Niebo jest szare, a nie błękitne oświetlone słońcem. Jesteśmy tylko parę metrów od wioski, ale panuje tu zupełnie inna pogoda. Nie jest gorąco, jest chłodno. Zimny wiatr to coś, czego jeszcze nigdy nie czułam na swej skórze. Czuję dreszcze.

Słyszę naturę, zapach kory i trawy. Czy tak pachnie wolność? Wszystko pachnie inaczej niż w zamkniętej wiosce. Zapachy są wyraźniejsze. Nie czuję już suchej ziemi, którą moje nozdrza mogłyby wyczuć wszędzie.

Przed nami stoi duży czarny samochód, szyby ma przyciemnione. W Centrum wiozą takimi więźniów, widziałam w tygodniku. Profesor Sheldon otwiera nam drzwi, wchodzimy do środka, z trudem się mieszcząc.

— Wy jesteście z pierwszej wioski? — pyta drobniutka brunetka, z mnóstwem piegów na nosie. Isaac skinął, ja nie mam ani ochoty, ani siły na gadki szmatki. Moją głowę zaprzątają ciemne myśli. Wreszcie wyrwałam się z wioski, wreszcie jestem wolna, a wcale się tak nie czuję. Czy na pewno wiozą nas do Centrum? Czy na pewno nic nam nie grozi? — Nazywam się Gigi, a to Elijah, z trzeciej wioski. Dalej macie Charliego i Louise, z czwartej wioski.

No tak, druga wioska została zamknięta. Dziwi mnie, dlaczego z każdej wioski wypadło na dziewczynę i chłopaka. Na pewno do czegoś jesteśmy im potrzebni. Myślę, że nie uratuje nas przed tym nawet Profesor.

Isaac prowadzi porywającą rozmowę z naszymi towarzyszami, ale ja skupiam się na ważniejszych aspektach. Obserwuję kierowcę, ma około czterdziestki. Gawędzi sobie w najlepsze z Profesorem. Udaje mi się wyłapać jedynie parę słów, które nie mają większego znaczenia. W trakcie podróży milczę jak grób, a gdy Isaac zadaje mi pytania, po prostu nie odpowiadam.

To moja pierwsza podróż samochodem, trzęsę się, i mdli mnie od prędkości. Wszystko wokół wiruje, a ja czuję, że zaraz zwymiotuję, na szczęście w końcu się przyzwyczajam. Podziwiam widoki, dużo bardziej rozmaite od tych w wiosce. Najbardziej zaskakuje mnie rozpiętość świata. Wszystko jest tak wielkie, obszerne. W wiosce są domki i Aula, jezioro i parę drzew, nie ma wielkich przestrzeni. Tutaj są perspektywy, o jakich nigdy nie śniłam.

Fortis schodzi z moich kolan i postanawia zabawiać Isaaca, za co i jego nienawidzę w tej chwili. Wzburzona zasypiam, podwijając kolana pod brodę.

Budzi mnie Isaac, trącając ramieniem. Otwieram oczy. Zdaje się, jesteśmy na miejscu. Centrum jest otoczone wielkim oceanem. Jedziemy przez długi most. Kłamałabym, mówiąc, że Centrum nie robi wrażenia, ponieważ robi. Parę razy oglądałam te miejsca w gazecie, ale na żywo widoki są niedopisania. Wszystko jest idealne. Roślinność jest nienaruszona. Budynki są wysokie i zaawansowane technologicznie. Na niebie przelatuje coś przypominające ptaka.

— To helikopter — wyjaśnia Profesor, pod wpływem mojego spojrzenia. Uśmiecha się do nas szczerze. — Wszystko wam się spodoba.

W to nie wątpię. Samochód się zatrzymuje, a my możemy podziwiać całe Centrum z bliska. Przed nami stoi, lekko zakrzywiony wysoki, chudy budynek. Wygląda jak wieża, która nie ma końca. Kolor jest jaskrawo niebieski i aż szczypią oczy od patrzenia. Na każdym piętrze są wielkie okna i balkony. Napisane jest, że to hotel. Tutaj się zatrzymujemy? Profesor przytakuje. Wygląda super.

— No wchodźcie, ruchy, ruchy — te słowa przypominają mi dzisiejszy koszmar. Wbiegamy do środka. Staram się nie okazywać swojego zadowolenia, gdy widzę staromodnie urządzoną recepcję. Kobieta za ladą uśmiecha się do mnie. Ma około pięćdziesięciu lat. A więc ich społeczeństwo naprawdę się starzeje. Z satysfakcją się uśmiecham.

LoteriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz